Pokazywanie postów oznaczonych etykietą działanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą działanie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 16 sierpnia 2020

Sowie opowieści: Mike Bayer - Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji



Kiedyś bardzo unikałam wszelkich poradników. Cały czas w głowie miałam pytanie: po co mi to? Przecież mogę łapać doświadczenie na własnych zasadach i tak jak sobie wyobrażam. A potem przyszła dorosłość... Nie napiszę, że jest to jakiś najgorszy czas, ale nie ukrywajmy – do łatwych nie należy. Codzienna beztroska odchodzi w dal i pojawia się coraz więcej obowiązków, problemów. Dokładnie tak to wygląda. Nie można już tylko płynąć z prądem, tylko trzeba płacić rachunki, a kiedy pojawia się się dziecko – myśleć o jego/jej przyszłości. I tak od dłuższego czasu łapie się na tym, że równie często co za ciekawymi powieściami, rozglądam się za poradnikami, które pozwolą mi lepiej funkcjonować, poprawić zdrowie, ogarnąć rzeczywistość, czy po prostu ułożyć sobie wszystko w głowie. Właśnie przez ostatni punkt sięgnęłam po pozycję Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji, której autorem jest Mike Bayer. 

A w środku

Co cię napędza w życiu i daje motywacje do działania? Jesteś spełniony, a codziennie skupiasz się na najważniejszych celach oraz relacjach? A może jednak czujesz się więźniem i odhaczasz tylko nieistotne punkty z listy? Czy masz wrażenie, że widzisz się jako pasażer, inni spełniają marzenia, a ty odwalasz ciągle tą samą rutynę? Jakby każdy dzień był taki sam i nigdy nie miałoby się to zmienić? Jeśli czujesz, że chcesz czegoś więcej, a powolne dryfowanie nie sprawia ci radości – czas na zmianę! Właśnie Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji może ci w tym pomóc! Książka oraz zawarte w niej treści pozwolą ci znaleźć najlepszą wersje siebie, a ty poczujesz wolność, radość, wyzwolenie. Poradnik to narzędzie, dzięki któremu zaczniesz zadawać sobie ważne pytania, a chęć zmiany pojawi się od tak. Odkryjesz prawdziwe ja, dowiesz się co cię ogranicza, jak sobie z tym radzić. Dowiesz się jak poprawić siedem sfer: życie towarzyskie, osobiste, zdrowie, wykształcenie, relacje, praca, rozwój duchowy. 



Kto za tym stoi?

To taki skrót, co nam obiecuje opis poradnika. Brzmi ciekawie, prawda? Ale jak jest w rzeczywistości? Pisać można dużo, ale najważniejsze jest czy to wszystko działa. Nie ukrywam, że do sięgnięcia po pozycje skusiłam się prze nazwisko autora. Mike Bayer to znany i ceniony coach, który pomógł tysiącom osób znaleźć najlepszą wersję siebie i robić, to co kochają. Ale dlaczego akurat on jest taki wyjątkowy, przecież na świecie jest wielu takich? Otóż Mike, współpracował z nie tylko ze zwykłymi ludźmi, ale również sportowcami, właścicielami firm wartych miliony czy celebrytami. Wszystkim im pomógł, więc dlaczego nie miałby mi czy tobie? Bardzo silnie udziela się w fundacji CAST oraz uczy, że zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak cielesne. Jego podróże do biedniejszych rejonów świata, są bardzo dobrze znane. Sam przeszedł ciężką drogę (był uzależniony) i na podstawie własnych doświadczeń chce pomagać innym. Twierdzi, że każdy może żyć lepiej oraz w zgodzie z własnymi potrzebami. 



Lepsza wersja siebie

Nie wiedziałam czego się spodziewać po tytule. Dużo jest różnych poradników, które mają nam pokazać tą właściwą drogę działania i wiele z nich można potłuc o wiecie co. Mike daje ciekawą propozycję, która może przypaść do gustu osoba, które naprawdę mają dość swojego życia i chcą czegoś więcej, a nie normalnej rutyny. Bądź sobą jest czymś na zasadzie pamiętnika wspomnień autora z praktycznymi wskazówkami i poradami. Na początku opowiada o sobie oraz przytacza historie z własnego życia. Daje sygnał: skoro oni i ja daliśmy sobie radę, to dlaczego nie ty? Coś w tym jest, bo już wtedy czułam, że do mnie trafia. 



Kilka myśli

Czy efekty pojawiają się od razu po przeczytaniu? Może niektóre, ale większość to ciągła praca nad sobą, a twórca daje wskazówki na czym się skupić, co olać, a reszta ma trafić w zakamarki pamięci, wyciągać je w miarę potrzeby W środku znajduje się bardzo dużo porad oraz miejsce na inwencje twórczą oraz zastanawianie się nad wadami i zaletami. Chyba nikt się nie spodziewa, że w środku trzeba rysować? A no właśnie. Ja tworzyłam na osobnej kartce, ale to ćwiczenie naprawdę dużo dało. Po zastanowieniu się nad swoimi mocnymi, słabymi stronami, przechodzi się do siedmiu sfer życia, które wymieniałam wyżej. Tak praca własna przeplata się ze wskazówkami oraz mądrymi radami. 

Czy sam pomysł jest super rewolucyjny i nikt o nim nigdy nie wspominał? Nie, ale Mike Bayer stworzył książkę, która do mnie trafiła oraz pomogła w doskonaleniu się. Nie jest jeszcze to ten stan kiedy powiem – ach, wszystko jest zajebiście. Bardziej wskazał drogę działania, nad czym trzeba pracować, a co sobie darować. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę do Bądź sobą, tylko w najlepszej wersji, bo uświadomienie sobie problemu to jedno, a poprawa różnych aspektów życia – zupełnie coś innego. 



Ostatecznie

Czy polecam? Tak, jeśli potrzebujecie pomocy w ruszeniu z miejsca, jednak musicie pamiętać, że to praca solo i nikt jej za was nie wykona, taka prawda. Jeśli nie macie dużej determinacji oraz chęci, może lepiej zwrócić się do profesjonalisty, który was kopnie w cztery litery. Bądź sobą, to na pewno dobra pozycja do uzmysłowienia sobie za co trzeba się zabrać oraz czy jesteśmy w stanie sami to osiągnąć. Polecam, bo oprócz kursoksiążek Pani swojego czasu, nie spotkałam się z tak dobrą pozycją w tej dziedzinie. 


Moja ocena: 6/6
Czytaj dalej »

sobota, 1 lipca 2017

Sowie opowieści #45 Chris Russell - Piosenki o dziewczynie




Pamiętam jak byłam nastolatką, a w muzyce prym wiedli Just 5, Backstreet Boys, N'sync oraz Britney Spears. Nigdy nie zapomnę tej ekscytacji, kiedy nowe piosenki pojawiały się na liście przebojów, a ja zdobywałam kasety. Tak, tak, jestem dzieckiem, które pamięta dinozaurową erę kaset magnetofonowych i VHS. Doskonale wiem co łączy taką kasetę i ołówek. Wszystko pamiętam doskonale, dlatego nie dziwi mnie, że obecnie pojawiają się nowe gwiazdy,
a dziewczyny tracą głowę dla nowych twarzy. Ja już zawsze będę kochać Justina Timberlake...

