Niemal każdy z nas czeka na weekend, a wtedy , jak mówią znawcy, powinno się robić zupełnie inne rzeczy, niż w tygodniu. Dlaczego? Aby zachować równowagę między życiem zawodowym, a prywatnym, aby nabrać sił na następny tydzień pracy.
I tutaj nawet nie trudno o problemy, bo jak pogodzić preferencje dotyczące czasu wolnego małżonków, pracujących w różnych branżach, nie mówiąc o dzieciach… a już nastolatki mają swoje pomysły na miejsca i rodzaje rozrywki.
Pojawia się często swoisty konflikt interesów. Przykłady?
Gdy mąż pracuje codziennie za kierownicą, jeździ po całej Polsce lub nawet Europie, to w weekend najchętniej zaległby na kanapie z piwem w dłoni lub przesiadł się na rower, by zażyć trochę ruchu. Żona natomiast czeka na powrót męża z trasy, by zabrał ją na zakupy do większego miasta lub w odwiedziny do rodziny mieszkającej daleko.
Ludzie pracujący w mundurach służbowych i garniturach, najchętniej przebierają się w strój swobodny i nawet w niedzielę nikt nie namówi ich do włożenia ubrań tzw. wyjściowych, ku oburzeniu niektórych członków społeczeństwa, których dewizą jest uczczenie niedzieli odpowiednim strojem.
Ktoś pracujący ciężko fizycznie, nie marzy raczej o sobotnim rajdzie rowerowym lub kopaniu działki, z kolei pracownicy biur i podobnych instytucji preferują ruch na świeżym powietrzu.
Znam osoby bardzo towarzyskie, dla których weekend bez imprezy jest straconym, ale jeśli pracuje się na okrągło wśród tłumu ludzi, w hałasie i z milionem spraw na wczoraj, to imprezowanie odchodzi na plan dalszy w planowaniu weekendu.
Dzieci dopóki małe, chętnie przystają na propozycje rodziców, byle wspólnie z mamą i tatą spędzać czas.
W przypadku nastoletnich pociech to już trudniejsza sprawa, bo często młodzi ludzie wolą towarzystwo rówieśników i imprezowanie według własnego pomysłu. Ale i tu można znaleźć kompromis, jeśli ma się dobry kontakt z dzieckiem i uwzględnia jego potrzeby.
Kwestią sporną bywają także miejsca – jedni wolą morze i leniwe plażowanie, inni aktywny wypoczynek w górach, jeszcze inni poświęcają każdą wolną chwilę na wędkowanie lub pielęgnowanie ogrodu.
Bywa więc, że małżonkowie spędzają wakacje czy weekendy osobno, twierdząc nawet, że to wzmacnia związek i zapobiega rutynie. Ale optymalnie jest chyba, gdy dwoje ludzi podziela swoje pasje lub planują czas wolny po pracy na zasadzie kompromisów.
Znam małżeństwo, gdzie żona jeździ z mężem na wyprawy motocyklowe, chociaż nie przepada, za to w wakacje, ona spędza czas na wycieczkach zagranicznych z koleżanką, a on robi to, co lubi najbardziej czyli zajmuje się ogrodem, ogląda filmy i popija piwko w hamaku.
Na studiach miałam zamężną koleżankę, która w soboty chodziła na imprezy sama, a mąż siedział w domu, bo nie lubił imprezowania.Jakoś się dogadywali, on miał święty spokój, ona nie musiała rezygnować z zabawy.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypoczynek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypoczynek. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 7 grudnia 2017
środa, 20 lipca 2016
Dom pod Dobrym Aniołem
Dom pod Dobrym Aniołem
to nie nazwa.
Adres?
Też raczej nie!
Dom pod anielskim skrzydłem
to przystań -
ze ścianą lasu w tle.
Przycupnięty między łąkami
żniwnym polom
kłania się wpół.
