Pokazywanie postów oznaczonych etykietą M. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą M. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 marca 2015

Nadine Gordimer "Znaleziony"



Tytuł oryginalny: The Pickup
Tłumaczenie: Dariusz Żukowski
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2014
Liczba stron: 312











Nadine Gordimer to południowoafrykańska pisarka, która w 1991 roku otrzymała Nagrodę Nobla. Poruszała tematy społeczno-polityczne w krajach afrykańskich. Działała przeciwko segregacji rasowej, była nawet członkinią Afrykańskiego Kongresu Narodowego w czasach, gdy organizacja ta była zabroniona. Gordimer była też przeciwniczką apartheidu. Za swoje działania została uhonorowana kilkoma odznaczeniami między innymi Orderem Orła Azteckiego czy Orderem Sztuki i Literatury. Autorka zmarła w 2014 roku.

W "Znalezionym" Nadine Gordimer opowiedziała czytelnikowi historię miłości, ale nie takiej pięknej, bajkowej, bezproblemowej, wyśnionej. To byłoby zbyt banalne. Poznajemy Julie Summers, białą kobietę mieszkającą w RPA, córkę wpływowego i bogatego Nigela Ackroyd'a Summers'a. Pech chciał, że kobiecie zepsuł się samochód, jak w życiu. Oddając samochód do naprawy do warsztatu, spotkała tam jednego z mechaników - Araba o imieniu Abdu. Mężczyzna w spoconym stroju roboczym, śmierdzący potem, smarami i olejami wywołuje jednak w Julie niespotykane odczucia. Dlatego wprowadza go do swojego kręgu znajomych, którzy spotykają się w El Ej Cafe i nazywają "Towarzystwem przy Stoliku" a nawet zgadza się na to, by znalazł jej nowy samochód.

Dwoje ludzi, każde innej rasy, innego wyznania, o innym wykształceniu i z innymi marzeniami dotyczącymi przyszłości. Ale mimo to czują do siebie pociąg fizyczny. Czy czują miłość? Nie są tego pewni, ale zaczynają dzielić ze sobą łoże, co pozwala im na wewnętrzne uspokojenie. Zresztą dzięki temu Abdu może się porządnie wykąpać, bo w pokoiku przy warsztacie, ma tylko prowizoryczną łazienkę.
Jednak tak jak w życiu, tak i w literaturze, nie może być idealnie i bezproblemowo. Nagle Abdu otrzymuje list, który ma diametralnie zmienić ich życie. Okazuje się, że mężczyzna jest w RPA nielegalnie, jego wiza wygasła i musi w ciągu czternastu dni opuścić kraj. Julie szuka dla niego pomocy. Prosi o radę swoich znajomych, wuja, prawnika. Jednak mimo wszelkich starań, nie udaje się zatrzymać ukochanego w kraju. Musi spakować swoją płócienną torbę i kupić bilet na samolot, by odlecieć do małej wioski na pustyni, w jednym z krajów arabskich. Jak zachowa się Julie? Czy naprawdę kocha Abdu i będzie chciała udzielić mu jakiejś pomocy? Przecież mężczyzna będzie mógł podjąć starania o wizę, jednak już nie do RPA. Tutaj nie ma już wstępu. Czy będą razem? Czy los zaplanował dla nich coś zupełnie innego?


Nie napiszę nic więcej na temat fabuły, ponieważ zupełnie zepsułabym Wam czytanie tej książki. Jedno jest pewne - do tego momentu książka nie była dla mnie świetną lekturą, była trudna i nużąca. Nie mogłam wdrożyć się w czytanie, ponieważ jest napisana dość poetyckim językiem a dialogi nie są wyszczególnione tak, jak w innych powieściach. Znacznie wolniej mi się z tego powodu czytało. Ale od chwili, gdy samolot ląduje na arabskiej ziemi i czytelnik przenosi się z wydarzeń w RPA na pustynię, akcja trochę przyspiesza, więcej się dzieje i czytelnik nie może się już doczekać zakończenia.

Czytając o życiu na pustyni, w małej wiosce pośród rodziny Abdu (a właściwie Ibrahima, bo jego prawdziwe imię), przeniosłam się myślami do 2010 roku, kiedy miałam okazję zwiedzić Egipt. Dowiedziałam się wtedy sporo o życiu tamtejszych ludzi, o meczetach, ramadanie, modlitwie, poście i nieznośnych upałach w środku dnia. Podczas lektury "Znalezionego" ta wiedza jeszcze bardziej pomogła mi wczuć się w fabułę, w poznanie postaci, ich zwyczajów czy zrozumienie zachowań. Tam życie wygląda zupełnie inaczej niż u nas i dzięki temu, że autorka poznała to życie "od środka" to czytelnik ma lepszą literacką ucztę.

Jak zakończy się ta historia? Nie zdradzę ani odrobiny, ponieważ sama się przekonałam, że zakończenie mnie ogromnie zaskoczyło. Nie spodziewałam się tego po książce, zwłaszcza że tak jak pisałam wcześniej, moje początki z lekturą były trudne. Przyznaję, sama nie wiedziałam, jakiego finału chciałabym dla bohaterów - dla Julie i Abdu / Ibrahima. Chwilami kibicowałam jej, chwilami jemu. Czasami rację przyznawałam kobiecie a czasem mężczyźnie. Jest to chyba doskonałym dowodem na to, że prawdziwa miłość pokona wszystkie przeszkody, ale po odrzuceniu tego, co uważamy za oczywiste i pewne. Że dwoje ludzi musi się naprawdę postarać, żeby stworzyć związek pełen zrozumienia. A często powtarzane słowo "dotarcie" jest wymagane w związku, bo bez niego iskrzy, dymi i może wybuchnąć - nadmiarem emocji.

Komu polecam lekturę? Na pewno nie tym, którzy oczekują od powieści wartkiej akcji, wyraźnie zarysowanych dialogów, jasnych przekazów i konkretnych wydarzeń. Owszem, nie mogę powiedzieć, że w "Znalezionym" nic się nie dzieje, ale jest to nostalgiczna i powolna, dostojna wręcz książka. Jest typowo przemyśleniowa, refleksyjna i skupiająca się nie na akcji czy wydarzeniach, ale na sferze duchowej i emocjonalnej. Dotyczy miłości, emigracji i walki z systemem, który inaczej patrzy na ludzi z krajów arabskich. "Znaleziony" to powieść, która ma pokazać przede wszystkim uczucia i związki pomiędzy członkami rodziny, która jest bardzo ważna a każdy ma swoje miejsce w hierarchii. Jeśli lubicie takie klimaty to zachęcam do lektury tej książki, by poznać pióro jednej z noblistek.





Książka przeczytana w ramach wyzwań: Z literą w tle, 52 książki


Za możliwość przeczytania książki
dziękuję Pani Dorocie 
z Wydawnictwa M


sobota, 13 grudnia 2014

Krzysztof Ziemiec "Rozmowy z dystansu"




Autor: Krzysztof Ziemiec
Wydawnictwo: M
Data wydania: wrzesień 2014
Liczba stron: 108











Krzysztof Ziemiec urodził się w 1967 roku w Warszawie. Już od dziecka marzył o pracy w radiu. Spełnieniem jego marzeń był III Program Polskiego Radia, który wykształcił w nim instynkty dobrego dziennikarza, ale i dał podstawy do późniejszej pracy w telewizji. Praca przed kamerą okazała się ciekawsza dla Ziemca, dlatego znamy go bardziej jako prowadzącego Wiadomości TVP. Pracował też w TVN24, TVP1, TVP2, TV Puls, Canal +, TVP Info, gdzie prowadził programy informacyjne i publicystyczne. Krzysztof Ziemiec jest laureatem Wiktora za rok 2011 w kategorii prezenter TV, a także dwukrotnym laureatem Telekamery: w 2011 w kategorii informacja–osobowość i w 2012 w kategorii prezenter informacji. W 2012 roku odebrał Order Ecce Homo, który przyznawany jest osobom, które swą działalnością dowodzą prawdziwości słów: "człowiek to brzmi dumnie".