„Piosenki o dziewczynie” pozwalają spojrzeć na fascynację muzykami z zupełnie innej perspektywy. Kulisy oraz miejsca, gdzie każdy chciała się dostać, żeby doznać swojego idola. Główna bohaterka Charlie przedstawia czytelnikowi blaski i cienie muzycznego świata.




Właśnie to musiałam uchwycić na zdjęciach. Ale jedna rzecz nie dawała mi spokoju. To coś biło od każdego zdjęcia. Pusty fotel, na którym powinien siedzieć Gabriel West.


Fabuła


Charlie to nieśmiała dziewczyna, który na co dzień kryję się za swoim aparatem. Uwielbia patrzeć na świat przez jego obiektyw. Stara się żyć niezauważona, w cieniu innych. Niestety wszystko się zmienia, gdy odzywa się do niej dawny kolega. Olly uczęszczał kiedyś do tego samego liceum, a obecnie jest jednym z członków popularnego zespołu Fire&Lights. Główna bohaterka nie chce robić zdjęć na koncercie, ale przez zrządzenie losu oraz wścibską przyjaciółkę, wpada w wir sławy, fanek, muzyki i uroku przystojnego Gabe'a. Coraz bardziej ją do Gabriela przyciąga, a napięcie podsycają teksty znajdujące się w starym zeszycie matki dziewczyny. Czy Charlie poradzi sobie ze zgiełkiem? Czy ona i Gabe będą ze sobą? Jakie tajemnice wyjdą na światło dzienne?



Moim zdaniem

Muzyka, książka, czytanie i przystojniacy – idealny wieczór na skołatane nerwy. „Piosenki o dziewczynie” zawierają w swojej treści wszystko co potrzeba do czytelniczego szczęścia. Ciekawą fabułę okraszona nutka tajemnicy. Przystojniaków, którzy zawrócą wielu dziewczynom w głowie. Głębie dotykającą najczulszych strun. Muzykę porywającą do tańca i refleksji. Najlepsze z tego wszystkiego jest to, że książka jest pełna ciepła oraz wielu cennych rad.

Charlie to nastolatka, której nie w głowie sława, popularność czy rozpoznawalność. Pragnie skończyć szkołę z jak najlepszym wynikiem i osiągnąć wiele w życiu. Najbardziej kręci ją fotografia. Niespodziewana propozycja od Ollego przypada jej do gustu, ale także przeraża. Jeśli się zdecyduje, będzie musiała porzucić swoją strefę komfortu. Nawet nie wie jak bardzo. Z biegiem czasu zaprzyjaźnia się z chłopakami, a backstage traktuje jak drugi dom. Chłopaki nie zachowują się jak na wielkie gwiazdy przystało. Normalni kolesie, którzy lubią się powygłupiać, ale do muzyki podchodzą na serio. Męczy ich ciągły szum, ale liczą się
z konsekwencjami takiego życia. W ich składzie dochodzi do radości, rozterek, konfliktów, ale przyjaźń zawsze zwycięża.

Każdy z bohaterów wyróżnia się czymś innym. Charlie bardzo dużą nieśmiałością, Olly konsekwencją w działaniu, Gabe niestabilnością, Yuki głupkowatością, a Aiden urokiem. Razem tworzą mieszankę wybuchową. Niejednokrotnie, podczas czytania, miałam ochotę dołączyć do ich paczki i już się stamtąd nie ruszać. Każdego z nich gonią demony przeszłości, z którymi muszą sobie radzić.  

Podczas czytania nie mogłam oderwać się od lektury. Fabuła rozwija się tak jak powinna. Całość nakręca tajemniczy dziennik, należący kiedyś do matki Charlie. Skąd wzięły się tam teksty Gabe'a? Czyżby doszło do plagiatu? Podczas czytania zadawałam sobie ciągle te pytania. „Piosenki o dziewczynie” to pierwszy tom serii i niestety wątki zostają nierozwiązane. Można powiedzieć, że na samym końcu książki ciekawość zostaje jeszcze podbita ciekawym newsem. Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do świata Fire&Lights.  



Poczułam się jak granat z wyciągniętą zawleczką. Gwałtownie obróciłam się do Aimee, nadziewając się udem na kant ławki. Wszystko widziałam jak przez czerwoną mgiełkę. Zanim jednak zdołałam cokolwiek zrobić, Melissa zaczęła odciągać mnie do tyłu. 


Autor mnie zaskoczy. Oczywiście pozytywnie. Spodziewałam się „pamiętnika fanki” i opisów, jacy to muzycy są cudowni. Dostałam pełną ciepła, miłości, fascynacji powieść, która dodatkowo uczy. Przedstawia, jak sobie radzić
w ciężkich sytuacjach oraz ukazuje, że wybaczenie najgorszych krzywd jest możliwe. Jak rozmowa i szczerość może pomóc we wzajemnych relacjach. Ukrywanie uczuć nie przynosi nic dobrego. Zahacza również o bardzo popularny temat – nienawiść w sieci. Jak łatwo można kogoś ocenić i zrujnować mu życie, np. wstawiając niepochlebne komentarze nie znając danej osoby. Autor bardzo dobrze przedstawił właśnie ten problem. Jest to plaga naszego społeczeństwa. Ludzie często piszą coś, nie zdając sobie sprawy jak skrzywdzą kogoś innego.

Książkę czyta się szybko i miło. Chris Russell z wielką lekkością pisze na ciężkie tematy. W ciekawy sposób przedstawia świat muzyki. Pewnie dlatego, że sam ma zespół. Przelał własne doświadczenia do historii przedstawionej w „Piosenkach o dziewczynie”. Całość jest przyjemna i warta zapoznania się. Idealna lektura na letnie wieczory. Uważam, że każdy znajdzie tu coś dla siebie, ale powieść skierowana jest bardziej do nastoletnich czytelników.  








Moim zdaniem: 6/6
Czy znacie już muzyczny świat Fire&Lights? Czy porwał Was czarujący Gabe? Napiszcie koniecznie czy powieść się podobała Wam się tak samo bardzo jak mi. Sowixy :*

Z książkę dziękuję wydawnictwu Feeria Young oraz Monice :*




Czytaj dalej »

środa, 17 maja 2017

Sowie opowieści #39 Leigh Bardugo - Królestwo kanciarzy



Szybkie informacje na wstępie. Dwie lub trzy najbliższe recenzje będą bez zdjęć. Mój aparat zwariował i muszę czekać jak mu przejdzie. Jak tylko wyzdrowieje, to dodam zdjęcie do recenzji. 


Tekst powstał dla portalu Polacy nie gęsi i dzięki uprzejmości założycielki Julity Sobolewskiej. Niestety, ukochane przeze mnie miejsce, zostało zamknięty, ale dostałam zgodę na upublicznienie u siebie, wszystkich napisanych przeze mnie recenzji. 



