W przyszłym roku, na początku, dostaniecie ode mnie komedię romantyczną. Szczegóły pod koniec roku, ale wrzucam kolejny fragment z moją zwariowaną Jagodą Borówko i przystojnym Hugo B. :D
Gdy sięgałam po słoiczek, jednocześnie ściągając naleśnika i usiłując ułożyć go na talerzu, moja dłoń trafiła na czyjąś ciepłą rękę.
- Och, przepra...
- To ja przepraszsz... to pani?!
Musiałam zapewne wyglądać przepięknie z rozdziawioną szeroko buzią. Obok mnie stał facet z taksówki. Ubrany w koszulkę polo i luźne spodnie, końcówki włosów miał jeszcze wilgotne, zapewne po prysznicu, pachniał obłędnie, a jego oczy znowu taksowały moją twarz i powoli zjeżdżały ku ustom, aby tam zatrzymać się dłużej. Facet przełknął ślinę. Przysięgam, że to dostrzegłam, on przełknął ślinę i jego klatka piersiowa (idealnie wyrzeźbiona, co teraz pod koszulką polo widziałam całkiem nieźle) uniosła się gwałtownie.
- Czy pan mnie prześladuje?
- To chyba pani.
- To moje jagody.
- Kupiła je pani?
- Co za głupie pytanie. - Wzruszyłam ramionami zniecierpliwiona.
- Może zje pani konfiturę truskawkową. Jest pyszna.
- Może zje pan trochę miodu? Będzie pan słodszy z tymi swoimi radami.
- Jak ma pani na imię?
- Jagoda.
- Ale śmieszne.
- Pan pyta, ja odpowiadam.
- Pytam poważnie.
- A czy ja odpowiadam niepoważnie?
- Czy pani zawsze ma ostatnie słowo?
- Dzisiaj tak. - Byłam już zmęczona. Zerknęłam na jedzenie. - Stygną mi naleśniki. - Potupałam znacząco nogą. Facet pokręcił głową i oddał mi słoiczek z jagodami.
- Dziękuję. - Kiwnęłam głową.
- Naprawdę chciałem wiedzieć, jak ma pani na imię. - Powiedział cicho. Stanął blisko mnie. Zbyt blisko. Jego zapach nieco zamotał mi w głowie.
- Powiedziałam. - Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. To co w nich dostrzegłam, sprawiło że zrobiło mi się cholernie gorąco.
- Naleśniki pani stygną. - Kącik jego ust uniósł się lekko.
- Moje naleśniki nigdy nie stygną. Do widzenia. - Mruknęłam, zabrałam talerz, kawę i poszłam w kierunku mojego stolika. Wiedziałam, czułam, że on się na mnie gapi. A niech się gapi! Na zdrowie! Jeśli lubisz grube tyłki, to napatrz się do woli!
Siedziałam przy moim stoliku, jadłam i udawałam, że nie widzę spojrzeń, które rzucał mi ten nieznośny i cholernie przystojny facet. Złośliwie zapewne usiadł przy stoliku po drugiej stronie jadalni, z którego miał doskonały widok na mnie. Pił kawę i notorycznie zerkał na mnie znad trzymanej przy ustach filiżanki i daję słowo!, śmiał się. Miałam ochotę rzucić w niego naleśnikiem z jagodami, od razu przypomniało mi się, jak kiedyś na wycieczce szkolnej rzucaliśmy się jedzeniem, a potem musieliśmy sto razy pisać w zeszytach: „Nie będę marnować jedzenia i brudzić na stołówce”. Myślę, że lepszy skutek odniósłby nakaz posprzątania stołówki, no ale to nie ja byłam nauczycielką. Na to wspomnienie uśmiechnęłam się do siebie, czym prędzej odwróciwszy wzrok od faceta, żeby czasem nie pomyślał, że jakieś uśmiechy rozkoszne mu posyłam! Nie dojadłam do końca, zgarnęłam kluczyk od pokoju i czym prędzej ulotniłam się ze stołówki. Chciałam się wyspać, odpocząć, aby nazajutrz nie straszyć ludzi swoim wyglądem. Gdy wychodziłam z jadalni, czułam na sobie wzrok faceta z taksówki. Szłam wyprostowana jak struna, wciągnęłam brzuch, bo w końcu gość był przystojny, a ja też całkiem całkiem, zwłaszcza na twarzy. I gdy już miałam wychodzić, noga utknęła mi w wykładzinie. Nie wiem jak to możliwe, ale tak właśnie się stało, a ja zamachałam w powietrzu rękoma, łapiąc nieistniejące coś, na czym mogłabym się zatrzymać i poleciałam głową do przodu. Upadłam na kolano i zaklęłam soczyście. Ale zanim ktokolwiek zdążył do mnie podbiec (zauważyłam jednego kelnera, starszego pana i oczywiście mojego faceta), zwiałam w kierunku wind, śmiejąc się w głos. Teraz już zapewne mój prześladowca utwierdził się w przekonaniu, że miał do czynienia z poważnym przypadkiem natury psychiatrycznej.
