Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Filia.
Opowieści o postapokaliptycznej rzeczywistości, końcu świata,
upadku cywilizacji i wszelkich wartości, anarchii i dyktaturach powstało w
ostatnim czasie nieskończenie wiele. To kolejna moda po wampirach, która
prowokuje do powstawania historii coraz to wymyślniejszych i
nieprawdopodobnych. W moje ręce wpadła ostatnio powieść z podobnego „nowogatunku”,
zatytułowana „Angelfall. Opowieść Penryn o końcu świata” autorstwa Susan Ee.
Tutaj autorka także wykorzystała panujący obecnie topos,
jednakże tym razem to nie ludzie sobie zgotowali okrutny los, ale przyczyniły
się do tego istoty, które w świecie religii stanowią uosobienie surowej
sprawiedliwości, opiekuńczości i dobra. Dobra przede wszystkim dla ludzi,
którymi powinni się opiekować. Anioły. To one, te cudowne istoty z
białośnieżnymi skrzydłami i dobrotliwym uśmiechem na twarzy stały się w tej opowieści
synonimem bezwzględnego i wszechobecnego zła. Nie są to już pucułowate
grubaski, które hasają po niebiańskich łąkach. To wojownicy z krwi i kości,
równie piękni, jak okrutni. Ludzi nazywają małpami i traktują jako nawóz, albo
pokarm dla swoich mieszańców. W tym wszystkim, w tym świecie pozbawionym
jakichkolwiek zasad, w tym najgorszym koszmarze, a jednak będącym
rzeczywistością próbuje odnaleźć się Penryn, która oprócz codziennej walki o
przeżycie, musi opiekować się niepełnosprawną siostrą Paige i chorą psychicznie
matką. Każdy dzień to bitwa o przetrwanie, walka o zdobycie kocich chrupek do
jedzenia i o znalezienie kryjówki przed zmrokiem. Bo oprócz skrzydlatych
wrogów, ludzie stali się nieprzyjaciółmi także dla siebie, łącząc się w gangi i
napadając na swoich pobratymców. Penryn nienawidzi aniołów, jednak pewnego razu
trafia na swego rodzaju egzekucję. Kilku skrzydlatych łapie jednego silnego
anioła o pięknych śnieżnobiałych skrzydłach i obcina mu je, zostawiając
okaleczonego mężczyznę na pewną śmierć. Penryn, wbrew wszystkiemu co czuje,
postanawia zaopiekować się byłym już teraz aniołem i tak jej los splata się z
losem Raffego, który okazuje się być silniejszy, niż ktokolwiek mógł
przypuszczać. Ale Penryn nie kieruje się kiełkującym zainteresowaniem do przedstawiciela
tego złowrogiego gatunku. Dziewczyna ma jeden cel. Raffe musi jej pomóc odnaleźć
młodszą siostrę, która została porwana przez zgraję skrzydlatych. Rozpoczyna się
walka. Walka z czasem. A także z całym okrucieństwem, którego nawet nie
jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
„Angelfall” może i powiela modną ostatnio tematykę, ale robi
to w sposób świeży, pomysłowy i wciągający. Akcja goni akcję, bohaterka wzbudza
sympatię i sprawia, że chcemy jej kibicować, a piękny anioł Raffe od początku
intryguje i daje nadzieję, że nie wszyscy skrzydlaci to wyzbyte uczuć potwory.
Ta powieść to pierwsza część trylogii, chociaż nie przepadam za książkami tego
typu, to jednak na pewno sięgnę po kolejne odsłony przygód Penryn, bo to po
prostu bardzo intrygująca i wciągająca historia. Polecam.