Leigh Bardugo to pisarka, która w fantastycznym świecie porusza się z wielką finezją. Każda jej nowa książka wywołuje niemały zamęt. Dlaczego? Ponieważ kreślone przez nią historie są unikatowe i wyróżniają się na tle już tych wydanych. Powieści z serii „Szóstka wron”, należą do cyklu – dylogia. Każdy tom to zamknięta historia i nie trzeba znać wcześniejszych pozycji, aby móc zagłębić się w treść. „Królestwo kanciarzy” zabiera czytelnika do świata Kaza Brekkera i jego towarzyszy. Jakie przygody czekają na bohaterów serii? O tym przeczytacie w opinii.



Fabuła

Kaz Brekker i jego współpracownicy przeprowadzili akcję, która była, dosłownie, nie do wykonania. Nikt inny nie miałby odwagi się jej podjąć. Niestety zapłata, obiecane trzydzieści milionów kruge, po wykonaniu misji nadal znajduje się u kupca. Na domiar złego przetrzymuje on również jednego z członków grupy. Wrony są osłabione oraz czują się zdradzone. Muszą walczyć o przetrwanie oraz fundusze, które pomogą im na powrót do branży.

Zamieszki na ulicach wprowadzają zamęt. Nikt nie czuje się bezpieczny. Czy ekipa Kaz'a stanie po stronie zwycięzców? Czy uda im się kolejny raz dokonać niemożliwego? Jak w chaosie odbudować stracone zaufanie oraz wyjść obronną ręką?



Moim zdaniem

Z niecierpliwością czekałam na drugi tom: „Szóstki wron”. Pierwsza książka sprawiła, że chciałam więcej. Zasługą tego jest styl pisania autorki. Leigh Bardugo tworzy na kartach swych powieści miniaturowe dzieła sztuki. Każdy wątek jest dopracowany do perfekcji, myśli ubrane w słowa tak, że czuje się kunszt władania piórem. Plusem stylu jest podejście do zagadnień. Autorka potrafi przemycić do książki wiele tematów, które nie są ze sobą powiązane, a na końcu magicznie się scalają. Przeplata dynamiczne i te nacechowane stoicyzmem. Treścią dzieła zwodzi na każdym kroku. Kiedy czytelnik myśli, że zna dalsze losy bohaterów, następuje zmiana o 180 stopni. W takich momentach siedziałam z wielkimi oczami i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Twórczyni podsyca zainteresowanie odbiorcy. Jedni twierdzą, że to dobrze, a inni wręcz odwrotnie. Dla mnie ta unikatowość jest warta zauważenia, nawet jeśli trzeba się przy tym mocno wysilić.

W „Królestwie kanciarzy”, wroni gang liczył na chwilę spokoju. Po wydostaniu się z Lodowego Dworu, obiecano im sowitą wypłatę oraz odpoczynek. Mimo wykonania zadania, zostali wystawieni do wiatru i teraz muszą walczyć o swoje. Kaz, Nina, Jesper, Wylan i Matthias starają się odbudować ekipę, tylko po to, by znowu być na szczycie. Jednakże aby tak się stało, muszą odbić Iney. Niestety to nie będzie takie proste. Zjawa jest dobrze strzeżona, ale gang nie musi się martwić. Kaz Brekker dopracował plan ratunkowy do perfekcji, włącznie z wyjściem awaryjnym. Żeby nikomu nie było za łatwo, miasto Ketterdam, w którym rozgrywa się akcja książki, powoli staje się terenem bitwy. Z całego świata zjeżdżają najgroźniejsze zbiry, aby pozyskać pewien narkotyk. Problemy mnożą się, a jednym z nich okazuje się znikający z ulic griszowie. Jedynym wyjściem z sytuacji staje się ukrywanie własnego „ja”.

Plusem lektury są dobrze wykreowane postaci. Każdy z nich dysponuje indywidualnymi cechami, które łatwo wyłapać podczas zagłębiania się w treść. Widać, że protagoniści ewoluowali w odniesieniu od czasu „Szóstki wron”. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia różnych osób. Dzięki temu można rozszyfrować motywy działań gangu oraz to, jak czasem jest ciężko osiągnąć względny spokój. Przebyte doświadczenia rozwinęły ich charaktery. Kaz, jako przywódca, zmaga się w wieloma rozterkami. Wątpliwości dopadają go w najmniej odpowiednich chwilach, a musi przecież poprowadzić bandę. Po przezwyciężeniu słabości, odkrywa w sobie nowe siły i pokazuje na co go, tak naprawdę, stać. Dzięki twardemu charakterowi, hardości oraz mrocznej osobowości jest w stanie dokonać wszystkiego. Podejmuje decyzje, które są często nieakceptowalne i ponosi wynikające z nich konsekwencje. Można powiedzieć, że jest to postać negatywna wprowadzająca wiele wątpliwości, a jego czyny nigdy nie są usprawiedliwiane. Wylan, rozwija skrzydła. Staje się prawdziwym członkiem ekipy, a autorka wreszcie poświęca mu więcej uwagi aniżeli w pierwszej części. Inej, to znowuż twarda kobieta, która wie czego chce. W „Szóstce wron” jej losy nakreślono dość zawile, ale w „Królestwie kanciarzy” czytelnik odkrywa, że wszystko może poskładać się w klarowną całość. Postacie Mathhiasa oraz Niny - rozczarowują. Rosnące między nimi uczucie jest mdłe i budzi wątpliwości. Mężczyzna stał się dość bezbarwny i nudny. Jesper nadal jest sobą - zwariowanym rewolwerowcem, dla którego kasa to ważna sprawa. Podczas czytania zapomina się, że kreacje tak naprawdę mają ok. siedemnaście lat. Zachowują się jakby mieli więcej, najmniej dziesięć lat. To, co przeszli w swoim krótkim życiu, wywołuje współczucie, a nawet i zdziwienie.

