Kolejnym etapem mojej podróży na nowe życie był Paryż. Miasto, w którym nie byłam od dziewięciu lat.
Podobnie, jak dawno temu, kiedy podczas jednego z pierwszych pobytów w Wenecji wyszłam z dworca Santa Lucia wprost na Canal Grande i zatraciłam się w pięknie miasta, tak teraz, kiedy ze stacji metra Saint Michelle Notre Dame wyszłam wprost na katedrę odczułam ten dziwny skurcz serca i olśnienie, że już zawsze na wspomnienie miasta będę miała przed oczami „moją katedrę” i to pierwsze po latach spotkanie.
I choć wiedziałam, że hotel w Dzielnicy Łacińskiej oznacza bliskość i Katedry i Ogrodu Luksemburskiego i Placu de Greve (czyli spotkanie z bohaterami pana Hugo) to zupełnie się tego nie spodziewałam.
Widok to przepiękny i zarazem niezwykle smutny, bowiem po pożarze w 2019 roku świątynia otoczona jest niemal w całości rusztowaniami i trwa jej odbudowa. Widok smutny, ale dający nadzieję, że będzie cieszyła oczy kilku następnych pokoleń mieszkańców i przybyszów. Planowana na 2024 roku data oddania jej do użytku wydaje mi się datą nierealną, ale trzymam kciuki za jej dotrzymanie. Mam też nadzieję, że przy okazji odbudowy wnętrze świątyni nie zostanie za bardzo unowocześnione. |
Plac budowy widoczny lepiej od strony Sekwany.
|
Katedra Notre Dame to dla mnie jeden z ważniejszych symboli miasta, a jednocześnie obiekt do którego czuję duży sentyment. Od czasu przeczytania powieści Les Miserables oraz Notre Dame de Paris, a potem wysłuchania ich muzycznej adaptacji, kiedy jestem w pobliżu katedry to zawsze gdzieś obok mnie krąży Quasimodo w poszukiwaniu Esmeraldy. Kiedy miałam szczęście być wewnątrz świątyni przytulałam policzek do zimnego chłodu kolumny i słuchałam, jak garbus zapewniał swą wybrankę, iż jego dom jest też jej domem. A spacerując po Ogrodach Luksemburskich widzę Mariusa podnoszącego upuszczoną przez Kozetę chusteczkę. Na placu de Greve zaś w mej wyobraźni stoi szubienica, na której zawiśnie Esmeralda. No tak, ale co to może obchodzić kogoś, kto nie czytał prozy Hugo, dziś staromodnej i może nawet naiwnej. Teraz też katedra kojarzy mi się z koncertem J.M.Jarre jej zadedykowanym. Nadal mam ciary, jak go słucham. Poniżej mały fragmencik.
W każdym razie, kiedy pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłam po przyjeździe była katedra wiedziałam już, że ten pobyt będzie udany, wiedziałam, że nie potrzebuję żadnych nowych doznań, żadnych ekscytujących wydarzeń, bo już jestem szczęśliwa, bo jestem świadkiem historii odbudowy, nawet jeśli w wymiarze mikro. Oczywiście Paryż oferuje nam tyle atrakcji i raduje oczy niemal na każdym kroku, a to oznaczało, że moje poczucie radości (uszczęśliwienia) z dnia na dzień się potęgowało.
