Tak, to jest druga część poprzedniego denka ;) Różnice w tle wynikają z mojego zamieszania mieszkaniowego, ale niebawem wszystko wróci do normy ;)
No to zaczynamy!
Z mleczkiem nawilżającym Be Beauty męczyłam się i męczyłam. Chyba na stałe przerzucę się na płyny do demakijażu. Żeby zmyć tym mleczkiem makijaż oczu trzeba się była porządnie namachać.
Dodatkowo kontakt z tym produktem nie był najmilszym doświadczeniem, gdyż oczy szczypały i łzawiły. Zużyłam go raczej do twarzy. Nie polecam i zapominam o nim.
Dla równowagi - płyn micelarny także Be Beauty to prawdziwy fenomen. Za niecałe 5 złotych mamy idealnie zmyty makijaż oczu, nawet eyeliner Essence, który słynie ze swojej "oporności" na zmywanie. Szkoda, że go wycofali, ale spokojnie - zrobiłam zapas ;)
Dalej zaskoczenie wielkie - kolejne produkty do demakijażu ;)
Kolejne mleczko do demakijażu Be Beauty - podejrzewam, że to ten sam produkt, co ten opisany wyżej, tak samo tez działa, więc nie ma co opisywać.
Cils demasq to z kolei płyn, który dołączony był do tuszu do rzęs marki Maybelline. Wcale nie dziwi mnie to, że nie można go kupić osobno, bo i tak nikt by go nie kupił. On nie zmywał makijażu, on go wcierał w skórę, co utrudniało późniejsze zmycie go czymkolwiek. Nie, nie nie.
Nad fenomenem suchych szamponów Batiste nie muszę już się chyba rozwodzić. Produkt idealny! Tutaj wersje Tropical i XXL Volume. Pierwsza z nich bardziej przypadła mi do gustu ze względu na zapach. Chętnie jednak sięgnę po inne warianty zapachowe. Korci mnie Cherry.
Kolejnym pustym opakowaniem jest krem do depilacji BIO depil firmy Eveline. Naprawdę fajny produkt, choć pozostawia pojedyncze włoski. Niestety mało wydajny. Cała idea jednak depilacji nóg bez użycia maszynki czy depilatora, jest jak najbardziej ok. Wypróbuję pewnie coś tego typu, ale innej firmy. W końcu szukamy ideału, czyż nie?
Znalazł się tu także antyperspirant w kulce Yves Rocher w serii Hamamelis. Nie lubię kulek, ale mama kupiła, a darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda ;) Wyszło jednak na moje, bo ani nie chronił, ani nie pachniał szczególnie spektakularnie, aplikacja też nie zachęcała do ponownego zakupu. I tak z podkulonym ogonem wracam do mojej Rexony w sprayu.
Balsam po opalaniu marki DAX uratował mi skórę - dosłownie i w przenośni. Pierwsze słońce tego lata było niezwykle palące, o czym dowiedziała się bardzo dosadnie skóra moich ramion. Balsam fajnie chłodził, dobrze nawilżał, a na rozgrzanej słońcem skórze wchłaniał się ekspresowo. Chętnie bym kupiła go ponownie, tylko nie mam po co, bo tego lata nawet nie zdążyłam się porządnie opalić (nie licząc tego jednego razu ;)).
Suplement diety Skrzyp optima kupuję w biedronce za kilka złotych. W zasadzie nie wiem czy działa, ale lubię żyć ze świadomością, że od środka także dbam o włosy i paznokcie. Moje sumienie śpi spokojniej ;)
Zużyłam także dwa żele pod prysznic z Yves Rocher w mojej ulubionej wersji zapachowej - kalifornijski migdał. Żele są genialne! Kupuję je przy każdym zamówieniu produktów tej firmy. Dobrze się pienią , są kremowe, a ich zapach - zniewalający. Mogłabym go zaliczyć do moich ulubionych zapachów życia. Tak - kalifornijski migdał YR rządzi!
Kolejny żel - tym razem Luksja - płatki róży i proteiny mleczne. Tu już ochów i achów nie będzie. Bardzo przeciętny żel o galaretkowatej konsystencji, która ucieka przez palce. Chyba nie moja bajka. Zapach też z różą miał niewiele wspólnego. Właśnie zużywam dwóch jego braci i tutaj ciekawostka - mimo iż każdy z nich miał inny zapach i kolor (pozostałe to awokado i aloes), wszystkie mają ten sam skład. Co do joty, że się tak wyrażę. Co najmniej dziwne zjawisko.
Kąpiele umilałam sobie także solą kąpielową firmy SolMed - odsyłam do recenzji tych soli, bo warto - recenzja.
