30 lipca 2016

Zdobycze lipca 2016

Cześć!

Plany zakupowe na miniony miesiąc były skromne pod względem ilości - miałam kupić tylko paletę Lorac Pro 1 lub Tarte Tartelette, jednak kiedy zabrałam się za zakup którejś z nich, okazało się, że są wyprzedane w obydwu miejscach, które w ogóle je sprzedają. Moje rozczarowanie było tym większe, że nie dostałam odpowiedzi od żadnego z tych sklepów na pytanie, kiedy owe palety wrócą do sprzedaży. Mentalnie więc pokazałam język wspomnianym sprzedawcom i kupiłam coś zupełnie innego. Jeśli chcecie zobaczyć czym się pocieszyłam, zapraszam dalej!

Skusiłam się na paletę cieni Too faced Chocolate bar. Zakupiłam ją z 20% zniżką na stronie Sephory, więc jej cena nie była aż tak przerażająca. Too faced nie jest marką, która interesuje mnie jakoś szczególnie - niewiele rzeczy stamtąd mnie kusi, jednak postanowiłam sprawdzić jakość cieni, które są tak bardzo lubiane. I już rozumiem czemu. Chocolate bar to strzał w 10 i cieszę się, że ją kupiłam, choć nie sądzę, by kiedyś wpadły mi do koszyka inne palety tej marki - nie do końca odpowiadają mi kolorystycznie. 

Jedna paleta cieni to jednak zbyt mało, więc na Mintishop zamówiłam Naturally yours od Zoevy. Totalna klasyka i tutaj, tak jak wyżej, inne wersje kolorystyczne tego producenta zupełnie mnie nie kręcą. Ta jednak była na tyle neutralna, że chciałam ją mieć. Swatche w internecie okazały się jednak trochę zgubne, bo z palecie znalazłam dwa okropnie brzydkie złote kolory. Niemniej, cienie ładnie się rozcierają i sa naprawdę trwałe. Mam nadzieję, że dalsze testy będą udane. Przy okazji tych zakupów dorzuciłam także dwa produkty Golden rose - słynny terracota powder w odcieniu 04, czyli satynowy kosmetyk brązujący oraz eyeliner w żelu w kolorze czarnym. Wstępnie jestem zadowolona z obydwu tych produktów. Dorzuciłam także taki drobiazg - maskarę do brwi Make me brow od Essence w kolorze nr 2. Jest świetnym zastępcą Browdrama Maybelline, która właśnie dobiła dna. 

Na początku roku dawałam Wam znać na Facebooku, że zakupiłam podróbki pędzli Bold metals Real techniques. Sprzedawca mnie jednak oszukał (mnie i kilkadziesiąt innych osób) i okradł, więc pędzli nie zobaczyłam. Chodziły mi jednak one po głowie tak bardzo, że znalazłam je u innego sprzedawcy i kupiłam drugi raz. Tym razem szczęśliwie. Pędzle są świetnie wykonane i hipermiękkie. Fantastycznie mi się sprawdzają i choć gardzę trochę podróbkami to wybaczam sobie tę decyzję. Poza tym, Real techniques ustaliło dla nich taką cenę, że jestem na markę trochę obrażona - syntetyczne pędzle nie są warte tak horrendalnych kwot. 

Moja farbka do brwi z NYXa kończy się i potrzebowałam czegoś, co mi ją zastąpi. Uwielbiam ją, ale jej forma jest wkurzająca - trzeba ją na coś wyciskać, a ja nie mam cierpliwości czyścić jeszcze jednej powierzchni ubabranej trudnozmywalnym kosmetykiem. Wybrałam więc konturówkę do brwi z Inglota w kolorze nr 16. Tę pomadę można przynajmniej nałożyć bezpośrednio ze słoiczka. Kolor jest naprawdę ciekawy i konturówka spisuje się dość dobrze. Nadal jednak króluje NYX. 

