Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kocham. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kocham. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 marca 2019

Sowie opowieści: Bianca Iosivoni - „First Last Look"



Oooo, jak ja kocham fajne romanse, które mają ciekawą historię i nie są mieszanką słodko-gorzkiego odpychania, które nie ma żadnego celu. Wiecie, takie przekomarzanie się na siłę, a potem kończy się to dużą ilością seksu. Aż czuje wstyd i lekki niesmak, że książka, na którą poświęcam czas, jest po prostu straszna. Naiwnie jednak wierzę, że takich pozycji jest mało, a ja trafiam na nieliczne okazy i ciągle szukam fajnych perełek, które pozwolą mi miło spędzić czas. Czy First Last Look to właśnie taka pozycja? 

Wcześniej wierzyłam, że miłość i przyjaźń są wieczne. Że mogą wszystko przetrzymać. Ale teraz wiedziałam już, że była tylko jedna osoba, na której mogłam zawsze i wszędzie polegać: ja sama.

Emery Lance jest dziewczyna pragnącą białej kartki w życiorysie. Chce zapomnieć o przeszłości i stworzyć przyszłość na studiach w Wirginii Zachodniej. Odcina się od krzywdzących plotek, nie może dłużej znieść zawistnych spojrzeń ludzi, którzy wcale jej nie znają. Dlatego odda wiele żeby być niezauważalną, ale nie zawsze jest tak, jak chcemy. Szczególnie, że przyjaciel jej współlokatora, Dylan Westbrook, nie daje jej spokoju. Dziewczyna czuje coraz większe przyciąganie, a obiecała sobie, że żaden przystojniak nie zawróci jej w głowie. Tylko czy można uciec od własnego serca? 

Brzmi trochę trywialnie, prawda? Na całe szczęście wcale tak nie jest. Choć muszę przyznać, że schemat powieści jest trochę oklepany i wtórny. Ona – ucieka od złej przeszłości, pragnie nowego startu. Poznaje nowych przyjaciół i jego... A on jest dosłownie nieskazitelny, przystojny, mądry, fajny... Poznają się coraz lepiej, przepracowują swoje sekrety oraz grzeszki. Przyznaje – ale to już było, ale to nie znaczy, że książka jest zła. 



New Adult rządzi się swoimi prawami i człowiek przed tymi nie ucieknie. Elementy są zaczerpnięte z innych powieści, ale nie chodzi o sam pomysł, ale również wykonanie i tu Bianca Iosivoni spisała się naprawdę dobrze. Nie ma bardzo nudnych fragmentów, które wywołują chęć odłożenia książki. Czyta się szybko i sprawnie. A co najważniejsze: dawne dramaty bohaterów nie grają głównych skrzypiec, a są uzupełnieniem całości. 

Wszystkie dialogi i sceny są przemyślane. Nie zabrakło śmiesznych momentów, ale również tych wzruszających. Z treści bije ciepło i lekcja o silnych więziach, która jest naprawdę wartościowa. Mamy zgraną paczkę przyjaciół, która zna się od lat. Można napisać: jak łyse konie. Są ciągle ze sobą, a niewidzenie się przez jeden dzień zakrawa na zbrodnię. Every dopiero dołącza i na początku czuje się dość dziwnie. W końcu nie jest łatwo wbić się w zgrane grono przyjaciół. Szczególnie, kiedy chce się być outsiderką. Z czasem godzi się z faktem, że chce czy nie, już nie będzie sama. 

Wątek przyjaźni ma swoje wady i zalety. Na plus, że fabuła nie skupia się tylko na dwójce głównych bohaterów, ale również na drugoplanowych postaciach, którzy często nakręcają akcje powieści. Dzięki temu nie jest nudno, a całość jest przyjemna w odbiorze. Patrząc pod kątem pesymistycznym, czytelnik dostaje szereg bohaterów, którzy dosłownie zalewają umysł różnymi faktami. Na początku jest ciężko się w tym wszystkim odnaleźć. Co, z kim i dlaczego? Fakty się mieszają, ale gdy uporządkujemy sobie wszystko, lektura jest przyjemna. Dodatkowo jest to pierwszy tom, więc możliwe, że spotkamy się z resztą później, ale kto inny zagra na głównych skrzypcach. 

Ludzie, którym najbardziej ufasz, to również ci, którzy mogą cię najbardziej zranić.
Bohaterowie to tacy ludzie z podwórka, których można spotkać na co dzień. Każdy z nich ma swoje indywidualne cechy, które go wyróżniają. Myślę, że polubiłam wszystkich. Oczywiście jednych bardziej, a innych mniej, z prostego powodu: nie o wszystkich dowiadujemy się tyle samo. Jedni mają epizody, a inni pojawiają się co chwilę. Co do Every, to mądra, skromna i sympatyczna dziewczyna, która chce żyć według własnych zasad i bez przyklejonych etykietek. 


Największym minusem jest wtórność w sytuacjach czy dialogach. I nie piszę tu o prostym stylu, bo nawet takim można stworzyć ciekawe rzeczy. Chodzi o momenty, które co jakiś czas się pojawiają, ale w ciut innej konfiguracji. Jakby niemiecka redakcja nie zrobiła swojej roboty i zostawiła wtórne babole. Ile razy można czytać o podobnych zdarzeniach? Nie wiem czy kojarzycie After? Tę wielką książkę, która co ok. 100 stron powtarzała schemat: kłótnia, nienawiść, godzenie, kłótnia... To coś w tym stylu. Pojawia się też kilka momentów totalnie skupiających się na pierdołach bez znaczenia. Ile razy można przykładać uwagę do ubioru? 

Ale ostatecznie polecam, bo jest to fajna książka na wieczór. Pomaga oderwać głowę od rzeczywistości i pozwala oddać się fajnej historii. Jeśli ktoś potrafi przymknąć oko na powtarzalność niektórych zachowań czy dialogów, to na pewno miło spędzi czas.

