Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

środa, 29 stycznia 2014

Trzecia gwiazda

Ostatnio, z racji tego, że cierpię na bezsenność i zrobiłam sobie przerwę w pisaniu, oglądam filmy. I wczoraj w nocy (a właściwie dzisiaj), obejrzałam jeden z wcześniejszych filmów z Benedictem Cumberbatchem (bo żadną tajemnicą jest to, że mam teraz fazę na tego aktora). 
Film "Trzecia gwiazda" powstał w 2010 roku i opowiada historię czterech młodych mężczyzn, którzy przyjaźnią się od lat. Jeden z nich, James, umiera na mięsaka. I postanawia, wraz z kumplami wyruszyć w podróż do zatoki, gdzieś na końcu świata, gdzie niegdyś wspólnie spędzali wolny czas.
Cała czwórka rusza w podróż, podczas której wszyscy dowiedzą się czegoś więcej na swój temat i będą musieli stawić czoło śmierci, która czai się tuż za Jamesem.
Historia wzruszająca, ale i miejscami zabawna. Finał bardzo porusza, łzy lały mi się strumieniami. Dawno nie wzruszyłam się aż tak na żadnym filmie.
Jasne, że obejrzałam ten film tylko ze względu na Cumberbatcha, ale cieszę się, bo dzięki temu spotkałam się z obrazem, który naprawdę wstrząsnął moim sercem. Zachęcam Was do obejrzenia i warto przygotować paczkę chusteczek.



piątek, 8 marca 2013

Kobiece Salony Filmowe "Hitchcock" i "Dzień Kobiet"

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć we wspaniałym wydarzeniu, tworzonym przez moją koleżankę, Lucynę. Od jakiegoś czasu jej firma zajmuje się organizowaniem Kobiecych Salonów Filmowych, imprezy 3xK (Kultura, Kobieta, Kino), wydarzenia dla kobiet i o kobietach. Wczoraj, w ramach kolejnej odsłony 3xK miałyśmy okazję obejrzeć trzy filmy:
Wesele w Sorrento (którego akurat nie zdążyłam zobaczyć)
Hitchcock i 
Dzień Kobiet.
Dwa ostatnie filmy zrobiły na mnie bardzo pozytywne i nieco refleksyjne wrażenie.

"Hitchcock" to próba ukazania mistrza suspensu w momencie odkrycia trzeciorzędnej książki zatytułowanej "Psychoza" i nieodparte pragnienie adaptacji tej historii. Zmaganie się z niechęcią studia filmowego, zastawienie domu i walka o własną wizję adaptacyjną. Okazuje się, że wszystko, co Hitch osiągnął, zawdzięcza swojej żonie, Almie Reville. Jej także zawdzięczamy wspaniałą muzykę w scenie pod prysznicem, na którą to oprawę na początku mistrz nie chciał się zgodzić. Anthony Hopkins w roli Alfreda Hitchcocka całkiem przekonujący, a opowieść, właściwie wycinek z życia reżysera, pokazuje jego demoniczno-sardoniczne poczucie humoru. Polecam, warto obejrzeć, świetna obsada i naprawdę ciekawie opowiedziana historia.

"Dzień Kobiet" to dramat w reżyserii Marii Sadowskiej, w którym główne role grają Katarzyna Kwiatkowska i Eryk Lubos. Pełna szarości i bólu opowieść o pracownicy sieci sklepów spożywczych "Motylek" (jakieś analogie?), która nagle dostaje niespodziewany awans i z szeregowej pracownicy staje się kimś więcej. Na początku nie wie, że wraz z otrzymaniem służbowego mundurka i kierowniczej apaszki, znajdzie się w mackach południowoeuropejskiej (kolejne analogie?) korporacji i jedyne, co teraz będzie się liczyło, to PRODUKTYWNOŚĆ. A to nieodwołalnie wiązać się będzie z wyzbyciem się wszelkich człowieczych odruchów. Halina stanie się maszyną do robienia jak najwyższych wyników sprzedażowych sklepu. Do czego zaprowadzi ją ten swoisty wyścig? Koniecznie powinniście zobaczyć ten film. Polska rzeczywistość, oczywiste nawiązania do wydarzeń sprzed lat w jednej z sieci znanych sklepów spożywczych. I człowiek ukazany w różnych, najokrutniejszych postaciach, jako trybik bezlitosnej maszynerii. Jednak może czasami... na odzyskanie człowieczeństwa nie jest jeszcze za późno? Polecam, warto.

A tutaj wrzucam link do strony Kobiecych Salonów Filmowych, kto z Wrocławia lub z Wałbrzycha-niech przybywa. Oprócz uczty duchowej, jest także coś dla ciała. Pyszne przekąski, wspaniałe wino i losowanie nagród. Żadna z pań uczestniczących w spotkaniach nie wychodzi bez prezentu:) To prawdziwy dzień kobiet, który trwa cały rok :)))



środa, 23 lutego 2011

"Jestem numerem cztery"

W poniedziałek szanowny małż i nie mniej szanowny syn, wyciągnęli mnie do kina. Ostatnio mam trochę depresyjne dni, przytłacza mnie praca, ludzie i mróz, tak więc uznałam, że czas się zrelaksować. I trochę odmóżdżyć. Poszliśmy na „Jestem numerem cztery”. Nowa amerykańska produkcja, przeznaczona raczej dla młodszego widza. Główny bohater to chłopak, na oko siedemnastoletni, który przed czymś ucieka. Ma dziwny medalion i pojawiające się znamiona na nodze, oznaczające śmierć. Śmierć jego braci. Kolejne miasto, kolejna nowa tożsamość, kolejni napotkani ludzie. A chłopak chce spróbować normalnie żyć. Jednak zagrożenie wciąż istnieje i jest coraz bliżej. Dalszy ciąg przewidywalny. Nasz bohater zaczyna uczęszczać do lokalnego liceum, poznaje dziewczynę, zaprzyjaźnia się z odludkiem i kujonem, jest prześladowany przez kapitana drużyny futbolowej, który kiedyś był chłopakiem wyżej wspomnianej panny. Kalka, kalka, kalka. Typowa komercyjna, amerykańska produkcja. Ale wiecie co? Wcale nie byłam zaskoczona. Zniesmaczona. Zdezorientowana. Wyprowadzona w pole. Bo tego właśnie się spodziewałam! Usiadłam w fotelu w kinie i na to właśnie byłam przygotowana. Historia oparta na znajomej konstrukcji, ulepszona efektami specjalnymi, ładnymi twarzami aktorów i świetną muzyką. Muszę powiedzieć, że muzyka chyba najbardziej mi się podobała. I piesek głównego bohatera, który niejedną niespodziankę ma w zanadrzu.
Tak więc… wyszłam z kina zadowolona. Zrelaksowałam się, przez 1.5 godziny nie myślałam i to właśnie było mi potrzebne.
Polecam na wyluzowanie, odstresowanie, jeśli jednak liczycie na intelektualną rozrywkę, to na pewno nie jest to dobry kierunek:)

A ta piosenka z finału ciągle chodzi mi głowie: POSŁUCHAJ