- A może Poznań?- zapytałam męża, gdy planowaliśmy nasz
coroczny urodzinowy weekend. Pomysł został zaakceptowany, więc zaczęłam szukać odpowiedniej
oferty rabatowej na noclegi. Zaplanowałam tzw. minimum programowe i ruszyliśmy
w podróż.
Mile zaskoczył nas pociąg interregio „Mewa”, który nie tylko był nowoczesny i
czysty, ale nawet wyposażony był w Internet. Jadać więc do Poznania , mogliśmy dokończyć
planowanie. Rozłożyliśmy na stoliku mapy, przewodniki, otworzyli odpowiednie
strony internetowe i tak powstał plan naszej eskapady.
Poznań jest dla nas miejscem szczególnym, nostalgicznym. To
tu na dworcu PKP poznaliśmy się w czerwcu 1989 roku. Przez cały rok
spotykaliśmy się w tym mieście, gdzie Ślubny uczył się w szkole chorążych. Z braku
funduszy całymi dniami wędrowaliśmy po muzeach, parkach, skwerkach.
Potem byliśmy w Poznaniu tylko raz- na wystawie malarstwa
wielkich impresjonistów francuskich w 2001 r.
Tym razem postanowiliśmy sobie, że zwiedzimy miejsca, których
wtedy nie widzieliśmy, bo jakimś dziwnym trafem do nich nie dotarliśmy albo ich
jeszcze nie było oraz te, które były nam szczególnie bliskie.
I tak powstał zarys pobytu. Pierwszy dzień- piątek nazwaliśmy
„dniem nostalgicznym”. Rozpoczęliśmy go do poszwędania się po dworcu PKP –
bardzo zdziwił nas nowy dworzec i to, że został połączony z ogromnym centrum
handlowym. Potem, pieszo powędrowaliśmy znanymi uliczkami na rynek, żeby zakupić
karty turysty. Z lubością korzystamy z tej formy promocji, gdyż pozwala nam ona
nie martwić się o bilety komunikacji miejskiej i daje mnóstwo zniżek w różnych
miejscach. Pierwszą zniżkę wykorzystaliśmy już „Pod koziołkami”, gdzie
koniecznie musieliśmy zajrzeć.
Potem obowiązkowe koziołki na ratuszu i można przejść do Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. To tam, wówczas jeszcze wyższej szkole oficerskiej wojsk pancernych uczył się Ślubny. Na terenie jednostki byłam tylko raz- na mężowskiej promocji ( dobrze znałam tylko izbę odwiedzin) . Teraz miałam okazje obejrzeć miejsce, gdzie Ślubny spędził trzy lata. Na terenie centrum znajduje się niesamowicie nowoczesny sprzęt, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie mniejsze wrażenie zrobiła i kolekcja czołgów, znajdująca się w mieszczącym się tam muzeum.
Potem obowiązkowe koziołki na ratuszu i można przejść do Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. To tam, wówczas jeszcze wyższej szkole oficerskiej wojsk pancernych uczył się Ślubny. Na terenie jednostki byłam tylko raz- na mężowskiej promocji ( dobrze znałam tylko izbę odwiedzin) . Teraz miałam okazje obejrzeć miejsce, gdzie Ślubny spędził trzy lata. Na terenie centrum znajduje się niesamowicie nowoczesny sprzęt, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie mniejsze wrażenie zrobiła i kolekcja czołgów, znajdująca się w mieszczącym się tam muzeum.
W pobliżu jednostki znajduje się urokliwe jezioro Rusałka,
gdzie także spędzaliśmy mnóstwo czasu, bo było blisko, romantycznie i nie
trzeba było płacić. Okazało się, że Rusałka na szczęście niewiele się zmieniła,
więc spacerowaliśmy jej brzegiem, przypominając sobie ten pierwszy rok.
Ostatnim punktem programu była Palmiarnia. Jakoś tak się
złożyło, że ominęliśmy ją 24 lata temu i należało to niedopatrzenie naprawić.
To był dobry pomysł, bo na dworze było deszczowo i chłodno, a w palmiarni
cieplutko i egzotycznie. Obejrzeliśmy kolekcje tropikalanych roślin- mnie
najbardziej podobały się rośliny kwitnące i… ulubione kaktusy. Potem były
motyle i ryby.
Już mocno zmęczeni postanowiliśmy zameldować się w hotelu „Gromada”.
Nim tam dotarliśmy, przejechaliśmy kilka przystanków tramwajem w te i we wte, bo
się nam kierunki pomyliły .