Dom pod Dobrym Aniołem -
to otwarty
na oścież ogród
i gościnny stół.
Przybywasz z drogi
strudzony,
by spokój odnaleźć
wśród ciszy.
Dom pod anielskim skrzydłem.
Adres?
U Bogdana i Gabrysi.
Znaleźliśmy taki dom, wracając z czeskich wojaży. Fakt tym bardziej niezwykły, że gospodarze Bogdan i Gabrysia zaufali nam i zostawili pod naszą opieką wszystko, co kochają, a sami leczą się w sanatorium. Opiekując się zwierzętami (psem, sarenką i kurami)korzystamy z uroków okolicznych lasów i chociaż to Śląsk, a kopalnia o krok, dom naszych gospodarzy stoi wśród pól, pod lasem. Codziennie chodzimy na spacery, spędzając w lasach po 4-5 godzin dziennie, nawet pogoda nie jest przeszkodą.
Gdy znudzi nam się cisza lasu siadamy w altanie z książką lub spacerujemy po dużym ogrodzie, jedząc jabłka. Na śniadania robimy jajecznicę z jajek od domowych kurek. W wolnych od spacerów chwilach zdążyłam zrobić dżem z porzeczek i mus z jabłek. Gospodarz zostawił nam także złowionego własnoręcznie karpia, którego zjedliśmy na obiad, a właściwie dwa, bo ryba była duża.
Oczywiście przeszliśmy okoliczne szlaki wzdłuż i wszerz, podziwiając przyrodę i miejscowe ciekawostki.
W wędrowaniu najmilsze są niespodzianki, takie jak staw pośrodku lasu, z ławeczką i miejscem na ognisko.
Wielu właścicieli tutaj trzyma konie, niektóre do pracy w polu, a inne pod wierzch, przynajmniej tak wyglądają...
Na małym wzniesieniu między polami znajdujemy pozostałości jakiegoś komina, sadząc po zagłębieniach terenu wybierano tu glinę i wypalano cegły, ale być może się mylę...
Nietypowa droga krzyżowa z symbolicznymi płaskorzeźbami, prowadząca do cmentarza i kolejny akcent symboliczny - ostatnia stacja drogi krzyżowej czyli złożenie do grobu tuz pod bramą cmentarza.
Takie pióro i inne ślady walki znaleźliśmy w lesie, kilka razy także widzieliśmy z oddali sarny i daniela, a na ziemi mnóstwo śladów ich kopyt.
Żal tylko, że jeżyny dojrzeją już po naszym wyjeździe, a grzybów niestety nie ma, znaleźliśmy raptem dwa jadalne, natomiast muchomorów wielkie okazy rosną nawet przy drodze.
Nie są to oczywiście wszystkie ciekawostki, na które trafialiśmy w naszych wędrówkach, ale post nie może być tak długi, żeby czytelników nie zanudzać, lepiej zostawić niedosyt.
to nie nazwa.
Adres?
Też raczej nie!
Dom pod anielskim skrzydłem
to przystań -
ze ścianą lasu w tle.
Przycupnięty między łąkami
żniwnym polom
kłania się wpół.
Dom pod Dobrym Aniołem -
to otwarty
na oścież ogród
i gościnny stół.
Przybywasz z drogi
strudzony,
by spokój odnaleźć
wśród ciszy.
Dom pod anielskim skrzydłem.
Adres?
U Bogdana i Gabrysi.
Znaleźliśmy taki dom, wracając z czeskich wojaży. Fakt tym bardziej niezwykły, że gospodarze Bogdan i Gabrysia zaufali nam i zostawili pod naszą opieką wszystko, co kochają, a sami leczą się w sanatorium. Opiekując się zwierzętami (psem, sarenką i kurami)korzystamy z uroków okolicznych lasów i chociaż to Śląsk, a kopalnia o krok, dom naszych gospodarzy stoi wśród pól, pod lasem. Codziennie chodzimy na spacery, spędzając w lasach po 4-5 godzin dziennie, nawet pogoda nie jest przeszkodą.
