Łączna liczba wyświetleń

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chmielewska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chmielewska. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 sierpnia 2015

Hurtowo, czyli Złodziejka książek, Papieżyca Joanna i (Nie) boszczyk mąż

Złodziejka książek - Zusak Marcus (Audiobook)
Gdyby oceniać książkę ilością łez wylanych podczas  lektury to należałoby ją zaliczyć do pierwszej dziesiątki najlepszych książek, jakie przeczytałam w przeciągu ostatnich dwóch lat. Było jednak w tej lekturze coś, co sprawiało nieprzyjemny zgrzyt, wyczuwałam jakiś fałsz. Bohaterka Liesel Meminger to mała dziewczynka, oddana na czas wojny rodzinie zastępczej z powodu nieprawomyślnych poglądów ojca. Liesel, która kolejno traci wszystko, co kocha (tatę, brata, mamę, przyjaciół) azyl znajduje w książkach. Brzmi ciekawie, nawet, jeśli tą pierwszą książką, na której nauczy się czytać jest Podręcznik grabarza. Narratorem jest śmierć, ale choć sieje spustoszenie, to jednak próbuje wzbudzić (jeśli nie litość)  zrozumienie, bo przecież ona jest tylko wykonawcą czyjejś woli. Autor w sposób wzruszający opisuje koszmar wojny, której ofiarami są niewinni. Jak napisałam wyżej spłakałam się niemiłosiernie czytając o ogromie krzywd i tragedii ludzkich. Tylko z czyjej winy one się dzieją? Otóż autor podobnie jak śmierć czyni jedynie wykonawcą czyjeś woli, tak Niemców czyni jedynie ofiarami systemu. Bo przecież oni nie chcieli, a co najwyżej godzili się lub musieli się pogodzić z rozwojem wydarzeń, bo przecież oni też byli ofiarami i oni cierpieli niedogodności wojny, głód, wypędzenia i oni ginęli na wojnie. Z niedowierzaniem czytałam o wzmiankę o Hitlerze, który zdaniem autora był jedynie siewcą słów.
Wpadł na pomysł, że będzie rządził światem za pomocą słów. „Nie będę strzelał z pistoletu –stwierdził - Nie będę musiał”. Trzeba mu przyznać, że nie działał pochopnie ani głupio. (...) Cały obszar swego kraju gęsto obsadził słowami .”
Moim zdaniem Złodziejka słów to lektura szkodliwa, bowiem czytelnik odnosić z niej może błędne przekonanie, iż Niemcy były takimi samymi ofiarami wojny, jak inne narody. Zwłaszcza młody czytelnik, dla którego historia II wojny światowej staje się powoli tak odległa, jak dla mojego pokolenia historia bitwy pod Cedynią. Lektura tym bardziej szkodliwa, iż autor nie jest pozbawiony literackiego talentu i potrafi grać na emocjach.

Papieżyca Joanna Donna W. Cross
Postać legendarna, czy autentyczna – to pytanie będzie zapewne jeszcze długo zaprzątało umysły ciekawskich. Zdając sobie sprawę, iż nigdy nie dowiemy się, czy Jan Anglicus (właściwie Joanna) pod imieniem Jana VIII rzeczywiście zasiadał/ła na tronie Piotrowym (pomiędzy papieżami Leonem IV i Benedyktem III) w latach 853-855 autorka napisała powieść, w której kontrowersyjna historia / legenda jest pretekstem do ukazania realiów epoki. Europa z IX wieku, to raczej mało znany okres w historii. Realia życia w małej, ubogiej wiosce, czy na rubieżach monarchii, całkowite podporządkowanie kobiet ich męskim „opiekunom”, brak prawa do wykształcenia dla płci pięknej, surowe warunki życia, wiara w zabobony, ciągłe najazdy, gwałty, zniszczenia stanowią ciekawe tło dla fikcyjnej acz prawdopodobnej historii. Dla uatrakcyjnienia opowieści bohaterka cudem unika całego splotu nieprawdopodobnych okoliczności. Najciekawsza część opowieści dotyczy dzieciństwa Joanny, w której poznajemy życie niekochanej, poniżanej przez ojca i brata dziewczynki o bystrym umyśle i głodzie wiedzy. Kiedy udaje się do zakonu i wiedzie życie pod męskim przebraniem historia staje się bardziej mglista. A już najmniej udany jest wątek romansowy, jednak, skoro przekazy (legendy) podają, iż Joanna zmarła w trakcie porodu jest to wątek niezbędny. Sama postać Joanny jest nie do końca dopracowana. I choć po powieści historyczne sięgam rzadko to lekturę uważam za miłe urozmaicenie upalnych sierpniowych dni, choćby ze względu na dokonane z pietyzmem odtworzenie historycznych realiów oraz mimo wszystko ciekawie poprowadzoną fabułę.