Jak wspomniałam przy okazji pobytu w W. po raz pierwszy miałam ten komfort, że nie musiałam nigdzie się spieszyć, nie musiałam niczego zaliczać. Nie potrafię zliczyć, ile razy byłam w tym mieście, ale na tyle dużo, że zdążyłam odwiedzić jego główne turystyczne atrakcje, a teraz mogłam jedynie radować się byciem tutaj niespiesznym i bez celu. Kilkudniowy bilet na środki komunikacji umożliwił mi wysiadanie z metra, czy z autobusu w każdym miejscu, w którym tego zapragnęłam. Starałam się przez kilka dni pobyć paryżanką, i to paryżanką w komfortowej sytuacji, kiedy nie musi ona pracować. Sercem byłam ze strajkującymi i demonstrującymi paryżanami, choć formy ich protestu omal nie spowodowały perturbacji w moim przylocie i wylocie (strajk kontrolerów lotów dzień przed przylotem na Orly oraz strajk w metrze w dzień wylotu, który spowodował, że musiałam część drogi przebyć pieszo nie dysponując nadmiarem czasu). |
Na polach Elizejskich Vuitton
|
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie odwiedziła paru galerii malarskich, ale dlaczego miałabym sobie tego odmawiać, skoro sprawia mi to taką przyjemność. Na Luwr i Orsay, które dotychczas odwiedzałam prawie za każdym pobytem, tym razem nie miałam szans (kilometrowe kolejki skutecznie zniechęcały nawet takiego zapaleńca jak ja na kolejną wizytę). Choć raczej nie zajmuję się na tym blogu udzielaniem porad, to tym razem zrobię mały wyjątek. Jeśli zależy wam na odwiedzeniu tych miejsc, a kto nie był ani razu, a interesuje się sztuką powinien koniecznie, należy dokonać wcześniejszej rezerwacji (zakupu) biletów przez internet. Głupio byłoby pokonać tyle kilometrów i nie zobaczyć tego, co jest esencją Paryża.
Po prawdziwie wiosennym spacerze po Tuleriach doszłam do Oranżerii i widząc brak kolejek przed drzwiami - skorzystałam z okazji, aby popatrzeć sobie na Nenufary z metra, jak nazywam wiszące w tej galerii obrazy. I nie ma w tym nic obraźliwego. Monet był jednym z pierwszych impresjonistów, który skradł moje serce, te jego uwieczniane po wielokroć widoki katedr, mostków, stawów, fragmentów ogrodów, kobiet z parasolkami zawsze sprawiały mi estetyczną przyjemność. A im dłużej przypatruję się czterem płótnom Nenufarów w pierwszej rotundowej sali i czterem kolejnym w drugiej tym bardziej jestem nimi zafascynowana. Tutaj czuję to, czego nie odczuwam na wystawie obrazów impresjonistów w 3 D (chyba tylko ja tego nie odczuwam, bo niemal wszyscy odwiedzający ową wystawę są zachwyceni) – czuję się otulona obrazami, mam wrażenie, że jestem wewnątrz tego pejzażu, w dodatku jestem tam o różnych porach dnia i różnych porach roku.
Ponieważ ważną rolę w moim postrzeganiu świata stanowią skojarzenia to przypomina mi się scena z filmu O północy w Paryżu, kiedy to główny bohater tłumaczy znajomym intencje, jakie przyświecały Pablo Picasso, kiedy malował swą muzę i kochankę Arianę. Obrazu tym razem nie wystawiano w Oranżerii, czym byłam nieco zawiedziona, choć muszę przyznać, że z Picassem nam nie po drodze. Znajduję za to obrazy Mauricio Utrillo, tego samego malarza, o którym opowiadała mi Czara (blogerka mieszkająca w P.). I znowu skojarzenia. Pamiętam, jak