Wczorajsze walentynki zapowiadały się typowo. Drobne
upominki i butelka wina do kolacji. I pewnie tak by to wyglądało, gdyby nie
obie córki, które wymyśliły sobie siostrzany wieczór z filmem. Początkowo zamierzały
siedzieć u siebie w pokoju, ale bardzo szybko stwierdziły, że do oglądania
filmów lepiej nadaje się nasz telewizor i wprosiły się do salonu. I tak oto wieczór
spędziliśmy w czworo. My z mężem podzieliliśmy się naszym winem, one słonymi
przekąskami.
A film mieliśmy bardzo ambitny, nie jakaś komedia
romantyczna czy inny wyciskacz łez tylko... „Atlas chmur” rodzeństwa Wachowskich.
Dla męża była to premiera. My widziałyśmy już film raz i teraz postanowiłyśmy
do niego wrócić, by połączyć w całość wszystkie wątki, znaleźć klucz do filmu,
podzielić się spostrzeżeniami.
Uzbrojone w wiedzę "kto jest kto" (wszak było to drugie
podejście) mogłyśmy skupić się na szczegółach. Podziwiałyśmy cudne plenery i
muzykę. Zafascynowała nas charakteryzacja. Czasami dopiero po dłuższej chwili
rozpoznawałyśmy aktora wcielającego się w kolejną postać. Każda z nas miała
swojego ulubionego bohatera i ulubioną epokę. Film nam się podoba.
Początkowo
gubiłyśmy się w zmieniającej się jak w kalejdoskopie scenerii, jednak z biegiem
filmu wszystko zaczęło się nam układać w logiczną całość.
O czym jest film? O miłości i nienawiści, prawdzie i kłamstwie, odwadze i tchórzostwie,
poświęceniu i egoizmie, a przede wszystkim o niezmienności ludzkich emocji. Przekazuje prawdy uniwersalne, choć tak oczywiste, że
wydawałyby się banalne.
Z pewnością jeszcze nie raz wrócimy do tego obrazu, by zachwycić
się konkretnym szczegółem, epizodem.