Książka, którą miałam okazję przeczytać jest zbiorem wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarza z szesnastoma osobami. Są wśród nich między innymi: Marian Krzaklewski, Jarosław Kaczyński, Hanna Suchocka, Paweł Kukiz, Ewa Błasik, Norman Davies, Anna Dymna, Leszek Balcerowicz czy Kardynał Stanisław Dziwisz. Dzięki zróżnicowaniu rozmówców również tematy, które poruszał Ziemiec nie są tylko i wyłącznie polityczne. O czym mogłam więc przeczytać? Politycznie: sytuacja w Polsce i na Ukrainie, o Rosji, Putinie, Unii Europejskiej, konsekwencje Okrągłego Stołu, stan wojenny,
Tematy pozapolityczne, które zostały poruszone: pomoc innym, Boże Narodzenie, patriotyzm, ustalenia w sprawie katastrofy smoleńskiej, szanowanie ostatniej woli, papież Franciszek, kanonizacja Jana Pawła II i jego nauczanie, relacje Kościół-Państwo oraz tajemnica prowadzenia swojego biznesu.

W swoich wywiadach autor poruszał po kilka różnych zagadnień z każdym rozmówcą. Niektóre z nich dotyczyły aktualnej sytuacji w Polsce czy poza nią, przyszłości jak nas czeka i prognoz konkretnych osób, jednak zdarzają się również momenty, w których goście Ziemca powracają do przeszłości, bo przecież to ona ma wpływ na obecny kształt kraju i wydarzeń między innymi Okrągły Stół czy stan wojenny.

Książka jest świetnym kompendium tematycznym, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli szukacie rozmów typowo politycznych zachęcam do zapoznania się z wywiadami zwłaszcza z J. Kaczyńskim, A. D. Rotfeldem czy ks. T. Isakowiczem-Zaleskim. Natomiast jeżeli chcecie od polityki odpocząć przeczytajcie wzruszające słowa A. Dymnej, która opowiada o podopiecznych i fundacji "Mimo Wszystko". Ciekawą rozmową była dla mnie ta z E. Błasik, wdową po generale Andrzeju Błasiku, który zginął w Smoleńsku a ustalenia poczynione po katastrofie, plamiły jego honor. Zaś profesor Stanisław Grygiel, przyjaciel Jana Pawła II opowiada sporo o czasach Karola Wojtyły oraz o tym, co wniosło w nasze życie nauczanie papieża.

"Rozmowy z dystansu" są lekturą publicystyczną, nie obyczajową czy kryminalną. Dlatego trzeba odpowiednio podejść do tej lektury. Byłam ciekawa, jak Krzysztof Ziemiec, dziennikarz konkretny, rzetelny i poważny podejdzie do tematów, jak zada pytania i w jakim stopniu będą one trudne dla odpowiadających. Ziemiec nie zajmuje się przecież plotkami towarzyskimi... Nie przeprowadził rozmów jedynie z politykami czynnie biorącymi udział w tworzeniu Polski. Dobrał swoich rozmówców tak, byśmy my, czytający książkę mieli możliwość porównawczą. Jak dla mnie, miła odskocznia od czytanej codziennie literatury pięknej.






Książka przeczytana w ramach wyzwań: Grunt to okładka, 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Wydawnictwu M
 

piątek, 31 października 2014

Jan Polkowski Laureatem Nagrody IDENTITAS




Z radością informujemy, że laureatem pierwszej edycji Nagrody Identitas został Jan Polkowski, autor ŚLADÓW KRWI próbę stworzenia wielkiej panoramy skomplikowanych polskich losów, pytanie o nasze splątane korzenie, a przy tym pokaz maestrii w operowaniu językiem polskim.







Przewodniczący Jury Nagrody części literackiej – Paweł Lisicki tak uzasadnił ten wybór:

,,Kapituła nagrody Identitas zdecydowała się nagrodzić książkę "Ślady krwi" Jana Polkowskiego. To dzieło wybitne, w oryginalny i głęboki zarazem sposób pokazujące losy całego pokolenia Polaków. Jednocześnie jest to piękna przypowieść o poszukiwaniu tożsamości przez jednego człowieka, głównego bohatera książki, który pragnąc odnaleźć siebie i zrozumieć kim jest musi zmierzyć się z przeszłością swoją, swojej rodziny, swego narodu.
Książkę Polkowskiego wyróżnia też niezwykły język, czysty, nasycony metaforami, mocny, prawdziwie poetycki. To proza najwyższych lotów.

Więcej informacji o książce:


piątek, 29 sierpnia 2014

Consilia Maria Lakotta "Madeleine"



Tytuł oryginału: Madeleine
Tłumaczenie: Jacek Jurczyński
Wydawnictwo: M
Data wydania: czerwiec 2014
Liczba stron: 260












Codzienne życie pokazuje niezmiennie różne oblicza miłości - od takiej z czułościami, szaleństwem w oczach poprzez miłość chorobliwą czy nawet zaborczą. Niejednokrotnie przykłady takich odmian tego uczucia odnajdujemy w literaturze. Sięgając po płomienny romans czy erotyk dostajemy wartką akcję i sporo sypialnianych momentów. Jednak wystarczy sięgnąć po "Madeleine" autorstwa C. M. Lakotty, autorki między innymi "Nocnej rozmowy", by otrzymać zupełnie inny wymiar tematyki miłości.

Tytułowa Madeleine Fremont, studentka farmacji, wraca na wakacje do rodzinnego domu, by w tym czasie nabyć doświadczenie podczas pracy w aptece pana Cloura. Wraz z nią podróżuje Helier Ortelle, student medycyny a także jej bliski przyjaciel. Młodzi mają nadzieję na szybkie narzeczeństwo, jednak obawiają się reakcji ojca dziewczyny, gdyż Helier pochodzi z miejscowości, która nie budzi w mężczyźnie pozytywnych skojarzeń. Dlatego szukają wstawiennictwa u stryja Madeleine Auberta. Ech, gdyby tylko wiedzieli, że ich szczęście zostanie zakłócone właśnie wtedy, wybraliby inne rozwiązanie... Spotykają tam bowiem kuzynkę Madeleine - Yvonne Touraine, która jest zupełnym przeciwieństwem skromnej i rzadko dającej ponieść się emocjom panny Fremont. Zresztą - zupełnie prywatnie - nie rozumiem co Helier widział w cichej i zimnej Madeleine. Yvonne już podczas pierwszego spotkania postanawia, że młody, przystojny i dobrze rokujący na przyszłość lekarz będzie jej. Czy dziewczynie uda się ta sztuka i zdobędzie Heliera? Czy może miłość dwojga studentów okaże się silniejsza?

Muszę przyznać, iż początkowo książka jest dość nudnawa i okropnie mi się dłużyła. Ale wiedziałam, że jak się rozkręci konkretna akcja to będę myślała już tylko o tym, jak historia się zakończy. Wstęp (czyli ta część książki do regat żeglarskich) jest bardzo lakoniczna, opisuje szczegółowo charaktery i przeszłość bohaterów, wnikliwie analizuje postępowanie Yvonne, przemyślenia młodych zakochanych oraz osobę Denisa Croiset'a - aptekarza, zakochanego w Madeleine. Rozwinięciem nazwałabym fabułę od momentu tragicznych regat, podczas których dochodzi do śmierci jednego z uczestników. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że sytuacja ta wpłynie - i to bardzo drastycznie i dramatycznie - na przyszłość bohaterów. Jaką? Jakie będą ich losy nie zdradzę, by nie zepsuć Wam odkrywania - fragment po fragmencie - tej jakże zaskakującej powieści. Zakończenie jest takie, na jakie po cichu liczyłam i które daje wiele do myślenia.

Autorka potrafi świetnie manipulować słowem, które przekazuje czytelnikowi. Pisze kwieciście, dekoruje legendami i balladami. Ma dar wlewania w swoje książki swoich uczuć, serca i odniesień do jakże wielkich uczuć: miłości, zdrady, zazdrości, nienawiści i chciwości. W powieści zestawiła doskonałe, choć zupełnie przeciwne sobie, bohaterki: białą i niewinną Madeleine oraz "czarny charakter" Yvonne. Wielokrotnie miałam ochotę rzucić książką, by nie denerwować się podczas kolejnych wybryków tej drugiej. Jej postępowanie doprowadzało mnie nawet do wściekłości, choć i Helier czy jego matka nie są tutaj bez winy. Nie do końca byłam w stanie zrozumieć wszystkie opisane decyzje... Może dlatego, że oczekiwałam zaręczyn, ślubu i pięknej miłości w szczęściu, jak w romansie. Jednak pamiętajcie - to nie romans, a wręcz książka z licznymi problemami i intrygami. Jeśli zatem uważacie, że jakoś przebrniecie przez początek i macie ochotę na inne spojrzenie na miłość to sięgnijcie po "Madeleine". Bowiem mimo, że nie porywa i nie unosi to ma w sobie "coś". 