(Nie) boszczyk mąż Joanna Chmielewska
Nie umiem powiedzieć, dlaczego ta książka kiedyś szalenie mnie śmieszyła. Dzisiaj przeczytałam może bez otrząsania się, ale i bez zachwytów. Zabrakło mi tego właściwego pani Joannie poczucia humoru. Sam pomysł opiera się na próbie zamordowania męża przez osobę o umysłowości debilki do kwadratu, czyli nic nowego, bowiem większość potencjalnych sprawców u Chmielewskiej to osoby nie grzeszące inteligencją. Żona – niedoszła morderczyni poza brakiem inteligencji wyróżnia się talentem kulinarnym godnym master chefa oraz monstrualnymi rozmiarami. Kilka razy podczas lektury się uśmiechnęłam, jednak powodów do śmiechu pełną gębą nie odnalazłam. Ponowna lektura rozczarowała. Jako osoba od zawsze stosująca różne diety z zainteresowaniem czytałam o próbach odchudzenia głównej bohaterki. Tyle, że dziś lepsze rady można wyczytać w Internecie. Książka przeczytana w ramach wyzwania stosikowe losowanie u Anny.

niedziela, 7 kwietnia 2013

Krwawa zemsta oraz Dom sióstr- książki na których poległam


Nie lubię pisać takich recenzji, jak te poniżej. Nie sprawia mi przyjemności pastwienie się nad literaturą, bo nie mam ku temu ani wiedzy, ani predyspozycji, ani umiejętności. Pomyślałam jednak, że skoro piszę o tym co mi się w czytanych książkach podoba powinnam też napisać, co mi się w nich nie podoba. A czy inni podzielą moje zdanie, to już inna sprawa. Lekturę pierwszej z książek przerwałam w połowie, drugą wysłuchałam do końca, choć może lepiej byłoby w moim przypadku w ogóle nie zaczynać.
Krwawa zemsta Joanna Chmielewska
Nie jestem pierwszą osobą, którą rozczarowują ostatnie powieści Joanny Chmielewskiej, tym bardziej rozczarowują, im wcześniej zachwycały. Nie mniej jednak czytałam dotąd niemal wszystkie i nawet Gwałt, który oceniłam jak dotąd najniżej doczytałam, choć z dużym trudem do końca. Niestety na Krwawej zemście poległam w połowie. I to mimo dwóch prób przeczytania lektury. Książkę pożyczyłam bowiem od koleżanki, która twierdziła, iż jest ona powrotem autorki do formy. To samo twierdził ZWL.

Niestety, ja tego powrotu do formy nie odnalazłam. Bazyl napisał o tej książce "Za dużo Chmielewskiej w Chmielewskiej" i ja się z tym stwierdzeniem zgadzam. Jest ona i moim zdaniem przekombinowana. Autorka chciała umieścić w niej tyle śmiesznostek i udziwnień, że zaczynałam się w tym gubić. No i sam pomysł pisania o odwłoku Emilki nazywanej kręcidupcią jakoś mnie nie przekonał. Ileż można odmieniać przez przypadki, rodzaje, liczby kręcidupcię i pisać o sztukach wyczynianych przez jej cztery litery, które to umiejętności tak ogłupiają męską i jak się okazuje żeńską część personelu pracowni architektonicznej, że właściwie świat dzieli się na kręcidupcię i całą resztę. To co miało być w zamierzeniu, jak domniemywam, humorystyczną wstawką staje się nużącym tematem numer jeden. Nie odnalazłam w tej powieści ani ciekawego pomysłu, ani ostrego, ciętego języka (dialogi tak zakręcone, tak udziwnione, że aż trudno było je zrozumieć, choć może to tylko ja nie dostrzegłam ich finezji), postacie mało oryginalne.
Męczyłam się okrutnie i doszedłszy gdzieś do połowy książki podjęłam męską decyzję zakończyć w tym miejscu, żywiąc nadzieję, że może po prostu nie odnalazłam w niej tego czegoś, co nadawało jej lekkość i polot, zamiast rozczarować się bez złudzeń.


