Łączna liczba wyświetleń

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łysiak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łysiak. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 grudnia 2017

Malarstwo białego człowieka Waldemar Łysiak tom I

Sztuka jest religią, mistyczną więzią, która duchowo zespala wybrańców. Roger Avermaete
fragment Zaślubin Arnolfich  Jan Van Eyck
Malarstwo białego człowieka to jeden z tych tytułów, co do którego nie miałam wątpliwości, że muszę mieć w mojej biblioteczce. A kiedy już zakupiłam  pierwsze trzy tomy,  zaległy one na półce i pokryły się kurzem. Dzięki losowaniu u Anny zasiadłam do lektury.
W przedmowie autor wyjaśnia co było powodem napisania cyklu. Ujmując rzecz jednym zdaniem – ars longa, Vita brevis (czyli w moim tłumaczeniu - my przeminiemy, sztuka pozostanie, albo życie jest krótkie, a sztuka nieśmiertelna). Autor koncentruje się na wybranym przedziale czasowym, który rozpoczyna wiek XIII, a kończy malarstwo XIX wieku.
Wewnątrz [MBC] zamieszka prawie stu mistrzów. Wszystko są to malarze z ilustracyjno -iluzjonistycznej epoki zachodniego malarstwa, można rzecz; malarze – literaci i malarze - iluzjoniści. U nich również treść gra rolę drugorzędną, lecz o niebo ważniejszą niż w malarstwie postimpresjonistycznym i w malarstwie XX wieku. Tam gdzie kończy się owa narracyjność i razem z nią trójwymiarowość malarstwa, gdzie malarstwo żegna tekst oraz światłocień - tam kończę i ja. Kończę więc u progu malarstwa zwanego nowoczesnym. (str. 24). 
Można nie zgadzać się z opinią autora na temat malarstwa, albo z
FR. Pocałunku Judasza Giotto
tym, iż przedkłada malarstwo stworzone przez białego człowieka (człowieka zachodniej cywilizacji) ponad malarstwo pozostałe, nie można negować faktu, iż autor posiada ogromną wiedzę na temat sztuki i potrafi przekazywać ją w sposób przystępny, choć czasami dość nietypowym językiem.   Często 
stosuje zwroty, czy sformułowania, które mogą razić lub prowokować (myślę, że właśnie taki przyświeca mu zamysł), zapewne nie każdemu spodoba się dosadny język, ale treść jest tak ciekawa, że można przymrużyć oko na formę. Momentami wydawało mi się, iż autor „popisuje” się znajomością tematu, ale Daj Panie mnie taką znajomość, to chętnie i ja się zacznę się nią popisywać. 
Chociaż nie ma to najmniejszego znaczenia, podobnie, jak autor w malarstwie zatrzymałam się na epoce postimpresjonizmu. Nie przemawia do mnie sztuka abstrakcyjna i wszystkie te kubizmy i inne - izmy/-yzmy. Lubię treść i impresję. Symbolizm – owszem, ale poparty fabułą lub wrażeniem. Co do tytułu - który może budzić kontrowersje – to i mnie trudno byłoby koncentrować się na malarstwie człowieka czerwonego, żółtego, czy czarnego – przede wszystkim dlatego, że go nie znam, ale  może też dlatego, że jestem za bardzo zamknięta na inność w sztuce i nie potrafiłabym jej odczuć, tak jak odczuwam sztukę wywodzącą się z kręgu cywilizacji zachodniej – wyrosłą z włoskiego gotyku (choć wzorowaną na sztuce bizantyjskiej). Nie piszę tego, aby bronić autora, którego poglądy i przekonania są mi kompletnie obce, ale być może w tej jednej kwestii jestem równie zamknięta na inność, jak pan Łysiak. 
Portret młodej kobiety Petrus Christus
Pierwszy na tapetę został wzięty Giotto di Bondone, zwany po prostu Giottem. Już wprowadzenie gloryfikujące wiek XIII, jako wiek rozwoju humanizmu, wiek o wiele bardziej pokojowy niż następujący po wiekach średnich Renesans, nie mówiąc o naszym XX  wieku zaskoczyło.
Przeciętny intelektualista wie, że kamieniami milowymi były Odrodzenie wieku XV (Quatrocento) i Oświecenie w wieku XVIII (Settecento), że to one zreformowały świat i zbudowały współczesną cywilizację. A przecież nie wiek XV, lecz wiek XIII był pierwszą taką rewolucją w naszym tysiącleciu. Okrzepła wówczas reforma agrarna zaczęta dwa stulecia wcześniej stworzeniem pługa kołowego, wiatraka i trójpolowego systemu uprawy ziemi. … To właśnie XIII wiek inicjuje ruchy reformatorskie, które niedługo rozwalą kościół europejski na pół. W XIII wieku ma miejsce boom wynalazków technicznych i rozwoju naukowego… budujący podwaliny empiryzmu i przygotowujący późniejszą gigantyczną eksplozję techniczną. Wreszcie …- estetyka i sztuka XIII wieku…. Literatura dostaje nowy impuls (Dante), architektura osiąga techniczną wirtuozerię klasy nawet dziś imponującej (vide katedry gotyckie), rzeźba rwie się ku klasycyzmowi (Reims) czy humanistycznemu naturalizmowi (Bamberg, Naumburg, etc.), a pewien malarz, sto kilkadziesiąt lat przed Renesansem, toruje pędzlom europejskim szlak do Renesansu. Mistrz Giotto. (Str. 41)