Bell znów podbiło moje serce swoją limitowanką. Tym razem wybrałam dwie wodoodporne konturówki do oczu z serii Maroccan dream w kolorach 04 (metaliczny beż) i 06 (metaliczny szmaragd). Na blogu już pojawiła się ich recenzja, więc zapraszam Was TU. 

Newslettery to są jednak paskudne stworzenia, mówię Wam. Po wiadomości od Urban Decay skusiłam się na zakup bazy pod cienie Eyeshadow primer potion w kolorze original i wersji travel. Obniżka -20% sprawiła, że zapłaciłam za nią 44 złote. Gratis dostałam miniaturę maskary Perversion, której aktualnie używam. 

Na koniec rzeczy zupełnie przypadkowe, czyli takie, które wpadły mi do koszyka przy okazji zakupów w supermarkecie. W Biedronce złapałam dwupak płynu micelarnego Garnier 3w1, czyli mojego must have. We wspomnianym dyskoncie zajrzałam również do nowych szaf Delii i wybrałam rozjaśniacz do włosów. Nie wiem po co. Wiecie, to taki zakup jak czarna szminka czy kolorowe pudry do włosów, czyli absolutnie nie wiem po co mi to, ale chcę to mieć ;) Wrzuciłam także do koszyka coś hiperdziwnego - antyperspirant Old spice w wersji Wolfthorn. Dlaczego kupiłam męski kosmetyk? Mój Luby wziął taki dla siebie, a kiedy go powąchałam okazało się, że pachnie jak pomarańczowa oranżadka w proszku! Delikatnie sugerowałam mu, żeby mi go oddał, ale nie chciał, więc kupiłam sobie drugi ;) W Eurosparze kupiłam orzeźwiającą mgiełkę zapachową od Ziai. Na upały będzie w sam raz!
A Wy, co kupiliście w lipcu? Pokażcie swoje zdobycze :)

Miłego dnia!

28 lipca 2016

Shinybox - maj 2016 (majowo mi)

Cześć!

Zainteresowanie pudełkami z kosmetykami lub innymi produktami nie słabnie. Aktualnie polska oferta jest tak bogata, że trudno jest zdecydować się na jeden box. Rośnie również jakość. Do tej pory zamawiałam jedynie Joyboxa i Shinyboxa i o tym drugim dziś będzie mowa. Przedstawiam Wam pudełko majowe o nazwie Majowo mi, które zamówiłam wraz z boxem lipcowym w pakiecie Summertime. Jeśli podoba Wam się zawartość, to informuję, że box jest jeszcze dostępny.

W pudełku Majowo mi znalazło się 5 produktów pełnowymiarowych i 1 miniatura. 
Oillan - Bioaktywna emulsja do mycia i kąpieli 200 ml - produkt pełnowymiarowy
Joanna Naturia - Peeling myjący do ciała z truskawką 100 g - produkt pełnowymiarowy
Gliss Kur - Maska do włosów przeciw rozdwajaniu 200 ml  - produkt pełnowymiarowy
APN Hydrovital - Intensywnie nawilżający krem na dzień 50 ml - produkt pełnowymiarowy
Delia - Plastry z woskiem do depilacji ciała truskawkowe 16 szt. - produkt pełnowymiarowy
Efektima - Masło do ciała Shea miracle 50 ml - produkt miniaturowy

Pudełko jest zdecydowanie drogeryjne i choć nie jest złe, to zupełnie inaczej wyobrażam sobie kosmetyczną subskrypcję. Ja znałam zawartość przed zakupem i uznałam, że w pakiecie z lipcowym pudełkiem-niespodzianką w cenie 69 zł, taki box mi odpowiada. Może nie odpowiada - może być, zużyję te kosmetyki. Cieszy mnie maska do włosów i krem do twarzy. Peeling oddam przyjaciółce. Emulsję do mycia i plastry zużyję bez ekscytacji. Niemniej, gdybym zamówiła to pudełko w pełnej cenie (w subskrypcji 49 zł, za pojedyncze pudełko 59 zł) nie byłabym zadowolona. 
A co Wy o tym myślicie? Czy pudełko pełne kosmetyków z drogeryjnej półki to coś, co Was interesuje?