Moja ocena: 5/6

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

Czytaj dalej »

czwartek, 4 października 2018

Sowie opowieści #69 Natasha Preston - Skrzywdzona


Jak już wiecie, mam nadzieję, jestem fanka książek wszelakich. Tylko ckliwe obyczajówki i historyczne nie są w moim klimacie. Serce zawsze bije mi szybciej na widok powieści, która ma odniesienia do ludzkiej psychiki. Nie muszę chyba mówić jak ucieszyłam się, kiedy okazało się, że Natasha Preston napisała nową książkę. Jeszcze większa radość była, że Feeria Young ją wyda. Autorkę pokochałam dzięki Uwięzionym. Silence już nie wywołało takiego zachwytu, dlatego też bałam się kolejnej styczności. A jeśli znowu się zawiodę i moje uwielbienie zostanie strzaskane doszczętnie? 

Pamięć ludzka jest bardzo dziwna. Można coś wspominać przez lata, odczuwać przy tym wręcz fizyczny ból. W innym przypadku – nie pamięta się nic i właśnie tak ma główna bohaterka książki Skrzywdzona. Wspomnienia sprzed czwartego roku życia to czarna plama. Próba ich odzyskania kończy się niewyobrażalnym bólem głowy, na pograniczu z wymiotami. Scarlett przestała już próbować i pogodziła się z losem. Do czasu jak poznaje Noah. Nowy uczeń szybko zyskuje jej sympatię oraz podbija serce. Dziewczyna zadurza się bez pamięci. Pewna sytuacja przywołuje stopniowy powrót wspomnień. Tylko czy będą one miłe, a może powinny być zagrzebane? Czy oddany chłopak będzie jej ukojeniem czy bezdusznym katem? Noah ma tajemnice, a jego działania prowadzą do katastrofy. Czy wszystko dobrze się skończy? 


Poświęcenie kogoś dla własnego dobra to egoizm, choćbyśmy ubrali to w nie wiem jak piękne słówka. Życie żadnego człowieka nie jest warte więcej niż życie innego.

Natasha, ach Natasha, kolejny raz wyskoczyłam przez Ciebie z mentalnych kapci. Tak, ona znowu to zrobiła, mimo że początek był ciężki. Przyznaje, przy pierwszych kilkudziesięciu kartkach czułam się jakby nastolatka dorwała klawiaturę. Mało logiki, dziecinne opisy. Scarlett Garner choć sympatyczna, to bardzo naiwna. Dziwne zbiegi okoliczności łączą ją z Noah. Jako realistka, przewaga pesymizmu, nie mogłam uwierzyć, że Pani Preston stworzyła coś takiego. Z biegiem czasu wszystko zrozumiałam. Toporny wstęp prowadzi do naprawdę ciężkich sytuacji i tu zaczyna się zabawa. Autorka bardzo sprytnie zwodzi czytelnika. Przygotowała dobry grunt oraz uśpiła czujność idealnym związkiem. Nagle wszystko ma sens, a to co wzięłam za spadek formy twórczyni, okazało się nikczemnym planem grania na emocjach. 

Jak pisałam, bohaterka jest naprawdę kochana. Wzór porządnej dziewczyny, która stara się każdemu pomóc. Mimo że trochę głupiutka, to nie da się jej nie lubić. Noah też wydaje się dobrym gościem, ale coś cały czas krzyczy – to kryptodrań! Scarlett uciekaj! Tak się właśnie staje. Pod wpływem nacisków, decyzji oraz rozwoju fabuły zmienia się nie do poznania. Pokazuje kim jest naprawdę i oj, jak ja go znielubiłam. Moja feministyczna strona wzięła górę. 


Wszyscy wierzymy w to, czego nas uczą, prawda? Zwłaszcza jeśli nauczycielami są ludzie, którym ufamy najbardziej na świecie.

Natasha Preston zaserwowała powieść pełną słodyczy oraz radości, ale również mroku oraz rozpaczy. Jej styl się jednak nie zmienił i jest tak samo dobry jak przy Uwięzionych. Nie mogłam wyjść z podziwu, że kolejny raz stworzyła historię wbijającą w fotel. Jest przerażająca, ale też przyciągająca. Nie można się oderwać. Początek trochę zmylił, ale po prostu wiedziałam, że coś jest na rzeczy. To wszystko musi mieć jakiś sens. Inną wskazówką były luki w historii. Jakieś niewinne wstawki, które nie kleiły się w całość. Cieszę się, iż dałam Autorce szansę. Silence mnie troszkę zraziło, jednak przeczytałam całość. Styl Natashy Preston ma w sobie coś magnetycznego. Możesz się nie zgadzać z niektórymi zabiegami, ale i tak powieść przeczytasz. Chcesz wiedzieć gdzie tym razem podryfowały jej myśli. Zawsze zaskakuje i nic nie pozostawia przypadkowi. W każdej książce skupia się tematach trudnych, o których każdy wie, ale traktuje jako coś odległego. Pisarka pokazuje, że są to sytuacje, które mogą dotknąć każdego. Tym razem trafiło na sekty. 


Mocna i prawdziwa książka. Wywołuje różne emocje: przez radość, śmiech, aż po przerażenie. Dotyka relacji rodzinnych, tematyki pierwszej miłości, zwodzenia, zaufania oraz kary jaką ponosi się za głupotę. Powieść sprawiła, że zaczęłam bardziej zastanawiać się nad podjętymi w lekturze tematami. Natasha Preston jest jak współczesny alarm ostrzegawczy przed zagrożeniem. Mam nadzieję, że nadal będzie dawała znać czytelnikom czego się wystrzegać. Szczególnie ważne jest to w przypadku dzisiejszej młodzieży, bo jak wiemy Świat szaleńczo mknie do przodu i nawet nie wiadomo jakie zło czyha za rogiem. 





Moja ocena: 5/6

Za książkę dziękuję wydawnictwu Feeria Young.
Czytaj dalej »

wtorek, 24 stycznia 2017

Sowie opowieści #33 Kasie West - P.S. I like you


Książki o miłości młodzieńczej nigdy się nie nudzą. Jest taka świeża, niewinna i przełamuje bariery. Często mylona ze zwykły zauroczeniem. Kasie West potrafi idealnie oddać klimat licealnych potyczek,waśni, miłości oraz przyjaźni. Jej książki są pełne ciepła. Porusza aspekty, z którymi nastolatki muszą borykać się codziennie. Zapraszam Cię na recenzje najnowszej książki „P.S. I like you”.


