Łączna liczba wyświetleń

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korczak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Korczak. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 kwietnia 2013

Korczak- próba biografii Joanna Olczak-Ronikier


Kiedy przeczytałam kilka entuzjastycznych opinii na temat biografii Korczaka sięgnęłam po inną książkę autorki tj. W ogrodzie pamięci. Dlaczego? To chyba była obawa, jaka towarzyszy mi dość często, kiedy spotykam się z entuzjastycznymi opiniami, obawa przed zawodem, jaki może mnie spotkać, kiedy oczekiwania są dość wysokie. Myślę, że przed lekturą powstrzymywała mnie także jeszcze inna obawa; przed pompatycznością i patosem, stawianiem na piedestale, budowaniem pomników. 

Lektura rozwiała moje obawy.

Autorka pisząc o Korczaku, którego poznała, jako dziecko, którego losy splotły się z losami jej bliskich pisze o nim tak, jak pisze się o osobie, którą darzy się uczuciem, pisze o nim z czułością i sympatią, a jednocześnie w sposób obiektywny i pozbawiony czołobitności. Porusza różne aspekty jego życia, także i te, które mogą budzić kontrowersje, ale opisuje je w sposób taktowny bez wchodzenia z butami w prywatność. Lektura nie rozwiewa wszystkich wątpliwości, jakie mogą się podczas niej narodzić, autorka stawia hipotezy, ale pozostawia margines niedopowiedzenia, pole do interpretacji i przemyśleń.

Książka opiera się głównie (choć nie tylko) na analizie pamiętników Korczaka pisanych w getcie. Próba biografii jest trochę, jak retrospektywny film kręcony w oparciu o luźne zapiski z ostatnich dni życia, przemyślenia, sentencje, które uruchamiają w pamięci obrazy z przeszłości. Przedstawia ona Korczaka - jako pedagoga, pisarza, lekarza, społecznika, ale przede wszystkim człowieka. Człowieka z jego rozterkami, pragnieniami, ideami, który cały swój czas, wszystkie siły i całą energię poświęcał na to, aby uczynić łatwiejszym i szczęśliwszym życie dzieci. Organizował domy dla sierot, kolonie dla dzieci z ubogich rodzin, kształcił kadrę przyszłych pedagogów, cała jego działalność literacko-publicystyczna miała służyć idei rozpowszechniania nowych metod wychowawczych, w których dziecko traktuje się jak człowieka, tym się różniącego od dorosłych, że mniejszego.

Nie sposób pisać o Korczaku (czyli Goldszmicie) w oderwaniu od przedstawienia losów polskich Żydów, ich asymilacji przy jednoczesnych próbach zachowania własnej tożsamości i odrębności. Znalazło się także miejsce na odmalowanie polskiej sceny politycznej w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Po raz kolejny pojawia się refleksja, iż los Żydów zdawał się przesądzony od samego początku.
Korczak starał się zachować apolityczność, gotów był jednak paktować z każdym, jeśli dawało to nadzieję na osiągnięcie celu, czyli można by powiedzieć, że starał się szukać tego co łączy, a nie tego co dzieli, a wszystko dla dobra dzieci.
I jak każdy idealista spotykał się często z niezrozumieniem, zarzutami, atakami.

Nie będę oryginalna, kiedy powtórzę za innymi czytelnikami, ale i mnie w tej książce najbardziej przejmuje smutek, jaki z jej kart przebija. Smutek i rozgoryczenie, iż mimo oddania całego siebie tak niewiele udało się mu osiągnąć, iż to, co budowano z takim trudem i mozołem przyniosło efekty tak jednostkowe, smutek, z powodu niezrozumienia zarówno przez otoczenie, jak i przez samych wychowanków, smutek z powodu samotności i odrzucenia, no i w końcu smutek, bo smutny jest koniec tej historii. Koniec, który jest jedynie jej dopełnieniem, logicznym ciągiem zdarzeń całego życia.
A z drugiej strony, czy rzeczywiście pozostało niewiele? Realizacja idei, podejmowanie działań, literacka spuścizna, zachowanie godności, ocalenie pamięci osób - to bardzo dużo.  
Los Korczaka i całego pokolenia jemu współczesnych zdeterminowała historia. Korczak oczywiście nie działał w próżni, gdyby nie sztab równie oddanych sprawie osób nie byłoby historii Starego Doktora i o tym również pisze autorka w próbie biografii.

