Wreszcie jest. Tyle człowiek czeka, pragnie go jak kania dżdżu, a ten uparty uperdliwiec jaja sobie normalnie robi. Każe wyczekiwać jak na Angelinę Jolie na czerwonym dywanie. Człowiek drży z niecierpliwości, przebierając w miejscu, a ten idzie sobie powoli, rozglądając się na boki i myśli, że jest taki niepowtarzalny. Z czego się cieszysz, ty dwutygodniowa labo? Za rok przyjdzie twój następca, a ty odejdziesz w zapomnienie! No dobra, ważne jest, że już jutro pojawi się u mnie :) Urlop, znaczy.
Wraz z rodziną i przyjaciółmi wyjeżdżami na urokliwy chorwacki półwysep Pelješac. Oczywiście wynajmując apartamenty nie obyło się bez problemów, bo po półrocznej rezerwacji okazało się, że zmarł mąż właścicielki i w tym roku nie będzie mogła wynająć nam domu. Wówczas (trzy tygodnie przed nadejściem primadonny, znaczy urlopu) zaczęliśmy szukać czegoś podobnego i atrakcyjnego dla 10 desperatów. I nasz nigdy nietrzeźwiejący kucharz z Polski, czyli Krzyś znalazł!
- Słuchajcie, jedźmy dalej, jak zrobimy 1200 km, to i zrobimy 1500.
W sumie racja, znając naszych facetów to i 2000 by zrobili. Jak się przyspawają do kierownicy, to człowiek zaczyna mieć żółte oczy, a tu zero litości.
Jak powiedział, tak zrobił, zadzwonił, napisał, do tego włączyła się Sil i oto jedziemy. Trpanj na nas czeka :)
Ale to nie koniec perturbacji przedwyjazdowych. Dzwoni moja sis, Dor:
- Kochanie, byliśmy w NFZ po karty EKUZ, wiesz co się okazało?
- Co takiego? - Pytam, starając się ukryć niepokój.
- Oni w ogóle nie mają mojej Zofii w spisie.
Zosia, zwana Sofiją to młodsza latorośl mojej Dor.
- Jak to nie mają? To jak ty chodziłaś z nią do lekarza?
- No właśnie sama nie wiem - widzę oczami wyobraźni, jak moja sis wzrusza radośnie ramionami. - Muszę jechać do firmy i załatwiać zaświadczenie, że Zośka się urodziła.
Hm, w sumie sześć lat po narodzinach to i tak szybko...
Dobrze, że nie musiała jechać do Warszawy, bo tam znajduje się centrala jej "firmy". Ale o tym sza!
Tak więc udało się zgłosić dziecię i wszyscy mamy Ekuzy.
Po tygodniu dzwoni Dor (zaznaczam, że gdy ona dzwoni, to nic już nie jest takie samo).
- Kochanie, sprawdzałaś paszporty dzieci?
- Eeee - odpowiadam elokwentnie - nie, ale na pewno mają jeszcze ważne.
- Ha ha, my też tak myśleliśmy.
Czuję niepokój, ale to chyba norma.
- Kto nie ma?
- No Sofija. Tydzień temu się skończył. Ale już dzisiaj rano byliśmy, z rozwianym włosem pobiegłam z dziecięciem do fotografa, potem razem z Krzyśkiem do urzędu, tam pani powiedziała, że najwcześniej za dwa tygodnie będzie do odbioru.
- Za dwa tygodnie to będziemy pić wino i leżeć na plaży - zauważyłam, nie bez ironii.
- Oj wiem, dlatego wysłałam Krzyśka, aby użył swego magicznego uroku i udało się.
Hm, czy dwumetrowy facet ma magiczny urok? Nieważne jak, ważne, że załatwił ;) A ja poleciałam od razu sprawdzać, czy moje dzieci mają ważne paszporty. Mają. Na Cro wprawdzie niepotrzbne (no, ale jakiś dokument dziecko musi mieć), ale jedziemy jeszcze do Bośni, a tam obligo.
To tylko takie małe preludium przedwyjazdowe. Jedziemy jutro (czyli w czwartek), przed nami prawie 1500 km, po drodze zgarniamy Sil z Trogiru (oni jadą już dzisiaj), mam nadzieję, że wyczerpaliśmy już niespodzianki i teraz jedyne co nam pozostaje, to reisefieber.
Nie życzćie nam słońca, bo tego tam nie brakuje, raczej braku wszelkich niespodziewanych zakrętów losu (hm, słyszałam o tej książce, podobno super :))
Buziaki :DDD
A tu będziemy moczyć dupki:
Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym nie wspomniała o moich książkach:) Już można zamawiać Łatwopalnych, tutaj: KLIK
A mi kroi się pewna fajna historia, która wydarzyła się naprawdę, po wakacjach spotykam się z główną bohaterką i zasiadam do pisania, bo to będzie naprawdę coś świetnego!