Gdy znudzi nam się cisza lasu siadamy w altanie z książką lub spacerujemy po dużym ogrodzie, jedząc jabłka. Na śniadania robimy jajecznicę z jajek od domowych kurek. W wolnych od spacerów chwilach zdążyłam zrobić dżem z porzeczek i mus z jabłek. Gospodarz zostawił nam także złowionego własnoręcznie karpia, którego zjedliśmy na obiad, a właściwie dwa, bo ryba była duża.
Oczywiście przeszliśmy okoliczne szlaki wzdłuż i wszerz, podziwiając przyrodę i miejscowe ciekawostki.
W wędrowaniu najmilsze są niespodzianki, takie jak staw pośrodku lasu, z ławeczką i miejscem na ognisko.
Wielu właścicieli tutaj trzyma konie, niektóre do pracy w polu, a inne pod wierzch, przynajmniej tak wyglądają...
Na małym wzniesieniu między polami znajdujemy pozostałości jakiegoś komina, sadząc po zagłębieniach terenu wybierano tu glinę i wypalano cegły, ale być może się mylę...
Nietypowa droga krzyżowa z symbolicznymi płaskorzeźbami, prowadząca do cmentarza i kolejny akcent symboliczny - ostatnia stacja drogi krzyżowej czyli złożenie do grobu tuz pod bramą cmentarza.
Takie pióro i inne ślady walki znaleźliśmy w lesie, kilka razy także widzieliśmy z oddali sarny i daniela, a na ziemi mnóstwo śladów ich kopyt.
Żal tylko, że jeżyny dojrzeją już po naszym wyjeździe, a grzybów niestety nie ma, znaleźliśmy raptem dwa jadalne, natomiast muchomorów wielkie okazy rosną nawet przy drodze.
Nie są to oczywiście wszystkie ciekawostki, na które trafialiśmy w naszych wędrówkach, ale post nie może być tak długi, żeby czytelników nie zanudzać, lepiej zostawić niedosyt.
czwartek, 9 lipca 2015
We wszystkich językach świata...
Aby dać odpocząć nogom po wspinaczce wybraliśmy się do Oświęcimia, gdzie ja jeszcze nie byłam, a mąż dawno temu. Nie jest to wprawdzie relaksujące zajęcie, ale jakby moralny obowiązek. Byłam kiedyś w Sztutowie, ale tam z okropności obozowych niewiele zostało, więc szok był mniejszy.
Nie przypuszczałam, że Muzeum Zagłady zwiedza tylu turystów.
Usłyszycie tam niemal wszystkie języki świata i zobaczycie egzotyczne typy urody, ludzi w różnym wieku, którzy zwiedzają w milczeniu, a niektórzy przystają na chwilę z dala od tłumów, żeby pomyśleć, otrzeć łzę lub uspokoić serce. Przyznam, że nie dotrwałam do końca, nie dałam rady, odłączyłam się od mojej grupy i wyszłam poza obóz.
We wszystkich językach świata dowiecie się, że ludzie ludziom zgotowali taki los…
Dla tych, którzy nie byli: do godz. 10.00 zwiedzanie za darmo, potem trzeba odstać w kolejce do kasy i o określonej godzinie wchodzi się z grupą i z przewodnikiem, dostaje się słuchawki, więc przewodnicy nie muszą krzyczeć i nie zagłuszają się wzajemnie. W cenie biletu (25 zł) jest tez film w muzealnym kinie i zwiedzanie Brzezinki, ale po wichurach z wtorku na środę było to niemożliwe, gdyż w Brzezince padło kilka drzew i wieża wartownicza. Na teren muzeum wchodzi się bez bagażu większego, niż kartka A-4, a w wejściu są bramki jak na lotnisku.