byłyśmy z Czarą na Montmartrze, a ona snuła historię Suzzane Valadon muzy malarzy i matki Mauricia. Sporo tu obrazów impresjonistów; Renoir, Monet, Degas, Cezanne. Chyba po raz pierwszy doświadczam zauroczenia płótnami Cezanne, do tej pory nie zachwycały mnie jego martwe natury, teraz przemówiły do mnie jego pejzaże. Jest też parę płócien Rousseau, o którym mówiła mi Justyna podczas ostatnich urodzin. Tak, nie miałam pojęcia, że był prymitywistą, zawsze kojarzyłam tego malarza-celnika z jego obrazami fauny i flory wiszącymi w Orsay`u. Ja to miło dowiedzieć się czegoś nowego. |
Rousseau Henri
|
|
Utrillo Maurice
|
Snucie się po Paryżu to wędrówki po Ogrodach, gdzie już czuć wiosnę. Kwitną bratki, prymulki, żonkile. Przebiśniegi już chyba przekwitły. Jest słonecznie i dość ciepło, temperatura w połowie lutego wynosi średnio około 14 stopni. Lubię paryskie ogrody, bo są połączeniem natury ze sztuką nie tylko nowoczesną, choć i ta wkomponowuje się całkiem nieźle w krajobraz obok tej klasycznej, akwenów wodnych (stawy i fontanny) i ogromnej ilości zielonych krzesełek, które zapraszają przechodniów do spoczynku. Jest tak ciepło, że wielu z tego zaproszenia skwapliwie korzysta. W ogrodach Luksemburskich koncert muzyki na żywo. W Ogrodach obok Pałacu Roayl młoda para robi sesję fotograficzną. |
Tuileries |
|
Tuileries |
Na Montmartre - znowu mylę drogę wychodząc z metra i zamiast kierować się do windy pokonuję ślimakowate schody na wysokość szóstego piętra, przy czym się tak zasapię, że nie mogę złapać tchu. Dla dopełnienia tej wędrówki gps, który miał mnie doprowadzić do kolejki wjazdowej na wzgórze prowadzi mnie prosto na jego szczyt. Ilość schodów, które pokonałam tego dnia jest chyba większa niż ilość schodów, jakie pokonuję w ciągu miesiąca. Bardzo nie lubię wchodzić pod górę. Za to przecudnej urody widoki ze wzgórza wynagradzają trudy wspinaczki. |
Sacre Couer
|
Tam, w tej enklawie artystów ulicznych i galerii malarskich kupuję reprodukcję malarza, za którym nie przepadam, natomiast przepadam za jego Dziewczyną w oknie (bo namalowana od tyłu, bo nostalgia, bo tajemniczość, bo dominuje mój ulubiony kolor niebieski). Kiedy opuszczam wzgórze tym razem kolejką upieram się, aby zrobić zdjęcie młyna (Moulin Rouge), jest to jakieś dwie, a może trzy stacje metra dalej, ale co zrobić, kiedy zupełnie zapominam, że mogłabym podjechać metrem i idę z buta. Tego dnia mam w nogach prawie dwadzieścia kilometrów, czyli, jak na mnie, całkiem sporo. |
Moulin La Galette
|
Jadam w dzielnicy Łacińskiej, bowiem tak już mam, że jak raz mi coś posmakuje to lubię wracać, a ponieważ pierwszego wieczoru trafiłam na przepyszną pierś z kaczki z konfiturą z figi jeszcze dwukrotnie próbuję tam się stołować ze zmiennym powodzeniem. Paryż kusi słodkościami, chyba jak każde miasto, które odwiedzamy podczas podróży. Mnie przynajmniej kusił. Trudno się oprzeć tym kolorowym, fikuśnym ciasteczkom, które sprawiają wrażenie ambrozji, choć nie zawsze nimi są. Natomiast świeża bagietka z masełkiem i kawałkiem serka pleśniowego, popita kieliszkiem czerwonego wina zawsze smakuje wyśmienicie i z powodzeniem zastąpi obiad, czy kolację.