Dom sióstr Charlotte Link (audiobook)
Kto wie co mnie podkusiło do zapoznania się z tą książką ręka do góry. Nie przepadam za współczesną literaturą, która kusi z półek księgarni, jako kolejny bestseller roku. Nie ulegam entuzjastycznym opiniom blogerów i opisom na okładce. Nie w moim guście Zafon, Lackberg, Kalicińska. Powieści zachwalanej, jako najlepsza powieść pisarki wysłuchałam w postaci audiobooka. Sama chciałam. Zajęło mi to cztery popołudnia (na szczęście jedynie cztery) i z każdą godziną słuchania zastanawiałam się, dlaczego słucham dalej. Myślę, że fakt, iż dopiero co poległam na Krwawej zemście był tu istotną przyczyną. Nie lubię się poddawać bez walki, no więc walczyłam ze sobą do końca. Czasami dopiero zakończenie potrafi sprawić, że lektura nabiera innego znaczenia. Niestety nie w tym przypadku, a może nie w moim przypadku.

Czytałam, że jest to porywająca historia, że ciekawa saga, że opowieść tajemnicza i mroczna, że z historią w tle, że głęboka psychologicznie. Niestety mnie nie udało mi się w niej odnaleźć żadnej z tych cech. Historia mnie nie zainteresowała, wydawała mi się szalenie przewidywalna. Rodzący się ruch sufrażystek i dwie wojny światowe będące tłem wydarzeń przedstawione zostały tak, jakby pisała o nich osoba, która nie zadała sobie najmniejszego trudu zgłębienia tegoż historycznego tła (dla mnie opisy są powierzchowne i przewidywalne). Postaci wydają mi się papierowe, sztuczne i irytujące, ale nie tyle irytujące z powodu zachowania, co niekonsekwencji zachowań. Żadna z bohaterek nie wzbudziła nawet cienia mojej sympatii, ale tak naprawdę autorka nie pozwoliła mi żadnej z nich poznać. Postacie opisuje poprzez ich zachowania, a nie ich przemyślenia, czy motywy postępowania. Wszystko, co wiemy o bohaterach to słowa i sądy innych bohaterów. Tyle, że sądy te nie znajdują potwierdzenia w czynach i w rzeczywistości.


Uwaga - bo zdradzę kilka szczegółów z fabuły, więc osoby pragnące przeczytać książkę powinny nie czytać dalszej treści notki.

Jedna z bohaterek powieści, Francis bez cienia wyrzutów pozbywa się dwukrotnie dziecka, bo narodziny zakłóciłyby jej romans z niestabilnym emocjonalnie mężem siostry, z którym przez dwadzieścia lat pozostaje w związku. Kiedy wybucha wojna cieszy się z tego, iż nie posiada synów, bowiem nie przeżyłaby, gdyby powołano ich na front. Ta sama Francis wcześniej z dnia na dzień staje się nagle uczestniczką walki o prawa kobiet, bowiem trafiła do więzienia, jako przypadkowy uczestnik manifestacji. Jakieś to niewiarygodne i niepoważne i nie budzi mojego zaufania do postaci. Francis zresztą zachowuje się często irracjonalnie, a powodów takich zachowań autorka nam nie ujawnia. Nie chce, czy nie potrafi zbudować psychologicznego portretu postaci? Jeśli nie chce - to jest to jakiś pomysł, choć ja go nie kupuję. Inna bohaterka Barbara (dojrzała, wykształcona kobieta) spędziwszy noc z ledwie poznanym mężczyzną (odmawiając wcześniej miesiącami tego przywileju mężowi) zwierza mu się z najgłębiej skrywanych tajemnic, którymi są…. fakt, iż jako dziewczynka była gruba i nie miała powodzenia u chłopców.

