Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ravishing. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ravishing. Pokaż wszystkie posty

23 kwietnia 2014

Wszyscy lubią, a ja nie!

Cześć!
Wymyśliłam nową serię postów o tytule, jaki widzicie powyżej. Będę tu prezentować kosmetyki, które są często polecane w blogosferze, a mnie ich fenomen nie dotknął. Jest to taka inna wersja bubli, ale takich, które mają wielu zwolenników. Dziś przedstawię pięć produktów, które cieszą się dobrą opinią, a mnie zupełnie nie porwały i ogromnie dziwi mnie ich popularność.

Po pierwsze szminka Mac w wykończeniu cremesheen i kolorze Ravishing. Jej odcień jest absolutnie piękny - to przygaszony oranż, bardzo nietypowy*. Zapach typowy dla pomadek tej firmy - słodki, przyjemny. Opakowanie także na plus - klasyczne, zgrabne, eleganckie. Można stwierdzić - nie ma się do czego przyczepić. Bynajmniej. Szminki Mac są chwalone za ich trwałość. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że u mnie ten produkt utrzymuje się maksymalnie godzinę - i to bez jedzenia! Nie byłabym jakoś szczególnie poruszona tym faktem, gdyby nie to, że ona schodzi w bardzo brzydki sposób, zostając na krawędziach ust. Nie podoba mi się także to, jak wygląda na ustach. Nałożona ze sztyftu waży się, zbiera w załamaniach ust i robi prześwity. Aplikacja pędzlem także powoduje taki efekt. Najlepiej wygląda lekko wklepana palcem, ale wtedy nie daje już takiego koloru, jakiego oczekuję. Dodatkowo, po nałożeniu, usta wyglądają na przesuszone i dużo starsze. Nie wiem czy to kwestia wykończenia, czy tego pojedynczego egzemplarzu, ale wygląda to po prostu źle. Nie wspominam tu o cenie, bo gdyby była to dobra pomadka, spokojnie, bez żalu zapłaciłabym za nią te 90 złotych, jednak ta akurat nie jest warta tej ceny.
 
Drugi produkt to kredka Avon supershock w kolorze czarnym. Uchodzi za zamiennik kredek Urban decay. Chwalona za miękką konsystencję, intensywny kolor i trwałość. Cena także jest plusem, bo kredka kosztuje ok. 13 złotych. Jako, że uwielbiam czarne kredki, to mam wobec nich wysokie wymagania. Kredka Avon jest faktycznie bardzo miękka, kremowa, nałożenie jej nie sprawia najmniejszego problemu, bo sunie ona po powierzchni, na którą ją nakładamy. Kolor to intensywna czerń, jakiej szukałam. Dalej zaczynają się już tylko minusy - nałożona na linii wodnej lubi się przesunąć na dolną powiekę, aż do linii rzęs. Tak się waży i grudkuje, by następnie się osypać i zrobić masakrę na twarzy. Uważam więc, że nie jest trwała, a makijaż nią wykonany po chwili wygląda nieestetycznie. Próbowałam nałożyć ją na górną powiekę, jednak u mnie ona w ogóle nie zastyga, przez co odbija się powyżej załamania. Znów więc efekt nie jest zadowalający. Sam kolor nie wystarczy, by mnie do tej kredki przekonać.
 
Kolejne produkty to maseczki Avon Planet spa - nawilżająca i odżywcza. Cała ta seria jest uważana za najbardziej udaną w całym Avonie. Maseczki są chwalone, lubiane i tanie. A u mnie nie robią nic. Absolutnie nic, nie widzę po nich żadnego efektu. Dodatkowo ich konsystencja jest zbyt rzadka, przez co produkt spływa z twarzy. Skoro kosmetyk nie robi nic, to po co go używać? Nie mam nic więcej na ich temat do powiedzenia.
 
Ostatnim kosmetykiem jest coś, za co pewnie zostanę zlinczowana. Już to czuję. Mowa o podkładzie Pierre Rene skin balance. Mój kolor to 21. Pierwsze użycia tego produktu mnie zachwyciły - skóra wyglądała na idealną, gładką, bez niedoskonałości. Przypudrowany pudrem z Sephory stwarzał photoshop na twarzy. Był to niestety efekt ładny z daleka lub na zdjęciach, z bliska była to mocna tapeta. Z czasem zaczęłam zauważać jego wady. Po pierwsze po kilka godzinach zaczynają wychodzić na twarzy suche placki, których wcześniej tam nie było. A to oznacza, że ten podkład mnie wysusza. Po drugie waży się tak okropnie, że nigdy się jeszcze nie spotkałam z czymś takim. Dotyczy to zwłaszcza strefy T, a dodam, że mam cerę suchą, więc nie świecę się w tej partii jakoś szczególnie. Ważenie to jest tak dziwne, że aż nie wiem jak to opisać. Tak jakby podkład robił plamy prześwitów, by w innym miejscu się zrolować. Kiedy chciałam lekko to ważenie zniwelować, było jeszcze gorzej. W efekcie musiałam zmyć cały podkład i nałożyć inny. Podczas kiedy waży się na strefie T, na policzkach i w częściach narażonych na mimiczne niedoskonałości, osiada, podkreśla każdą minimalną zmarszczkę, a z porów robi kratery. Przyrzekam Wam, że moja skóra bez niego wygląda lepiej niż z nim. Podkład robi także taką suchą warstwę, jest bardzo widoczny na twarzy i niezwykle postarza. Próbowałam nakładać go na różne kremy, a także na bazę silikonową (ostrzegam- nie róbcie tego, podkład waży się wtedy tak bardzo, że już się makijażu nie uratuje). Używałam także różnych pudrów i tak jak wspomniałam - dogadywał się tylko z Sephorą. Z innymi robi masakrę. Jeszcze jedna rzecz, która mnie  nim dziwi i drażni to to, iż nałożony zbyt blisko oczu, powoduje ich pieczenie.  Ponadto w mojej okolicy nie jest dostępny. Jego wady są tak duże, że z pewnością nie spojrzę już w jego stronę i dalej będę z dziwnym wyrazem twarzy czytać pozytywne recenzje na jego temat.
 *mam nadzieję, że na zdjęciu nie wygląda jak rażący pomarańcz - zdjęcia poprawiam na dwóch komputerach i na każdym z nich, kolory wyglądają inaczej :/ Dajcie znać, jak wygląda to u Was!
To już wszystko w tym odcinku. Dajcie znać czy znacie te produkty oraz czy je chwalicie, czy też tak jak ja, nie chcecie już ich oglądać ;)
PS. Przypominam o rozdaniu!

Miłego dnia!