Jednym z miejsc, które odwiedzam po raz pierwszy jest Muzeum Rodina. I tu znowu przypomina się scena z filmu O północy w Paryżu, kiedy zarozumiały i pedantyczny przyjaciel Inez kłóci się z przewodniczką opowiadając o muzie rzeźbiarza. I tu kolejny Ogród, tym razem zachwycający ilością rzeźb Rodina. Można też obejrzeć kilka rzeźb wykonanych przez jego muzę. |
Pocałunek Rodina
|
|
Myśliciel Rodina
|
Przez przypadek wchodzę do Petit Palace znajdującego się na przedłużeniu Mostu Aleksandra (tego najbardziej okazałego i dekoracyjnego z mostów na Sekwanie). Moim ulubionym jest jednak Pont Neuf – może dlatego, iż tak wielu malarzy brało go za obiekt swej pracy. Choćby nasz rodak Gierymski. W Galerii Petit Palace poza przepięknym wystrojem pałacowym i niezwykle urokliwym tarasem-dziedzińcem znajduje się też sala poświęcona impresjonistom, a to już wystarczy, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy. |
Pont Neuf
|
W Muzeum Marmottan (Moneta) kolekcjonuję kolejne płótna z Nenufarami, sama już nie wiedząc, które podoba mi się najbardziej, a zatem wybieram róże. Nie przypominam sobie, abym wcześniej je widziała, a nawet jeśli Monet i róże jakoś mi do siebie nie pasowali. Zapewne wiem jeszcze zbyt mało na temat jednego z pierwszych moich odkryć. Ponownie też zachwycam się obrazami Berthie Morrisot. Kiedy byłam tam kilka tat temu wystawiano jej obrazy z cyklu macierzyństwo, tym razem były to pejzaże. Nie potrafię ocenić, które były ładniejsze. |
Berhie Morrisot
|
|
Róże Moneta
|
Większość moich zdjęć to zdjęcia obrazów i rzeźb. A zatem zdjęcia, których o wiele lepsze wersje można by ściągnąć z internetu, tyle, że te własnoręcznie zrobione są nie tylko odbiciem rzeczywistości, ale i sumą emocji, jakie towarzyszyły ich oglądaniu, dlatego wolę je od najlepszych reprodukcji. W każdej galerii kupuję reprodukcję paru obrazów, ulubionych, albo takich, które stanowią tegoroczne odkrycie. W zasadzie nie muszę przywozić innych pamiątek; zdjęcia i widokówki to dla mnie najwspanialsza pamiątka. Kolejka do wjazdu na Wieżę Eiffela to kolejna kolejka, którą udaje mi się ominąć. Tę atrakcję zaliczyłam kilkanaście lat temu podczas pierwszej, jeszcze zorganizowanej wyprawy do Paryża, spędzając cztery godziny w kolejce do wjazdu windą. Można sobie wyobrazić, ile znaczy cztery godziny czasu, kiedy jest się w mieście 2 i pół dnia. Tyle, że jak już wjechaliśmy na punkt widokowy zapomnieliśmy o nerwach i pretensjach do przewodniczki. Na przeciwko Wieży Eiffela znajduje się Wieża Montparnasse. Jej taras widokowy mieści się pomiędzy drugim, a trzecim (ostatnim) poziomem Wieży Eiffela, a kolejki do wjazdu windą są o niebo mniejsze.
|
Na Polach Elizejskich
|
To oczywiście nie wszystkie miejsca, które odwiedziłam tym razem w P. ale nie liczy się ich ilość, ale nastrój jaki towarzyszył tym wszystkim spacerom, tym chwilom relaksu w ogrodach, tym emocjom w galeriach, temu smakowaniu w knajpkach. A nastrój był fantastyczny, bo po raz pierwszy miałam poczucie, że nic nie muszę, że nie stanie się nic strasznego, jeśli nie wejdę do jakiejś galerii, bo albo w niej już byłam, albo kiedyś do niej dotrę. To pogodzenie związane też z wiekiem, że poznawanie jest też sztuką wyboru. A też poczucie, że ja nic już nie muszę, i jak podróż się skończy ja nadal nie będę nic musiała. A na tę myśl buzia uśmiecha się od ucha do ucha i na sercu czuję lekkość. I jak zawsze mam nadzieję, że wrócę do bardziej dogłębnego opisu miejsc, choć plany są tak rozległe, że nadzieje mogą okazać się płonne.