Moja ocena książki 5,5/6

czwartek, 11 kwietnia 2013

Hurtownia książek-cz. 5 (Samozwaniec, Rożek, Korczak, Marai, Manfield)


Wykorzystując przymusowy pobyt w domu (z powodu silnej reakcji alergicznej na winogrona z Biedronki) postanowiłam choć w maleńkim stopniu zmniejszyć ilość blogowych zaległości recenzyjnych. Ilekroć piszę o swojej pisaninie „recenzje” uśmiecham się sama do siebie, grafomaństwo- ot- co, a nie żadne recenzje. Policzyłam i wyszło mi jedenaście zaległych lektur. Jedyne wyjście to kolejna hurtownia książek. Coraz ciężej pisze mi się o książkach przeczytanych kilka miesięcy temu. A zaległości sięgają już grudnia. Ach, gdzie te piękne czasy, kiedy ilość książek opisanych równała się ilości książek przeczytanych. Niestety nie mam zwyczaju robienia notatek, karteczki przyklejam z rzadka, więc pozostaje ledwie ślad w pamięci. A i ten z czasem blednie coraz bardziej.
Zalotnica niebieska Magdalena Samozwaniec. 
Znającym twórczość Magdaleny Samozwaniec (siostry Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, córki Wojciecha Kossaka, wnuczki Juliusza Kossaka, kuzynki Zofii Kossak-Szczuckiej, autorki między innymi parodii Trędowatej Na ustach grzechu) nie potrzebuję do lektury zachęcać. Tych, którzy czytali Marię i Magdalenę muszę ostrzec, iż część historyjek i anegdotek opisana w MiM została w Zalotnicy niebieskiej powtórzona. I trudno się dziwić, wszak osoby w nich występujące są tożsame. To kolejna książka wspomnieniowa, w której siostra siostrze składa wyraz miłości i podziwu w sposób niemal bezkrytyczny. Może to trochę irytować, choć z drugiej strony to może uczucie zazdrości nam doskwiera, bo dobrze mieć taką siostrę - przyjaciela. Zalotnica niebieska to książka o silnych więzach rodzinnych (przyjaźni z siostrą, kumplostwie z ojcem), o czasach dwudziestolecia międzywojennego, o wielkich tej epoki, wśród których toczyło się życie Kossaków. Dla osób wielbiących klimat epoki i poczucie humoru pani Magdaleny, dla kochających poezję Marii ta książka to prawdziwa gratka i myślę, że nie będzie im wcale przeszkadzać powtarzalność. Osobiście, choć dużym sentymentem darzę książkę Maria i Magdalena nigdy nie byłam szczególną admiratorką ani dwudziestolecia międzywojennego, ani córek Kossaka. Co więcej po lekturze MiM nieco znielubiłam Lilkę (za jej egoizm i poczucie wyższości wobec osób mniej uzdolnionych, za próżność, powierzchowność), a w postawach obu sióstr pewien bezkrytycyzm wobec tatki. Paradoksalnie większe zrozumienie dla Lilki znalazłam w Zalotnicy niebieskiej, a to z powodu zamieszczonych tu wierszy. Paradoks polega na tym, iż w odbiorze poezji jestem kaleką i mimo kilkudziesięciu prób zmiany tego stanu rzeczy - jestem na poezję po prostu głucha. Jedyny rodzaj poezji, która do mnie przemawia to poezja śpiewana. Czytając książkę ze zdziwieniem stwierdziłam, że kilka z wierszy Pawlikowskiej słyszałam już wcześniej w postaci śpiewanej i bardzo mi się one podobały. Co więcej poznałam i polubiłam kilka kolejnych, co poczytuję sobie za duży krok na przód w przezwyciężaniu własnych ograniczeń. Myślę, że dzięki poezji, a także dzięki fragmentom korespondencji udało mi się nieco lepiej zrozumieć poetkę, a mój odbiór postaci stał się cieplejszy i życzliwszy. 
Nietypowy przewodnik po Krakowie Michał Rożek
Od pewnego czasu nie wyjadę nigdzie dopóki nie „poznam literacko” miasta, do którego zmierzam. Kiedy inni kupują foldery, bedekery, przewodniki pełne kolorowych zdjęć na kredowym papierze, ja czytam raczej literaturę, słucham muzyki, poznaję architekturę kraju, do którego zmierzam oraz zbieram informacje na temat zbiorów muzealnych. Ciężko mnie zadowolić „zwykłym” przewodnikiem zawierającym typowe turystyczne informacje, choć i takie przeglądam. Nietypowy przewodnik nie zawiera ani jednej kolorowej fotografii, ani jednego zdjęcia sztandarowych zabytków grodu nad Wisłą, a jest jak do tej pory najciekawszą pozycją o Krakowie, jaką czytałam. Nietypowy przewodnik po Krakowie to bogaty zbiór informacji z różnych dziedzin życia; zbiór faktów, i anegdotek. Autor prowadząc nas uliczkami i zaułkami królewskiego grodu z pasją opowiada o swoim ukochanym mieście. Całości dopełniają fragmenty wierszy oraz czarno-białe rysunki krakowskich detali; fragment gzymsu, posąg, kolumna, dorożka. Detal, który od razu przywodzi na myśl opisywany obiekt. Przed każdym spacerem znajduje się odręcznie narysowana mapka fragmentu miasta. Książkę można czytać od początku do końca chronologiczne, można też czytać rozdziałami, w zależności od potrzeb. Towarzyszyła mi podczas wszystkich spacerów po mieście. Jedyny minus to brak bibliografii.Książka przeczytana w ramach wyzwania z półki 2013
Król Maciuś Pierwszy Janusz Korczak 