Książka przeczytana w ramach wyzwań: Z literą w tle, Pod hasłem, 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

niedziela, 4 maja 2014

Marilynne Robinson "Dom nad jeziorem smutku"



Tytuł oryginalny: Housekeeping
Tłumaczenie: Wojciech Fladziński
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2014
Liczba stron: 212











Marilynne Robinson to amerykańska pisarka, urodzona w stanie Idaho, która zadebiutowała w 1980 roku powieścią "Housekeeping" (czyli właśnie "Dom nad jeziorem smutku"). Siłą rzeczy nie mogę pamiętać chwili tego debiutu, byłam wtedy niemowlęciem. W 2005 roku Marilynne Robinson wydała drugą książkę "Gilead", którą nagrodzono Pulitzerem. Autorka jest z wykształcenia doktorem anglistyki a obecnie pisze artykuły, recenzje oraz wykłada na uniwersytetach. "Dom nad jeziorem smutku" zdobył nagrodę Hemingway Award a w 1987 roku według tej historii nakręcono film z Christine Lahti w roli głównej.

Do lektury przyciągnął mnie tytuł, byłam ogromnie ciekawa cóż to zdarzyło się nad jeziorem, iż zostało określone mianem "jeziora smutku". Maleńka miejscowość Fingerbone w stanie Idaho stała się miejscem, o którym sporo się mówiło po katastrofie pociągu w wyniku której życie stracił ojciec rodziny - Edmund Foster. Jego żona Sylvie została sama wraz z trzema córkami oraz wspomnieniami i wiecznym rozpamiętywaniem tragedii. Faktycznie to dość niezwykła śmierć, kiedy pociąg wraz z pogrążonymi we śnie pasażerami zjeżdża nagle z mostu do jeziora i już na zawsze zatrzymuje ich ciała. Zgodnie z życiowymi prawami córki pani Foster opuściły dom rodzinny, jednak każda z nich miała ku temu inne powody. Życie starszej pani byłoby już zapewne do końca jej dni szare i nudne, gdyby nie pojawienie się któregoś dnia na ganku jej domu dwóch małych dziewczynek: Ruth i Lucille, jej wnuczek. Ich matka - Helen - podrzuciła córki i w pożyczonym samochodzie wjechała w odmęty jeziora, w którym jakby na nią czekał jej ojciec.

Ruth, będąca narratorką powieści oraz Lucille przez pięć lat pozostawały pod opieką babci, która  bardzo dbała o wnuczki, wykonywała codzienne czynności w domu, ale gdzieś w głębi serca nie potrafiła się pogodzić z kolejną utratą. Tym razem córki, która odeszła na zawsze. Na wnuczki starała się przelać swoją miłość, którą nagromadziła przez lata a nie potrafiła okazać jej własnym córkom. Nawet ślub dwie z nich wzięły potajemnie.
Po śmierci babci dziećmi zajęły się siostry ich dziadka - Nona i Lily Foster. Starsze panie nawykłe do samotnego zamieszkiwania sutereny w hotelu Hartwick w Spokane nie potrafiły przystosować się do zamieszkiwania domu, który podczas zimy został niemal w połowie przysypany  śniegiem. Stryjeczne babki dziewczynek gromadziły zapasy konserw, nie były chętne do gotowania, typowe dla małych dzieci zachowania odbierały zawsze jako niewłaściwe a ich rozmowy nawet kilkulatkom wydawały się jednomyślnymi i niezbyt kunsztownymi. Lily i Nona niezmiernie tęskniły za swoim domem, nie miały pomysłów na wychowywanie dziewczynek, więc z ogromną ulgą przyjęły przyjazd ich ciotki Sylvii Fisher.

Od tego momentu życie Ruth i Lucille stało się totalnym chaosem. Do tej pory istniały w nim jakieś ramy, normalność oraz więź łącząca dziewczynki. Jednak ciotka to osoba bardzo wyobcowana, dziwna oraz niestabilna emocjonalnie. Jak mogłabym scharakteryzować jej egzystencję w rodzinnym domu? Ta na pozór miła i starająca się zapewnić godziwe warunki życia siostrzenicom kobieta, nigdy nie zdejmowała swojego płaszcza, jakby dawała tym znać wszystkim wokół, że w każdej chwili może opuścić miasteczko tak, jak uczyniła to już kilka lat wcześniej. Do jej dziwnych zwyczajów należało siedzenie w ciemnościach każdego wieczoru, znikanie na długie godziny i nie opowiadanie się nikomu gdzie i na jak długo się wybiera. Siostrzenice nie miały pewności czy ciotka wychodzi na spacer czy na zawsze. Sylvie nie do końca przejmowała się edukacją dziewczynek czy tym, by ich życie upodobniło się do normalnego życia mieszkańców miasteczka. Jakie skutki musiały potem ponieść? Otóż upodabniająca się coraz bardziej do ciotki Ruth zraziła do siebie siostrę do tego stopnia, iż ta wyprowadziła się. Ekscentryzm ciotki objął Ruthie a wynik ich wspólnego życia nie miał niestety pozytywnych oddźwięków. Do jakiego stanu doprowadziła Sylvie swój rodzinny dom? Jak zakończyła się historia spisana przez Marilynne Robinson? Mnie to zakończenie ogromnie zadziwiło.

Autorka stworzyła książkę opartą głównie na charakterystyce postaci. Można powiedzieć, że to świetny przykład literatury niekryminalnej, gdzie znajdziemy doskonałe analizy psychologiczne bohaterów. Poznamy ich myśli, emocje, tęsknoty... Jak pominąć we wspomnieniach jezioro i tragedię jaka się w nim rozegrała? Jak zapomnieć o tych, którzy zginęli w jego wodach? Nie każdy mógł wyprowadzić się z miasteczka, więc mieszkańcy Fingerbone musieli żyć w cieniu katastrofy. Sam widok jeziora sprawiał, że w wracali do wydarzeń tamtej nocy a rodzina Fosterów dodawała jeszcze samobójczą śmierć Helen.

Jest to książka nostalgiczna, spokojna, bez akcji czy wydarzeń umilających czas podczas czytania powieści obyczajowej. "Dom nad jeziorem smutku" jest lekturą z rodzaju chaotycznych, zagmatwanych a chwilami nudnych, gdyż opisy jakie zastosowała autorką mogą być dla wielbicieli konkretów nie lada wyzwaniem. Autorka czasami odwołuje się do motywów biblijnych a tematy jakie porusza na kartach książki to głównie powodzie, pożary czy ingerencja otoczenia w niekoniecznie właściwe metody wychowawcze sąsiadów.

Co denerwowało mnie w książce? To dość nieprawdopodobne, ale barwność. Pani Robinson zastosowała w niej zbyt wiele opisów, w których generalnie się gubiłam, często musiałam powracać do poprzednich akapitów, by odzyskać utracone przez to  wątki. Jak się okazuje w praktyce, nie każda barwnie napisana książka działa na swoją korzyść. Drugim powodem mojego  zdenerwowania jest element fabuły - ślepe podążanie za ciotką młodej Ruth. Dziewczyna wychowywana wciąż przez kogoś innego, nie mająca skąd zaczerpnąć wzorców tak zapatrzyła się w ciotkę, iż zatraciła siebie. Nawet utrata kontaktów z siostrą nie przywróciła jej samodzielnego myślenia i szansy na inne życie, być może bardziej świadome.

Drogi czytelniku, jeśli szukasz nostalgicznej i nieszablonowej książki, lubisz lektury bez akcji a z wyraźnym naciskiem na opowieść, której drugiego dna ja odkryć nie potrafiłam koniecznie sięgnij po debiut Marilynne Robinson. Jak dla mnie średnia książka, która nie rozumiem dlaczego została nagrodzona Nagrodą Hemingway'a. Ale nie mogę również powiedzieć, że nic ciekawego w niej nie znalazłam, bo byłaby to nieprawda. Fabuła mnie zaciekawiła i do ostatniej strony czekałam na to, jak swoją historię zakończy narratorka Ruth.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

środa, 12 lutego 2014

Teresa Oleś-Owczarkowa "Mrówki w płonącym ognisku"



Autor: Teresa Oleś-Owczarkowa
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2013
Liczba stron: 252












Podczas Targów Książki w Krakowie w 2013 roku miałam okazję spotkać się z Teresą Oleś-Owczarkową - autorką książki o przewrotnym tytule "Mrówki w płonącym ognisku". Dosyć ciekawa rozmowa skierowała nas na temat aspektów mieszkania na wsi, choć tak naprawdę nie wiedziałam wtedy czego powieść dotyczy. Jednak autorka przestrzegła mnie, iż nie jest to tradycyjna obyczajówka a książka często jest niewłaściwie odbierana przez czytelników. Dlaczego? Może kierują się książką, którą pisarka zadebiutowała na polskim rynku wydawniczym, czyli "Rauską"? Niestety ja porównać nie potrafię, gdyż nie znam tego debiutu dotyczącego wspomnień z okresu II wojny światowej. Może kiedyś...