Potrafisz przekazać Twoją radość z powrotu do Paryża, z niespiesznych przechadzek, drobnych przyjemności, wędrówek i odpoczynków, wielkiej sztuki i wiosennych kwiatów, smaków i zapachów tak, że ma się wrażenie, że to wszystko jest tuż obok, namacalne. Zacierają się jakoś granice między moim wspomnieniem, Twoim Paryżem. Stacja metra Saint-Michel Notre-Dame, gdzie wysiadłaś i zobaczyłaś katedrę jest tą, skąd wracałam, gdy widziałam ją po raz ostatni. Pamiętam jak zatrzymałam się na schodach i odwróciłam się obiecując, że jeszcze tu wrócę, niedługo. (oczywiście tak się nie stało, moje życie potoczyło się całkiem inaczej a później był pożar... i cała reszta). Ale zanim się z nią pożegnałam, siedziałam innego słonecznego, kwietniowego dnia na ławce, w niewielkim ogrodzie między transeptem katedry a Sekwaną, miałam całą stertę zakupionych przed chwilą książek o surrealizmie, które miały się później jakoś przemienić w moją pracę o Rene Crevelu. Nadbrzeża piaskowożółte, Sekwana morska i prawie zielona, błękit nieba. A nad głową gałęzie jaskraworóżowych kwiatów, którymi obsypane były rosnące tam drzewa. To wydaje mi się teraz jak sen. Dobrze, dość tej archeologii wspomnień, idę jeszcze raz czytać Twój Paryż.
OdpowiedzUsuńWłaśnie zobaczyłam cię, jak siedzisz na tej ławce w ogrodzie przy Notre Dame. Może to ta sama ławka, na której siedziałam dziewięć lat temu podczas ostatniego w P. pobytu. Tyle, że wówczas była jesień 2014 r. Nie pamiętam, czy wrzesień, czy październik, bowiem byłam dwukrotnie (po raz drugi spontanicznie z powodu Tańca Wampirów). Ach rozmarzyłam się, czytać po francusku, czy czytać w obcym języku, jakież to daje możliwości poznawcze. No cóż, teraz mam dużo czasu może przełamię swój antytalent językowy i podejmę kolejną próbą. Wszystko się może przecież zdarzyć. Siedzę więc z Tobą na tej ławce pod katedrą, za plecami mając Sekwanę i nasycamy oczy widokiem jedynym w swoim rodzaju w towarzystwie zapachu roślin, delikatnego wietrzyku, ciepła na policzku od słonecznych promieni. Siedzimy sobie zanurzone w chwili, których suma sprawia, że tak bardzo kochamy życie.
UsuńFantastycznie spaceruje się w Twoim towarzystwie po Paryżu. Czytając sam delektuję się miejscami, które przedstawiasz. Fajnie, bez pośpiechu, bez napinania się. Przypomina mi się nasz pobyt w tym mieście ale w innej atmosferze trochę pośpiechu i kurczowego trzymania się planu co jeszcze powinniśmy zobaczyć. Ciekaw jestem jak będzie wyglądała katedra po renowacji, na szczęście widziałem ją przed pożarem. Dziękuję za ten wirtualny spacer. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWiesz, ja od lat marzyłam o takiej niespiesznej chwili i choć za każdym kolejnym pobytem wydawało mi się, że tego pośpiechu jest coraz mniej, to jednak dopiero teraz udało mi się osiągnąć ten stan, który sprawia, że już nic nie muszę. Pamiętam swój zeszłoroczny pobyt w Rzymie i Florencji, gdzie każdego dnia odwiedzałam co najmniej jedną galerię doprowadziwszy się do takiego stanu, że przy czternastej wchodząc do drugiej z sal wszystko zaczęło we mnie krzyczeć i się buntować. Bo to co zawsze było przyjemnością, stało się obowiązkiem poznawania coraz to więcej i więcej. Może trzeba osiągnąć taki moment krytyczny, aby zrozumieć, że czasem mniej znaczy więcej, lepiej, bogaciej. Ale myślę, że trzeba i nad tym pracować, aby ten stan nie był stanem przejściowym, abym podczas kolejnego pobytu nie wpadła w pułapkę konieczności realizowania planu. Choć oczywiście plan powinno się mieć, aby wiedzieć, co chciałoby się zobaczyć, ale jeśli odpuści się punkt, dwa, czy trzy nie powinno się robić sobie wyrzutów. Ciekawe, czy i kolejnym razem uda mi się zastosować do własnych rad :) Na razie cieszę się, że udało się tym razem, bo poza galeriami, obiektami jest we mnie jakby więcej tego Paryża z jego smakami, pogodą, klimatem. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTeż ciekawa jestem tej nowej, ale mam nadzieję zachowanej w swoim dotychczasowym kształcie katedry. Myślę, że z zewnątrz się nie zmieni, problemem może być wystrój wnętrza. Trzymajmy kciuki, abyśmy ją poznali po odbudowie.