Żadna z bohaterek nie wzbudziła we mnie nawet cienia sympatii; ani Frances pozornie silna, niezależna, zaradna kobieta, której nie udało mi się poznać, ani rozchwiana emocjonalnie Wiktoria, według której powołaniem kobiety jest być żoną i matką (zwłaszcza kiedy żebrze i skamle do ukrywającego się w domu sióstr niemieckiego żołnierza – no, zerżnij mnie, zrób to w końcu), ani mazgajowata Laura, która boi się własnego cienia ani silna, perfekcyjna i zakompleksiona Barbara.

Zarówno bohaterki, jak ich emocje są dla mnie niewiarygodne i sztuczne. Parę razy wybuchłam nawet śmiechem podczas czytania, choć nie sądzę, aby w zamiarze autorki miały to być sceny humorystyczne. Powieść Link nazwałabym czytadłem, którego lektura mnie osobiście nie dała żadnej przyjemności. Wysłuchałam do końca ziewając okrutnie i rozmyślając nad tym, czy rzeczywiście należy wszystkie książki czytać do końca.


Wiem, że są osoby zachwycone tą książką. Ponieważ odezwała się też w komentarzu Sardegna, której lektura książki sprawiła dużą radość - podaję też link do jej recenzji.

wtorek, 18 grudnia 2012

Hurtowo po raz kolejny i nie ostatni


Chciałabym zakończyć ten rok bez zaległości recenzyjnych, a jedyny sposób to kolejna hurtownia książek. Odnoszę wrażenie, że najlepiej pisze mi się o książce na świeżo po lekturze. Natomiast upływ czasu zdecydowanie zaciera obraz i stępia emocje. Przynajmniej w odniesieniu do niektórych lektur.

Lot nad kukułczym gniazdem powieść Kena Keseya z 1962 r. (audiobook)

Wysłuchana jeszcze w sierpniu. W momencie lektury budziła jeśli nie zachwyt, to coś w rodzaju podziwu dla warsztatu pisarza. Tymczasem kilka miesięcy później zastanawiając się, co zapamiętałam z lektury doszłam do wniosku, że niewiele. Do szpitala psychiatrycznego zostaje przysłany nowy pacjent, McMurphy; oszust i cwaniak udający szaleńca dla uniknięcia odsiadki w więzieniu. Okazuje się jednak, iż pobyt w szpitalu daleki jest od jego oczekiwań i kto wie, czy nie gorszy od pobytu w więziennej celi. Powieść odczytuję metaforycznie nie tylko jaki obraz chorej służby zdrowia, ale także, jako obraz otaczającej autora chorej rzeczywistości. Obywateli uwięzionych w świecie zakazów, układów, pozorów, jednostki nieprzystosowane, niepasujące do społeczeństwa i rządzących w imię idei. Powieść ciekawie napisana, choć nieco drażniły mnie postacie jej głównych bohaterów; bezdusznej siostry Ratchet oraz wojującego o prawo do godności i człowieczeństwa dla chorych pacjentów nie przystosowanego do życia w grupie McMurphyego. Moim zdaniem nieco przerysowane. Ciekawym zabiegiem było natomiast uczynienie narratorem głuchoniemego Indianina, u którego zaciera się granica pomiędzy wyobraźnią a rzeczywistością, więc do końca czytelnik nie wie, czy to co się dzieje, dzieje się na prawdę, czy jest jedynie snem Indianina. Moja ocena 3,5/6