Nastawić się trzeba niestety na liczne dodatkowe opłaty i wysokie ceny w lokalach gastronomicznych, może dlatego, że większość zwiedzających to obcokrajowcy, np. na 1 milion turystów z innych krajów przypada 650 tyś. Polaków. Liczby te zmieniają się, ale zawsze przeważają obcokrajowcy. Na parkingu widziałam tylko 2 samochody osobowe z polską rejestracją i obok autokary biur podróży. Trochę więc trwa, nim zbierze się grupa do zwiedzania.
Na szczęście Oświęcim to nie tylko Muzeum Auschwitz-Birkenau. Po obiedzie w centrum miasta, a trafiliśmy bar mleczny, zwiedziliśmy Zamek , do którego przylega wieża, a z niej piękne widoki na cały Oświęcim. W zamku liczne ekspozycje na temat historii miasta i okolic, eksponaty świadczące o wiekowym współistnieniu kultur polskiej i żydowskiej, eksponaty z odkrywek archeologicznych. Mąż miał okazję poćwiczyć z katowskim mieczem, na szczęście głowa żadna nie spadła. Wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej, a przed nami arabowie, Turcy i nie wiem kto jeszcze, bo nie wszystkie „robaczki” rozróżniam.
Miasto ma też urokliwy rynek z kawiarenkami, zespół salezjański ze szkołą i sanktuarium oraz synagogę. Tej ostatniej nie zdążyliśmy już zwiedzić.
Pozdrawiam spod Babiej Góry :-) cdn....
Nie przypuszczałam, że Muzeum Zagłady zwiedza tylu turystów.
Usłyszycie tam niemal wszystkie języki świata i zobaczycie egzotyczne typy urody, ludzi w różnym wieku, którzy zwiedzają w milczeniu, a niektórzy przystają na chwilę z dala od tłumów, żeby pomyśleć, otrzeć łzę lub uspokoić serce. Przyznam, że nie dotrwałam do końca, nie dałam rady, odłączyłam się od mojej grupy i wyszłam poza obóz.
We wszystkich językach świata dowiecie się, że ludzie ludziom zgotowali taki los…
Dla tych, którzy nie byli: do godz. 10.00 zwiedzanie za darmo, potem trzeba odstać w kolejce do kasy i o określonej godzinie wchodzi się z grupą i z przewodnikiem, dostaje się słuchawki, więc przewodnicy nie muszą krzyczeć i nie zagłuszają się wzajemnie. W cenie biletu (25 zł) jest tez film w muzealnym kinie i zwiedzanie Brzezinki, ale po wichurach z wtorku na środę było to niemożliwe, gdyż w Brzezince padło kilka drzew i wieża wartownicza. Na teren muzeum wchodzi się bez bagażu większego, niż kartka A-4, a w wejściu są bramki jak na lotnisku.
Nastawić się trzeba niestety na liczne dodatkowe opłaty i wysokie ceny w lokalach gastronomicznych, może dlatego, że większość zwiedzających to obcokrajowcy, np. na 1 milion turystów z innych krajów przypada 650 tyś. Polaków. Liczby te zmieniają się, ale zawsze przeważają obcokrajowcy. Na parkingu widziałam tylko 2 samochody osobowe z polską rejestracją i obok autokary biur podróży. Trochę więc trwa, nim zbierze się grupa do zwiedzania.
Na szczęście Oświęcim to nie tylko Muzeum Auschwitz-Birkenau. Po obiedzie w centrum miasta, a trafiliśmy bar mleczny, zwiedziliśmy Zamek , do którego przylega wieża, a z niej piękne widoki na cały Oświęcim. W zamku liczne ekspozycje na temat historii miasta i okolic, eksponaty świadczące o wiekowym współistnieniu kultur polskiej i żydowskiej, eksponaty z odkrywek archeologicznych. Mąż miał okazję poćwiczyć z katowskim mieczem, na szczęście głowa żadna nie spadła. Wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej, a przed nami arabowie, Turcy i nie wiem kto jeszcze, bo nie wszystkie „robaczki” rozróżniam.
