Zapraszam Was dziś na kolejną część ostatniego projektu denko. Zainteresowani? :)
Zużyłam mój ulubiony krem do rąk - hit hitów - DeBa Bio vital odżywcza pielęgnacja dłoni o migdałowym zapachu. Uwielbiam ten produkt. Pachnie orzechowo-kakaowo. Pachnie jak niebo. Pięknie nawilża dłonie, zostawia na nich olejkowy film. Cudowny, lecz trudno dostępny. Jak tylko go gdzieś znajdę, kupię kilka opakowań! Balsam do ciała z 5% mocznikiem marki Isana to produkt, który mnie zaskoczył. Myślałam, że będzie lekkim mleczkiem, tymczasem był to bardzo gęsty, bogaty i świetnie nawilżający balsam. Niewykluczone, że kiedy sięgnę po niego w dużej pojemności. Serum przeciwzmarszczkowe Omega Roche Creme od Yves rocher stało u mnie długo. Przeraził mnie jego alkoholowy zapach, dlatego tez nie zdecydowałam się używać go na twarz. Stosowany na szyję i dekolt ładnie napina i nawilża skórę, sprawia, że staje się miękka, gładka i wygląda po prostu lepiej. Podoba mi się także jego szklane opakowanie z pompką. Ostatni produkt do pielęgnacji ciała to, uwaga, balsam ochronny po goleniu od Organique. Był to mocno perfumowany produkt dla mężczyzn, którego mój D. używać nie chciał. Postanowiłam więc wykorzystać go jako balsam do ciała i okazał się rewelacyjny! Konsystencja tego kosmetyku jest zachwycająca. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Jest to taki aksamitny, delikatny, jakby lekko suchy krem. Wspaniale nawilża, a wygładzenie jest takie, jakiego nigdy nie zaznałam. Przeszkadzać może jedynie zapach, który jest bardzo, bardzo intensywny i równie mocno męski.
Zużyłam drugą butelkę wody różanej, którą traktuję jak tonik. Przemywam nią twarz rano, dzięki czemu jest odświeżona i przygotowana na nałożenie kremu. Pachnie bardzo delikatnie, jest tania, wydajna i przede wszystkim naturalna. Krem do twarzy z serii łagodzenie marki Biały jeleń bardzo mnie zaskoczył, gdyż jest to naprawdę dobrze nawilżający krem. Faktycznie łagodzi podrażnienia, delikatnie pachnie, nadaje się pod makijaż. Polecam. Krem łagodząco-nawilżający z Farmony z serii Herbal Care także dobrze mi służył. Lekko nawilżał, łagodził podrażnienia, nie wywoływał żadnych efektów niepożądanych. Pięknie pachniał moim dzieciństwem - piwonią, rumiankiem i różą w jednym ;) Kolejny zużyty ulubieniec to peeling do twarzy z pudrem z pestek moreli od Yves rocher. Uwielbiałam jego naturalny, świeży i owocowy zapach. Dobrze ścierał martwy naskórek, odświeżał cerę i był bardzo wydajny. Ciekawy produkt.
Plastry na nos z węglem drzewnym marki Purederm niestety się u mnie nie sprawdziły. Widziałam na własne oczy, że u innych działają i nie mam zielonego pojęcia, czemu u mnie nie dają żadnych efektów. Nie przeszkadzał mi ich zapach, który tak drażni niektórych. Dwa produkty od Cetaphil - dermoprotector i łagodna emulsja micelarna. Obydwa sprawdzają się u mnie dobrze. Są to produkty delikatne i nieinwazyjne. Emulsja dobrze zmywa makijaż twarzy, z oczami sobie nie radzi, nie ma co się oszukiwac, ale do tego służą inne produkty. Dermoprotector ładnie nawilża skórę, choć z odwodnioną i bardzo suchą może sobie nie poradzić. Lubię je, choć znam tańsze kosmetyki działające podobnie.