Niedziela nad Sekwaną Susan Vreeland  (powieść z 2011 r.)Przeczytana we wrześniu. Kolejna książka na fali mody na pisanie powieści z malarzami w tle. Nie wiem, czy pisarze, a może wydawcy odkryli dobrą koniunkturę na pisanie książek, w których wystarczy uczynić obiektem westchnień młodej panienki któregoś z wielkich, aby książka dobrze się sprzedała. W każdym razie książek z impresjonizmem w tle coraz więcej. Różnorakiej wartości. Nie, nie zamierzam zamienić się w recenzenta - krytyka i pisać, że są to książki dla niewyrobionego czytelnika, czy też perełki dla koneserów, bo jak wiadomo są gusta i są też inne gusta. Niedziela nad Sekwaną w mojej ocenie plasuje się gdzieś pośrodku. Doceniam to, że pisarka poświęciła sporo miejsca malarzowi, a nie skupiła się wyłącznie na wątku romansowym. Choć wątek ten zajmuje sporo miejsca i może zadowolić czytelniczki, które gustują w powieściach z miłością w tle. Niedziela nad Sekwaną jest próbą uchwycenia zmagań Augusta Renoira podczas pracy nad jego wielkim dziełem Śniadanie wioślarzy. Jest w niej (powieści) coś z aury XIX wiecznego Paryża, są autentyczne postacie; modelek i przyjaciół malarza, jest jego przyszła żona. Jest ciężki proces tworzenia, walka z materią, przeciwnościami losu, brakiem funduszy, są rozterki artysty. Książkę czyta się z przyjemnością i choć fabuła ulatuje z pamięci dość szybko to zostaje coś z klimatu tamtych spotkań i próby zatrzymania w czasie niepowtarzalnej chwili. I dla tego klimatu warto przeczytać. Moja ocena 4/6

Wszyscy jesteśmy podejrzani Joanna Chmielewska (audiobook 1966 r.)

Przeczytana w październiku. Do czego może prowadzić nadmiar wyobraźni – przekonuje się bohaterka powieści. Pracująca w biurze projektów Joanna pisze powieść, w której uśmierca kolegę z pracy niebieskim paskiem od szlafroka. O swoim pomyśle informuje wszystkich łącznie z niedoszłym nieboszczykiem i całe biuro zabawia się w odgadywanie sprawcy oraz motywów zbrodni. Nazajutrz okazuje się, że wymyślona historia zamienia się w rzeczywistość, a Joanna staje jedną z głównych podejrzanych. Dla oczyszczenia się z winy z jednej strony wspomaga ona w działaniach przystojnego kapitana milicji (czy na pewno jest to milicjant?, czy może osobnik nie z tego świata), z drugiej gmatwa dochodzenie niemożebnie podrzucając fałszywe tropy. Wszyscy jesteśmy podejrzani należy do wczesnej prozy Chmielewskiej, która bawi absurdem, groteską, humorem. Ponieważ rzecz dzieje się w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia mamy do czynienia z klimatem czasów PRL-u; milicja prowadząca śledztwo, kombinacje i układy pracowników biura projektowego, braki w zaopatrzeniu, machlojki będące następstwem  chorych przepisów, kłopoty finansowe pracowników i pomysłowość obywateli potrafiąca obejść bzdurne wymysły urzędników. A wszystko to opisane z sympatią i uśmiechem. Dodatkową przyjemnością było wysłuchanie książki w doskonałej interpretacji pani Ireny Kwiatkowskiej.
Moja ocena 4/6
Tym sposobem została mi jeszcze jedna książka listopadowa i mogę już pisać o grudniowych lekturach.

sobota, 1 września 2012

Wszystko czerwone Joanna Chmielewska- audio i papier


Wydawca Kobra Media, rok wydania 2001, stron-343.

Uwielbiam tę książkę. Podczas zabawy w dziesięć ulubionych czytadeł na jej wspomnienie uśmiech zagościł mi na gębie szeroki i ogromniasty, taki, co to by można skomentować, no i czego tak szczerzysz kły? Poleciałam więc do pudełka z napisem Chmielewska i z pokaźnego zbioru wyciągnęłam książkę na półeczkę przy łóżku. Niestety, w sierpniu miałam sporo zobowiązań czytelniczych i została ona wypchnięta z kolejki oczekujących. Kiedy w bibliotece zobaczyłam audiobooka pomyślałam - to będzie wyjście; wysłucham w drodze do pracy. Niestety lektorka używa, moim zdaniem tak manierycznej i nienaturalnej interpretacji, że po dwóch rozdziałach płyta poszła w kąt, a książka odzyskała należne jej miejsce.