Z pielęgnacyjnej części mam tu jeszcze rewitalizujący krem marki (wielkie zaskoczenie!) Yves Rocher. Krem pochodzi z serii Cure Solution i mogę zaliczyć go do moich KWC. Obok kremu PS Lipoaktywny marki Cetaphil (a raczej Galderma) jest to najlepszy krem jakiego kiedykolwiek używałam. Genialnie nawilża, pięknie pachnie. Skóra jest po nim wręcz aksamitnie gładka. Jest bardzo gęsty, przez co wystarczy go odrobina, by zadowolić całą twarz ;) Jak tylko będzie na niego jakaś dobra promocja, kupię go ponownie - niestety, do tanich to on nie należy (cena ok. 115 złotych).
Yves Rocher powinno dawać mi jakieś profity za pisanie o nich ;) Kolejny produkt to także ta marka. Balsam do ust o zapachu kokosa. Tutaj nie mogę już piać z zachwytu. Mimo iż jego skład jest bardzo przyjemny, jego smak i zapach po prostu odrzucają. Spodziewałam się słodkiej woni kokosa i zero smaku, tymczasem czuję się nafaszerowana jakąś chemią. Aż mnie mdli, jak tylko przypominam sobie ten smak. Prosukt wygląda uroczo - mały, szklany słoiczek z metalową zakrętką - tylko co z tego, skoro nie chce się go używać?
Przejdźmy do kolorówki!
Zużyłam podkład Maybelline Affinitone i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że był to NAJGORSZY podkład, jakiego kiedykolwiek używałam. Serio. Nie wiem skąd tyle pozytywnych opinii na jego temat. Kolor - light sand beige - to nie jest kolor dla podkładu. On był żółty. Rozumiem, że ten odcień w podkładach jest pożądany, ale to już była przesada. Podkład wchodził we wszystkie możliwe zmarszczki, nawet te, o których istnieniu nie wiedziałam. Bardzo wysuszał, mimo iż skierowany jest do wszystich rodzajów cery (czyt. także suchej). Wchodził także we wszystkie pory i wyglądał generalnie źle. Będę się trzymać od niego z dala.
Miałam też tester podkładu matującego Be Beauty, który był o wiele lepszy od wyżej opisanego Affinitone. Mimo iż odcień testera był kakaowy, był to zwyczajny średni beż. Podejrzewam, że naklejka była pomylona. Całkiem dobrze wyglądał na twarzy, choć nie był to mat, raczej satyna. Daje mu 3+.
Podkłady podkładami, czas na korektory. Trio korektorów Oriflame - połączenie w jednej palecie trzech kolorów - zółtego, beżowego i zielonego - było świetnym pomysłem. Paletka stała się przez to uniwersalna. Kolory swobodnie można ze sobą mieszać, ponieważ ładnie się ze sobą łączą. Mają bardzo kremową konsystencję i nadają się zarówno pod oczy, jak i do tuszowania niedoskonałości skóry. Pod oczy jednak, przed ich użyciem, trzeba zaaplikować krem, ponieważ mogą lekko wysuszać tę delikatną okolicę.
Drugi korektor to Pore mineral od Maybelline. Ta firma to potrafi zaskoczyć - jeden produkt fatalny, drugi świetny. Korektor zalicza się do tej drugiej grupy. Dobrze kryje, nie wysusza, ma żółtawy odcień (prawdopodobnie był to kolor nr 2). Można używać go, by zamaskować cienie pod oczami - tutaj odcień produktu świetnie maskuje te niebieskawe podkówki, można także na przebarwienia czy wypryski (choć tu proponuję nanieść korektor na inny aplikator - ten nie jest zbyt higieniczny). Podobno go wycofują/wycofali. Jeśli jeszcze macie go gdzieś w drogeriach, to polecam wrzucić go do koszyka.
Udało mi się zużyć cały słoiczek Eyelinera z Essence zanim zasechł. Służył mi ok. pół roku, więc to dobry wynik. Był intensywnie czarny, nie kruszył się i był na tyle kremowy, że ładnie rysowało się nim kreski. Ma jednak jedną ogromną wadę - odbija mi się na górnej powiece, jesli nie mam na niej cieni (mam bardzo tłuste powieki). Dlatego też poszukam czegoś innego - rozważam zakup eyelinera w żelu z L'oreala, Maybelline lub Manhattanu. Jeśli miałyście któryś z nich, dajcie znać - ułatwi mi to wybór ;)
Wykończyłam także tusz Maybelline Volum express, odsyłam jednak do jego recenzji, tak dowiecie się o nim więcej - recenzja.
Do zużyć wpadła także próbka perfum Angel Thierrego Muglera. Mocny, ciężki, głęboki zapach. Stanowczo na wieczór. Rozumiem, że może się podobać, jednak to nie był "mój" zapach, więc nie skuszę się na jego zakup.
Udało się. Dotrwaliście do końca? Jeśli tak, to gratuluję! Jesteście mega! :)
Dajcie znać, czy moje skrócone recenzje się przydały.
Miłego dnia!