Miłego dnia!

26 lipca 2016

O zużytych produktach słów kilka... #15

Cześć!

Zapraszam Was dziś na kolejny post z recenzjami zużytych kosmetyków. W tym wpisie skupię się na kosmetykach do makijażu oraz dorzucę dwa pachnidła. Jeśli jesteście ciekawi, jak szybko zużywam kolorówkę, zachęcam do przeczytania dalszej części notki.

Skończył mi się podkład X-Ceptional wear foundation marki Gosh w kolorze nr 12. Niestety był odrobinkę za jasny i nieco zbyt różowy. Dodatkowo nie krył aż tak mocno, jak się o nim mówi. Podkreślał suchość skóry i raczej polecałabym go do cer normalnych lub tłustych. Rzadko nosiłam go solo, bo nie wyglądał zbyt ciekawie  - mieszałam go z czymś lżejszym, rozświetlającym. Bourjois zaskoczyło mnie swoim produktem - 1, 2, 3 Perfect CC cream. Był to lekki w konsystencji podkład, który dawał wilgotne i świetliste wykończenie. Ładnie dopasowywał się do faktury skóry i nie podkreślał niedoskonałości. Nie był, co prawda, zbyt trwały, ale jestem mu to w stanie wybaczyć. Chętnie kupię go ponownie. Wreszcie (po 4 latach!) zużyłam bazę brązującą Soleil tan de Chanel. Brązer okrutnie wydajny i obrzydliwie drogi. Konsystencją przypominał zbity krem (na pewno nie mus) i dobrze się rozprowadzał. Jego kolor wywołuje wiele kontrowersji, co rozumiem, jednak dla mnie latem był idealny - i tylko wtedy. Przez pozostałe miesiące roku wyglądał na mnie dziwnie. Trudno mi się do tego kosmetyku ustosunkować, bo były miesiące, kiedy go nie znosiłam, a były i takie, kiedy nie wyobrażałam sobie bez niego makijażu. Dawał efekt lekkiej opalenizny w zdecydowanie ciepłej tonacji. Jego pełna recenzja jest TU. Zużyłam także puder Bell pocket2skin, który był taki sobie, lekko matował, ale nie na długo. Czasem wyglądał na twarzy zbyt sucho. Lubiłam nim pudrować powieki, kiedy miałam ochotę nosić kreskę, co sprawiało, że liner się nie odbijał. Raczej szybko o nim zapomnę. 

Maskara Yves rocher Sexy pulp wywołała moje podekscytowanie, kiedy dostałam ją gratis do zakupów -  miała przecież tyle świetnych opinii! Niestety, okazała się totalnym bublem. Szczoteczka tylko lekko miziała rzęsy, nie dochodząc do nasady, nie wydłużała, nie pogrubiała, osypywała się, ale najgorsze było to, że po jej użyciu rzęsy były powywijane i każda innej długości. Nie polecam. Żel do brwi Browdrama od Maybelline w kolorze medium dark bardzo chciałam polubić, jednak się nie udało. Zużyłam go do cna, bo chciałam się go pozbyć, jednak były to aplikacje bez emocji. Nie ujarzmiał włosków na tyle, by nie opadały, nie nadawał koloru na tyle, by stosować go solo. Miał fatalną i arcyniepraktyczną szczoteczkę w kształcie kulki (?), ale za to ładny, neutralny kolor. Z pewnością to była nasza jedyna wspólna przygoda. Zużyłam także dwie konturówki marki Catrice - Read my lips i Lost in the Rose Wood. Miały kremową konsystencję i przyjemnie rozprowadzały się na ustach. Czerwona miała słabą trwałość i niezbyt chętnie jej używałam. Za to ta, w kolorze nude była świetna - miała beżowoszary kolor z nutą wrzosowego - fantastyczny. Dobrze też utrzymywała się na wargach. Konturówki nie wysuszały ust i nie kruszyły się. Nie są już dostępne. Czarna, żelowa kredka do oczu marki Sumita była niezwykle kremowa i miękka. Sunęła po powiekach i linii wodnej jak marzenie. Niestety miała tendencję do zbijania się w mikroskopijne grudki i opadania na policzki, by tam się rozmazać. Głęboki, czarny kolor niestety nie rekompensował tych migracji i po jej zużyciu nawet nie pomyślałam, by kupić ja ponownie, zwłaszcza, że jej cena to 79 złotych!

