Cześć!
Jakiś czas temu udało mi się załapać do
akcji testowania najnowszej maskary L'oreala o nazwie Volume Million Lashes
Fatale. Jeśli chcecie wiedzieć jak sprawdziła się u mnie różowa wersja z
rodzinki VML, zapraszam Was dalej!
Opakowanie maskary designem nawiązuje do
pozostałych jej sióstr. Także jak one posiada silikonową szczoteczkę. Tym razem
jest ona średniej wielkości, jest prosta, a wypustki rozłożone są regularnie i
wszystkie mają tę samą długość. Są one jednak połączone w pary i rozmieszczone
tak, że przypominają spiralę. Maskara kosztuje 60 złotych, ma 9,4 ml pojemności
i dostać ją można w większości drogerii.
Założeniem Volume Million Lashes fatale
jest pogrubienie rzęs i nadanie im objętości przy jednoczesnym dobrym rozdzieleniu.
Szczoteczka ma docierać do każdej rzęsy, a formuła ma nie pozostawiać grudek.
Tusz rzeczywiście pogrubia rzęsy, co w
porównaniu do klasycznej złotej VML i VML So couture nieco mnie zaskoczyło.
Obie wspomniane maskary nie dodawały rzęsom objętości, a przy Fatale faktycznie
jest to zauważalne. Największa ilość produktu skupia się u nasady rzęs, dzięki
czemu można osiągnąć efekt przyciemnienia tej linii. Tusz nie skleja rzęs, nie
tworzy tzw. pajęczych nóżek. Z racji szczoteczki, która jest tak samo szeroka
na początku i na końcu, maskara nie dociera do malutkich rzęs w kąciku
wewnętrznym, ale niewiele kosmetyków mi to zapewnia. Wspomniany aplikator
sprawia też, że łatwo się nim ubrudzić na powiece. Nie jest to także najlepsze
rozwiązanie do dolnej powieki. Rzęsy po użyciu VML Fatale nie są niestety
podkręcone ani wydłużone. Nie mają jednak grudek, co jest dużym plusem. Mają
także intensywny, czarny kolor.
Tusz nie kruszy się w ciągu dnia, nie
opada na policzki, jednak mam wrażenie, że efekt z upływem godzin nieco słabnie.
Efekt, jaki osiągam tą maskarą jest
bardzo dzienny. W moim mniemaniu jest lepsza od klasycznej VML i na podobnym
poziomie do VML So couture, choć ta ostatnia bardzo ładnie podkręca rzęsy. Żadna z nich jednak nie skradła mojego serca i raczej do nich nie wrócę.
Bardzo intrygują mnie natomiast False lash wings sculpt oraz tusze z serii
Architect, więc pewnie kiedyś trafią do mojej toaletki ;)
Znacie maskary L'oreal? Którą z nich
polecacie?
Miłego dnia!
Żadnej mascary z tej firmy nie miałam i nie wiem czy wypróbuję. Może kiedyś się skuszę na jakiejś promocji w Rossmannie :D
OdpowiedzUsuńDelikatny efekt.
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś So Couture So Black i niestety dla mnie okazał się rozczarowaniem (może nie było bardzo źle, ale inne mascary sprawowały się lepiej) i teraz już mi przeszła ochota na tusze tej marki ;)
OdpowiedzUsuńMoże się na nią skuszę teraz na promocji -49% w rossmannie;)
OdpowiedzUsuńja lubię so couture, natomiast feline absolutnie nie przypadła mi do gustu, jeszcze nie wiem, którą tym razem przetestuję
OdpowiedzUsuńEfekt ładny,ale nie dla mnie ja wolę mocniejszy efekt .
OdpowiedzUsuńhttp://beautybloganeta.blogspot.com/