Jednak wracając do głównych rozważań dotyczących wsi, chciałabym spróbować zagłębić się w temat i odpowiedzieć na pytanie "Kto mieszka na wsi - kiedyś i dziś". Dawniej mieszkanie na wsi wiązało się z hodowlą zwierząt, uprawą roli i rzadko kto miał szansę wyrwać się z tej rodzinnej wręcz tradycji. Gospodarstwo przechodziło na dzieci, liczył się dobry ożenek z wianem, ziemią czy odpowiednimi koneksjami. Ambitniejsi i majętni młodzi ludzie uciekali ze wsi do miasta, by tam pobierać nauki. Później nastąpiły czasy, gdy na wieś wyjeżdżało się na weekend i zabierało do miasta płody rolne. A teraz w modzie jest posiadanie takiej wiejskiej rezydencji na dłuższe pobyty, dzięki czemu miejskie powietrze wdychamy jedynie podczas miesięcy wytężonej pracy. Wszystko to za sprawą pieniędzy - im większy pęd cywilizacyjny, im większe pragnienie posiadania, tym bardziej zmieniają się ludziom priorytety.

I taki świat ludzi ze wsi sprzed sześćdziesięciu lat opisała autorka zderzając go z obecną wizją świata i ludzi. Teresa Oleś-Owczarkowa przenosi nas do Blanowic, wsi w której spędziła wiele lat swojego dzieciństwa a która obecnie jest dzielnicą Zawiercia. Poznajemy życie mieszkańców wsi, dzięki wspomnieniom małej Tereski uzupełnionym o opowieści innych. Codzienność w Blanowicach wyglądała dosyć szaro, obowiązki kobiet i mężczyzn były jasno określone. Kobiety mają zająć się gotowaniem, praniem, szyciem, sprzątaniem i wychowaniem dzieci, a nierzadko również pomocą w pracach polowych. Najdłuższe i najbardziej podobne do siebie były zimowe wieczory, kiedy to mężczyźni zbierali się i grając w karty popijali napoje rozgrzewające. Kobiety musiały to znosić, bo przecież najważniejsze jest to, by mąż był pracowity a nieskory do krzywdzenia rodziny.
Tereskę w prawdziwe życie wprowadza babcia z Blanowic, gdyż rodzice zajęci pracą podrzucali swoją pociechę na wychowanie do seniorki. To ona udziela dziecku ważnych rad, które do tego stopnia wbijają się w myśli dziewczynki, iż uważa ona za lepszy materiał watolinę niż jedwab, bo przecież cieplejszy i milszy dla ciała. Autorka z uwielbieniem wspomina smaki z dzieciństwa: chleb cioci Róży oraz gotowaną kapustę.

Opowieść nie jest podzielona na rozdziały, nie ma nawet kolejności chronologicznej. Wspomnienia nie są w żaden sposób uporządkowane co chwilami utrudniało mi czytanie, jednak nie ma to większego wpływu na odbiór książki. Wieś, którą mamy okazję poznawać, próbuje z czasem dostosować się do nowoczesności miasta. Pojawiają się tematy dotyczące mody, środków czystości, lepszego wyposażenia większych domów. Czasy, kiedy to rodzice wybierali dzieciom małżonków mijają i kiedy wszelkie niesnaski rozwiązywało się w pojedynkach na pięści. Autorka opisuje nam jak wyglądały wiejskie potańcówki, na jakim poziomie kształtowała się religijność mieszkańców, a także jak radzono sobie z ubóstwem czy zacofaniem.

W powieści często pojawiają się teksty pieśni, piosenek i przyśpiewek, które niewątpliwie przydają książce dodatkowego uroku. A dialogi napisane gwarą śląską sprawiają, że czytelnik przenosi się, choć wirtualnie, w tamten czas i tamto miejsce. Wspomnienia są tym bardziej realne, iż wiele z nich dotyczy samej autorki, tego czego doświadczyła podczas pobytów u babci, jej smutków, radości i spostrzeżeń.
Książka jest napisana lekkim gawędziarskim stylem, jednak nie każdemu czytelnikowi może się ona podobać. Sporo jest tu bowiem fragmentów, które odnoszą się do zagadnień filozofii czy religii i kilkakrotnie powracają w treści tej pozycji. Dodatkowym minusem jest chyba brak jakiegokolwiek uporządkowania przemyśleń autorki (pisałam o tym wcześniej), chaos panujący w lekturze może odstraszyć wielu, którzy nieświadomie po nią sięgną.

A dlaczego mrówki? Już w słowach autorki podczas naszego spotkania znalazłam odpowiedź: mrówki mają być metaforą ludzi, natomiast płonące ognisko to przede wszystkim świat i jego zmiany, wieś i jej przemiany, czyli w moim rozumieniu - jak zachowują się ludzie, kiedy dokonują się nieuchronne zmiany i jak sobie z nimi radzą. Jak oceniam książkę? To trudne pytanie w tym konkretnym przypadku, ponieważ z jednej strony lektura wnosi sporo ciekawych informacji o życiu ludzi na wsi kilka dziesięcioleci temu, jednak z drugiej strony są elementy (o których pisałam wcześniej) sprawiające, że moja ocena zostaje obniżona. Moja rada? Dobrze przemyślcie czy jest to odpowiednia lektura dla Was, zanim po nią sięgniecie. W moim odczuciu trzeba po prostu odnaleźć się w takiej tematyce i metaforze.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Grunt to okładka, Pod hasłem, Trójka e-pik, Polacy nie gęsi II, 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

sobota, 21 grudnia 2013

Max Sinclair "W pół drogi do nieba"



Tytuł oryginału: Halfway to Heaven
Tłumaczenie: Mariusz Bereta
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2011
Liczba stron: 232











Nasze codzienne życie niejednokrotnie stawia przed nami takie sytuacje, w których sprawdzamy siebie, bliskich czy nawet - metaforycznie ujmując - Boga. Bo przecież w trudnych chwilach stosujemy się do przysłowia "Jak trwoga to do Boga", prawda? Idąc ulicą, jadąc tramwajem, oglądając wiadomości czy słuchając radia doświadczamy istnienia wypadków samochodowych, w których nie tylko są ofiary śmiertelne, ale też ciężko ranni. Spory odsetek osób, które wypadek przeżyły, to osoby które w wyniku doznanych urazów słyszą "wyrok": wózek inwalidzki lub łóżko. Co pomaga im w walce o powrót do pełni sił? Jakie czynniki wpływają na chęć takiego człowieka do walki o zdrowie, jakim cieszyli się przed tragedią? Odpowiedzi na te pytania przedstawię Wam na podstawie książki "W pół drogi do nieba".

Max Sinclair i jego żona Susie to bardzo religijne małżeństwo z dziesięcioletnim stażem, trójką dzieci oraz psem. Po powrocie z Kenii do Anglii znaleźli swój wymarzony dom, Max świetną pracę niezwiązaną z księgowością i według nich wszystko to za sprawą Boga. To On tak kierował ich życiem, decyzjami i dawał znaki, by dać im ziemskie szczęście. Z okazji rocznicy ślubu Sinclairowie zostają zaproszeni przez szkolnego kolegę Max'a - Boba - do Devon na kolację. Starsze córki oddają pod opiekę sąsiadów a małego Bena zabierają ze sobą w podróż. Mają wrócić nazajutrz, jednak jeszcze nie wiedzą, że ten krótki wyjazd diametralnie zmieni ich życie. W drogę powrotną do domu wyruszają rankiem po udanej kolacji oraz przemiłym czasie spędzonym u Boba i Rachel. Zafascynowanie domem oraz zachowaniem gospodarza, jakby nie zmienił się przez minione lata sprawiają, że ogromnie żal im opuszczać to urokliwe miejsce, jednak przed nimi zakorkowana droga do domu, do córek.