Teraz coś zapachowego. Zużyłam sampler świeczki Yankee candle o zapachu sea salt&sage, który przypominał mi męskie perfumy. Świeży i ciekawy, jednak po zapaleniu tracił swoje właściwości. Świeczka pachniała bardziej bez jej zapalania, niż z nim. Chętnie zakupię tę wersję w postaci wosku, może będzie bardziej intensywna. Wypaliłam także woski Xenos, które miały mieć trzy różne zapachy, jednak wszystkie pachniały tak samo - pinacoladą. Bardzo intensywne i przyjemnie letnie. Kupiłabym je, gdybym wiedziała, gdzie je dostać.

To wszystko na dziś. Znacie te produkty? Co o nich sądzicie?
Miłego dnia!

19 lipca 2016

Maestro - pędzel skośny nr 660 rozmiar 2 - recenzja

Cześć!

Kocham pędzle. Wciąż mam ich za mało i wciąż rozglądam się za kolejnymi modelami. Wybór jest ogromny, więc nic dziwnego, że coś może umknąć naszej uwadze. Zwłaszcza coś tak małego jak pędzel nr 660 w rozmiarze 2 marki Maestro.


Polska marka oferuje nam ręcznie robione pędzle z różnego rodzaju włosia. Model 660 przeznaczony jest do malowania brwi i zaznaczania linii oka i występuje w trzech rozmiarach - 2, 4 i 6. Jego włosie jest syntetyczne i ma imitować czerwoną kunę. Trzonek pędzla jest drewniany, długi, cienki i pokryty warstwą błyszczącego czarnego lakieru. Skuwka zaś ma kolor srebrny i jest wykonana z bliżej nieokreślonego materiału metalopodobnego. Cena pędzli, zależnie od rozmiaru, waha się od 10 do 17 złotych.


Oznaczenia widniejące na trzonku są namalowane, w związku z czym znikają po kilku miesiącach użytkowania. 

Rozmiar 2 modelu 660 to arcymały pędzel do zadań specjalnych - ma 2 milimetry szerokości i 2 do 3 milimetrów długości. Jest odpowiednio długi i sztywny, by precyzyjnie i bez wahania narysować nim cieniutką kreskę tuż przy nasadzie rzęs. Sprawdza się zarówno przy cieniach jak i przy eyelinerach żelowych. Jest bardzo wygodny, dzięki czemu łatwo namalować nim piękną jaskółkę. Z doświadczenia wiem, że pędzel zachowuje swój kształt przez około 3 lata, później włosie zaczyna się nieco wykrzywiać. 


Maestro 660 w rozmiarze 2 to mój ulubiony pędzel do eyelinera, a najlepiej chyba potwierdza to fakt, iż kupiłam go ponownie. W przyszłości chętnie zaopatrzę się także w jego większych braci.

Znacie pędzle Maestro? Które modele możecie polecić?

Miłego dnia!