Nic jednak nie może przedstawiać się w wiecznie różowych barwach. Pisałam o plusach, teraz czas na minusy. Mimo że styl autorki jest bardzo dobry, to zbyt duża ilość obco brzmiących nazw – przytłacza. Sytuacja pogarsza się, kiedy czytelnik nie ma zbyt dobrej pamięci do imion. W „Królestwie kanciarzy”, tak samo jak w poprzednim tomie, są one skomplikowane. Kolejnym minusem, który rzuca się w oczy, jest zbyt niski wiek bohaterów ustosunkowany do „bagażu życiowego”. Wiem, że ich życie nie jest usłane różami, jednakże sporo sytuacji przerysowano. Myślę, że Leigh Bardugo chciała pokazać wpływ negatywnych zdarzeń na zachowanie. Odczuwam, iż przesadziła ze zbyt sporym dramatyzmem. Przez to dzieło traci na realizmie. Następnym minusem są przytępione opisy przemocy, które w takiej historii mogłyby zostać bardziej rozwinięte. Jakby twórczyni, w którymś momencie przypominała sobie, że lekturę tą przeczytają też nastolatki. Namiętne uniesienia i agresywność jest mało znacząca. To do końca nie jest złe, ale w wielu scenach aż się prosi o rozwinięcie. Poczułam się lekko oszukana i miałam spory niedosyt. Kolejnym minusem to spłycanie wątków. Autorka niepotrzebnie podjęła się rozwijania wielu, różnych tematów. Oczywiście wszystko ma sens, ale część motywów potraktowana jest po macoszemu. Uważam, że jest to krzywdzące dla czytelnika, który oczekiwał czegoś więcej, aniżeli strzępek informacji. Dodatkowo – zakończenie, które zaskakuje -
w negatywnym znaczeniu, oczywiście. Treść zapowiadała, że poczuję smutek i zacznę tupać nogami z rozpaczy. Ostatecznie czułam, że jest mi przykro, ale nic więcej. Nie wiem dokładnie, co miało na to wpływ. Podejrzewam, że Leigh Bardugo na samym końcu zbyt słabo stopniowała napięcie. Kolejny raz jestem zdania, że pospieszyła się i nie dała sobie czasu na dopracowanie fabuły.

Nagłe zwroty akcji podsycają napięcie lektury. Poczucie humoru przedstawione w książce, sprawiło, że się odprężyłam. Na uwagę zasługuje szata graficzna dzieła. Wydawnictwo MAG wykonało kawał dobrej roboty. Twarda oprawa, czerwone zakończenie kartek oraz ciekawa okładka, przyciągają uwagę i są spełnieniem marzeń każdego literackiego maniaka.


Tytuł jest ciekawą propozycją, która na pewno wyróżnia się na rynku wydawniczym. Nie doszukiwałabym się
w książce predyspozycji do miana arcydzieła. Jest to miła propozycja, która urozmaici wieczory. Mimo minusów, historia jest intrygująca. Warto zapoznać się z wykreowanymi bohaterami. Wkradają się do umysłu i nie chcą z niego wyjść. Można powiedzieć, że będę za nimi tęsknić. Książka jest bardzo dobra, jednak oczekiwałam czegoś więcej po świetnej „Szóstce wron”. Trochę zabrakło magii pierwszej części. Niedopracowanie niektórych szczegółów rzuca się w oczy. Cała historia zasługuje na odpowiednie przemyślenie. Polecam przeczytać. Jednak jako jedna z czytelniczek czuję niedosyt czaru Leigh Bardugo.  


Moja ocena: 4/6

Czy sowixy znają twórczość Leigh Bardugo? Lubicie, a może Was odpycha?
Czytaj dalej »

środa, 10 maja 2017

Sowie Opowieści #38 Magdalena Makarowska - Dieta bikini



Każda z nas, kiedy zbliża się sezon wiosenno-letni, zaczyna myśleć o diecie. Fakt, jest to trochę późno, ale mamy w zwyczaju odkładanie spraw na ostatnią chwilę. Robi się ciepło, słonecznie, Aż chce się spacerować i jeść lżej. Pojawia się coraz więcej warzyw oraz owoców, a organizm aż krzyczy – zacznijmy odżywiać się zdrowiej! Ze mną właśnie tak jest. Zaczynają marzyć mi się pyszne soki, kolorowe sałatki
i inne ciekawe potrawy. Chcę zrzucić zbędną odzież, cieszyć się ciepełkiem. I tu pojawia się problem, kiedy ma się zbędne kilogramy. Nie zawsze można poczuć taką wolność, bo tu czegoś za dużo, a tam coś odstaje. Człowiek by odsłonił coś więcej, ale jednak nie przy większych kilogramach. Nie zrozumcie mnie źle, trzeba siebie kochać takim, jak się jest. Jednak zawsze w głowie zapala się lampa – parę kilo mniej
i człowiek poczułby się swobodniej.

W takich momentach przychodzą na pomoc wszelakie filmiki fitness, siłownie (płatne i te na powietrzu), blogi kulinarne z ciekawymi propozycjami oraz książki. I tych ostatnich będę dzisiaj pisać, a konkretnie
o jednej przedstawicielce. Na rynku pojawiła się nowa książka Magdaleny Makarowkiej „Dieta bikini. Fresh, fast, fit”.

Każdy człowiek charakteryzuje się inną figurą i budową ciała. Jedne z nas mają rozbudowane biodra, inne biusty, jeszcze inne są szerokie w barkach lub maja piękne talie, o czym niektóre dziewczyny mogą tylko pomarzyć. Są też w świecie przypadki ludzi bardzo szczupłych "z natury". Mimo, ze dużo jedzą, po prostu są chudzi.




Fabuła

Czas na pozbycie się tkanki tłuszczowej w łatwy i przyjemny sposób. Koniec z obszernymi ciuchami oraz ukrywaniem się na plaży za wielkim pareo. Magdalena Makarowska prezentuje sposób na pozbycie się zbędnych kilogramów, bez głodówki. Nie samą sałatą człowiek żyje. Można jeść smacznie i zdrowo. Poradnik przeznaczony jest głównie dla nastolatek, jednak starsze dziewczyny też znajdą coś dla siebie. Jeśli nadwaga ściga Cię od dziecka, zima przyniosła zbędną wagę, nie masz czasu na gotowanie, a chcesz jeść zdrowo oraz dobrze – ta książka jest właśnie dla Ciebie. Szereg ciekawych porad oraz prostych przepisów, pomoże w łatwy i przyjemny sposób osiągnąć sylwetkę o jakiej marzysz.


Moim zdaniem

Jestem osobą, która dość sceptycznie podchodzi do kolejnych diet. Przerobiłam ich wiele w swoim życiu. Dukan, nie Dukan... Każda z nich była dobra, kiedy trwała. Problem pojawia się po niej, kiedy nie ma się nad głową reżimu,
a dużo rzeczy kusi. Często,autorzy diet, nie dają wskazówki co robić po niej. Dlatego z obawą i dużą dozą nadziei sięgnęłam po pozycję Magdaleny Makarowskiej. Książka jest ciekawa, ale nie obyło się bez wad.

Zacznijmy od początku. Okładka przyciąga wzrok. Wesoła truskawka, która wybiera się na plażę. Front przedstawiony jest w radosnych barwach, okraszony stylem komiksowym.
I taka jest też cała książka. Podzielona kolorami na konkretne sekcje np. rozpisany plan żywieniowy ma końcówki kartek turkusowe. W środku nie obyło się bez ciekawych animacji, które wywołują uśmiech na twarzy. Moimi ulubieńcami są pieczarki z twarzami. Zakazane produkty, a co za tym idzie szkodliwe, oznaczone są trupią czaszką. Tak, tak, tego nie można dotyka. Najlepiej też na te produkty nie patrzeć. Styl od razu daje do zrozumienia, że główna grupą docelową są nastolatki. Dobrze, że cały czas czuję się młoda duchem.