Najbardziej zazdroszczę Ci obcowania z wielką sztuką, z obrazami moich najulubieńszych malarzy :). Przepięknie opisałaś swoją wycieczkę, byłoby cudownie przeżyć to w podobny sposób. Mój mąż wiele lat temu mieszkał przez pół roku w Paryżu, pozostało mu zauroczenie Francją, zostały też pewne miłe znajomości, jest plan wspólnej wyprawy, ale ciągle coś nam te plany zmienia. A dwa dni temu mieliśmy gości z Francji i okazję do smakowania przywiezionych win, serów i innych francuskich specjałów :).
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za tę relację, mam przynajmniej jakąś namiastkę wrażeń :).
Ja też sama sobie zazdroszczę. Uwielbiam włóczyć się po mieście, ale wizyta w galerii to taka przyjemność, że trudno ją porównać do czegoś innego, choć może dla każdego to będzie co innego, dla mnie wysłuchanie koncertu, czy musicalu, spacer po ukwieconym ogrodzie, gapienie się na wodę (patrzenie na morze uspakaja mnie ogromnie), spotkanie w miłym towarzystwie. Ale wizyta w Galerii, kiedy spotyka się swoje ulubione dzieła tak na wyciągnięcie ręki, choć w życiu się o tym nawet nie śmiało marzyć, albo odnajduje jakiś przyjemny do oka obrazek i dodaje kolejne nazwisko do osobistej galerii odkryć. Mieszkanie tam przez pół roku- zazdroszczę, ciekawa jestem, czy jak się tak długo mieszka dostrzega się jego piękno na co dzień, czy to nie powszednieje. Mam nadzieję, że nie, bo inaczej moje wyobrażenia rozwiały by się jak puch.
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć z Twojej wyprawy. Piękna, niespieszna, pełna wrażeń...
OdpowiedzUsuńDziękuję
OdpowiedzUsuńByłam w Paryżu ze cztery razy, ale pojechałaby piąty raz. Chociaż czasem przeraża mnie to, co się tam dzieje. To nie jest już taki Paryż, jaki zapadł nam w zbiorowej wyobraźni...
OdpowiedzUsuńNie jest ten Paryż, nie jest ten Rzym, nie jest ta Wenecja. Panta Rhei i nic na to nie poradzimy, ale pomyśl, że za dwadzieścia lat z nostalgią wspomnisz lata dwudzieste mówiąc, iż to już nie ten Paryż. Ja staram się zawsze zamykać oczy na to co mi się nie podoba i szeroko otwierać na to, co zawsze pozostaje piękne, mimo upływu lat. :) Pozdrawiam
UsuńGosiu !
OdpowiedzUsuńDzięki tobie choćby wirtualnie poznaję Paryż.
Pozdrawiam:)*
Cała przyjemność po mojej stronie.
UsuńMałgosiu, cieszę się z Twojej doskonałej relacji. Gdy zobaczyłam Notre Dame opasaną rusztowaniami, to aż mi łezka z oczu pociekła. Patrząc na świątynię, nie wydaje się realne ukończenie prac w 2024 roku. Też marzę aby powrócić do Paryża i niespiesznie spacerować jego ulicami.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam:)
Też było mi trochę smutno i bardzo żal na widok Naszej Pani. Ale z drugiej strony, jako jednak wieczny optymista staram się patrzeć, iż szklanka pełna jest w połowie, a katedra w dużej mierze ocalała.