16 lipca 2016

Iwostin Sensitia - Kojący płyn micelarny - recenzja

Cześć!
W ciągu ostatnich kilku lat rynek kosmetyczny został zasypany mnogością płynów micelarnych. Z racji, że nie przepadam za mleczkami do demakijażu i płynami dwufazowymi, micele są dla mnie idealnym rozwiązaniem. Mam już swoje TOP 3 w tej kategorii - czy kojący płyn micelarny marki Iwostin z serii Sensitia, zaburzył harmonię w moich pielęgnacyjnych ulubieńcach? Przekonajcie się sami.
Płyn jest przeznaczony do skóry wrażliwej, ma usuwać makijaż i oczyszczać skórę oraz ją nawilżać i koić. Jest bezzapachowy i bezbarwny. Jego pojemność to 215 ml, a cena 19 złotych. Tak, jak wszystkie kosmetyki tej firmy, dostać go można w aptece.
Kosmetyk ma twardą, przezroczystą butelkę i dozownik, który sprawia, że nie wylewa się go na wacik zbyt dużo.
Płyn dobrze zmywa makijaż twarzy i oczu i robi to dość szybko. Nie radzi sobie jedynie z żelowym, wodoodpornym linerem. Nie podrażnia oczu, nie szczypie i nie powoduje zaczerwienienia. Trudno mi stwierdzić, czy płyn nawilża, jednak z pewnością mogę powiedzieć, że skóry nie przesusza.
Przez, wspomniany już, dozownik, płyn jest dość wydajny. Do tego jego pojemność jest nieco większa niż przy większości kosmetyków tego typu. Nie ma co go jednak porównywać do 400 mililitrów Garniera 3w1 ;)
Kojący płyn micelarny Sensitia od Iwostinu nie porwał mnie, nie zawrócił mi w głowie. Stoi jednak tuż za podium, na czwartym miejscu za Garnierem, Lorealem i Sylveco. Mogę go Wam z czystym sumieniem polecić.
Znacie ten kosmetyk?
Miłego dnia!


14 lipca 2016

Bell Maroccan dream - Wodoodporne konturówki do oczu (04 i 06)

Cześć!
Limitowanki Bell dla Biedronki za każdym razem mnie kuszą choćby jednym kosmetykiem. Ty razem na jednej rzeczy się nie skończyło - wzięłam trzy pomadki i dwie kredki. Dziś opowiem Wam o tych ostatnich. Zapraszam!
Pełna nazwa produktów to wodoodporne konturówki do oczu. Występują one w sześciu kolorach, z czego jeden (nr 5) dziwnym zbiegiem przykuwają okoliczności nie pojawił się na półkach w moim mieście (nawet tester). Do wyboru mamy brąz i czerń w wersji matowej z bardzo subtelnym shimmerem, metaliczny granat opalizujący na niebiesko, odcień-widmo oraz dwa, które ja wsadziłam do koszyka - metaliczny beż (04) i równie metaliczny szmaragdowy (06). Kredki należą do tych automatycznych, czyli bezproblemowo się wykręcają. Koszt jednej konturówki to ok. 8 złotych i dostępne będą one w Biedronkach najprawdopodobniej do końca lipca.
Szata graficzna jest przepiękna - złoto-białe opakowania  wzrok, a obecność kartoników sprawia, że ma się wrażenie, iż producent się postarał.
Co do moich kolorów to są one absolutnie przepiękne. 04 to metaliczny odcień szampana, który wygląda inaczej zależnie od tego, z której strony się na niego patrzy. Nie jest ani zbyt żółty, ani zbyt różowy czy złoty. 06 z kolei to niebywale unikatowy kolor - niebieski łączy się z zielenią, dając boski morsko-szmaragdowy odcień, który błyszczy obłędnie. Kolor można intensyfikować i zmienia się wtedy nie tylko jego moc, ale i odcień.
Konturówki rzeczywiście są wodoodporne, nie zmywa ich woda, a nawet woda z mydłem ma problem. Dopiero płyn micelarny (Iwostin Sensitia i Garnier 3w1 dają radę) jest w stanie usunąć kolor z powieki. Kredki nie podrażniają oczu, a shimmer w nich zawarty nie rozkrusza się i nie drapie gałki ocznej. Kosmetyki są bardzo miękkie i dobrze się rozprowadzają. Są także trwałe - jako kreski na górnej powiece przez 8 godzin wyglądają dobrze, przez następne 3 - poprawnie. Przez pierwsze godziny niemal wcale nie odbijają się nad załamaniem, co przy moich tłustych powiekach jest wyczynem. Niestety w ogóle nie nadają się do malowania linii wodnej, gdyż są zbyt 'tłuste', by oddać kolor na mokrą powierzchnię. I w tej materii jestem nieco rozczarowana linerem nr 04 - myślałam, że będzie fajną alternatywą dla matowej, beżowej kredki. Minusem kredek jest także brak temperówki - po co ci temperówka? - zapytacie - a po to, by sztyft naostrzyć i uzyskać bardzo cienką kreskę na powiece - taką jak przy pierwszym użyciu. Ja jednak mam taką strugaczkę przy innej kredce i mogę to zrobić, niemniej brak jej przy konturówkach Bell jest rozczarowujący. Na zdjęciach z kolorem nr 06 na powiekach zauważycie, że jaskółka nie jest ostra - właśnie taki efekt daje niezatemperowany rysik.
Podsumowując - Bell oferuje nam tanie, wodoodporne i trwałe kredki w pięknych kolorach, za pomocą których narysujemy kreskę na powiece, jednak nie pomalujemy nimi linii wodnej.
Na oczach prezentują się tak:
Skusicie się na te konturówki? Mnie podoba się jeszcze kolor 03, jednak mam już coś bardzo podobnego i chyba sobie odpuszczę.