Przewodnik zaczyna się od listu do rodziców, który w moim odczuciu jest trochę zbędny. Wiem, że jest tam dużo dobrych rad, jednak działa demotywująco dla nastolatka. Przecież to młoda osoba powinna,
w głównej mierze, skupić się na odchudzaniu oraz dbaniu o swoje posiłki. Miał to być sposób na przekonanie rodziców do wsparcia pociechy. Rozumiem przesłanie, jednak chyba nie najlepszym miejscem jest sam początek książki. W końcu to nastolatek ma pierwszy sięgnąć po książkę.

Następnie autorka przedstawiła zasady oraz schemat 3F oraz to, czego brakuje w wielu książkach o diecie. Życie „Po diecie”. 10 rad jak nie zmarnować włożonego wysiłku
i cieszyć się brakiem kilogramów na zawsze. Może nawet zrzucić więcej. Nareszcie konkretne rady, jak pomóc sobie po diecie. Trwa ona 6 tygodni, a potem coś trzeba robić. Najlepiej kiedy ktoś wskaże jakieś reguły. Nie są może zbyt odkrywcze, ale przedstawione w tej formie, zostają w głowie.

Ale może jeszcze, na szybko, powiem Wam co znaczy magiczny skrót 3F?
Fresh – czyli świeże. Menu oparte jest na sezonowych
i świeżych produktach, które gotuje się szybko. Dzięki takiemu zabiegowi są smaczne, lekkostrawne oraz nietuczące. Nie mają zbędnej chemii, ani żadnych wspomagaczy.
Fast – czyli szybkie. Zakupy można zrobić bardzo sprawnie, ponieważ produkty są łatwo dostępne. Do tego każdy posiłek jest tak skomponowany żeby nie spędzać wielu godzin w kuchni.
Fit - czyli aktywność fizyczna. Proste ćwiczenia, które przyspieszą spalanie tkanki tłuszczowej, a potem pomogą utrzymać osiągnięte efekty. Dodatkowo wywołują uśmiech.

W moim przypadku najgorszym problem mogą sprawić ćwiczenia. Nie mam zbyt wiele czasu, środków i dostępu, ale... dość marudzenia! Może się coś znajdzie. Szczególnie, że cały program ma na celu pozbycie się toksyn, odżywienie organizmu, przyspieszenie spalania oraz niespotkanie się nigdy z efektem jo-jo. Chyba nikt nie lubi tego ostatniego.





Kolejny rozdziałem jest „Przewodnik po prawidłowych zakupach”. Uważam, że to jest bardzo fajna metoda na codzienne zakupy. Autorka, w prosty sposób, zebrała najważniejsze wytyczne zakupowe. Mówi czego unikać, żeby znaleźć perełki żywieniowe. I znowu się powtórzę, rady nie są zbyt odkrywcze. Myślę, że większość ludzi o nich wie, jednak zapisane w jednym miejscu powoduje, że łatwo jest je zapamiętać
i przypominać podczas zakupów.  

I przechodzimy do rozpiski diety. Całość podzielona jest na 6 tygodni. W każdym z nich, przepisów na cały dzień, są cztery. Dni pogrupowane są po 2, tylko niedziela jest samotnikiem. Tutaj można zauważyć zaletę i zgrzyt jednocześnie. Gotujemy raz na dwa dni, co daje nam większą swobodę, niż codzienne wiszenie nad garami. Taki zabieg może być minusem, kiedy nie lubimy jeść tego samego dwa dni pod rząd, ale coś za coś. Nikt nie mówił, że nie obędzie się bez wyrzeczeń. Zauważyłam jeszcze jedną wadę. Niektórych potraw, nie da rady przygotować na dwa dni, np. jajecznicy. Fakt, autorka przy niektórych z nich zaznacza, że to trzeba zrobić codziennie, ale nie przy wszystkich. Jajecznica
z lodówki – nie, dziękuję.

Tydzień zakończony jest listą zakupów, która zawiera spis składników potrzebnych na ten czas. I tu pojawia się kolejny zgrzyt. Ja wiem, że autorka chciała konkretnie podać ilości, ale nie wyobrażam sobie do sklepu iść i kupić dwa jajka albo 50 g kaszy. Wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem byłby spis produktów, które powtarzają się w każdym tygodniu oraz poświęcić dla nich trochę miejsca. Ładnie to spisać i zrobić jedną listę na produkty, które się nie zepsują. Można zrobić jedne, porządne zakupy, a co tydzień dokupywać uzupełniające składniki. Sądzę, że taki zabieg byłby lepszy. Teraz muszę usiąść z kartką oraz długopisem. Pozliczam ile np. kaszy potrzebuje na 6 tygodni. Wole kupić ją raz. Nawet nie wiem czy sprzedają tak małe ilości, jak są przypisane na tydzień. Poza tymi minusami, odnoszę wrażenie, że cały jadłospis jest odpowiednio zbilansowany. Przepisy są kolorowe oraz ciekawe. Proste, takie które zapewne wielu z nas robiło w domu. Co je wyróżnia? Odpowiednie ułożenie w planie żywienia. Zdjęcia zdecydowanie zachęcają do spróbowania.

Dodaj napis
Autorka, na drugie śniadania i podwieczorki, proponuje wszelakie soki, toniki, czy smoothie. Uważam, że jest to fajny zabieg. Te posiłki nie mogą być przeładowane kaloriami, a dawać lekką sytość. Tak, wodą
z dodatkami też może się zapełnić.

Na końcu znajduje się ciekawy dodatek. Mianowicie, autora przedstawiła przepisy na stabilizację wagi. Kolejny raz pokazuje co robić po całej kuracji. Znajdują się też tam przepisy na chleb czy pastę, którą wykorzystuje się w ciągu 6 tygodni. Nie zabrakło miejsca na lekkie przekąski.

Podsumowując, jestem na tak, ale z lekkim zgrzytem. Uważam, że autorka w bardzo fajnej formie przedstawiła swój pomysł na zdrowe odżywianie. Nie zapomniała również o wegetarianach i weganach.
W przepisach informuje czym powyższe grupy powinny zamienić poszczególne składniki. Skupia się na produktach naturalnych oraz pozbyciu się przetworzonej żywności. Całość jest napisana przystępnym, prostym językiem. Wręcz zachęca do zapoznania się z jej radami. Przepisy są łatwe oraz ciekawe. Większość rzeczy, przedstawionych w książce, nie jest nowatorska, ale autorka zdecydowanie je pogrupowała i sklasyfikowała. Dzięki temu wyszedł fajny poradnik, który przypadnie do gustu nie tylko nastolatkom. Myślę, że zastosuje się do jej rad, ponieważ mnie przekonała. A na pewno wykorzystam ciekawe przepisy. Nabrałam ochotę na inne dzieła autorki. To, że jest dietetykiem, dodatkowo mnie przekonuje.





Moja ocena: 4/6


A czy inne sowixy są już gotowe na ciepełko? O ile w ogóle do nas przyjdzie. Może czas przerzucić się na jakieś lekkie i świeże posiłki? Dołączcie do mnie.