Po audiobooka sięgnęłam pod wpływem lektury biografii Korczaka pióra Joanny Olczak-Ronikier. Na fali przewijających się refleksji, czy powinno się wracać do lektur dzieciństwa, czy też raczej pozostać przy pierwszym wrażeniu nieskażonym wiedzą i doświadczeniem nie mogę zabrać głosu, bowiem Króla Maciusia, jako dziecko nie czytałam. Jak przez mgłę kojarzę filmowe ekranizacje. Jak na Korczaka przystało bajka dla dzieci nie pozbawiona jest sporej porcji dydaktyzmu. W fikcyjnej krainie po śmierci króla jego następcą zostaje mały chłopiec Maciuś. Początkowo uzależniony od dorosłych pełni on funkcje reprezentacyjne, jednak z czasem ogarnięty dziecięcym marzeniem zdobycia sławy wyrusza wraz z przyjacielem na wojnę. Tam przechodzi trudną szkołę życia, nabiera doświadczenia i pokory. Po powrocie przejmuje ster rządów, wprowadza reformy, przyznaje dzieciom prawa dorosłych, jednak z czasem ulega podszeptom złych doradców i zaprzepaszcza wszystko, co osiągnął wcześniej. Za doprowadzenie kraju do upadku zostaje skazany na pobyt na bezludnej wyspie. Ta początkowo przygodowo-awanturnicza opowieść niesie smutne przesłanie i gorzką pigułkę o życiu dorosłych, którzy sobie i dzieciom zgotowali okrutny los. Jakoś trudno mi czytać Maciusia wyzwoliwszy się od wiedzy na temat drogi życiowej jego autora. Korczak zawsze traktował dzieci bardzo poważnie i po partnersku, dlatego przekazuje im wiedzę trudną na temat odpowiedzialności ludzi sprawujących rządy. Porusza w niej kwestie uczciwości, fachowości, lojalności, samodzielności, tolerancji. Podkreśla, jak ważne jest, aby dorośli nie zapominali o tym, że sami także byli kiedyś dziećmi. Mnie się książeczka podobała, choć nie jestem do końca przekonana, czy dzieci potrafią odczytać jej przesłanie. Polityka zawsze jawiła mi się i nadal tak mi się jawi, jako coś brudnego, wstrętnego, przytłaczającego, coś od czego chcę się trzymać z daleka i od czego chciałabym trzymać z daleka dzieci. Chyba jestem anarchistką. 
Dziedzictwo Estery Sandor Marai
Pierwsze spotkanie z prozą Maraia było udane i dobrze rokujące na przyszłość. Z odniesieniami do jego prozy spotykałam się zarówno w literaturze, jak i na zaprzyjaźnionych blogach, dlatego byłam jej niezmiernie ciekawa. Na pierwszy ogień sięgnęłam po krótką formę. Książeczka liczy nieco ponad sto stron. Jest to książka z gatunku tych, które zostają gdzieś w człowieku jeszcze długo po przeczytaniu, powodują literackiego kaca, bo nie zostają na powierzchni a włażą pod skórę. Książka mnie zaintrygowała. Myślę, że Marai zostanie moim dobrym znajomym, jak wcześniej np. Szabo, takim, którego można nie widywać latami, ale jak się pojawi zawsze znajdzie się z nim nić porozumienia. Po kilkudziesięciu latach milczenia do domu Estery przyjeżdża Lajos, jej jedyna miłość, oszust, fałszerz, nicpoń, kłamca, wampir emocjonalny, diabeł wcielony. Nie ma w rodzinie osoby, której by nie oszukał, a jednak wszyscy ponownie ulegają jego urokowi i każdy na nowo podejmuję jego grę. Krótka książeczka budzi spore emocje, dlaczego, jak to możliwe, czy jest jakiś powód, usprawiedliwienie, przyczyna. Autor nie udziela odpowiedzi, nie wiemy, dlaczego rodzina, dlaczego Estera po raz kolejny grają w grę, w której Lajos rozdaje karty. Lajos irytujący, wkurzający, niereformowalny, Lajos, który krzywdzi i oszukuje wmawiając ofierze, że to dla jej dobra. Estera opowiada całą historię z dystansem, nieco ironicznie, humorystycznie, choć jest to humor gorzki. Ona, podobnie, jak czytelnik próbuje zrozumieć swoje wybory. Tyle, że ich nie sposób zrozumieć. Podobał mi się klimat opowieści, tajemniczość, zaprzeczenie tezie, że wszystko da się wytłumaczyć. 
Garden party Katherine Mansfield 