Miasto ma też urokliwy rynek z kawiarenkami, zespół salezjański ze szkołą i sanktuarium oraz synagogę. Tej ostatniej nie zdążyliśmy już zwiedzić.
Pozdrawiam spod Babiej Góry :-) cdn....
niedziela, 5 lipca 2015
Różne style podróżowania...
Ponieważ jestem w trakcie pakowania się przed wyjazdem naszły mnie refleksje na temat stylów podróżowania i sposobów na wysysanie kasy z podróżujących (czytaj - turystów). Ja zwykle zaczynam od wymyślenia trasy: co chciałabym zobaczyć, co przeżyć, co ciekawego czekać może po drodze itp. Potem przychodzi kolej na noclegi, a jestem już w wieku, kiedy powłoka cielesna domaga się odrobiny luksusu. Jednak nie mam tu na myśli łazienki z hydromasażem i 3- daniowych obiadów, po prostu już nie dla mnie namiot, śpiwór, jedzenie z puszki itp. A można znaleźć fajne noclegi za rozsądną cenę. Cieszę się także z posiadania auta z klimatyzacją, bo jazdę w góry w 40 stopniowym upale już przerabiałam. Na wakacjach trudno zaoszczędzić, bo wakacje mają być dla przyjemności, ale można znaleźć sposoby, aby nie dać się obłupić z pieniędzy, bo turysta to nie dojna krowa. Oczywiście znam osoby, które biorą kredyty na full wypas wczasy i na wyjeździe udają paniska, ale ja wolę inny styl: dużo zobaczyć, jeszcze więcej przeżyć, naładować baterie na łonie przyrody w jak najmniejszym kontakcie z tłumem rodaków. Nie muszę jadać w restauracjach, a zwłaszcza nie kupuję pizzy na Kasprowym lub piwa na Krupówkach za 8zł . Tanio i smacznie jest np. w barach mlecznych. Zakupy staram się robić w Biedronce, a są już prawie wszędzie i na drogę zabieram kanapki. Kiedyś na szlaku obserwowałam grupę "turystów", którzy biesiadowali w każdym napotkanym punkcie gastronomicznym, a przecież wędrując nie spala się aż tylu kalorii, żeby co pół godziny jeść obiad...
Przypomniała mi się scenka rodzajowa przed schroniskiem Ornak W Tatrach. Pełno turystów, na polankę wkracza para dostojna w wyglądzie, ktoś biegnie, aby pani ustąpić miejsca na drewnianej ławie, a pani na to, że bez oparcia nie siada. Gdy zajęli wreszcie miejsca z oparciem, pan dostojnie usiadł i czekał, a pani zaczęła wyjmować z plecaka: serwetki, słoiczki, talerzyki, sztućce... Patrzyłam oniemiała, jak szykuje lunch elegancki i obfity, obsługując najpierw partnera, a potem siebie. Pomijając skrajności w samoobsłudze i przenoszeniu salonowych manier na szlak górski, dziwiłam się, że chciało się jej to wszystko dźwigać. Bo to w JEJ plecaku było...
No cóż, takie smaczki urozmaicają koloryt dnia codziennego.
Czasem nie warto jechać samochodem pod wejście na szlak, jeśli parking jest płatny, bo lokalnym busem wyjdzie taniej. Zwiedzając miasta i małe miejscowości nie trzeba parkować tuż pod zamkiem czy muzeum za dużą kasę, ale np. na bocznej uliczce za darmo i dojść kawałek na nogach. W Internecie warto pomyszkować wcześniej w poszukiwaniu okazji, bo zdarzają się dni, kiedy wejście do muzeum czy skansenu jest za darmo lub można skorzystać z zarezerwowania biletów wcześniej i taniej, bywają także bilety rodzinne, a dogadując się z innymi zwiedzającymi, możemy zrobić zrzutkę na przewodnika.
