Nie lubię Sylwestra. Od lat ten dzień kojarzy mi się mało pozytywnie. Odczuwam jakiś przymus, że trzeba koniecznie dobrze się bawić, a tymczasem zazwyczaj wychodzi kompletny niewypał. Zdecydowanie preferuję imprezy spontaniczne. Przerobiłam już kilka opcji sylwestrowych i chyba najbardziej odpowiada mi spędzanie tego czasu w domu. Po tym wstępie powinnam napisać, że spędzę ten wieczór w piżamie przed TV i w sumie bardzo bym tego chciała... Ale zaskoczę Was! W tym roku idę na bal sylwestrowy. Nawet nie pytajcie jak do tego doszło, bo sama do dzisiaj nie wiem jak dałam się w to wciągnąć. Nie brzmi to wszystko zbyt radośnie, ale mimo wszystko mam nadzieje, że spędzę udany wieczór. I tego samego życzę Wam wszystkim!
Jak bal to jakoś trzeba się ubrać. Zaczęłam od butów. Te szpilki z H&M mam już od kilku sezonów. Z tego co widzę nadal są dostępne i to we wszystkich kolorach tęczy. Brakowało mi kopertówki i zdecydowałam się na brokatowy złoty model z Sinsay.
Sukienkę kupiłam w Mohito. Niestety nie ma jej na stronie internetowej, a moje zdjęcia okazały się marne.
W każdym razie postawiłam na czerń, koronkę oraz przezroczystości.
Zaopatrzyłam się w sztuczne rzęsy Ardell oraz klej Duo. Jeszcze nie wiem co z tego wyjdzie, ale podejmę próbę montażu ;-)
Na twarz rzucę poniższe trio od The Balm.
Pachnieć będę...
Paznokcie to jeszcze zagadka, ale chyba postawię na moją nowość od Essie!
Nie pokazałam biżuterii, ale jeszcze sama nie wiem...