Przez chwilę nie mogłam jeszcze uwierzyć, że napisałam coś takiego do kompletnie nieznanej mi osoby. Zastanawiałam się nawet, czy nie zrezygnować z ponownego złożenia tej kartki i umieszczenia jej pod stolikiem



Fabuła

Lily jest zwariowaną nastolatką. Outsiderka, która nie podąża za tłumem. Wyznacza swoje własne kanony, a nieśmiałość ukrywa za sarkazmem. Podczas nudnej lekcji chemii zapisuje na ławce fragment piosenki ukochanego zespołu. Następnego dnia odkrywa, że ktoś dopisał dalszą część! Radość, niedowierzanie
i początek korespondencji, która może zmienić życie. Ławkowi towarzysze, z biegiem czasu, rozmawiają
o wszystkim oraz zaczynają się sobie zwierzać. Kto jest tajemniczą osobą? Czy Lily odkryje z kim pisze,
a może będzie się za bardzo bała?
Pełna ciepła i zwariowanych momentów książka, która nie pozwala się od siebie oderwać. Pozory mogą zwodzić, a prawda wyzwala.




Moim zdaniem

Oooo tak. Właśnie wykonałam mały taniec radości. Tak właśnie czuję się po przeczytaniu najnowszej powieści Kasie West. Tego mi było trzeba. Na wstępie napiszę, że jest to moja pierwsza książka autorki. Mam „Chłopaka z sąsiedztwa” na półce, a na „Chłopaka na zastępstwo” nadal poluję. Już wiem, że na pewno muszę zdobyć. Ok, wiedziałam wcześniej, ale teraz się utwierdziłam. Kasie West pisze w stylu, który wprost ubóstwiam. Lekko i przyjemnie. Młodzieżówka na najwyższym poziomie. Potrafi rozkręcić cudowny klimat, przez który nie ma się ochoty odłożyć książki nawet na chwilę. I mówię tu serio. Zawładnęła mną do tego stopnia, że siedziałam do 3:30, a wstaję do pracy ok. 5:45. Nie mogłam jej odłożyć. Najlepsze jest to, że dała mi następnego dnia mega powera. Cały czas analizowałam co się działo albo jak mogą potoczyć się dalsze losy Lily.

Autorka przypomniała mi stare dobre czasy, kiedy to z wypiekami na twarzy czytałam książki o nastoletniej miłości. Mimo, że stuknie mi w tym roku magiczna cyfra z trójką, to nadal lubię wracać to młodzieżowych tytułów. Wiem także, że przeczytam wszystko co Kasie West wyda. Nie będę potrafiła inaczej. Przyczyn jest parę.

Na pewno z powodu kreacji bohaterów. Każdy jest starannie przemyślany i nie ma tutaj mowy o żadnej pomyłce. Główna bohaterka, to osoba, z którą na pewno znalazłabym nić porozumienia. Ma swoje marzenia i cele. Nie napiszę, że się nie przejmuje, bo każdy to robi, ale wyznacza swoje własne ścieżki. Nie idzie tam, gdzie jej karzą. Najlepsza przyjaciółka Isabel, to podpora. Rozumie Lily i zawsze stara się jej pomóc. Czasem aż za bardzo.


Wpatrywałam się w Einsteina na suficie u Isabel, bo na nią wolałam nie patrzeć. Już lepiej, żeby osądzał mnie Einstein.


Na uwagę zasługuje wesoła gromada, którą jest rodziną głównej bohaterki. Starsza siostra, niby taka oddalona, ale widać, że kocha Lily. Młodsi bracia, to wulkan energii i... kłopotów. Rodzice są nietuzinkowi. Wiem, że artystyczne dusze tak mają. Główna bohaterka nazywa ich bałaganem, a ja wielką miłością.

Nie, nie powiem wam kto jest tajemniczą, korespondującą osobą. Wiem, że na to czekacie. Nie mogę, zepsułoby to całą zabawę. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale bardzo szybko odkryłam kto to jest. Ekscytacja, przy oczekiwaniu na następne listy, wcale nie zmalała. Mimo, że spodziewałam się rozwoju zdarzeń, to niecierpliwie czekałam co się stanie za chwilę. Mam dziwne wrażenie, że zabieg był celowy, a autorka chciała dać nam poczucie, jacy my to jesteśmy domyślni. Hmm... sprawa do przemyślenia, niemniej wiem, że żadne przewidywania nie zepsują czytania. Tak naprawdę, nic nie może zepsuć wrażeń podczas odkrywania przygód Lily. Ok, chyba że ktoś buchnie nam książkę. Wtedy trzeba zrobić śledztwo i dorwać gnidę.

Świat Lily jest jak jajko niespodzianka, nie wiesz co się za chwile wydarzy. Do tego ciepły, pełen barw i ludzkich emocji. Lily pokazuje, że można mieć dobrą minę, do złej gry. Nie zawsze, kiedy idziemy innym torem, nie znaczy, że się człowiek nie przejmuje. Mam dokładnie tak samo. Fasada jest nienaruszona, ale środek czasem skacze od emocji. Ludzie tylko czekają na odrobinę zawahania. Wtedy ruszają jak rekiny w poszukiwaniu świeżej krwi.

Jestem po prostu zachwycona. Co jest wyjątkowego? Magia Kasie West. Niczym dobra wróżka potrafi zaczarować czytelnika i powiedzieć mu: tak, chcesz tego. Cudowna oprawa utartych szlagierów. To jest najlepsze: pomysł nie jest wcale oryginalny. Zlepek paru utartych schematów, jednak podany jest na nowym talerzu, w trochę inny sposób. Okraszenie wszystkiego sarkastycznym humorem, nadaje całości realizmu i nie wybija z przekazywanej bajki. Przez całą książkę, czuje się wieź z bohaterkom. Jakby to wszystko dotyczyło nas. Wchodzisz do środka powieści oraz tam sobie żyjesz. Jakie to uczucie? Cudowne! Lubię zatracać się bez reszty podczas czytania. Świat doczesny ukrywa się za kotarą, a ja siedzę oraz oddycham magicznym pyłkiem. Może i brzmię jak rasowy ćpun, ale trudno. Mój narkotyk, moje literki. 