W domu Alicji, duńskiej przyjaciółki Joanny (narratorki), w miejscowości Allerod, której nazwę używając potocznych skojarzeń można by przetłumaczyć, jako wszystko czerwone, pojawia się całe mrowie gości. To wprowadza gospodynię w stan podwyższonej nerwowości, bowiem hurtowy najazd gości, którzy nie raczą przestrzegać ustalonych wcześniej terminów wizyt, powoduje kłopoty z noclegiem i aprowizacją. Podczas miłego towarzyskiego spotkania odbywającego się w półmroku ogrodowej lampy jeden z gości, Edek usiłuje przestrzec Alicję przed kimś z jej otoczenia. Edek jest pijany, a Alicja nie ma ochoty go słuchać. Kiedy jednak po wyjściu gości okazuje się, iż Edek został zamordowany wykrzykiwane bez ładu i składu ostrzeżenia zaczynają nabierać sensu, a Alicja wraz z trójką stałych gości  zaczynają poszukiwania Edkowego listu, o którym zdążył był wspomnieć przed zejściem. Od tej pory akcja dostaje przyspieszenia, trup (nie-trup) ściele się gęsto, kolor czerwony dominuje nad innymi, Alicja wciąż szuka zaginionych listów (oprócz Edkowego nadeszły nowe, które roztargniona pani domu wciąż gdzieś zapodziewa), liczba gości to rośnie, to maleje, dzięki uczynnemu zbrodniarzowi, a wszystkiemu towarzyszy duński policjant o polskich korzeniach władający językiem w sposób wielce oryginalny. Każde pojawienie się pana Mulgaarda wywoływało we mnie wybuchy śmiechu tak gwałtowne, że udało mi się rozlać mleko i zbić szklankę.

O Chmielewskiej mawia się, że jest ona autorką kryminałów, tymczasem zwolennicy „typowych” kryminałów mogą poczuć się zawiedzeni czytając jej książki. Są one raczej połączeniem komedii kryminalnej z elementami absurdu. Ten rodzaj humoru nie wszystkim przypadnie do gustu. Mnie śmieszy nieodmiennie od lat i wprawia w doskonały humor. 
Alicja jest od niej o ile starsza, a zobacz, jak przy niej wygląda. Jak wdzięczna sylfida. Alicja ma mało wcięcia w talii, ta spódnica jest okropna, wypchana na tyłku i zgruchomiona na brzuchu, i co? Przy Agnieszce Alicja wygląda jak klabzdra, a przy Grecie jak nimfa.

Wszystko czerwone pełne jest absurdu, ilość idiotycznych pomysłów, na jakie wpadają Alicja i jej goście oraz nieudolność przestępcy są zadziwiające.
A wszystko zaczyna się przy świetle czerwonej lampy.

Uroczystość w pełni rozkwitu przeniosła się po kolacji na taras. Obiekt kultu świecił czerwonym blaskiem na wysokości nieco mniej niż metr, oświetlając wyłącznie nogi siedzących wokół osób. Wielki płaski klosz, z wierzchu czarny nie przepuszczał najmniejszego promyka, tak że głowy i popiersia tych osób tonęły w głębokim mroku, za ich plecami zaś panowała ciemność absolutna. Samotne wyeksponowane purpurowe nogi, pozbawione swoich właścicieli, wyglądały nieco dziwnie, ale nawet dość efektownie.

Poniżej kilka cytatów z pana Mulgaarda, jeśli one was nie rozbawią, to raczej nie sięgajcie po książkę.

- Azali były osoby mrowie a mrowie?

-Ta dama – upewnił się – to wasza mać?
 
- A możliwe, że pani wiadomości posiada. O ta osoba, morderca. Pani musi umysłowa robota wykonać, mnogo, wielkie mrowie. Zaprawdę na pamięć waszą zaległo, a musicie rozjaśnić mroki.

- Zaprawdę, pamięć nasza nie powiada nam nic...

- Światłość była na pani osoba. On wykonywa zła zamiara poprzez okno. Pani winna nie siadywać na światłość.