Jednak w kilkanaście minut po rozpoczęciu podróży, zostaje ona brutalnie
przerwana przez wypadek samochodowy, któremu ulegają. Susie oraz mały Ben nie doznają większych obrażeń, jednak u Maxa lekarze stwierdzają częściowe uszkodzenie rdzenia kręgowego. Max początkowo jest zupełnie nieświadomy swojego stanu, mimo iż nie może poruszać nogami i rękami a głowa zostaje podpięta do wyciągu. Co dwie godziny jego pozycja musi zostać zmieniana, ponieważ ból spowodowany ciężarkami staje się nie do wytrzymania. Wizja takiego cierpienia, ryzyko odleżyn, całkowita zależność od innych osób, tęsknota za dotychczasowym życiem to tylko niektóre z problemów o jakich myśli sparaliżowany człowiek. Ale nie Max. Mimo niewyobrażalnego bólu, mężczyzna zawierza życie Bogu. To od Jego decyzji uzależnia swoje zdrowie i nie myśli o tym doświadczeniu jak o karze, ale czuje się wybrany. Zamierza całkowicie nie myśleć o tym, dlaczego to akurat jego spotkała taka tragedia a jedynie jak można dzięki niej pokazać innym ludziom dobroć Boga.

Z każdą chwilą przybliżającą Maxa do samodzielności, z każdym krokiem sprawiającym, iż chciał podejmować walkę ze swoim ciałem, czytelnik poznaje siłę wiary. Dlaczego Susie nie załamała się słysząc diagnozę a odwiedzając męża wnosiła w jego szpitalne życie dary łaski Boga? Ja to się działo, że każdy dzień, mimo iż trudny psychicznie i fizycznie dla osoby sparaliżowanej, stawał się kolejnym dniem nieustannej wiary w Boga? Czy stan zdrowia Maxa był całkowicie i nieodmiennie zależny od decyzji Stwórcy? Czy fizykoterapia, ćwiczenia pomogłyby mężczyźnie w takim samym stopniu, gdyby nie był osobą wierzącą? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce.

Historia jest autobiografią a co się z tym wiąże, zawiera prawdziwe myśli, emocje i zdarzenia, które autor-bohater postanowił spisać. Książka skłania do niesamowitej refleksji nad wiarą. Czyta się ją szybko, ponieważ czytelnik jest ogromnie ciekawy jak zakończy się walka Maxa o powrót do normalnego życia. W opowieści pojawia się bardzo wielu bohaterów drugiego planu: lekarze, pielęgniarki, pacjenci, rodzina, przyjaciele. Ludzie w różnym stopniu wierzący w Boga i z dość różnorodnym podejściem do wielomiesięcznej rehabilitacji. Książka udowadnia, że najważniejsze w życiu to mieć w kimś oparcie. Polecam każdej osobie, chcącej przeczytać świadectwo wiary.



Książka przeczytana w ramach wyzwań: Book z nami (1,4 cm), Debiuty pisarskie, Od A do Z, 52 książki

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

środa, 20 listopada 2013

Michael H. Brown "Po drugiej stronie"



Tytuł oryginału: The other side
Tłumaczenie: Julia Arciszewska
Wydawnictwo: M
Data wydania: 23 października 2013 
Liczba stron: 256











Jedni usilnie trzymają się teorii powstania człowieka stworzonej przez Darwina, inni wierzą w istnienie Boga, stworzenie świata i człowieka a potem... No właśnie i co później? Każdy żyje określoną ilość lat, umiera a przez znaczną część życia zastanawia się co czeka go po śmierci. Czy teoria o Niebie, Czyśćcu i Piekle jest prawdziwa? Co wydarzy się kiedy umrzemy? Jak wygląda "przejście na drugą stronę"? Książka Michaela Browna jest próbą odpowiedzi na powyższe pytania.

Autor korzystając z wielu źródeł chciał ukazać czytelnikom zjawisko śmierci klinicznej. Na podstawie książek, maili, wywiadów, rozmów oraz Internetu stworzył książkę, która jest dowodem na życie po śmierci. Ludzie różnych wyznań, różnych poziomów intelektualnych, w różnym wieku i odmiennej płci przedstawili swoje świadectwo, opowiedzieli swoje historie dotyczące "przejścia na drugą stronę". W wielu wypowiedziach powtarza się motyw tunelu, podążanie nim ku światłu. Czasami przejście jest krótkie co oznacza, że nasze uczynki na Ziemi jednoznacznie kwalifikują nas do Nieba czy Piekła. Jeśli jednak nasza podróż trwa długo a przemierzając tunel przeżywamy nasze życie na nowo, widzimy własne uczynki, analizujemy oraz kategoryzujemy je, oznacza to, że czegoś brakuje nam do stanu, który może nas przenieść do krainy wiecznej miłości.

Bohaterowie książki opowiadają o tym, że w chwili oddzielenia się duszy od ciała, osoba zmarła odczuwa radość, przestaje myśleć o doczesności, tragediach, złu. W niektórych świadectwach pojawia się informacja o tym, że przejściom towarzyszą ryki, dzwonki czy świsty, czasem jednak zalega zupełna cisza.
Osoby, które przeżyły śmierć kliniczną i podzieliły się swoimi przeżyciami to ludzie odważni i chcący przekazać innym jak należy żyć. Po przeżyciu śmierci klinicznej sporo osób chce dokończyć swoją misję na Ziemi, chce żyć lepiej. Czasem słyszą głos (anioła, Chrystusa czy swoich bliskich), który mówi im, że jeszcze nie czas na nich, że jeszcze muszą wrócić na Ziemię i dokończyć coś ważnego.
A kim są Ci, którzy zdradzają nam jakże ważne chwile ze swojego życia? Najczęściej są to ofiary wypadków drogowych, osoby chore, topielcy. Poznajemy też relację kogoś, kto twierdzi, że pamięta swoje otarcie się o śmierć w łonie matki czy opowieść o spotkaniu bliskiej osoby w tunelu. Co zawierają ich wspomnienia? Jak wyglądało ich przejście? Czy wrócili dzięki własnej chęci życia czy może ktoś inny na to wpłynął?

Tunele służące do podróży oraz miejsce w pobliżu Nieba, rozmówcy Brown'a określają jako pełne spokoju, serdeczności, jasności, przyjaźni, a także miłości czy błogości, bez sporów, trosk i tajemnic.
Brown pisze, że aby doświadczyć tych uczuć, które ogarną nas podczas przekraczania granicy życia i śmierci, by stanąć u wrót Nieba, należy się przygotować i oczyścić, ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy ten moment nastanie. Powinniśmy podążać i żyć według nauki kościoła oraz Pisma Świętego. Trzeba autentycznie uznać istnienie Boga, nie przywiązywać się do przedmiotów doczesnych, a także pamiętać o tym, co czeka na nas w Czyśćcu czy Piekle. Niech to pomoże nam żyć dobrze.

Komu polecam książkę? Wszystkim, którzy choć przez chwilę zastanawiali się, co będzie kiedy umrzemy? Co nas czeka później? Gdzie trafimy? Czy będzie bolało? Świadectwa bohaterów książki dają nam dość szeroki obraz tego, jak "przejście na drugą stronę" może wyglądać.


Książka przeczytana w ramach wyzwań: Trójka e-pik, Book z nami (1,8 cm), 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

niedziela, 20 października 2013

Anna Drzewiecka "Ciotki"



Autor: Anna Drzewiecka
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2012
Liczba stron: 156












Lubicie wracać czasami myślami do czasów dzieciństwa? Wspominać chwile spędzone na drzewie czy podczas gry w klasy. W tak zabieganym świecie zapominamy o tym, że to dzięki naszej przeszłości, naszym przodkom istniejemy, żyjemy, czujemy... Jeśli macie ochotę przeczytać książkę, która pomaga w takich wspomnieniach polecam "Ciotki" Anny Drzewieckiej.

Narratorem książki jest kobieta, autorka, która spisała wspomnienia małej dziewczynki, siebie sprzed lat, dotyczące rodziny. 
Wszystko zaczyna się od prapradziadka, który był cieślą i kiedy znalazł swoje miejsce na ziemi, gdzieś w rozlewisku Bugu, w pobliżu pięknej lipy zbudował dom - była to granica Wołynia z Polesiem. Autorka spisała wspomnienia babci Tekli i dziadka Jana dotyczące wojny i okupacji, a nie było to łatwe zadanie, gdyż rozmówcy nie chcieli poruszać tak drażliwego dla ich pamięci tematu. Spory udział w stworzeniu tej nietypowej rodzinnej sagi mają też rodzice oraz ciotki, ponieważ spora część wydarzeń opisanych w "Ciotkach" miała miejsce jeszcze zanim narodziła się autorka. 