Po przeczytaniu wiem, że zawsze zaufam autorce. Nie będzie to czas stracony, a wręcz przeciwnie. Nawet jak książka mnie nie zachwyci, to i tak będzie dobra. To jest taka pewność, która ma się w środku. Migocząca lampka mówiąca: ona tego na pewno nie spie.... Całość nakreślonego świata skłania do refleksji. Nie takich nad sensem życia
i równaniami, ale postępowaniem. A już szczególnie na temat oceny innych ludzi. Powiedzmy sobie szczerze: czy kiedyś kogoś oceniłeś/łaś pochopnie? Tylko nie kłamać. Wiem, że ciśnie się nie, ale prawda jest inna. Na pewno była w życiu osoba, która została przez was błędnie oceniona. Przyznaje, mi też się zdarzyło. Po czasie nawet nie wiem dlaczego tak się stało. Autorka pokazuje konsekwencje takiego zachowania. Jaki to ma wpływ i ile można stracić czasu przez własny osąd.


Polecam z całego serducha. Przyklepuje wszystkie łapki i mówię wam: młodzieżówka pierwsza klasa. Kiedyś rozczytywałam się w serii „Nie dla mamy, nie dla taty...”, a teraz rządzi Kasie West. Poproszę więcej, poproszę częściej i teraz. Już natychmiast. Jeśli interesują was lekkie lektury, które nie wymagają wielkiego kombinowania, jesteście w domu. Tu się wszystko samo toczy, a wy cieszycie się przejażdżką. Dajcie szansę „P.S. I like you” - żałuje się nieprzeczytanych książek. Nie możecie mieć tego na sumieniu. A na koniec mam takie głupie pytanie: Czy tylko mi się wydaje, że bohaterka, z tyłu książki, jest jakaś nieproporcjonalnie długa?




Moja ocena: 5/6


Polecam serdecznie. Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Feeria Young :*


Czytaj dalej »

wtorek, 3 stycznia 2017

Sowie opowieści #26 T. E. Sivec - Piękne kłamstwo



Ciekawa okładka, to coś co zawsze przyciągnie mój wzrok i zaintryguje inne zmysły. Patrząc na „Piękne kłamstwo” myślałam tylko – taaaaak. Wiedziałam, że muszę zobaczyć o czym jest książka i czy ciekawa okładka skrywa jeszcze lepszą treść. Nic nie poradzę, ze jestem wzrokowcem, ładne oraz ciekawe rzeczy to mój osobisty kryptonit. Niczym Superwoman, więzi mnie i nie pozwala ruszyć dalej. Kup mnie, weź mnie, chciej mnie – krzyczą wkoło. Nie inaczej było tym razem. Tylko czy gra była warta świeczki? Zapraszam do recenzji.


Fabuła

Strach. Ciągły, obezwładniający, odcinający zmysły. Przed zdradą. Jak żyć kiedy nie można ufać nikomu? Bliscy, którzy ciągle byli przy tobie, wspierali cię i chronili, nagle okazują się kimś zupełnie innym. Zasłona została zdarta, a niecne sekrety wypłynęły na światło dzienne. Bliscy, a jednak zupełnie obcy. „Piękne kłamstwo” pokazuje prawdziwą ludzką twarz. Nigdy nie poznasz nikogo na tyle, żeby znać go bardzo dobrze. Śmierć Milo, pokazuje że prawda to tylko obłuda. Anabelle i Garrett, próbują odkryć co się tak naprawdę stało. Podejrzana śmierć wywołuje coraz więcej pytań, które zostają bez odpowiedzi. Kiedy w sprawę wmieszają się wysoko postawione głowy, sprawa nabiega tempa. Co się tak naprawdę z Milo? Czy jego śmierć była nieszczęśliwym wypadkiem, a może celowym zamachem?


Moim zdaniem


„Piękne kłamstwo” powinno nazywać się pikantnym, ponieważ jest tu tak gorąco, jak w piekle. Akcja leci do przodu, a czytelnik nie wie jak się znalazł w nowym miejscu. Wszystko zaplanowane i ukartowane. Nie ma nawet czasu na porządny oddech oraz chwilę spokoju. Bardzo to lubię. Kiedy fabuła ma odpowiednie tempo i nie ma zbędnego przynudzania, tam gdzie nie trzeba. Podczas czytania, miałam wrażenie, że jakiś magiczny silnik rozkręca się wraz
z przebiegiem fabuły. Nowe biegi zaskakują, a ja jest już na 6, czy tam 7.

Moje pierwsze spotkanie z autorką, wprowadziło wielki niedosyt. Już wiem, że sięgnę po następne książki z serii. Nie da się inaczej. Samo zakończenie wskazuje na dalsza, czytelniczą radość. Nie można zostawiać czytelnika
z pytaniami, bez odpowiedzi.
Anabelle, Garrett i Milo są przyjaciółmi od lat. Bardziej pierwsza dwójka, ale Milo jest ich stałym kompanem. Szczególnie od czasu, kiedy zaręczył się z Anabelle. Ona jest świetnym fotografem, który cyka fotki zawodowo,
a panowie parają się byciem żołnierzami. Marynarka wojenna się kłania proszę Państwa. Kiedy Milo ginie, podczas misji na Dominikanie, pozostali bohaterowie postanawiają odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło. Nie można przejść obojętnie, koło śmierci przyjaciela.

Garrett postanawiaj zająć miejsce przyjaciela i dalej prowadzić misję. Jednak najważniejszym celem jest rozwikłanie tajemnicy. Dołącza do niego panna Parker, która ma wiele ukrytych talentów. Podczas swojej wyprawy oraz przygód, muszą udawać małżeństwo. Dla bezpieczeństwa, zachowania pozorów. Najtrudniejsza część misji. Wychodzi na jaw, że para darzy się uczuciem od wielu lat. Skrywanym skrzętnie w najgłębszych zakamarkach. Niewiedzą wzajemnie
o swoich uczuciach. Nie chcą ryzykować odrzucenia. Dodatkowo mają wyrzuty sumienia. Czują się jakby zdradzili Milo i knuli coś niecnego. Pierwsze kłamstwo, które wypływa z morza innych.

