W sumie to nie z własnej woli. Skoro się zapomniało rodzinie prezenty w buty poupychać, to trzeba było wstać.
4:34 , tak wskazywał podświetlany zegarek na nocnej komodzie, odbyła się pobudka smoka... a raczej smoczycy. To nie było ciche i na paluszkach wygrzebywanie się spod kołdry. To było jak wygrzebywanie się z leży. Najpierw nastąpiło piep**nięcię się o szafkę nocną, aż zadudniło i zatrzęsło szafką i tym, który się piep**nął. Potem szukanie i szuranie kapciami, no bo przecież nie zapalę światła. To wszystko ma się odbywać w najgłębszej tajemnicy. Nie wydam Mikołaja, że za niego robotę odwalam.
Młoda spała jak suseł a eM (?).... jeżeli nawet to dyskretnie udawał, że nic się nie dzieje, potem zaś odegrał urocze zaskoczenie. Ja natomiast niczego nie odgrywałam.
Poranek jak poranek. Nic nadzwyczajnego. Można by go było spokojnie przespać. Pochmurny, deszczowy i wietrzny. Tylko się zakopać w koc po same uszy. Nie dane mi to jednak było. Młoda poprosiła o podwózkę do szkoły. Deszcz nikogo jeszcze nie rozpuścił, ale ten wiatr. Tutaj wiatry bywają dość silne. Czasami w okolicy, z tego powodu, zamyka się szkoły, autobusy nie jeżdżą...
Podwiozłam więc Marie choć po drodze spotykałyśmy opatulone dzieciaki maszerujące do pobliskiej podstawówki. W takich dniach moja fantazja pracuje na najwyższych obrotach, obawiam się spadających z drzew gałęzi, które mogą uszkodzić dzieci.
Małżonek mój znalazł sobie nowe zajęcie. Obserwuje okolicę, tzn. swoją 5 arową posiadłość. Ponieważ nakupował ostatnio trochę nowocześniejszego sprzętu, trzeba przecież podążać za postępem ażeby te ojcowskie hektary obrobić, umieścił na tyłach domostwa kamerę skierowaną na drzwi do skarbca Ali Baby. Każdy większy ruch na tyłach domu powoduje, że małżonek dostaje od ręki foto na komórkę kto zacz.
Teraz to on może wiedzieć kiedy wyjeżdżam z garażu, kiedy wjeżdżam. Kiedy Młoda do domu wraca, bo ona wchodzi do domu z tyłu. No ma nas pod kontrolą. Ale nie tylko nas. Przyszło mu na komórkę zdjęcie polnej myszy, która zakrada się nam do schowka pod werandą i zaczęło się ... polowanie na myszkę. Wariactwo jakieś jak nic.
Okazało się, że eM tę mysz śledzi już od jakiegoś czasu. Zastawiał pułapki, ale nie takie, żeby zwierzakowi łeb ucięło tylko żeby zwierzak wszedł do klatki. Potem łaskawy myśliwy chciał stworzenie wywieźć w odpowiednie miejsce i wypuścić. Ten pomysł nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Mysz nie taka głupia. Nie da się wysiedlić. Nie chce być myszą na uchodźctwie. W takim układzie eM postanowił umilić jej tak życie, że powinna sama zapragnąć uchodźctwa i poprosić o azyl w jakimś innym sprzyjającym jej domu. Zakupił brzęczyk. Wydający, unoszący się i opadający dźwięk: uuuuuuUUUUUUUUUuuuuuuuuUUUUUUuuuuu...........UUUUUUUuuuuuuuuUUUUUUUUuuuuuu.......
W domu go nie słychać, ale kiedy wyjdzie się na zewnątrz to ... w każdym razie pies na początku lekko zgłupiał. Ja też... myślę, że sąsiedzi odczuwają to podobnie.
- Nie powinieneś zawiadomić sąsiadów, o co chodzi? Umilasz tym brzęczkiem życie nie tylko myszy.
- Mój brzęczek i moje myszy. Mogę robić z nimi co mi się podoba.
Jakbym Kargula usłyszała, przechadzającego się z pomalowanym kabanem po lesie.
No cóż. W razie czego trzeba będzie robić dobrą minę do złej gry i mówić, że widocznie UFO się w okolicy zagnieździło.