Anna Drzewiecka opowiada z ogromną miłością o swojej rodzinie, o babuni Tekli, która sprawowała pieczę nad domem, zbierała i suszyła zioła a rozmyślaniom oddawała się jedynie podczas robótek; dziadku Janie, który był majsterkowiczem i twórcą wyśmienitych win i nalewek oraz o ośmiu ciotkach.
Każda ciotka opisana jest w odrębnym rozdziale, dzięki czemu panuje tutaj porządek informacyjny. Narratorka bardzo dokładnie stworzyła ich obraz, opisała wady, zalety, wygląd oraz to z jakimi smakami i zapachami kojarzyła poszczególne ciotki. Jako mała dziewczynka odbierała te kobiety bardzo zróżnicowanie, jedne siały w jej malutkim serduszku przestrach a inne były odskocznią od codzienności, co kończyło się na przykład poobijanymi kolanami.

We wspomnieniach znajdziemy również rozdziały o zwierzętach, przechowywaniu pamiątek z dzieciństwa, wakacjach i dziecięcych przyjaźniach. Rozdział o zwierzętach wywołał falę moich wspomnień, bowiem też miałam psa o imieniu Pikuś. Naprawdę! Dla mnie, jako małej dziewczynki, nie miał znaczenia fakt, że była to suczka...

Podczas czytania książki na myśl przyszło mi więcej własnych wspomnień z dzieciństwa i chęć nakreślenia takiej samej charakterystyki własnych ciotek, a też mam ich niemało... Gdybym zliczyła również te, które już odeszły to musiałam stworzyć dziewięć rozdziałów o samych tylko ciotkach. Moje babcie zmarły gdy miałam osiem i dziewięć lat, dziadek - gdy byłam czternastolatką. Może i nie mam tylu wspomnień, że wystarczyłoby na książkę, ale w mojej pamięci coś odżyło dzięki "Ciotkom".

Jest to opowieść o kobietach i dla kobiet. Są silne i radzą sobie doskonale, bowiem autorka obraz mężczyzn spłyciła jedynie do roli tła tej historii. Myślę więc, że nie spodobałaby im się taka lektura. Ciekawi mnie jedynie powód takiego postępowania.

Jeśli chcecie powspominać swoje dzieciństwo, pomyśleć o wartościach w życiu i w rodzinie to koniecznie przeczytajcie "Ciotki" Anny Drzewieckiej.
Nie ma tu sinusoidy zdarzeń, są wspomnienia, radości i smutki przeżywane wspólnie przez członków dużej rodziny, a że poznajemy historię z perspektywy dziecka, jest ona tym ciekawsza i bardziej wiarygodna dla czytelnika.




Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Debiuty pisarskie, Polacy nie gęsi II, W prezencie, Book z nami (1,1 cm), 52 książki




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

niedziela, 15 września 2013

Consilia Maria Lakotta "Nocna rozmowa"



Tytuł oryginału: Nachtgespräch
Tłumaczenie: Jacek Jurczyński
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2011
Liczba stron: 218











Jak można wykorzystać chwile ciemności, gdy nie ma możliwości obejrzenia ulubionego serialu czy meczu piłkarskiego w Mistrzostwach Świata? Jak wygląda noc wielu milionów ludzi, którzy nie mogą posłuchać radia ani poczytać interesującej książki przed snem? Ciekawy pomysł miała Consilia Maria Lakotta, która opowiedziała czytelnikowi w jaki nietypowy sposób pewną listopadową noc 1965 roku spędził kapitan Gregory Bower.

W Nowym Jorku zapadły  "egipskie ciemności" a jedynym źródłem światła była pochodnia Statuy Wolności górującej nad miastem. Dlaczego tak olbrzymie miasta spowiła ciemność? Na szczęście nie spowodowała tego ani bomba atomowa ani żaden inny kataklizm. Ot, zwykła awaria rozdzielni w elektrowni nad Niagarą. Kapitan Bower udał się ze świecą do Astronautic-Bar, w którym pracowała Betsy, barmanka znana mu od wielu lat. Gregory pojawiając się w barze miał skonkretyzowany cel - chciał pozbyć się ciążących mu sumieniu problemów i dokonać swoistej spowiedzi. Do lokalu przybył jeszcze duchowny z murzyńskiej dzielnicy - ojciec Goldman i wtedy kapitan rozpoczął opowieść o swoim życiu, a przede wszystkim o małżeństwie. Poszukując kiedyś prezentu ślubnego dla siostry Gregory dotarł do antykwariatu prowadzonego przez Żydów pochodzących z Niemiec, tak jak i jego rodzina. Właśnie wtedy poznał Judy, córkę właściciela i swoją przyszłą żonę. Czy łącząca ich miłość pokona wszystkie przeszkody, które los postawi na ich drodze? Czy uczucie to pokona dzielące ich różnice wyznaniowe? A przede wszystkim czy Judy pozostanie wierna mężowi, który zamierza przyjąć propozycję przeszkolenia na oficera dowodzącego oddziałem strzegącym bazy rakietowej w Arkansas? Wszakże oboje podjęli decyzję, że Judy pozostanie w antykwariacie i poprowadzi go do czasu, gdy jej rodzice zdecydują czy chcą spędzić resztę życia w Izraelu, do którego się wybierali, czy jednak wrócą do Ameryki.

Od chwili ślubu z Judith Gregory'ego martwił wzajemny stosunek jego żony do młodszego brata - Abla. Widoczny z daleka był fakt, że te dwie osoby łączy pokrewieństwo dusz. Tematem, w którym małżonkowie nie mogli dojść do porozumienia była przede wszystkim religia. Od samego początku było przecież do przewidzenia, że chrześcijański Niemiec i ortodoksyjna Żydówka mogą mieć problemy. Natomiast bardziej wrażliwy na kwestie religii był właśnie Abel, z którym Judy potrafiła porozumieć się bardziej, niż ze swoim, lekko podchodzącym do tego tematu, mężem. Mimo łączącej ich miłości, ich małżeństwo przechodziło kryzys, pogłębiała się przepaść między Judy a Gregory'm. A kolejne rysy na ich związku, czyli śmierć dziecka i alkoholizm Judith, już tylko prowadziły ich ku tragedii.

To z Ablem Judy potrafiła znaleźć chwilę na taniec, to jemu zwierzyła się z chęci do nauki nowego języka, aż wreszcie to on wyrażał ochotę do odwiedzenia wraz z nią Izraela. W wielu trudnych momentach jej życia to brat jej męża starał się pomóc i być blisko. Jak bardzo ta relacja będzie przeszkadzała Gregory'emu? Czy Abel nie zauważy, że brat posądza go o romans z żoną? Dlaczego Judith nie była z mężem w wielu przypadkach szczera i ukrywała przed nim ważne dla siebie sprawy? Czy zawsze w życiu jest tak, że dopóki człowieka nie spotka tragedia, nie stara się on zrozumieć i kochać swoich bliskich?

Bardzo dużo pytań napływało mi do głowy podczas czytania tej książki. Mimo, że uwielbiam książki z wartką akcją, to jednak "Nocna rozmowa" też mi się spodobała. Nie oczekiwałam w napięciu na kolejne wdarzenia, choć oczywiście byłam ciekawa jakie wydarzenia doprowadziły kapitana do szczerej rozmowy o swoim samotnym życiu. Jak wiele dowiemy się o życiu i popełnionych błędach kapitana Bowera? Czym zakończy się listopadowa spowiedź? Do jakich wniosków dojdzie kapitan? Warto przeczytać książkę, w której można znaleźć odpowiedzi na postawione przeze mnie liczne pytania. Jest to wartościowa powieść pod względem religijnym, a także psychologicznym, ponieważ pozwala uświadomić sobie czym jest Bóg i rodzina w naszym codziennym życiu.



Książka przeczytana w ramach wyzwań: Book z nami (0,9 cm), 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 
z Wydawnictwa M
 

sobota, 6 lipca 2013

Dorota Kania "Cień tajnych służb"



Autor: Dorota Kania
Wydawnictwo: M
Data wydania: maj 2013
Liczba stron: 212












Dorota Kania ukończyła studia filozoficzne w Warszawie, pracowała jako dziennikarka w radiu, telewizji oraz przede wszystkim w prasie. Jej ulubionym tematem jest historia najnowsza a zwłaszcza rola służb specjalnych PRL w życiu zwykłych i niezwykłych obywateli. Dorota Kania kocha dziennikarstwo śledcze i nieustannie lustruje w swoich publikacjach osoby z pierwszych stron gazet. Niekiedy jej działania i teksty balansują chyba na granicy tajemnicy,  gdyż wielokrotnie była ona skazywana wyrokami za zniesławienie czy naruszenie dóbr osobistych.