Przeszłość Anabelle daje duże pole do popis. Kobieta skrywa wiele tajemnic oraz nieciekawą przeszłość. Nie jest taka płaska, jakby mogło się wydawać na samym początku. Obraz ideału został zachwiany. Miałam wrażenie, że autorka specjalnie zbudowała jej wizerunek perfekcyjnej kobiety, żeby w miarę rozwoju treści, zburzyć go. Garrett to typowy mężczyzna, który kocha kobietę i nie może jej mieć. Szuka ukojenia w ramionach niezliczonej rzeszy innych. Nic to jednak nie daje, bo jak wiemy, miłość to nie seks. Mimo, że jest jednym ze składników. Postać Garrett'a jest tak cudownie stworzona, że chciałam go wyciągnąć z kartek. Oddany przyjaciel, który poświęca siebie, dla dobra kogoś innego. Uczciwy i kochany. Mimo swojej lekko mrocznej fasady. Cieszę się, że kłamstwa głównych bohaterów, to te
z rodzaju białych. Służą do ochrony lub dla dobra kogoś innego.

O kurcze, nie mogłam się oderwać. Myślałam, że to tylko taki slogan reklamowy, ale naprawdę mnie wciągnęła. Zabierałam ją wszędzie, byle tylko poznać dalsze losy. Nie zawsze to było dobre np. na spacerze z psem. Przysięgam, „Piękne kłamstwo” przykleiło mi się do palców i nie chciało skubane odpuścić. Nawet jakbym nie chciała, to musiałam skończyć najszybciej jak mogę. Dlatego jestem, też zła, że poprzednia recenzja poszła w zapomnienie
i odmęty Internetu.

Rewelacja – raczej, nie inaczej. Połączenie kryminału z ponadczasowym romansem, który nie zna pojęcia zniechęcenia. Uwielbiam takie miksy. Żaden z nurtów nie brał góry nad drugim. Idealna kompozycja przeplatających się ze sobą wątków. Pewnie też dlatego, nasze starania o bohaterów są tak silne. Kibicowałam im co sił i walczyłam.
O ich miłość, która ciągnie się przez tak długi czas. Przyjaźń, która jest wyjątkowa i niepowtarzalna. Poradzenie sobie z szeregiem kłamstw, które wychodziło co chwile na światło dzienne. Szczególnie tymi, które były Milo. Były chyba najbardziej zaskakujące. Kiedy już myślałam, że coś pójdzie jednym torem, za chwilę skręcało w lewo i zmieniało bieg. Ale jak to? Przecież tak nie można. Ano można, i właśnie to jest fajne w powieście Tary Sivec, zaskoczenia. Nie ma przewidywalności. Kłamstwa, intrygi, szantaże, tajemnice, emocje, to tylko niektóre pojęcia, które przewijają się podczas czytania. Napięcie sięga zenitu, a ja wydaje dźwięki podczas czytania, jak katowany świniak. Czujność bohaterów musi być na najwyższym poziomie, ponieważ klucz do zagadki jest tuz tuż. Tak jak wrogowie. Śmiech i łzy cały czas się przeplatają. Nie da się inaczej. Szczególnie jak człowiek uświadamia sobie, że tak piękna miłość była na wyciągnięcie ręki, a jednak za górami i lasami.

Polecam, tak strasznie polecam, ze dam maksymalną punktację. Czy miłość przezwycięży obawy? Czy wrogowie dopadną głównych bohaterów? I najważniejsze: czy sekrety Milo są naprawdę takie straszne? Tego dowiecie, czytając „Piękne kłamstwo” - nikt się nie zawiedzie.

Moja ocena 6/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Natalii i Magdzie oraz Wydawnictwu Septem


Czytaj dalej »

wtorek, 8 listopada 2016

Sowie opowieści #19 Jenny Han, Siobhan Vivian - Ból za ból



Pewnego pięknego dnia wzięłam udział w konkursie. Właśnie, jestem uzależniona od konkursów :D. Uwielbiam zadania kreatywne, gdzie mogę się wykazać. Mam wtedy uczucie, że sama kieruję tym, czy wygram. Losowania to taka... ruletka. Dreszczyk emocji, adrenalinka. Nieważne, czy to zadania kreatywne obrazowo czy słownie. Kocham, kocham i nigdy nie przestanę.
Wielu ludzi nie rozumie. Jesteś blogerką, dostajesz jakieś egzemplarze. Ok, dostaję, ale nie wszystkie, które bym chciała przeczytać :P. Jeśli posiadam jakiś tytuł – nie biorę udziału. Daje możliwość posiadania innym. I tak było
w tym przypadku. Trzeba było odpowiedzieć na pytanie o zemście: „Jakbyś miał/a się na kimś zemścić jakbyś to zrobił/a i co mogłoby Cię do tego zmusić” Co na jej temat sądzę. Warto czy nie warto? Przybliżę Ci trochę moje postrzeganie tematu w dzisiejszej recenzji. Książka „Ból za ból' jest idealnym do tego przykładem. 

Nie chciałam nawet cofać się myślami do tego, co wydarzyło się na korytarzu w szkole. Nie miałam pojęcia, co to było. Wiedziałam tylko, że muszę się stać jak najszybciej wydostać.


Fabuła 

Poznaj trzy zupełnie różne dziewczyny. Kat jest buntowniczką i rebeliantką. Chodzi swoimi drogami i nie sobie
w kaszę dmuchać. Popularna Lillia traktowana jest jak księżniczka z bogatego domu. Często robi to, co uważane jest za słuszne, mimo że czuje inaczej. Mary to spokojna cicha myszka, która stara się nie wyróżniać z tłumu. Pewnego dnia, te trzy różne osobowości łączą się swoje siły, aby osiągnąć cel. Jest nim zemsta. Każdej z nich ktoś zalazł za skórę, w mniejszym lub większym stopniu. Postanawiają zawalczy o swoje i zadać ból wrogom. Osobno są bezsilne, ale razem tworzą revenge team. Wyspa Jar stanie się miejscem porachunków. Nieprzyjaciele nie wiedzą co ich czeka. Tylko czy zemsta przyniesie utęskniony spokój? Czy wszystko pójdzie po myśli dziewczyn? Jakie będą konsekwencje ich czynów?



