Wczoraj (piątek) spędziliśmy wieczór u sąsiadów.
To przypomniało mi oczywiście piosenkę sprzed lat - KLIK.
Przebiegłem myślą naszą historię stosunków sąsiedzkich.
- koniec II Wojny - naszymi sąsiadami było dość liczne grono owdowiałych matek wychowujących swoje jedynaczki/jedynaków.
- PRL - kwaterunek rozproszył nas po całym mieście (Kielce), naszymi sąsiadami zostało dość młode, życzliwe małżeństwo z dziećmi. Życie było tak proste, że właściwie ich obecność nie była istotną sprawą.
- PRL - mieszkania spółdzielcze - najpierw sąsiadami było wielu znajomych z pracy. Znowu - ich obecność lub brak były raczej nieistotne.
Dopiero trzecie mieszkanie. wydało nam się docelowym i wtedy zauważyliśmy sąsiadów. Istotnym czynnikiem były oczywiście dzieci - one bawiły się z dziećmi sąsiadów na podwórku a to niosło ze sobą całą gamę relacji.
A potem zauważyliśmy braki w zaopatrzeniu i sąsiedzi stali się istotnym elementem - powiadomili kiedy jakiś produkt spożywczy pojawił się w sklepie, zajęli kolejkę, wymienili się n.p. masło za cukier itp.
- Kuwejt - sąsiedzi w bloku - wszystko pracownicy tej samej instytucji - wzajemna pomoc w transporcie dzieci do/ze szkoły. Tu kontakt się kończył, życie towarzyskie toczyło się w polskim środowisku.
- Australia - chyba dopiero tutaj zrozumiałem co to znaczy sąsiad.
Po raz pierwszy byliśmy całkowicie zdani na siebie w prowadzeniu własnego domu na własnym terenie. Zgodnie z radą przyjaciół kupiliśmy dom w możliwie "dobrej" dzielnicy.
Zauważyłem, że sąsiedzi obserwowali nas bacznie, ale też dopiero tutaj zorientowałem się jak wielostronne jest ich sąsiedztwo.
Własny dom, ogród - tu niczego nie załatwiła administracja budynku czy spółdzielni, wszystko trzeba było zrobić własnymi rękami... pod okiem sąsiadów zza płotu.
A oni nie szczędzili dobrych rad a również nie wahali się z praktyczną pomocą.
Odwiedzanie się w domu to już jednak inna sprawa, to w naszym sąsiedztwie jest raczej rzadkie, łatwiej zorganizować spotkanie na wjeździe do domu albo w ogródku i tak było tym razem.
Mieszkamy na bardzo krótkiej ulicy, na dodatek kiedyś wszyscy mieli tu spore działki - dom od jednej ulicy, wyjście z ogrodu na innej ulicy.
Z czasem ludzie podzielili działki na połowy i wybudowali drugie domy - MY, a raczej moja żona, byliśmy pierwsi.
Teraz pozostała już tylko jedna niepodzielona działka, po zachodniej stronie naszego domu. Na działce po wschodniej stronie trwają intensywne prace budowlane...
Przysłał nam oficjalne zaproszenie, garaż był otwarty na przestrzał, w ogródku krzesełka, stoliki i 8-10 gości, wszystkich oczywiście znamy z licznych spotkań na ulicy.
Każdy przyniósł coś do jedzenia i było miło i przyjemnie.
Przy okazji gospodarz całej imprezy wyjawił nam dość szokującą wiadomość - otóż on jako niemowlę został umieszczony w rodzinie zastępczej.
Rodzina, która go adoptowała, powiadomiła go o tym fakcie już gdy miał 7 lat. Gdy uzyskał pełnoletność odszukał swojego naturalnego ojca. Spotkanie było całkiem sympatyczne. Ojciec powiedział mu, że żona pozostawiła go z kilkumiesięcznym synem - więc co miał zrobić.
I potem miał dobry kontakt z ojcem przez wiele lat.
Inni goście-sąsiedzi - sąsiad z drugiej strony ulicy - Grek - bardzo aktywny - wyprowadza sąsiadom pieska, innym pomaga w ogrodzie (nie jestem pewien czy nie pobiera za to jakiejś opłaty).
Świecka zakonnica aktywna w naszym parafialnym kościele, kolega ze Stowarzyszenia św Wincentego (z rodziną), sąsiedzi mieszkający po drugiej stronie gospodarza spotkania - sprowadzili się na naszą ulicę chyba 3-4 lata temu, ale osobiście spotkałem ich dotąd może 3 razy (pochodzą chyba z Chorwacji).
Na naszej ulicy mamy jeszcze 4 sąsiadów, ale chyba nie zostali zaproszeni.
Otwarcie gabinetu optometrysty.
W środku elegancko ubrane panie, kieliszki szampana - sami Chińczycy.
Oooops... a dwa sklepy dalej jest gabinet "naszej" optometrystki.
W styczniu mam tam wizytę kontrolną więc może dowiem się co myśli o tym sąsiedztwie.
Mam nadzieję, że nie popsuje jej byznesu - w końcu usługi okulistyczne nie są działalnością handlową.
Ale jednak...