"Cień tajnych służb" to współczesna literatura faktu, a dotyczy zdarzeń, które miały miejsce w ciągu ostatnich dwudziestu trzech lat w naszym kraju. Znajdziemy tutaj wyniki śledztw najgłośniejszych polskich samobójstw i zabójstw. Autorka w czternastu rozdziałach opisuje nam pokrótce biografie mniej lub bardziej znanych osób. Bo któż nie zna słynnej sprawy zabójstwa Jaroszewiczów w podwarszawskim Aninie? Kto nie czytał o Olewniku czy Lepperze? Czy kogoś nie intryguje śmierć Papały? Sporo się działo w ich sprawach, ale chyba jedynie w mediach, bo prawda w żadnej z tych spraw nie ujrzała światła dziennego. Żaden zwykły człowiek nie jest w stanie dociec, co tak naprawdę się zdarzyło, dlaczego Ci ludzie nie żyją i kto jest temu winien. Nie mamy po prostu dostępu do dokumentacji sądowej, prokuratorskiej czy archiwalnej. Dorota Kania miała taką możliwość i dzięki temu możemy stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że w wielu śledztwach, w których miały miejsce tajemnicze zniknięcia, pojawiają się funkcjonariusze służb PRL. Czy to zbieg okoliczności? A może to pracownicy służb specjalnych tak nieoficjalnie rządzili i rządzą naszym krajem?

Najciekawszymi sprawami dla mnie były w tej książce najgłośniejsze z nich, opiszę jednak tylko jedną sprawę, by nie odbierać potencjalnym czytelnikom radości z poznawania nowych faktów i analizowania dowodów.
Podwójne zabójstwo państwa Jaroszewiczów miało miejsce w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. Dorota Kania ujawnia, że p. Piotrowi zmieniono przed śmiercią koszulę - w jakim celu? Do podpisania jakich dokumentów został zmuszony w ostatniej chwili? Dlaczego zabójcy odkręcili gałki z mebli w bibliotece Jaroszewiczów? Autorka podaje kilka możliwych hipotez, dlaczego mogło dojść do tego zabójstwa. Jedną z nich jest fakt, iż Piotr Jaroszewicz miał prawdopodobnie informację, kto zdefraudował złoto z Funduszu Obrony Narodowej.
Kolejnym przypuszczalnym politycznym motywem śmierci małżeństwa może być to, że w 1945 roku Piotr Jaroszewicz miał możliwość zapoznania się z dokumentami zdeponowanymi w archiwum niemieckim w Radomierzycach. Niektóre z tych dokumentów trafiły na stałe w ręce Jaroszewicza. Czy zrobił z nich użytek? Czy chciał wykorzystać wiedzę  w nich zawartą do pisanych przez siebie książek?

"Cień tajnych służb" nie jest łatwą i lekką lekturą. Czyta się ją podobnie do kryminału, jednak tutaj jest trochę trudniej. Pojawia się dużo więcej nazwisk, stanowisk czy instytucji, a przecież nie zawsze i nie każdy wie kto kim był i czym się zajmował, żeby nie pogubić się nawet wtedy, gdy zostaje nam to wytłumaczone. Książka jest jednak wciągająca i niejedna czytająca ją osoba chciałaby zapewne przeczytać jej dalszy ciąg za kilka lat. Może coś kiedyś się jeszcze wyjaśni w tych sprawach. Choć zaginione dokumenty czy dowody rzeczowe już raczej się nie odnajdą... Zapewne zostały celowo zniszczone lub skradzione przez nieznanych sprawców. Wiele jest uchybień, które miały miejsce w sprawach przedstawionych w książce m. in. opóźnione przesłuchania świadków, niewykorzystanie dowodów dostarczonych do odpowiednich instytucji czy tajemnicze zgony.

Autorka wykazała się niebywałą odwagą pisząc tego typu książę. Bo przecież nie od dziś wiadomo, że mieszanie się w sprawy polityczne, zwłaszcza powiązane z mafią, nie jest bezpieczne. Wniosek można wyciągnąć chyba tylko jeden - Dorota Kania za cel nadrzędny postawiła sobie poinformowanie społeczeństwa polskiego o tym, co zostało przed nim ukryte. Zachęcam do przeczytania "Cienia tajnych służb", bo warto poznać kulisy śmierci kilku ważnych dla Polski osób.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Debiuty pisarskie, W prezencie, Polacy nie gęsi..., Book z nami (1,6 cm), Trójka e-pik (czerwiec), 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Meredith Goldstein "Single"



Tytuł oryginału: The Singles
Tłumaczenie: Agnieszka Kisiel
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2012
Liczba stron: 240











Meredith Goldstein urodziła się w New Jersey, a studiowała na uniwersytecie w Syracuse. Prowadzi kącik porad "Listy miłosne" w "Boston Globe". Jej debiut literacki zatytułowany "Single" jest bardzo różnorodnie odbierany.

Trzonem powieści jest wesele dwudziestodziewięcioletniej prawniczki, noszącej rozmiar 40. Zanim jednak do wesela dojdzie, przyszła panna młoda - Beth Eleanor Evans, czyli w skrócie Bee, musi rozwiązać problem logistyczny. Wśród zaproszonych na uroczystość gości, znajduje się bowiem pięć osób, które są singlami: Vicky, Hannah, Rob, wujek Joe oraz Phil, który zastępuje swoją chorą matkę. A przecież umieszczenie ich przy odpowiednim stole nie będzie łatwe, gdyż muszą mieć jakiś wspólny temat do rozmowy z pozostałymi gośćmi, nie mogą też przecież siedzieć obok swoich byłych partnerów. Niełatwe jest życie singla, bo lepiej w życiu mieć kogoś bliskiego, ale ileż on stwarza problemów osobom trzecim... No choćby takim pannom młodym...

Każdy rozdział ma innego głównego bohatera, innego singla. Poznajemy w nim jego przeszłość, teraźniejszość oraz o czym marzy. Hannah czeka na ważną wiadomość sms związaną z jej pracą, Rob nie pojawił się na weselu, mimo że obiecał jej wsparcie. Dlaczego? Co było ważniejsze? Wujek Joe dzielnie dotrzymuje towarzystwa Vicky, licząc na miłe zakończenie uroczystości, jednak czy spełnią się jego oczekiwania? Phil niezbyt przejął się zastępstwem i jego udział w uroczystości jest marny... Woli rozmyślać o swoim nieudanym związku kątem oka oglądając mecz.

Sama uroczystość jest dopięta na przysłowiowy "ostatni guzik", druhny są pięknie ubrane, orszak ustawiony, przemowy wygłoszone, jednak to tylko oficjalna część wesela. Najciekawsze w książce jest to, co dzieje się obok, poza młodą parą... Ale tego już nie zdradzę, by nie popsuć Wam oczekiwania na te właśnie wydarzenia.

Na okładce powieści przeczytałam informację, że jest to "komiczna i przenikliwa powieść obyczajowa...". Widocznie to niezupełnie mój gust, mimo że uwielbiam obyczajówki, ponieważ nie dostrzegłam w książce komizmu. Przenikliwość - owszem, autorka przeniknęła do umysłów bohaterów, dosyć dobrze opisała ich emocje i przemyślenia, zarówno z przeszłości jak i obecne.

"Single" zawierają za to sporo odwołań do książek V. C. Andrews oraz do utworów muzycznych. Napisane są językiem prostym i łatwym w odbiorze, jednak nie znalazłam tam "haczyka", który złowiłby mnie na początku książki i trzymał aż do jej końca. Spodziewałam się po tej powieści czegoś innego: ciekawszej historii tytułowych singli oraz lepszego zakończenia, bo to było niestety zbyt przewidywalne i szablonowe.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Debiuty pisarskie, Book z nami (1,7 cm), 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

czwartek, 16 maja 2013

Margaret Dilloway "Sztuka uprawiania róż z kolcami"



Tytuł oryginału: The Care and Handling of Roses with Thorns
Tłumaczenie: Anna Jędrzejczyk
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2013
Liczba stron: 440










Margaret Dilloway urodziła się w San Diego w Kalifornii. Pisanie wciągnęło ją od najmłodszych lat a po studiach została redaktorką dwóch tygodników. To zwykła amerykańska kobieta: matka i żona. "Sztuka uprawiania róż z kolcami" to jej druga książka, a jej temat został zainspirowany chorobą szwagierki autorki - Deborah Dilloway.

Dlaczego sięgnęłam po tę książkę? Dobre pytanie. Kiedy dostałam ją w przesyłce od Wydawnictwa M odłożyłam na komodę wraz z pozostałymi książkami. Nie wybrałam jej do czytania, jako pierwszej ze stosu. Bałam się. Myślałam, że będzie to ponad czterysta stron opowieści o tym, jak uprawia się róże, a gdzieś pomiędzy nawozami, glebami i doniczkami autorka napisała kilka zdań o chorej kobiecie. Na szczęście mój strach był bezpodstawny.