Moim zdaniem

Książka o zemście? Tak poproszę :). Jestem osobą, która łatwo wybacza. Gorzej jest jednak z pamięcią. Tą mam bardzo dobrą. Mimo, że komuś wybaczam, to niestety pamiętam wyrządzone krzywdy. Jest to moją zmorą. Zamiast zwyczajnie odpuścić – mielę sytuacje pod każdym kątem. Tak już mam. Nie jest to nic cudownego. Wspomnienia mogą zaatakować przy byle okazji. Nauczyłam sobie z tym radzić. Nie z mojej winy, nadal mam parę niepozałatwianych spraw. Chciałam dowiedzieć się, jak inni sobie radzą. Dlatego sięgnęłam po „Ból za ból”. Już sam tytuł daje do myślenia. Będzie bolało, oj będzie. 

Dziewczyny nie wierzą w coś takiego jak karma. Ja też nieSkoro jest su... i zawsze się odpłaca, to dlaczego tylu złym ludziom uchodzą uczynki na sucho? Uważam, że najbardziej po tyłku dostają Ci, którzy się przejmują. Źli ludzie tego nie robią. Nie obchodzą ich konsekwencje czynów.
W gimnazjum byłam szykanowana, ponieważ nie zachowywałam się jak owca. Nie szłam za tłumem i miałam własne zdanie. To było piekło. Nie wiem, jak można gnębić inną osobę. Szczególnie, jeśli żyje swoim życiem i nikomu nie wadzi. Podobnie jak Kat (Kasia :P – rozumiesz :)), nie interesuje mnie bycie jak reszta. Ona też nie ma zamiaru zatracić swoich
  światopoglądów, tylko dla akceptacji. Żyje swoim życiem, ale innym to wadzi. Jej ex przyjaciółka Rennie, na każdym kroku wyzywa ją i próbuje sprowadzić do parteru. Nie z Kat te numery. Cięty język, niepohamowana siła charakteru, nie pozwalają jej siedzieć bezczynnie. Zdrada przyjaciółki z piaskownicy, to duży cios. Najlepsze jest to, iż Rennie przyjaźni się obecnie z Lillia. I tak koło zamyka się i krąży ciągle. 

Mary jest jak wspomnienie sprzed lat. Po dłuższej nieobecności powraca na wyspę Jar w nowej odsłonie. Jest piękna, szczupła i ciągle niepewna. Czy stare urazy zostaną zapomniane?
Dziewczyna wprowadzają naoliwioną maszynę zemsty w ruch. Podoba im się uczucie, które towarzyszy grupie na każdym kroku. Systematycznie realizują założony plan. Pojawiają się wyrzuty sumienia. Czy aby na pewno robią dobrze? Wplecione są w historie bardzo starannie i przemyślanie. Wahania, zagłuszane są, przez ból i dumę. Ofiary, wykonują następne, karygodne kroki, co powoduje zagłuszenie cichego głosu rozsądku.
Podoba mi się, podoba. Może książki nie jest na każdym kroku ambitna. Często przebijają dziecinne zachowania rodem z nastkowych lat, ale jest to plus. Bohaterowie chodzą do liceum. Autorki bardzo dobrze przygotowały się do dialogów rodem z L.O. 

Gdy tylko stanęła obok niej, Lillia wypuściła z ręki włosy, tak że opadły i zasłoniły jej całą twarz. Ich końcówki dosięgły wody w fontannie. Zrobiła to chyba po to, żeby nikt nie zobaczył, że ze mną rozmawia.

Narracja prowadzona jest w sposób ciekawy oraz przemyślany. Wszystkie trzy dziewczyny mają swój głos. W historii nie zabrakło także ciekawych retrospekcji, które wprowadzają w czasy obecne. Pokazano, dlaczego jest teraz tak. Co do tego doprowadziło.
Na uwagę zasługują także same pomysły zemsty. Musze przyznać, że dziewczyny mają sporą wyobraźnię,
a w sytuacjach kryzysowych nie tracą zimnej krwi. Nie do końca rozumiem wybór jednej z ofiar. Rozmowa wiele by wyjaśniła. Czuję, jakby autorki nie miały pomysłu na akurat tą zemstę. A może nie? Może był to przemyślany zabieg, którzy miał pokazać, że nie zawsze jest tak, jak nam się wydaje. Zaślepieni furią, nie myślimy rozsądnie i źle oceniamy sytuację.
Nie jest to książka wybitna, nie jest to też książka, która przypadnie do gustu każdemu czytelnikowi. Mi się spodobała, ponieważ jest to coś innego na rynku. Pokazanie blasków
i cieni pojęcia zemsty. Konsekwencji oraz pozytywów, które mogą się z nią wiązać. Autorki, nie skupiły się na karmicznym zamyśle dobra i zła. Pokazały kiedy zemsta popłaca, kiedy może w odwecie ugryź w tyłek. I ja to kupuje. Nareszcie nieprzesłodzona wersja: Bądź dobry, a życie będziesz mieć cudowne. 
Polecam fanom zawiłych i skomplikowanych, nastolatkowych problemów. Zdecydowanie dla wielbicielek młodzieżówek. Ja spędziłam bardzo przyjemny czas na wyspie Jar, która nie jest do końca taka piękna, jak ją opisują.





Moja ocena 4,5/6

Sowixy, znacie już Ból za ból? Polecam. Rozgrzeje w zimne wieczorki :p. High wing.
Czytaj dalej »

sobota, 30 lipca 2016

Pigmenty KOBO, część 3

Iiii przyszedł ostatni cień zabawy kolorami. Pojawi się coś, co przełamie monotonnie wszystkich matów :) Mam nadzieję, że podoba Wam się cykl pigmentowy. Ja bawię się przednio.
Nie przedłużając wstępu chciałam zaprosić Cię na ostatnią część KOBO. Unikatowe, ale cudowne jak reszta :)







409 Emerald



Przed Tobą najprawdziwszy szmaragd w sypkiej postaci :) Czyż nie jest piękny? :)




Jak w przypadku każdego matu - trzeba uważać na prześwity. Mimo, że odcień jest intensywny i mocny, trzeba uważać. Pigment nie pyli bardzo, ale osypuje się w ciągu dnia...
Podoba mi się, że produkt jest z rodzaju tych satynowych. Jak jedwab :)
Blendowanie nie wychodzi mu najlepiej. Kolor znika, jakbym ściągała go szpatułką. Dlatego, trzeba nałożyć i wymieszać parę warstw. Kolor jest bardzo unikatowy.