- Och, przepra...
- To ja przepraszsz... to pani?!
Musiałam zapewne wyglądać przepięknie z rozdziawioną szeroko buzią. Obok mnie stał facet z taksówki. Ubrany w koszulkę polo i luźne spodnie, końcówki włosów miał jeszcze wilgotne, zapewne po prysznicu, pachniał obłędnie, a jego oczy znowu taksowały moją twarz i powoli zjeżdżały ku ustom, aby tam zatrzymać się dłużej. Facet przełknął ślinę. Przysięgam, że to dostrzegłam, on przełknął ślinę i jego klatka piersiowa (idealnie wyrzeźbiona, co teraz pod koszulką polo widziałam całkiem nieźle) uniosła się gwałtownie.
- Czy pan mnie prześladuje?
- To chyba pani.
- To moje jagody.
- Kupiła je pani?
- Co za głupie pytanie. - Wzruszyłam ramionami zniecierpliwiona.
- Może zje pani konfiturę truskawkową. Jest pyszna.
- Może zje pan trochę miodu? Będzie pan słodszy z tymi swoimi radami.
- Jak ma pani na imię?
- Jagoda.
- Ale śmieszne.
- Pan pyta, ja odpowiadam.
- Pytam poważnie.
- A czy ja odpowiadam niepoważnie?
- Czy pani zawsze ma ostatnie słowo?
- Dzisiaj tak. - Byłam już zmęczona. Zerknęłam na jedzenie. - Stygną mi naleśniki. - Potupałam znacząco nogą. Facet pokręcił głową i oddał mi słoiczek z jagodami.
- Dziękuję. - Kiwnęłam głową.
- Naprawdę chciałem wiedzieć, jak ma pani na imię. - Powiedział cicho. Stanął blisko mnie. Zbyt blisko. Jego zapach nieco zamotał mi w głowie.
- Powiedziałam. - Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. To co w nich dostrzegłam, sprawiło że zrobiło mi się cholernie gorąco.
- Naleśniki pani stygną. - Kącik jego ust uniósł się lekko.
- Moje naleśniki nigdy nie stygną. Do widzenia. - Mruknęłam, zabrałam talerz, kawę i poszłam w kierunku mojego stolika. Wiedziałam, czułam, że on się na mnie gapi. A niech się gapi! Na zdrowie! Jeśli lubisz grube tyłki, to napatrz się do woli!
Siedziałam przy moim stoliku, jadłam i udawałam, że nie widzę spojrzeń, które rzucał mi ten nieznośny i cholernie przystojny facet. Złośliwie zapewne usiadł przy stoliku po drugiej stronie jadalni, z którego miał doskonały widok na mnie. Pił kawę i notorycznie zerkał na mnie znad trzymanej przy ustach filiżanki i daję słowo!, śmiał się. Miałam ochotę rzucić w niego naleśnikiem z jagodami, od razu przypomniało mi się, jak kiedyś na wycieczce szkolnej rzucaliśmy się jedzeniem, a potem musieliśmy sto razy pisać w zeszytach: „Nie będę marnować jedzenia i brudzić na stołówce”. Myślę, że lepszy skutek odniósłby nakaz posprzątania stołówki, no ale to nie ja byłam nauczycielką. Na to wspomnienie uśmiechnęłam się do siebie, czym prędzej odwróciwszy wzrok od faceta, żeby czasem nie pomyślał, że jakieś uśmiechy rozkoszne mu posyłam! Nie dojadłam do końca, zgarnęłam kluczyk od pokoju i czym prędzej ulotniłam się ze stołówki. Chciałam się wyspać, odpocząć, aby nazajutrz nie straszyć ludzi swoim wyglądem. Gdy wychodziłam z jadalni, czułam na sobie wzrok faceta z taksówki. Szłam wyprostowana jak struna, wciągnęłam brzuch, bo w końcu gość był przystojny, a ja też całkiem całkiem, zwłaszcza na twarzy. I gdy już miałam wychodzić, noga utknęła mi w wykładzinie. Nie wiem jak to możliwe, ale tak właśnie się stało, a ja zamachałam w powietrzu rękoma, łapiąc nieistniejące coś, na czym mogłabym się zatrzymać i poleciałam głową do przodu. Upadłam na kolano i zaklęłam soczyście. Ale zanim ktokolwiek zdążył do mnie podbiec (zauważyłam jednego kelnera, starszego pana i oczywiście mojego faceta), zwiałam w kierunku wind, śmiejąc się w głos. Teraz już zapewne mój prześladowca utwierdził się w przekonaniu, że miał do czynienia z poważnym przypadkiem natury psychiatrycznej.