Obrazy Giotta nigdy nie robiły na mnie wrażenia, jego malarstwo wydawało się dość skostniałe, prymitywne, płaskie, nie widziałam w nim nic nowatorskiego. No tak, tyle, że wszystko zależy od perspektywy. Jeśli porównuje się Giotto z jego XV wiecznymi kolegami to wydaje się on dość bizantyjski. No ale jeśli już porównać go z malarzami bizantyjskimi, to jego postaci nabierają „krwi i kości”, posiadają „duszę i nerwy”. Giotto robił co mógł, żeby wyzwolić je z niematerialności figur Bizancjum oraz z gotyckiej idealizującej stylizacji i z manieryzmu gotyckiego. (Str. 45) I mimo, że są to nadal „ciężkie, uproszczone, zgeometryzowane” postacie, obrazom daleko do trójwymiaru, perspektywa jest kaleka, tło bezbarwne i bez znaczenia, … Giotto
Madonna z dzieciątkiem wśród aniołów Jeana Fouquet
ożywił płaszczyznę malarską, zastępując gotycką i bizantyjską abstrakcję fikcją, której humanizm, realizm i krwista narracja były czymś nowym zupełnie. Po raz pierwszy od czasów starożytnych artysta wytworzył iluzję w miarę sugestywną, zaludnioną postaciami, które - choć są takie toporne i znieruchomiałe- mają więcej życia niż rozhisteryzowane figury „gotyckiego ekspresjonizmu”
(Str.50). Charakterystyczną cechą malarstwa Giotto jest też spojrzenie „oczu w oczy” (struna sprężenia wzroku); przenikliwe, przeszywające, znaczące. 
Kolejne rozdziały poświęcił autor sztuce przedstawicieli szkoły sieneńskiej (Simone Martini i Stefano Sassetta), którzy w przeciwieństwie do Florentyńczyków nie ulegli nowatorstwu, a zatrzymali się na tradycyjnym sposobie tworzenia. Z zamiłowania do tradycji, braku odwagi, talentu, czy dla zaspokojenia gustom klienteli - nie wiadomo. W każdym razie nie można odmówić tym obrazom uroku, mimo, iż ich malarstwo wykazywało dużo większe przywiązanie do tradycji bizantyjsko-gotyckiej aniżeli do protorenesansowych nowinek. To połączenie bizantynizmu z gotykiem doskonale widoczne jest w Zwiastowaniu Simone Martiniego (o obrazie pisałam tutaj). Bizantyjski przepych (przejawiający się w dużym użyciu złotego barwnika), linia nadająca kontury postaciom i otaczającym je elementom architektonicznym, poetyckość i elegancja, finezja i subtelność kolorów. I aż szkoda, że nie zachował się namalowany przez niego portret Petrarkowej Laury, której twarzyczka musiała przypominać smutne i anielsko urocze buźki Madonn ze Zwiastowań. 
Dziecko z Portretu Starca z dzieckiem Girlandaio
Za przykład Łysiakowego języka niech posłuży tytuł kolejnych rozdziałów; Wolność dwóch Tomków M. (czyli pierwsza nowożytna golizna frontowa). Chodzi o Tommaso Masaccio i Tommaso Masolino. A jeśli już wspomniałam o języku autora to jeszcze jedna próbka mogąca wywołać mieszane uczucia wobec stylu pisarza. 
Wydrowate śpiewające kurwiątko zostało rozreklamowane jako Madonna, a na teledyskach zmieszano klastyczne sacrum z ekshibicjonistyczno -pornograficznym profanum, to jest symbole Chrześcijaństwa i atrybuty liturgiczne z rozbujałym biustem i wypiętą dupiną piosenkarki. (str. 294).
Przy czym słowa te padają w rozdziale Madonna z dzieciątkiem wśród aniołów Jeana Fouqueta, który to obraz uznany został za przedstawienie pierwszej, najbardziej rozerotyzowanej Madonny w historii malarstwa, bardziej skandaliczną aniżeli włoskie dziwki wyobrażone pędzlami jako Madonny, gdyż jest raczej Madonną ukazaną, jako dziwka. (str. 290). 
Zaślubiny Arnolfich
Czytanie Malarstwa białego człowieka od deski do deski to wyzwanie karkołomne. Tak duża porcja informacji dla laika (jakim jestem) to ciężar nie do udźwignięcia. Polecam czytanie rozdziałami. Bardzo podobały mi się opisy Wypędzonych z raju Tommaso Masaccio, Portretu młodej kobiety Petrusa Christusa, Zaślubin Arnolfinich Jana Van Eyck`a. A to przecież jedynie kilku malarzy wraz z ulubionymi obrazami, w trzynastu rozdziałach pisze autor o tyluż malarzach i kilkudziesięciu ich dziełach. A jeśli momentami raził mnie styl pisarza, to poniższy opis spowodował, iż wybaczam mu wszystkie nie najszczęśliwsze sformułowania. 
Giottowska „struna sprzężenia oczu” (wzrok wbity we wzrok) pięknym echem zmartwychwstała dzięki temu pędzlowi. … Starzec całuje oczy dziecka łagodnym, ciepłym, mądrym i przenikliwym wzrokiem ludzi, którzy szykują się już do odejścia w wieczność. Jakbym słyszał te słowa, które Wiliam Blake powiedział tuż przed śmiercią do dziecka, co przyszło go odwiedzić: Niechaj ci Bóg da żywot taki ładny, jak mnie dał.” […] Wzrok starca mówi [tu wiele słów, jakie chce dojrzałość przekazać maluchowi..], jednak przede wszystkim mówi; Kocham cię!” Wzrok malucha mówi o potrzebie ciepła, o jego niedostatku. […] Palce chłopczyka na piersi mężczyzny są równie czułe, jak palce Rembrandtowskiego Żyda na piersi narzeczonej i jej palce na dłoni narzeczonego. Projekcja ogromnie rzadka w malarstwie renesansu – dziecko tak się tulące nie do kobiety…, lecz do mężczyzny! Tak głodne przytulenia, jakby miało matkę z lodu. Widzicie ten ból, ten głód bliski łez w jego spojrzeniu na starca. [..] Stary człowiek, któremu codziennie furkot wypadających włosów przypomina, że śmietnik życia jest już w większym stopniu za nim, aniżeli przed nim, widzi tę niemą prośbę, więc emanuje zdwojoną czułość. (str. 359).