Tym razem ruszamy do Zawoi, a stamtąd na Słowację, oczywiście zabieramy laptop, więc będę z Wami w kontakcie:-)
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Czas magnolii...
Gdy wiosna na dobre rozgości się w przyrodzie wyruszamy w nasze ulubione miejsca, aby nasycić oczy i duszę cudami natury, tymi wyjątkowymi klejnotami, które pojawiają się na chwilę, jak kwiat paproci. Kwiecień i maj to miesiące odwiedzin w kórnickim arboretum. Warto tam zaglądać o każdej porze roku.
W sobotę zachwyciły nas kwitnące magnolie, których jest kilka odmian, a każda pachnie inaczej, ja najbardziej lubię białe. Jest też pora różaneczników czyli azalii . W zależności od tego, jak długa była zima kwitną razem z magnoliami lub później. W maju przychodzi czas na bzy czyli lilaki, których w Kórniku mają wiele odmian, nawet żółte, drobnokwiatowe.Jesienią jeździmy oglądać wrzośce i kolory liści na niezliczonej ilości gatunków drzew i krzewów.
W tym roku niespodzianka: w każdy weekend majowy prezentować się będzie biblioteka kórnicka. Imprezy, które oferuje zamkowa książnica związane są z mieszkańcami zamku lub obchodami ogólnopolskimi.Weekend z białą damą, weekend z Zosią i Tadeuszem połączony z degustacją potraw staropolskich. Kiedyś w Dniu Flagi trafiliśmy na pokazy husarii - grup rekonstrukcyjnych.
Druga niespodzianka: renowacja Pałacu w Rogalinie. Od czerwca będzie można podziwiać rezydencję Raczyńskich w całej świetności i to co mnie najbardziej interesuje czyli odrestaurowaną legendarną bibliotekę Raczyńskich.
Uwaga turystyczna:jeśli wybierze się ktoś do Kórnika nie warto zostawiać samochodu pod zamkiem, bo drogo i ciasno. Lepiej zostawić auto gdzieś w mieście, w bocznej uliczce, tam wszędzie blisko, a taniej.
W sobotę zachwyciły nas kwitnące magnolie, których jest kilka odmian, a każda pachnie inaczej, ja najbardziej lubię białe. Jest też pora różaneczników czyli azalii . W zależności od tego, jak długa była zima kwitną razem z magnoliami lub później. W maju przychodzi czas na bzy czyli lilaki, których w Kórniku mają wiele odmian, nawet żółte, drobnokwiatowe.Jesienią jeździmy oglądać wrzośce i kolory liści na niezliczonej ilości gatunków drzew i krzewów.
W tym roku niespodzianka: w każdy weekend majowy prezentować się będzie biblioteka kórnicka. Imprezy, które oferuje zamkowa książnica związane są z mieszkańcami zamku lub obchodami ogólnopolskimi.Weekend z białą damą, weekend z Zosią i Tadeuszem połączony z degustacją potraw staropolskich. Kiedyś w Dniu Flagi trafiliśmy na pokazy husarii - grup rekonstrukcyjnych.
Druga niespodzianka: renowacja Pałacu w Rogalinie. Od czerwca będzie można podziwiać rezydencję Raczyńskich w całej świetności i to co mnie najbardziej interesuje czyli odrestaurowaną legendarną bibliotekę Raczyńskich.
Uwaga turystyczna:jeśli wybierze się ktoś do Kórnika nie warto zostawiać samochodu pod zamkiem, bo drogo i ciasno. Lepiej zostawić auto gdzieś w mieście, w bocznej uliczce, tam wszędzie blisko, a taniej.
czwartek, 12 marca 2015
Dzień drzemki w pracy
12 marca zaznaczono w kalendarzu jako dzień drzemki w pracy.
