Cześć!
Wymyśliłam
nową serię postów o tytule, jaki widzicie powyżej. Będę tu prezentować
kosmetyki, które są często polecane w blogosferze, a mnie ich fenomen nie
dotknął. Jest to taka inna wersja bubli, ale takich, które mają wielu
zwolenników. Dziś przedstawię pięć produktów, które cieszą się dobrą opinią, a
mnie zupełnie nie porwały i ogromnie dziwi mnie ich popularność.
Po
pierwsze szminka Mac w wykończeniu cremesheen i kolorze Ravishing. Jej odcień
jest absolutnie piękny - to przygaszony oranż, bardzo nietypowy*. Zapach typowy
dla pomadek tej firmy - słodki, przyjemny. Opakowanie także na plus -
klasyczne, zgrabne, eleganckie. Można stwierdzić - nie ma się do czego
przyczepić. Bynajmniej. Szminki Mac są chwalone za ich trwałość. Jakież było
moje zdziwienie, kiedy okazało się, że u mnie ten produkt utrzymuje się
maksymalnie godzinę - i to bez jedzenia! Nie byłabym jakoś szczególnie
poruszona tym faktem, gdyby nie to, że ona schodzi w bardzo brzydki sposób,
zostając na krawędziach ust. Nie podoba mi się także to, jak wygląda na ustach.
Nałożona ze sztyftu waży się, zbiera w załamaniach ust i robi prześwity.
Aplikacja pędzlem także powoduje taki efekt. Najlepiej wygląda lekko wklepana
palcem, ale wtedy nie daje już takiego koloru, jakiego oczekuję. Dodatkowo, po
nałożeniu, usta wyglądają na przesuszone i dużo starsze. Nie wiem czy to
kwestia wykończenia, czy tego pojedynczego egzemplarzu, ale wygląda to po prostu
źle. Nie wspominam tu o cenie, bo gdyby była to dobra pomadka, spokojnie, bez
żalu zapłaciłabym za nią te 90 złotych, jednak ta akurat nie jest warta tej
ceny.
Drugi
produkt to kredka Avon supershock w kolorze czarnym. Uchodzi za zamiennik kredek
Urban decay. Chwalona za miękką konsystencję, intensywny kolor i trwałość. Cena
także jest plusem, bo kredka kosztuje ok. 13 złotych. Jako, że uwielbiam czarne
kredki, to mam wobec nich wysokie wymagania. Kredka Avon jest faktycznie bardzo
miękka, kremowa, nałożenie jej nie sprawia najmniejszego problemu, bo sunie ona
po powierzchni, na którą ją nakładamy. Kolor to intensywna czerń, jakiej
szukałam. Dalej zaczynają się już tylko minusy - nałożona na linii wodnej lubi
się przesunąć na dolną powiekę, aż do linii rzęs. Tak się waży i grudkuje, by
następnie się osypać i zrobić masakrę na twarzy. Uważam więc, że nie jest
trwała, a makijaż nią wykonany po chwili wygląda nieestetycznie. Próbowałam
nałożyć ją na górną powiekę, jednak u mnie ona w ogóle nie zastyga, przez co
odbija się powyżej załamania. Znów więc efekt nie jest zadowalający. Sam kolor
nie wystarczy, by mnie do tej kredki przekonać.
Kolejne
produkty to maseczki Avon Planet spa - nawilżająca i odżywcza. Cała ta seria
jest uważana za najbardziej udaną w całym Avonie. Maseczki są chwalone, lubiane
i tanie. A u mnie nie robią nic. Absolutnie nic, nie widzę po nich żadnego
efektu. Dodatkowo ich konsystencja jest zbyt rzadka, przez co produkt spływa z
twarzy. Skoro kosmetyk nie robi nic, to po co go używać? Nie mam nic więcej na
ich temat do powiedzenia.
Ostatnim
kosmetykiem jest coś, za co pewnie zostanę zlinczowana. Już to czuję. Mowa o
podkładzie Pierre Rene skin balance. Mój kolor to 21. Pierwsze użycia tego
produktu mnie zachwyciły - skóra wyglądała na idealną, gładką, bez
niedoskonałości. Przypudrowany pudrem z Sephory stwarzał photoshop na twarzy. Był
to niestety efekt ładny z daleka lub na zdjęciach, z bliska była to mocna
tapeta. Z czasem zaczęłam zauważać jego wady. Po pierwsze po kilka godzinach
zaczynają wychodzić na twarzy suche placki, których wcześniej tam nie było. A
to oznacza, że ten podkład mnie wysusza. Po drugie waży się tak okropnie, że
nigdy się jeszcze nie spotkałam z czymś takim. Dotyczy to zwłaszcza strefy T, a
dodam, że mam cerę suchą, więc nie świecę się w tej partii jakoś szczególnie.
Ważenie to jest tak dziwne, że aż nie wiem jak to opisać. Tak jakby podkład
robił plamy prześwitów, by w innym miejscu się zrolować. Kiedy chciałam lekko
to ważenie zniwelować, było jeszcze gorzej. W efekcie musiałam zmyć cały
podkład i nałożyć inny. Podczas kiedy waży się na strefie T, na policzkach i w
częściach narażonych na mimiczne niedoskonałości, osiada, podkreśla każdą
minimalną zmarszczkę, a z porów robi kratery. Przyrzekam Wam, że moja skóra bez
niego wygląda lepiej niż z nim. Podkład robi także taką suchą warstwę, jest
bardzo widoczny na twarzy i niezwykle postarza. Próbowałam nakładać go na różne
kremy, a także na bazę silikonową (ostrzegam- nie róbcie tego, podkład waży się
wtedy tak bardzo, że już się makijażu nie uratuje). Używałam także różnych
pudrów i tak jak wspomniałam - dogadywał się tylko z Sephorą. Z innymi robi
masakrę. Jeszcze jedna rzecz, która mnie
nim dziwi i drażni to to, iż nałożony zbyt blisko oczu, powoduje ich
pieczenie. Ponadto w mojej okolicy nie
jest dostępny. Jego wady są tak duże, że z pewnością nie spojrzę już w jego
stronę i dalej będę z dziwnym wyrazem twarzy czytać pozytywne recenzje na jego
temat.
*mam nadzieję, że na zdjęciu nie wygląda jak rażący pomarańcz - zdjęcia poprawiam na dwóch komputerach i na każdym z nich, kolory wyglądają inaczej :/ Dajcie znać, jak wygląda to u Was!
To
już wszystko w tym odcinku. Dajcie znać czy znacie te produkty oraz czy je
chwalicie, czy też tak jak ja, nie chcecie już ich oglądać ;)
PS. Przypominam o rozdaniu!
Miłego
dnia!