Miłego dnia!

12 lipca 2016

O zużytych produktach słów kilka... #14

Cześć!
Znowu zużyłam sporo kosmetyków, więc zapraszam na kolejną odsłonę tzw. projektu denko. Dziś skupię się na pielęgnacji ciała i włosów. Zapraszam!
Po roku udało mi się skończyć balsam brązujący Dove Summer glow, czyli mój ulubiony kosmetyk do nadawania skórze koloru. Nie śmierdzi on tak, jak inne produkty tego typu. Nadaje ładny, naturalnie wyglądający kolor już po jednej aplikacji. Dobrze rozsmarowany nie zostawia plam. Lubię go i kupię ponownie. Antyperspirant Rexona Invisible black+white motion sense działał bardzo przeciętnie, choć muszę się zgodzić, że rzeczywiście bardziej uwalniał zapach podczas wzmożonego ruchu oraz że chronił ubrania przed plamami. Niestety ani działanie, ani zapach nie przekonały mnie, by kupić go kolejny raz. Antyperspirant Nivea double effect działał dobrze tylko przez kilka pierwszych aplikacji i miał tak intensywny kwiatowo-pudrowy, duszący zapach, że nie mogłam go znieść. Moja babcia tak pachnie, kocham ją, ale pachnieć jak ona nie chcę.
Balsam regenerujący do suchej skóry rak i paznokci Liv Delano nieźle się u mnie sprawdził - jego pełną recenzję znajdziecie TU. Zabieg złuszczający do stóp marki Marion zadziałał dziwnie jak na takie skarpetki, a to dlatego, że wygładził stopy i nawilżył, ale bez efektu łuszczenia. Stężenie kwasu było najwidoczniej zbyt małe, by pobudzić naskórek do odświeżenia, a na tyle duże, żeby stopy nawilżyć. Niemniej, cena była tak niska, że nawet jeśli ten zabieg zadziałał w ten sposób, to i tak był tych pieniędzy wart. Oliwka do skórek i paznokci 3w1 firmy La Luxe była poprawna, jak to mieszanka różnych olejków. Pięknie pachniała brzoskwinią, ładnie nawilżała skórki, ale nie był to efekt długofalowy.
Szampon pokrzywowy marki Farmona był niezły i odrobinę poprawiał czas świeżości moich włosów za co daję mu ogromny plus. Odżywka wygładzająca Yves rocher dobrze mi służyła, o czym przeczytacie więcej TU. Dwie keratynowe maseczki do włosów dołączone do farb Joanna pięknie wygładzały kosmyki i nadawały im blask. Niestety były bardzo rzadkie, więc te dwie tubki wystarczyły mi zaledwie na cztery użycia.
Na dziś do już wszystko. Dajcie znać czy znacie te kosmetyki i co Wy zużyliście ostatnio.
Miłego dnia!