OdpowiedzUsuńZ całego serca kibicuję Ci w tym Nowym Etapie Życia i jestem niezmiernie ciekawa gdzie Cię jeszcze poniesie 🙂. Byłam w Paryżu trzy razy, trzy razy widziałam też Notre Dame, ten ostatni kilka tygodni przed pożarem. Na wieży Eiffla byłam tylko podczas pierwszego pobytu, za drugim odstraszyła nas kolejka, za trzecim razem wiał tak silny wiatr, że wieża Eiffla była zamknięta cały dzień. Z muzeów byłam w Luwrze jedynie.
OdpowiedzUsuńŻeby tylko z rekonstrukcją Notre Dame nie było tak jak z ukończeniem budowy Sagrada Familia 😉.
Dobrego weekendu. Uściski.
Ja sama jestem ciekawa, gdzie mnie wywieje. Najchętniej poleciałabym do wszystkich większych i mniejszych europejskich miast. Moje marzenia podróżnicze obejmują tylko Europę, nie mogę odbywać zbyt dalekich podróży z powodów zdrowotnych. Ale wiadomo, że aby spełnić wszystkie zabrakłoby życia i trzeba by wygrać w totka. A zatem kolejne destynacje będą pewnego rodzaju loterią. Sagrada Familia też miała być ukończona w tym, czy przyszłym roku. Czyli to równie nierealne, jak z Notre Dame? Nie śledzę tego na bieżąco, byłam w zeszłym roku na wystawie poświęconej tej właśnie budowli i z zaskoczeniem przeczytałam, że mają ją oddać do użytku już niebawem. Ale to pewnie takie pobożne życzenia władz. Widziałam ją jedynie raz przez jakieś piętnaście minut (uroki? objazdowych wycieczek, a raczej porażka) i chętnie pogapiłabym się na nią dłużej. Pozdrawiam
UsuńZażyłaś mnie tymi Nenufarami:) I jeszcze Róże Moneta, to prawdziwy skarb napotkałaś! A że Nasza Pani Paryża kojarzy się tylko z Quasimodem, to jest jasne. Gdyby ta książka nie była taka ciężka, to na następny wyjazd do tej katedry tysiąclecia pojechałabym z Les Miserables i tam bym sobie czytała. Z niecierpliwością czekam na dalsze Twoje opisy, zanim znów pojadę do Paryża to choć za Twoim pośrednictwem tam będę:)
OdpowiedzUsuńNagrałam sobie króciutki filmik z sali z Nenufarami, kiedy kręcę się wokół własnej osi oglądając cztery długaśne płótna. A jakby tego było mało to w Marmotan Muzeum kolejne kilkanaście obrazów z Nenufarami, zwisającymi gałązkami, mostkiem japońskim. Chciałoby się zagarnąć to wszystko. Ale musi wystarczyć to co w pamięci, a ja kręcę się jak na karuzeli otoczona kwieciem barwnym i pięknym. Widzę, że i tobie pokręciła się Katedra Notre Dame w Paryżu (Quasimodo i Esmeralda) z Les Miserables - Nędznikami (JeanValjean i Javert). Ale kocham obie powieści i fakt, gdyby nie były tak ciężkie można by je czytać w Paryżu w miejscach, o których pisze Hugo. Choć czytałam Łuk Tryumfalny Remarque`a pod Łukiem Tryumfalnym i to było cudowne uczucie.
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak się zastanawiałam, dlaczego wypadł mi z obiegu w głowie Dzwonnik z Notre Dame:) To oznacza tylko jedno, czas przeczytać oba dzieła jeszcze raz i chyba na wakacje zrobię sobie taką fantastyczną literacką frajdę
OdpowiedzUsuńZrobiłam tę samą pomyłkę pisząc ten post, dopiero podczas jego redakcji uświadomiłam sobie, jaki popełniłam błąd łącząc bohaterów dwóch powieści w jedną i zapominając o moich ukochanym Dzwonniku, choć wspominałam Quasimodo.
OdpowiedzUsuń