Główną bohaterką powieści jest Galilee Garner, trzydziestopięcioletnia nauczycielka biologii w katolickiej szkole w Kalifornii. Gal, jak mówią do niej znajomi, urodziła się z refluksem i przeszła dwa przeszczepy nerek. Obecnie oczekuje na kolejny przeszczep a od ośmiu lat jest dializowana. Dializy są bardzo uciążliwe, gdyż odbywają się co drugi dzień i z tego powodu bardzo dezorganizują życie nauczycielki.

Wielką miłością samotnej kobiety są róże a szczególnie jeden ich gatunek - hultemie. Gal hoduje je, krzyżuje i marzy, by dzięki nim zdobyć nagrodę na różanej wystawie. A nie jest to łatwe, gdyż kwiaty muszą mieć oryginalny wygląd, odpowiednią ilość płatków oraz co najważniejsze - zapach, który najtrudniej jest uzyskać w przypadku krzyżówek. Jednym słowem muszą być wyjątkowo piękne. Czy Gal uda się kiedykolwiek zdobyć nagrodę?

źródło
Pewnego dnia w życiu Galilee zjawia się nieoczekiwanie jej siostrzenica - Riley. Gal nigdy nie miała zbyt dobrych relacji z jej matką, a swoją starszą siostrą - Becky. Jednak teraz, gdy Becky musiała wyjechać służbowo do Hongkongu to na Gal zrzucono obowiązek opieki nad piętnastoletnią dziewczyną. Obydwie muszą się siebie nawzajem nauczyć. Riley musi dostosować się do nowej szkoły, zdobyć znajomych a także znaleźć wspólny język z ciotką, która z powodu choroby i samotności nie jest ideałem opiekuna. Galilee stara się nauczyć Riley jak efektywnie robić zakupy, jak się ubierać w nowej szkole oraz jakie są jej obowiązki w czasie, gdy Gal jest na dializach. Czy nauczycielka poradzi sobie z kłamstwami, podrobionym podpisem oraz przygodą z alkoholem swojej siostrzenicy? Jak bardzo zżyje się z dziewczyną, która dostrzega w niej osobę lubiącą o wszystkim decydować, nie przepadającą za nowościami? Czy Gal już zawsze będzie kimś, kto nie znosi prosić innych o pomoc i chce być samowystarczalny? Jak ułożą się bardzo trudne na początku relacje ciocia-siostrzenica? O tym przeczytacie w "Sztuce uprawiania róż z kolcami".

Powieść zawiera w sobie niesamowitą ilość informacji na życiowe tematy, o których często nie myślimy tak szczegółowo, dopóki nas nie dotyczą osobiście. Autorka opisała codzienne i zarazem trudne zmagania Gal, która czeka na nową nerkę. Każdego dnia musi przestrzegać diety, pić określoną ilość płynów, nie może się przemęczać i denerwować. Ale jak uniknąć stresu w prawdziwym życiu? Z drugiej strony poznajemy piękne róże. Osobliwe kwiaty z dużymi wymaganiami w zakresie nawozów, pór podlewania, przesadzania czy ścinania. Tylko człowiek oddany im całym sercem będzie potrafił zadbać o nie tak, jak tego potrzebują. W "Sztuce uprawiania róż z kolcami" pojawiają się też zawiłe relacje między członkami rodziny, problemy nastolatków, a także wątki miłości i śmierci.

Margaret Dilloway stworzyła piękną historię, która jest napisana bardzo prostym w odbiorze językiem. Czytelnik nawet nie zauważa, kiedy mijają kolejne rozdziały. Śledząc napisaną przez autorkę opowieść można dostrzec przemianę wewnętrzną, jaka zaszła w głównej bohaterce. Jeśli potrzebujesz książki, która Cię wzruszy a zarazem dostarczy wielu emocji skłaniających do przemyśleń to koniecznie sięgnij po "Sztukę uprawiania róż z kolcami". Jest naprawdę świetna!



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Trójka e-pik, Book z nami (3 cm), W prezencie, 52 książki


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 

piątek, 3 maja 2013

Cesarina Vighy "Ostatnie lato"



Tytuł oryginału: L'ultima estate
Tłumaczenie: Lucyna Rodziewicz-Doktór
Wydawnictwo: M
Data wydania: 2011
Liczba stron: 164












Cesarina Vighy urodziła się w 1936 roku w Wenecji. Ukończyła studia filozoficzne na Uniwersytecie w Padwie, lecz większość życia mieszkała w Rzymie. Była poetką, żoną i matką. Kiedy dowiedziała się, że jest chora na stwardnienie zanikowe boczne postanowiła napisać swoje "świadectwo pogodzenia z losem", swoją autobiografię. To moje pierwsze spotkanie z tą autorką.

Kiedy zobaczyłam okładkę książki w ofercie Wydawnictwa M pomyślałam, że to zapewne jakaś lekka i przyjemna lektura. Obraz równo przystrzyżonego trawnika oraz kwiatów i altany w żaden sposób nie przygotowały mnie na to, co znajdę na kartach książki. Z reguły nie czytuję biografii, jednak dla dobrych autobiografii robię wyjatek. W przypadku "Ostatniego lata" nie żałuję.

Pani Amelia Z. jest chora. Kolejno odmawiają jej posłuszeństwa części ciała oraz zmysły. Zanim jednak choroba całkowicie odbierze jej ludzką godność postanawia rozliczyć się ze swoim życiem i spisuje to, co uważa w tych trudnych chwilach za ważne. Nie jest to rodzaj rachunku sumienia, nie jest to usprawiedliwienie się przed sobą, rodziną czy czytelnikiem. Autorka po prostu pokazuje nam, że czasem w życiu popełnia się błędy i dokonuje złych wyborów. Opowiada nam o despotycznym dziadku, swojej matce, która związała się z żonatym mężczyzną. Wspomina też ważne momenty swojego życia: stawanie się kobietą, szkołę katolicką, wojnę, romans z kobietą czy małżeństwo z młodszym mężczyzną. Są też opowieści o kotach, które kolejno znajdowały dom u Państwa Z. oraz o wędrówkach do kolejnych neurologów, którzy mieli postawić jej trafną diagnozę.

Autorka wszystkie opowiedziane wydarzenia okrasiła ironią i humorem w sposób wystarczający, by nie płakać czytając o jej trudnych życiowych sprawach czy chorobie, lecz by uśmiechać się widząc, że osoba pisząca ma do siebie dystans.

Jeśli ktoś szuka książki, w której osoba cierpiąca żyje tylko i wyłącznie strachem, że jej życie się zakończy, która użala się nad sobą i szuka pocieszenia to niech nie sięga po "Ostatnie lato". Jest to bowiem książka, w której znajdziemy kogoś, kto jest pogodzony z faktem, że jego kres jest bliski. Jest to powieść trudna, bowiem autorka korzysta z bogatego słownictwa, używa wielu porównań literackich a zdania są często wielokrotnie złożone.

Książka nawet w chwili zamknięcia końcowej okładki skłania do refleksji. Nie da się tak po prostu przejść obojętnie wobec problemu umierania. Każdy z nas chciałby mieć przecież lekką i szybką śmierć. Polecam wszystkim, którzy lubią czasem przeanalizować swoje życie.



Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: Book z nami (1,1 cm), Debiuty pisarskie, W prezencie, Pod hasłem, Trójka e-pik, 52 książki



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki 
dziękuję bardzo Pani Dorocie 



poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Z wrażenia nie wiem jaki powinien być tytuł posta...

... poważnie! Od jakiegoś czasu wysyłałam maile z zapytaniami recenzenckimi do wydawnictw. Odpisały dwa, żeby cierpliwie czekać, bo w tym momencie nie planują poszerzania grona recenzentów. I tu mam pytanie do tych, którzy takie maile pisali - czy naprawdę wydawnictwa odpiszą tylko trochę to potrwa??

Ale wczoraj wieczorem odebrałam maila od p. Doroty... bardzo szybko od chwili wysłania wiadomości i ... zasiliłam niniejszym szeregi recenzentów:



Pani Doroto - dziękuję :) Wiele to dla mnie znaczy - to moja pierwsza współpraca.
Jestem bardzo podekscytowana i szczęśliwa.

Koniecznie muszę podziękować również p. Magdalenie Kordel (pisarka prowadzi bloga - zapraszam), która to podarowała mi bezpośredniego maila do p. Doroty, więc niejako w mojej radości ma swój udział :) Dziękuję
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...