Super dzień, szkoda, że nie wszyscy pracodawcy traktują go serio. A przecież udowodniono naukowo, że drzemka, nawet kilkuminutowa w ciągu dnia służy nie tylko drzemiącemu. Zamiast wypijać kolejną kawę i zjadać czekoladę, co nadweręża wątrobę i sprzyja otyłości, wystarczyłoby na kilka chwil przymknąć oczy i odpłynąć, a korzyści tego zabiegu odczułby też pracodawca.
Gdy w ciągu dnia odczuwamy kryzys wydajności, zwłaszcza przy zmianach pogody, ciśnienia czy w czasie przesilenia pór roku, szukamy sposobów, łykamy witaminy, mikroelementy, pijemy napoje energetyzujące , żeby pracować lepiej, dłużej. Żeby zadowolić szefa ukrywamy dolegliwości i problemy, bo na nasze miejsce znajdzie się inny, młodszy, bardziej wydajny. Powie ci szef, że od siebie też dużo wymaga, ale jakie są jego warunki pracy? Przerwa na lunch, często wypad do siłowni lub na basen, spotkanie biznesowe itp. A ty pracowniku? Cały dzień o kanapkach, wypijasz kolejne kawy, liczą ci każdą przerwę, pijesz w biegu, siusiasz w biegu lub siedzisz dzień cały przy biurku, bo robota pilna na wczoraj. Drzemka przynajmniej podreparowałaby siły witalne.
Jak długo powinna trwać drzemka?
2-5 minut - wyjątkowo efektywna aby wyeliminować senność
5-20 minut - poprawia koncentrację, żywotność, sprawność uczenia się i sprawność fizyczną
20 minut - dodatkowo poprawia sprawność mięśni, ponadto usuwa zbędne informacje z mózgu co poprawia pamięć długoterminową
50-90 minut - poprawia zdolności percepcyjne, ponadto poprawia stan kości i mięśni
( źródło: zdrowienatopie.pl)
Super dzień, szkoda, że nie wszyscy pracodawcy traktują go serio. A przecież udowodniono naukowo, że drzemka, nawet kilkuminutowa w ciągu dnia służy nie tylko drzemiącemu. Zamiast wypijać kolejną kawę i zjadać czekoladę, co nadweręża wątrobę i sprzyja otyłości, wystarczyłoby na kilka chwil przymknąć oczy i odpłynąć, a korzyści tego zabiegu odczułby też pracodawca.
Gdy w ciągu dnia odczuwamy kryzys wydajności, zwłaszcza przy zmianach pogody, ciśnienia czy w czasie przesilenia pór roku, szukamy sposobów, łykamy witaminy, mikroelementy, pijemy napoje energetyzujące , żeby pracować lepiej, dłużej. Żeby zadowolić szefa ukrywamy dolegliwości i problemy, bo na nasze miejsce znajdzie się inny, młodszy, bardziej wydajny. Powie ci szef, że od siebie też dużo wymaga, ale jakie są jego warunki pracy? Przerwa na lunch, często wypad do siłowni lub na basen, spotkanie biznesowe itp. A ty pracowniku? Cały dzień o kanapkach, wypijasz kolejne kawy, liczą ci każdą przerwę, pijesz w biegu, siusiasz w biegu lub siedzisz dzień cały przy biurku, bo robota pilna na wczoraj. Drzemka przynajmniej podreparowałaby siły witalne.
Jak długo powinna trwać drzemka?
2-5 minut - wyjątkowo efektywna aby wyeliminować senność
5-20 minut - poprawia koncentrację, żywotność, sprawność uczenia się i sprawność fizyczną
20 minut - dodatkowo poprawia sprawność mięśni, ponadto usuwa zbędne informacje z mózgu co poprawia pamięć długoterminową
50-90 minut - poprawia zdolności percepcyjne, ponadto poprawia stan kości i mięśni
( źródło: zdrowienatopie.pl)
Subskrybuj:
Posty (Atom)