510 Smoky silver






Nadeszła pora na płynne srebro :) Nieliczny, metaliczny i błyszczący odcień :) Można nanosić na całą powiekę lub w kąciku zewnętrznym. Przylega niczym magnes. Nie ma prześwitów. Jedna warstwa całkowicie pokrywa powiekę. Stopniowanie produktu, powoduje jedynie podsycenie intensywności koloru. Pigment utrzymuje się przez wiele godzin. Sam jak i z bazą. Polecam. Jest boski. Sypkie srebro :)




Podsumowując, są to naprawdę fajne produkty, w cudownych kolorach. Poświadczyć za to mogę ja : Ta, która zawsze musiała mieć coś co się błyszczy, a zakochałam się w matach :)

Kiedyś pigmenty sprzedawane były za 19,99 zł, teraz ich cena zdecydowanie spadła i na stałe weszła wyprzedaż. Nie wiem czy to z powodu zmiany kolorystyki, którą może chce firma wprowadzić. Sama marka, okresowo, co gazetka w Drogerii Natura, robi wyprzedaż swoich produktów za naprawdę dobre pieniądze. Żaden tam upust 2,3 zł. Dla przykładu powiem, że wkłady do paletek ostatnio zostały przecenione z 13,99 zł na 6,99 zł. Jak dla mnie jest to godne uwagi :)
Polecam, podpisuję  się i namawiam :)
A Ty masz swoje ulubione pigmenty z KOBO, a może jeszcze nie używałaś. Może Twoja ocena jest inna niż moja?  
Pisz w komentarzach, chętnie dowiem się co inni sądzą :)
Buziaki sowixy :*
Czytaj dalej »

niedziela, 29 maja 2016

Tag : Jak mieszkają twoje kosmetyki :)

Dzisiaj postanowiłam przypomnieć Wam mój wpis sprzed lat :D
Moje kosmetyki, jakość zdjęć i ogólnie wszystko - ewoluowało!!! :)
Ok, niektóre części toaletki zostały, ale po przeprowadzce zrobię wpis aktualny dla porównania. A teraz cieszcie się powrotem w przeszłość :D


Patrzę w prawo, patrzę w lewo. Nie, to na pewno nie do mnie. Ja wcale!! nie mam dużo kosmetyków. Na prawdę, malutki zbiorek, który sobie żyje jak kultury bakterii na płytkach Petriego (Boże, nawet w wakacje studia mnie dopadają )
Dobra, kogo ja oszukuje. Trochę ich mam, tzn. kosmetyków. Nie mówię, że super dużo, ale też nie malutko. Więc kiedy zostałam tagnięta, pomyślałam :  Robalki! Czas na zdjęcia :P
A teraz na serio jak na kobietę przystało.
Zostałam otagowana w pierwszym rzucie przez Na krawędzi i jej tag :Tutaj a 3 godziny i 59 minut później przez SexiChic
i jej tag Tutaj
Zabieramy się do pracy :
Zasady:
1. Pokaż na zdjęciach jak przechowujesz swoje produkty do pielęgnacji, makijażu, lakiery i perfumy - nie ma w tym zakresie żadnych ograniczeń. Wprowadź wirtualnie czytelniczki do wszystkich zakamarków, w których zamieszkują Twoje kosmetyki - do łazienki, toaletki, a może nawet lodówki.
2. Przekaż taga 10 kolejnym blogerkom i napisz kto przekazał go Tobie.
3. Poinformuj osobę, która Cię otagowała o Twojej odpowiedzi na ten tag - na przykład w komentarzu pod jej najnowszą notką.
Na prawdę muszę ? Może po prostu zaproszę Was do siebie na kawę? wino?piwo? WÓDKĘ?:) i sobie polookacie co tu i tam mam.
Nie?
Trudno... :(

Na pierwszy ogień idzie pseudo toaletka a parapetu. Znajduje się tu organizer z Rossa, który kupiłam w jakiejś przecenie kawałek czasu temu. Trzymam w nim pędzle, kredki, tusze i jakieś małe rzeczy, które migrują jakby żyły własnym życiem. Serio! Maił być podział ról : na lewo kredki, po środku pędzle, na prawo tusze, z przodu duperelki i duraline. Jak widać na załączonym obrazku, moje kochane przybory mają mnie w ciemnych zakamarkach swojego organizmu.
Obok w plecionym, metalowym koszyczku z Ikea (dwa za 7,99 zł) znajdują się większe pędzle do pudru, różu i jakieś pacynki w opakowaniu. Kiedyś były w organizerze, ale zrobiło się tam dość ciasnawo i ktoś musiał się wynieść. Padło na największych twardzieli :)
Następnie mamy mój ostatni nabytek. "Morskie" lusterko. Czy delfin i konik nie są boscy?:) A kwiatki? Ogólnie bardzo mi się podoba to lusterko :) Kupiłam też koleżance, ale w wersji "domek" z szerszeniem u szczytu. Domek, bo mamy w planach zamieszkać razem, a szerszeń.... A to kiedyś Wam opowiem :)


Patrzcie, patrzcie. Liner z serii różanej wibo zrobił sobie  wycieczkę do drugiego koszyka. A to dziad;/



Obok zielonej lampki, którą widzicie na powyższym zdjęciu znajdują się złożone trzy koszyczki typu "serduszko" , w których trzymam różne rzeczy. Co mam pod ręka tam leci. Np. jeszcze nie otwierany, tusz Rimmel,  maść z witaminą A, maść cynkowa ochronne pomadki, pomadka E, takie coś na wzrost rzęs, maść do skórek z Selly, długopisy i zakreślacze, maść z Ziaja. Sami zobaczcie. Jakby dobrze pokopać to na pewno by się jeszcze skarby znalazły :)

Idziemy dalej. Jeszcze tu jesteście ? Ej, ty!!Laska, do Ciebie mówię. Ostatni rząd, krótkie blond włosy. Proszę Mi tu nie ziewać i pyrgnąć  brunetkę na lewo, żeby przestała chrapać.