- Zadziwienie odczuwać należy – rzekł. – Nader nieordynarny spożyły jad osoby nieżywe.
Moja ocena książki 5,5/6, audiobooka nawet nie ocenię, to, że nie wysłuchałam do końca mówi samo za siebie. Za to wysłuchałam też fragmentu słuchowiska na podstawie książki i również poczułam się zawiedziona, jak można było tak "zniszczyć" książkę przez tak dziwaczną interpretację. W audiobooku Alicja jest sfrustrowaną, ziejącą jadem wszem i wobec babą, w słuchowisku słodką, idiotką.
I jeszcze moje osobiste wyzwanie wrześniowe. Jest to miesiąc mojego urlopu (już za chwileczkę, już za momencik) dlatego przekornie będzie to miesiąc bez klasyki, z literaturą nieco lżejszego kalibru (no chyba, że mi się wepchnie bez kolejki).

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Gwałtu Joanny Chmielewskiej nie polecam

Ta książka wlazła mi w ręce bez kolejki, wepchała się niechciana i nie planowana. Koleżanka z pracy, znając moją dawną sympatię dla Chmielewskiej zaproponowała mi pożyczkę. Co było robić, nie wypadało odmówić, choć zaznaczyłam, iż owa sympatia nosi znamiona przedawnienia.
Swego czasu przeczytałam sporo książek tej autorki i nie powiem, że bez przyjemności. Przy niektórych wręcz rechotałam ze śmiechu. Po raz pierwszy usłyszałam o niej od mieszkającej z nami ciotki. Czytając „Lesia” tak się głośno zaśmiewała, że nie miałam wyjścia, jak przeczytać, aby przekonać się co wywołuje takie napady śmiechu. Podobało mi się bardzo. O dziwo jednak przeczytawszy „Lesia” rok temu przeżyłam zawód, ledwie przebrnęłam do końca, uśmiechnąwszy się zaledwie parę razy.
Do moich ulubionych pozycji pani Joanny należą „Wszystko czerwone”, „Legat” i generalne wszystkie te książki, w których występuje Joanna i jej mieszkająca w Danii przyjaciółka Alicja. Dla niewtajemniczonych nazywanie gatunku, który uprawia pani Chmielewska kryminałem jest krzywdzące i dla kryminału i dla pani Chmielewskiej. Jest to bowiem humoreska z akcentami kryminalnymi.
Kiedy już wytłumaczyłam się z mojego stosunku do książek Chmielewskiej mogę z czystym sumieniem napisać, iż „Gwałtu” nie polecam. Nie polecam na książkę pierwszego kontaktu, nie polecam osobom nie lubiącym twórczości autorki, nie polecam osobom pasjonującym się kryminałami, a tym bardziej nie polecam osobom nie lubiącym kryminałów. Książka zapewne znajdzie swoich zwolenników, mnie jednak mocno rozczarowała.
"Gwałt" jest parodią procesu sądowego. Miejsce i czas akcji - Polska, czasy PRL. Zapowiada się nieźle. Właśnie kryminały autorki osadzone w czasach głębokiego PRL-u lubię najbardziej. Akcja - sala sądowa - jeszcze lepiej. Uwielbiam książki, których akcja wiąże się z wymiarem sprawiedliwości (może ma to związek z ukończonym kierunkiem studiów?). Opisywana historia jest autentyczną - fantastycznie, wszak to życie pisze najlepsze scenariusze. Jest też trochę elementów humorystycznych, które charakteryzują powieści Chmielewskiej. I na tym właściwie kończą się zalety książki.
Ostry, cięty i dowcipny język autorki gubi się w wiejącej nudą opowieści. Zabrakło mi finezji towarzyszącej wcześniejszym dziełom autorki, oryginalności bohaterów, lekkości i świeżości. Bohaterowie są przewidywalni i papierowi. Fabuła mało porywająca. Czytało mi się ciężko i z ledwością dobrnęłam do końca opowieści. A szkoda, bo temat sam prosił się o opisanie, a główne postacie o sportretowanie.
Moja ocena (z wielką przykrością)- 2/6