Za książkę dziękuję Monice oraz wydawnictwu Feeria Young.


Czytaj dalej »

piątek, 6 stycznia 2017

Sowie opowieści #29 Alice Clayton - Namiętna gra


A gdyby tak być kimś innym i odkrywać swoje powołanie na nowo? Taka tabula rasa. Czysta karta do zapisania. Bez pośpiechu oraz zbędnego rozwodzenia się. Nie ma tego co złe. Pytanie tylko, czy nie popełnisz wtedy tych samych błędów? Czy każdy z nas rozwija się, pamiętając o popełnionych uczynkach? Zapraszam na recenzję książki „Namiętna gra” Alice Clayton i perypetii zwariowanej, głównej bohaterki.  


Fabuła

Grace zaczyna wszystko od nowa. Nie chciała do końca tego, ale jej życie nie idzie tak, jak sobie zaplanowała. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się w Los Angeles, marzyła o wielkiej karierze i uwielbieniu. Po porażce, uciekła z miasta, aby wylizać poniesione rany. Teraz wraca, starsza, mądrzejsza. Chce spełnić swoje marzenia i nikt nie może stanąć jej na przeszkodzie. Nikt nie odbierze jej tej chwili i pragnienia bycia aktorką. Ale czy na pewno?
Kiedy poznaje Jack'a Hamiltona, jej świat wywraca się do góry nogami. Gwiazda popularnego serialu trafia do jej serca. Czy publiczny romans pomoże jej, czy zaszkodzi? Jak zainteresowanie mediów, wpłynie na życie Grace Sheridan?


Moim zdaniem

O Alice Clayton słyszałam dużo. Jest to moja pierwsza jej powieść. Mam wrażenie, że ostatnio czytam tylko nowych autorów, ale to dobrze. Trzeba poznawać nieznane i otwierać się na nowe możliwości. Uwielbiam przygody zakręconych wariatek. Może dlatego, że jestem jedną z nich. Czy i tym razem bawiłam się świetnie, jak podczas czytania Dziennika BJ? Przekonaj się.

Trzydzieści trzy lata i powrót do Los Angeles. Wiek w górnej granicy. W show biznesie dominują młodziki, które dla sławy zrobią wszystko. Grace powraca i ma wiele samozaparcie. Chce wykorzystać drugą szansę, jaką dał jej los oraz najlepsza przyjaciółka. Holly zapewniła jej również dach na głową. Dziesięć lata temu „Miasto aniołów” skopało jej tyłek, czy tym razem będzie inaczej? Ognista Grace walczy jak lwica. Castingi, przesłuchania, rozmowy, zajmują cały jej dzień. Na przyjęciu przyjaciółki i zarazem agentki, poznaje bożyszcze tłumów Jack'a Hamiltona. 24-letni Brytyjczyk, który jest główną postacią serialu opartego na gazetowym opowiadaniu. On jest przystojny, o wiele młodszy, pociągający oraz zabawny,
a Grace zauroczona. Kilka chwil wystarcza, aby główni bohaterowie nie mogli się sobie oprzeć. Działające między nimi uczucie jest tak silne, że rozsądek idzie w zapomnienie. Ciągle dział tu prawo dziesiątek, ponieważ różnica wieku wynosi 10 lat. Ale co z tego? Miłość nie zna granic, a Jack namiesza Grace
w głowie oraz w sercu. W sumie to nie wiem gdzie bardziej. Wiem na pewno, że ich romans jest gorący oraz wart poznania. Od samego czytania czułam buchające ciepło. Książka dosłownie topiła mi się w palcach,
a to nie jest najlepsze. Nie można oderwać palców. 

Mimo wielu miejsc, gdzie wkurzała się infantylnością oraz spojrzenie małej dziewczynki, akcja wciąga. A co jest takim minusem. Typowo amerykańskie spojrzenie na piękne. Wymuskanie i ideały na każdym kroku.

Pierwszy tom The Redhead Series wywołał niemałe zamieszanie wśród kobiecej części społeczeństwa.
A dlaczego taka nazwa? Ponieważ główna bohaterka jest rudzielcem. Nie tylko z powodu koloru włosów. Jej temperament jest wypalający. Każda chciała dotknąć trochę wielkiego świata i poczuć namiętność. Dlatego czytamy erotyki. Są niby trochę prawdziwe, ale w dużej mierze nierealne. Najbardziej mnie wkurza perfekcjonizm. Nie można już pisać super powieści, o osobach realnych. Takich, które chodzą po ulicy. Chodzi mi teraz, głównie o wygląd. A nie, same 90/60/90 i bufory ZZ.
Książka, poza ogromną dawka erotyki, ma również wielkie pokłady humoru. Co chwilę wybuchałam śmiechem i nie mogłam się opanować. Jak naćpana surykatka, która nie może odstawić prochów. Od pierwszych stron czuć, że będzie się działo. Nie jest to humor pokroju Dziennika BJ, ale ma swój urok. Nie wiem dlaczego Grace jest porównywania do Bridget. Są zupełnie inne. Humor jest także inny. B, walczy ze swoimi słabościami i o lepsze jutro, a Grace po prostu cieszy się życiem. Nie wiem dlaczego czytelniczki są wprowadzane w błąd.

Bohaterowie nie są płaskim zlepkiem podobnych charakterów. Każdy ma coś, co przyciąga i wyróżnia. Podoba mi się, że Grace ma pazur, a nie tylko maślane oczka i miękkie serce. O kolanach nie mówiąc. Na pierwszym planie zawsze jest Grace i Jack, co spowodowało, że zabrakło mi innych osób. Np. bardzo chciałabym wiedzieć więcej o Holly, która skradła moją sympatię.
Styl pisania autorki jest lekki. Porusza tematy, które płynnie łączą się w całość. Książka, mimo paru zgrzytów, jest przyjemna w odbiorze. Dzięki lekkości, koniec pojawia się niespodziewanie, a my nie wiemy co dalej ze sobą począć. Ciężko jest wrócić ze słonecznego Los Angeles, do ponurej Polski. Książka nie wyczerpała mojej ciekawości, ale tak to jest z seriami.
Idealna powieść na długie i zimne wieczory. Sceny rozgrzewają, a wyobraźnia działa na wysokich obrotach. Nie wiem jak inni, ale ja nie mogę się doczekać, jak sięgnę po drugi tom. Jest to bardzo dobry erotyk, który nie tracą tandetą, ani obrzydzeniem. Wszystko jest odpowiednio stonowane i podane w ładny sposób.
Polecam, szczególnie paniom, które mają ochotę na trochę wrażeń, wiele śmiechu i pięknego pana. Nie ukrywajmy, mimo że sceny erotyczne są wyważone, to jest ich dużo. Fabuła przez to kuleje. Czasem mam wrażenie, że jest tylko dodatkiem. Nie jest to górnolotna powieść, lecz lekki przerywnik w zabieganym życiu. Panom zaś, aby nauczyli się paru trików, które na pewno przydadzą się im w życiu.