Jak mówiłam wyżej, idziemy dalej.Odwracamy się o 180 stopni i wypinając tyłek na strefę światła nadająca z okna, kierujemy się do półek, a konkretnie do tej :

Tak,tak. Zamiłowanie taneczne, też musi być obecne.
W głęboki czeluściach, po lewej stronie mamy koszyczek zapachowy. 

W zbliżeniu wygląda tak :


I po zdjęciu Essence :




Mamy tu wszystkie Kasiowe zapachy. jak widać jestem maniaczką mgiełek. Nio dobra, nie ma wszystkiego. Nie ma mgiełki z You Rock, ale jej używam do odświeżania twarzy, więc się nie liczy.Ona sobie stoi przed koszyczkiem.
Jak będziecie chciały to zrobię Wam notkę o moim zapachowym Świecie, bo teraz nie mamy czasu.

Przed i obok zapachowego kącika mamy strefę mycia twarzy, kremów do rąk, produktów do włosów.
Obok tej strefy mamy komódkę, którą ostatnio kupiłam na promocji w Ikea (za 19,99 zł)
Na niej znajduje się pierwsza duża paletka Inglota. Jeszcze ta wersja bez przegródek, obok maść końska (tak, śmierdzi, ale działa). Na paletkę Inglotową jest wciśnięty ostatnio zakupiony zestaw z Isadory (recenzja niedługo)
Przed komodą znajduje się serum/żel z Rival de Loop, wstążki, wosk do włosów, miarka, błyszczyk Bielendy,Błyszczyk ze Zmierzchu, pomadka z serii różanej,krem pod oczy, sól w kształcie muszli, a w biały opakowaniu z pompką od Inglota mam płyn dwufazowy.
I kawałek zestawu z Isadory :) A tak na prawdę chciałam Wam pokazać szufladkę z bliska.
Komoda nie jest jeszcze zagospodarowana, bo kupiłam ja nie dawno i nie miałam czasu na organizację.
Górna lewa :
Nowe nabytki,parafina, rycyna.

Górna prawa 
Pomadki, błyszczyki :


Prawa dolna :
ciąg dalszy górnej


Półka niżej zawiera komódki, które kupiłam jakiś czas temu. Pierwszą w Leroy Merlin za 22,99 zł, a dwie następne za 17,99 zł w Biedronce. Popadłam wtedy w naklejkowy  szał. Było tak : dużo naklejek, smutne komódki i oto finał :
I lecimy od lewej. 
Pierwsza szuflada :
Pierwszy dział lakierów. Wszystko jest u mnie w fazie przebudowy i na razie leżą sobie tutaj. Sekcja niebieska, zielona, odżywki, olejki, wysuszacz , toper.
Niżej mamy :
Jakieś pudry i cienie, własnoręcznie zrobiona paletka

Ostatnia szuflada :
Kolejna zrobiona paletka, tusze na wykończeniu, jakieś cienie oraz resztę kredek, które są używane raz na jakiś czas


Środkowa komoda.
Szuflada najwyższa :
Druga strefa lakierów.Róże, fiolety, żółte, jakiś toper
Środkowa :
Nude, brązy, ciemne, pomarańcz, czerwień, toper, żółty, pękacz z Delii


Ostatnia :
ooo, podkład i puder:P
Ta szuflada jest ozdóbkowa. Brokaty, cienie sypkie, stempelkowy zestaw, paletka Kobo i masełko z E do skórek.. Jakieś cienie też się znalazły :P

,

Komoda po prawej.
Najwyższa półka :
Podkłady, pudry, róż.
Środkowa:
Cienie pojedyncze, paletki, opakowania po cieniach.

Ostatnia :
Palety, cienie, podkład :P


Teraz Wam przedstawię moją " podręczną " kosmetyczkę, która znajduje się przy strefie pędzlowej, ale niżej.
Jest to kosmetyczka, którą dał mi kiedyś tata.Korzystam z niej co rano Co z tego, ze z Warki, ważne że ma dużo przegródek :


Środek z wierzchu :
podkłady, pudry, korektory, rozświetlacze, bazy pod makijaż i cienie, brązery, róże i paletka Inglota :)


Przednia kieszonka :
Pojedyncze cienie.

Na lewo, z boczku :P
Paletki

Na prawo, z boczku :
Linery i jakieś cienie z E

Pod parapetem i nad "podręczną" kosmetyczką mamy szufladę, a tam znowu różne różności.
Miałam uporządkować tu daaawno temu. Wywalić kasety i zagospodarować tylko na kosmetyki, ale... właśnie, ale :P
Po prawo, paletka do której dobrał się mój pies. Też chce być ładny :)
Po zdjęciu wierzchniej warstwy.

A przy uchwycie do szuflady wiszą sobie płatki. Lubię je tu mieć, bo są zawsze pod ręką :)
I znowu element taneczny :)

Znowu o 180 stopni. Regał obok wcześniejszego (na lewo)
Pośrodku znajduje się :
Henna, koszyczek z próbkami, druga duża paleta Inglota

O koszyk z próbkami i maseczkami od góry.

 Na samej górze regału mamy rzeczy kupione zapas. Większość jest nieużywana i czeka na swoją kolej. Na pewno też tak macie : oooo, jaka promocja, potem będzie drożej. Kupię i kiedyś zużyję. Taa... Tylko kiedy? Planuje kupić sobei takie duże plastikowe, przezroczyste pudło z Ikea. Na razie wszystko jest w pudełkach.





I zestaw który kiedyś kupiłam w Rossie. Nie wiem czy sama zużyję czy podaruje.


Przejdźmy do łazienki. Zdjęcia tu są kiepskie. Ale mam nadzieję, że nie będziecie krzyczeć.Nie mam tam żadnego okna.
Górna półka, rzeczy do włosów i jakiś żel do twarzy.

Środkowa.
Balsam, żele do higieny intymnej, balsamy, patyczki. A po lewo strefa taty. Taaak on dużo nie potrzebuje :P


Na samym dole strefa stóp, Kramik mamy, szczoteczki, maszynki. Po lewo wiszą waciki
 I na samym dole moja strefa włosa. Mamy w sumie też:P Jakieś żele do mycia, balsamy, pasta
Po lewo na pralce stoją szczotki i grzebienie, ale to nic specjalnego.
I tyle. Mam nadzieję, że się podobało.


TAG'uje :







Czytaj dalej »