Maska nawilżająca z Ziai to coś, co do mnie nie przemawia. Nie lubię maseczek. A takich w saszetkach już podwójnie. Nie widziałam efektu po użyciu tej maseczki, więc po nią w przyszłości nie sięgnę. Dokładnie to samo mogę powiedzieć o enzymatycznym peelingu dotleniającym z Bielendy. Nie widziałam różnicy w wyglądzie skóry po jego użyciu. Za to ładnie i świeżo pachniał.
Ze śmieciowych rzeczy mam opakowanie po moich ulubionych i najlepszych płatkach kosmetycznych - Carea. Z próbek zainteresował mnie regeneracyjny balsam Riche Creme firmy Yves rocher - bardzo gęsty, bogaty i nawilżający. Niewykluczone, że go zamówię przy kolejnych zakupach w sklepie online tej marki. Ciekawa była także próbka rozświetlającego podkładu Max factor Skin luminizer i choć kolor był nieco za ciemny to i tak pozwoliła mi ta odrobina kosmetyku zdecydować o tym, że ten produkt z pewnością kupię.
Kolorówki także zużyłam sporo ;) Podkład Rimmel Lasting finish to diabeł wcielony. Produkt arcydziwny. Raz wyglądał idealnie - wygładzał skórę, pory były wypełnione i niewidoczne, skóra była rozświetlona. Innym razem (zazwyczaj wtedy, kiedy miała wyglądać idealnie) paskudnie ważył się na skórze, nie współgrał z pudrem, podkreślał absolutnie wszystkie niedoskonałości - wypryski, rozszerzone pory i suche skórki. Nie kupię go nigdy więcej. Nie trafi więcej do mojej kosmetyczki także trio korektorów z Oriflame - kiedyś je lubiłam, jednak chyba moje standardy się zmieniły i nie chce ich już używać. Kolory są zupełnie nietrafione. Korektory są ciężkie, ale nie kryją. Żółty jest zbyt żółty, a pomarańczowy zbyt pomarańczowy, by cokolwiek z nimi zrobić. Nawet wymieszane razem nie dawały rady. Wyrzucam. Błyszczyk od Bell kończyłam z wielkim zdziwieniem. Zastanawiałam się
bowiem gdzie ja miałam rozum, gdy go kupowałam. Miał kolor
cukierkowego, niemal fluorescencyjnego, jasnego, chłodnego barbie różu.
Absolutnie nie mój kolor. Robił też prześwity i ważył się na ustach. Nie
polecam. Drugi błyszczyk to bananowy Glitzy od Oriflame. Ładnie
rozjaśniał usta i dawał efekt nude. Delikatnie się błyszczał i pachniał
bananami. Miał jednak okrutnie chemiczny i trudny do zniesienia smak.
Szkoda, bo mógłby być fantastycznym mazidełkiem.
Moja ulubiona maskara Eveline Volume Celebrities - idealna! Pięknie podkreśla i rozdziela rzęsy. Kupię ją ponownie. Drugi tusz to także Eveline - Big volume lash 5d false definition, tym razem jednak porażka. Szczoteczka z kulką na końcu to totalna pomyłka. Do tego maskara jest sucha, osypuje się i daje marny efekt. Nie zużyłam jej, ale nie chce już jej używać. Czarna kredka Avon Supershock nie zachwyciła mnie tak, jak połowę internetów. U mnie była nietrwała, rozmazywała się, zjeżdżała mi z linii wodnej a na górnej powiece się odbijała. ładny, głęboki kolor, ale co z tego, skoro po każdym jej użyciu wyglądałam jak nastolatka wracająca z imprezy nad ranem. Liner od Lovely dostałam niedawno od koleżanki jednak ani jego forma, ani sam produkt nie przypadły mi do gustu. Cienki i bardzo elastyczny pędzelek jest niewygodny. Produktu nabiera się na niego mało, więc trzeba zamaczać go wielokrotnie. Sam liner rozmazuje się, kruszy i robi prześwity. Okropieństwo.
Znacie te kosmetyki? Co o nich sądzicie?
Miłego dnia!