Moja ocena: 4/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Natalii i Magdzie oraz Wydawnictwu Pascal


Czytaj dalej »

środa, 4 stycznia 2017

Sowie opowieści #27 Robyne Chutkan - Dobre bakterie



Dobre życie, to długie życie – zawsze tak powtarzała mi babcia. Kłóciłam się z nią, ponieważ dla mnie nie liczy się ilość, a jakość. Co z tego, że będę długo żyła, jak będzie to marny żywot. Naznaczony chorobami i innymi świństwami. Ja tak nie chcę. Wolę żyć długo, ale zdrowo. Najlepiej jest zadbać, o to co się dzieje z naszym organizmem. Kiedy dowiedziałam się, że mogę dostać do recenzji „Dobre bakterie”, nie wahałam się. I bardzo dobrze. Muszę przyznać, że coś jest w tym wszystkim. Zapraszam do poznania siebie od środka i porozmawiania trochę
o kupie.

Fabuła

Doświadczony lekarz, który zgłębił dla ciebie tajniki bakterii. Oczywiście tych dobrych, które działają zbawiennie na organizm. Wiele podejść jest błędnych oraz nie pozwala na rozwinięcie się flory. Autorka pokazuje niezliczone przykłady tego, jak odpowiednia dbałość o szczegóły, może pomóc wyleczyć się z wielu chorób.
Sterylny styl życia, który zalewa nasz rynek, powoduje, że jelitowe bakterie są w zaniku. Przez taki zabieg, pozbywasz się małych sojuszników. Mikrobiom zanika, a ty stajesz się coraz bardziej ospały, powolny, po prostu chory. Nie ma kto za ciebie walczyć. Pozbywając się ochrony pozwalasz na działanie drobnoustrojów chorobotwórczych. Jeśli chcesz wiedzieć jak temu przeciwdziałać, to musisz przeczytać recenzję i poznać książkę doktor Chutkan. 




Moim zdaniem


„Żyj brudniej, jedź czyściej” - hasło przewodnie opisywanej książki. Pani doktor, potrafi w bardzo przystępny i prosty sposób, pokazać wady oraz zalety takiego stylu życia. Przytacza wspomnienia z życia na farmie, kiedy to człowiek był zdrowy jak koń. Mimo, że jest lekarze, to nie jest zwolenniczka czystego stylu życia. Wręcz przeciwnie, nakłania do ubrudzenia sobie rączek. Jednocześnie nawołuje do czystego stylu jedzenia. Co to znaczy? A to jest bardzo proste. Abyśmy spożywali produkty jak najmniej przetworzone, bez konserwantów, barwników. Najlepsza jest sama natura i sprawdzone produkty. Nie ma mowy o jakiś genetycznych mutacjach, ani eksperymentach.
Bardzo ciesze się, że wydawnictwo Feeria podjęło się wydania takiej książki. Nasz rynek jest ubogi
w pozycje, które traktują o naszym wewnętrznym organizmie. A szczególnie mikrobiomie. Rynek zagraniczny, aż huczy o nim. Od lat, a u nas pożoga. 
Dlaczego „Dobre bakterie” są tak dobre? Autorka jest lekarzem z krwi i kości. Osoba, która zmieniła swoje podejście wraz z doświadczeniem. Kiedyś wyznawała sterylny styl życia. Uważała, że jest to słuszna postawa. Problemy zdrowotne córki oraz badania pacjentów, zmieniły jej podejście. Z zawodu jest gastroenterologiem. Przekonała mnie stwierdzeniem, że nie jest alfą i omega. Myli się oraz weryfikuje swoje podejście. Słucha innych ludzi oraz się od nich uczy. Pacjenci wprowadzają wiele w jej życie. Wszelkie sugestie, opinie są mile widziane.
Uważam, że książka pojawiła się u mnie w idealnym czasie. Moje problemy z wagą zaczęły się pogłębiać. Cały czas myślałam, że coś robię źle. Mimo, że stosowałam się do zasada, to efektu nie było. Książka otworzyła mi oczy. Okazało się, że mogę najlepiej się przykładać, a jak nie mam wyrównanej flory bateryjnej, to i tak mi to nic nie da. Bakterie jelitowe są odpowiedzialne za wiele frustracji naszego życia. Np. odchudzanie, zła cera, powracające choroby, zatkane zatoki. Zastosowanie się do paru ciekawych zasad, może wyeliminować niechciane efekty. Poprawić jakość życia. Autorka, krok po korku pokazuje, jak zastosować jej rady w życiu. Nie dostajesz masy informacji, a potem nie wiesz co z nią zrobić. Jest wiedza oraz działanie. To także mi się podoba. Jako laik, nie wiedziałabym co zrobić. Jak postępować. Czasem potrzeba przekładu: jak krowie na rowie.
Racjonalne stosowanie antybiotyków – jeden z ciekawszych rozdziałów. Od dawna wiadomo, że nie są one dla nas takie dobre. Autorka, nie mówi żeby wykluczyć je całkowicie, ale żeby rozsądnie do sprawy podejść. Daje szereg rad i wskazówek, jak ustalić z lekarzem, czy naprawdę potrzebujemy danego leku.
 A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że zahacza nawet o tematykę GMO i kosmetyków. Na co zwracać uwagę, czego się wystrzegać. Co kupować, co wklepywać, a czego unikać. Jak przejść na naturalne produkty.



Probiotyki, twój sprzymierzeniec, ale musisz dać mu odpowiednie podłoże. Bez dobrego odżywiania, nic ci nie dadzą. Autorka pokazuje, w jaki sposób przeprowadzić dobrą terapię oraz które baterie umieścić w codziennym menu.
Okazuje się również, że można przeprowadzić transplantację kału. To był chyba najbardziej zaskakujący rozdział. Nie ukrywam, autorka nie bawi się w „bułkę przez bibułkę”. Rzuca wszystkim prosto w twarz. I bardzo dobrze. Nie jest to bardzo estetyczny rozdział. Wzbudza kontrowersje i wielu obrzydza. Człowiek otwiera oczy i zastanawia się: co ja tyle czasu robiłem?
I na koniec napiszę, że moje oczy nareszcie są szeroko otwarte. Świadomie podejmuje decyzje odnośnie swojego organizmu. Nie tylko konkretne diety, ale przede wszystkim ustabilizowanie organizmu. Człowiek może się zagłodzić, a nic tak naprawdę to nie da. Doktor Chutkan przedstawia dietę, która tak naprawdę nie jest niczym nowym, ale zlepkiem dwóch diet. Niby są skrajnie różne, ale skupiają się na jednym. Mikrobiomie wracaj! 
Kilka przykładów? Nie ma sprawy. Kiszonki oraz warzywa zielone są bardzo pożądanym produktem. Gluten, cukier
i nabiał są do usunięcia. Bardzo psują florę bakteryjną. Szkodliwe mikroorganizmy rosną w siłę i nam szkodzą.
I oczywiście, jeśli masz dobrą dietę, to twój naturalny zapach nie śmierdzi. Dieta to podstawa.
Nie napiszę, że to łatwe i proste. Każda zmiana, daje wyzwania. Uważam jednak, ze warto jest zawalczyć o lepsze jutro i dać się się ponieść mikrobiomowi.