9 lipca 2016

Lily lolo - Rozświetlacz mineralny Star dust - recenzja

Cześć!
Moja lista kosmetycznych zachcianek zdaje się nie mieć końca, jednak ostatnio coś drgnęło i skupiłam się na kupowaniu rzeczy głównie na niej umieszczonych. Takim oto zakupem był właśnie mineralny rozświetlacz Star dust marki Lily lolo. Kosmetyk ten wisiał na tej liście około dwóch lat, przeszedł więc próbę czasu - kilka miesięcy, które daję sobie, by zdecydować, czy dany produkt nadal mam ochotę mieć. W dziewięćdziesięciu procentach takie zakupy są wtedy udane, dlatego dość mocno zdziwiłam się, kiedy okazało się, że Star dust nie jest kosmetykiem dla mnie. Chcecie wiedzieć dlaczego? Zapraszam dalej!
Star dust od Lily lolo to mineralny sypki rozświetlacz o lekko żółtawym zabarwieniu. 6 gramów produktu mieści się w plastikowym słoiczku z zamykanym sitkiem. Opakowanie jest ogromnym atutem tego kosmetyku, gdyż przez obecność elementu osłaniającego dziurki mamy pewność, że puder się nie rozsypie. Lily lolo może poszczycić się przepięknym designem - matowe słoiczki, które zdobi błyszczące logo, wyglądają bardzo elegancko. To samo tyczy się kartonika - biało-czarna stylistyka zdecydowanie cieszy oko. Cena pełnowymiarowego rozświetlacza to 81,90 zł - niby sporo, jednak biorąc pod uwagę jego ogromną pojemność, kwota, jaką musimy za niego zapłacić wydaje się w pełni uzasadniona. Ja swój Star dust kupiłam na stronie oficjalnego dystrybutora, czyli Costasy.
Rozświetlacz jest drobno zmielony, jest to bardzo lekki pył. Nie zbija się on w grudki i nie przypomina w konsystencji mąki ziemniaczanej - jest luźny, więc trzeba uważać na jego pylenie.
Jak wspomniałam wcześniej, puder jest lekko żółtawy, jednak nie zostawia żadnego pigmentu na skórze, dzięki czemu bardzo jasne karnacje dostrzegą w nim sprzymierzeńca. Rozświetlacz ma beżowy błysk, przypomina on bardziej szampana niż srebro czy złoto. Produkt nie zawiera drobinek, jest sypką satyną i tak też wygląda na twarzy. 
Na kościach policzkowych ładnie połyskuje, ale nie przypomina on popularnych rozświetlaczy, dających efekt tafli. Jest on bardzo delikatny i dlatego nie trafia w mój gust - preferuję inny rodzaj błysku - albo mocny jaki daje mi Manhattan (recenzja TU), albo elegancki, jaki mogę osiągnąć za pomocą Radiance palette od Makeup revolution.
Kosmetyk nie zostawia pudrowego efektu, ładnie stapia się ze skórą (nawet po nałożeniu dużej ilości), dzięki czemu nie rzuca się w oczy jako makijaż, a jedynie jako ładna, lekko odbijająca światło, skóra.  Efekt ten daje się stopniować w bardzo niewielkim stopniu tzn. można nim osiągnąć pewien próg blasku, który nie zmieni się bez względu na to, ile go dołożymy.  Puder utrzymuje się na policzkach kilka godzin (ok. 7), czyli tyle, ile większość kosmetyków kolorowych.
Rozświetlacz od Lily lolo ma powalającą pojemność - 6 gramów. Jeśli spojrzeć na słoiczek, który jest wielkości wnętrza dłoni, nie może umknąć uwadze to, że jest to gigantyczny produkt. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, żeby można go było całkowicie zużyć. Niemniej, będzie to ogromny plus dla osób stałych w kosmetycznych uczuciach ;)
Podsumowując - jest to rozświetlacz w neutralnej tonacji, który daje bardzo subtelny efekt i nie zawiera drobinek. Jest dość drogi, ale swą cenę rekompensuje wydajnością.
Zdjęcia efektu na twarzy zobaczyć możecie poniżej (z lampą i bez niej).
Znacie Star dust? Jakie inne kosmetyki Lily lolo polecacie?

Miłego dnia!