Garden party to zbiór opowiadań, jakie Kaherine Mansfield wydała w 1922 r. Kilkakrotnie już podkreślałam, iż nie przepadam za krótką formą, jest taka ulotna i rzadko zostaje w pamięci na dłużej. Dziś po czterech miesiącach od lektury w pamięci pozostały jedynie; liryczno-poetycki klimat opowiadań, kilka szczegółowych opisów miejsc, parę postaci, znajdujących się w zwyczajnych sytuacjach i przeświadczenie, że nic tu nie dzieje się przypadkiem i zwyczajnie. Pamiętam tytułowe opowiadanie. W domu Laury trwają przygotowania do przyjęcia. Robotnicy przestawiają meble, dziewczęta szykują kwiaty, kucharki przygotowują jedzenie. W pewnej chwili okazuje się, iż w sąsiedztwie zmarł człowiek. Propozycja Laury, aby odwołać przyjęcie nie spotyka się ze zrozumieniem rodziny. Przyjęcie się odbywa, a po jego zakończeniu Laura zostaje wysłana do domu sąsiadów z poczęstunkiem. To zderzenie dwóch światów, bogactwa i biedy, obłudy i uczciwości, pozorów i szczerości, życia i śmierci, dwóch życiowych filozofii robi wrażenie. I wahania Laury - będące jakąś iskierką nadziei i niedopowiedzenie, czy to zdarzenie coś w jej życiu zmieni, czy też wszystko pozostanie po staremu. 
Uff, ależ odwaliłam kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty, zupełnie, jakbym była w pracy, a nie na zwolnieniu.