Moja ocena: 6/6

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Natalii i Magdzie oraz Wydawnictwu Feeria Young


Czytaj dalej »

piątek, 4 listopada 2016

Sowie opowieści #17 Steena Holmes - Dziecko wspomnień


Jako nawrócona fanka thrillerów psychologicznych czuję się w obowiązku żeby Cię poinformować. Jeśli masz słabe nerwy to uciekaj. Szybko i się nie oglądaj. Po każdej książce siedzę i zbieram szczękę przez resztę dnia. Nie inaczej było z książką : „Dziecko wspomnień”.

Diana oparła się i skrzyżowała ramiona, zapominając o jedzeniu. Brian odłożył widelec i przełknął kęs, który przeżuwał od dłuższej chwili. Makaron z kurczakiem smakował jak trociny.


Fabuła


Poznaj Dianę i Brian'a. Małżeństwo z wieloletnim stażem, które pnie się po szczeblach kariery. Są nie do zatrzymania. Najlepsi, z najlepszych w swoich branżach. I nagle pojawia się dziecko. Niespodziewanie, niezaplanowanie. On jest wniebowzięty, ona nie za bardzo. Ostatecznie decydują się poradzić sobie ze wszystkim co daje im życie. Rok później pojawia się Grace. Czy dłuższy wyjazd Briana zepsuje nowe, idealne życie? Czy Diana poradzi sobie
z wychowywaniem córki?

Moim zdaniem

Ostatnio mam szczęście, że jak sięgam po thriller psychologiczny, to niszczy mnie
w środku. Moja miękka skorupka się rozpada. Nie wiem czy łapać spadające kawałki, czy te co jeszcze się trzymają. Uwielbiam dreszczyk niepewności, na pewno mam rację. Czuję przez skórę, że tak się skończy, ale... Czy na pewno? Kurde, czytam dalej! Mniej więcej to się dzieje w mojej głowie. Ostatnio zniszczyła mnie „Wdowa”, a dzisiaj „Dziecko wspomnień” od Wydawnictwa Kobiecego.

Opisywana para niewiele różni się od wielu codziennie egzystujących. Pobrali się kiedy byli młodzi i tak trwają przy sobie od lat. Czuć miłość i wzajemny szacunek. Zdecydowanym rekinem biznesu jest Diana. Właśnie uzyskała awans w firmie, na który tyle pracowała. Może dlatego dwie kreski na teście ciążowym wcale jej nie cieszą. Wręcz przeciwnie, zmaga się ze swoimi demonami. I walczy, zaciekle. Dla siebie, Briana i ich dziecka. 

Historia prowadzona jest wielotorowo. Nie ma jednego narratora. Ostatnio, znowu modna, stała się retrospekcja. Bieżące wydarzenia opowiadane są przez Dianę, sprzed roku – przez Briana. Podoba mi się taki zabieg, ponieważ można dowiedzieć się o uczuciach bohaterów. Spojrzeć na sprawę ich oczami. Lubię przeplatanie się przeszłości z teraźniejszością. Odkrywać historię po kawałku. Niczym Sherlock dochodzę do sedna sprawy.

Cieszę się, że Diana opisuje późniejsze wydarzenia. Widać jak macierzyństwo na nią wpłynęło. Zmieniła się diametralnie. Jest nie do poznania. Kiedyś zaciekła lwica, dążąca do sukcesu w firmie, poświęcająca siebie dla kariery. Teraz, łagodna matka, która nie widzi świata poza córeczką. Autorka idealnie pokazała, jak kobieta może się zmienić po narodzinach dziecka.


Cienie wydłużały się na podłogach, gdy chodziłam bez celu po cichym domu z Grace w ramionach. Nie lubiłam ciszy. Wyprowadzała mnie z równowagi. Gdyby Brian tu był, zażartowałby, że nie lubię być sama ze swoimi myślami. I miałby po części rację. 


Mimo nieobecności Brian'a, Dianie pomaga niania/była pielęgniarka. Młoda mama nie radzi sobie do końca z nową rzeczywistością i potrzebuje wsparcia. Nina spisuje się idealnie. Jest jak wspierająca matka. Zawsze pomoże oraz wysłucha. Tylko gdzie do diabła jest Brian? Dlaczego nie dzwoni, a najlepiej – nie wraca. Ma wyczekane dziecko i go nie ma. Są to tylko niektóre z pytań, jakie zadaje sobie Diana. Boi się, że mąż ją porzucił i nie wróci. Chce rozwodu, separacji? Dlaczego? Mimo wątpliwości, ciągle wierzy, że zaraz dostanie od niego wiadomość.

Muszę przyznać, że gdzieś po 30 stronach domyśliłam się częściowej prawdy. Jednak to tylko mały fragment. Zakończenie mnie zaskoczyło i dało do myślenia o priorytetach życiowych. Nie ma co odkładach życia na później. Należy realizować własne pragnienia. Już, teraz, natychmiast.
Historia wymyślona przez Panią Holmes jest nietuzinkowa. Do każdego bohatera, zmieniała sposób myślenia i opisywania. Przeszkadza mi jednak roztkliwianie się nad szczegółami. Wychodzę z założenia, że nie trzeba wszystkiego wykładać czytelnikowi. Szczegółowo wyjaśniać każdego detalu. Trzeba zostawić miejsce na wyobraźnie i interpretację. Nie można decydować za czytelnika jak ma myśleć.

Podsumowując. Steena Holmes stanęła na wysokości zadania. Zaprezentowała książkę, która na pewno na długo zostanie w umyśle czytelnika. Mimo niedociągnięć, czyta się szybko. U mnie spowodowane to było chęcią dowiedzenia się, czy moje domysły mają rację bytu. Czy może odkryję coś jeszcze? Postaci Diany i Briana, są tak inne, że aż idealnie do siebie pasujące. Tam gdzie ona nie chce, on pokazuje plusy. Ona za to studzi jego zapały, wtedy kiedy trzeba. Na uwagę zasługuje również, wpływ dorosłego życia na związek. Piętrzące się problemy można ominąć lub zawalczyć z nimi.


Bądź gorliwy. Brian westchnął. Jego gorliwość w stosunku do tego dziecka była większa niż jej. Miał nadzieję, że to się zmieni; był pewien, że to się zmieni. 




Polecam osobom z silną wolą i psychiką. Parę razy miałam ochotę krzyczeć na zbyt wolno rozwijającą się akcję. Jak się potem okazało, był to zabieg celowy. Osoby ze słabą psychiką mogą nie wytrzymać. Jeśli lubisz aspekty ludzkiego umysłu – nie wahaj się!



Moja ocena 5/6


Za możliwość przeczytania, dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.



Sowixy gotowe na masę wzruszeń? Nie wahajcie się sięgnąć po "Dziecko wspomnień" :).
Czytaj dalej »