Starzec z dzieckiem Girlandaio
Gdybym miała nadać tytuł obrazowi Starca z dzieckiem Domenico Girlandaio nazwałabym go właśnie Czułość.
Malarstwo ... polecam wszystkim miłośnikom piękna. 
Przepraszam tych, którzy czekali na ciąg dalszy wpisu dotyczący Memlingowskiego Sądu Ostatecznego. Chciałam zrobić parę zdjęć obrazu, a przez cały miesiąc Muzeum Narodowe w Gdańsku było nieczynne. Niemal miesięczny okres posuchy na blogu to efekt kolejnego death line w robocie (to już brzmi jak never ending story). 

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

MW Waldemar Łysiak


Dziwną drogą chadzają czasami nasze literackie upodobania. Po raz pierwszy zetknęłam się z tą książką kilkanaście lat temu we Włoszech. Zdążyłam tylko przejrzeć ją i przeczytać wstęp, a już wiedziałam, że muszę kiedyś do niej wrócić.
Dużo wody upłynęło, zanim udało mi się ją kupić, a za czytanie wzięłam się jeszcze później.
Tytuł „MW” oznaczać może wszystko, co nam podpowie wyobraźnia. Ponieważ autor opisuje w poszczególnych rozdziałach swoje ulubione obrazy, a rozdziały nazywa salami mnie najbardziej adekwatną nazwą wydaje się „Muzeum Wyobraźni”. Jest to nieistniejące, albo właściwiej mówiąc istniejące jedynie w wyobraźni autora Muzeum, w którym przechowuje obrazy, będące z różnych powodów jego ulubionymi, stanowiące inspirację dla opowiedzenia kilku historii. Z każdym obrazem wiąże się pewne zdarzenie. Każdy obraz posiada do towarzystwa kilka innych, które autorowi kojarzą się bądź z ich tematyką, bądź z historią ich „odkrycia”.
Pomysł stworzenia „Muzeum Wyobraźni” jest bardzo ciekawy i nasunął mi pomysł na stworzenie mojego, własnego Muzeum, w którym nie mogłoby zabraknąć dzieł Michała Anioła, Leonardo, Rafaela, Lippiego, Fra Angelico i paru jeszcze malarzy renesansowych a także co najmniej kilku obrazów impresjonistów. Każdy (albo większość z nas) zapewne ma swoje ulubione dzieła, niekoniecznie obrazy, mogą to być rzeźby, a może, jeśli popuścić cugle wyobraźni, także perełki architektury, które chciałby zobaczyć zgromadzone w takim właśnie Muzeum.
Obrazy w „MW” pochodzą z różnych, nieraz odległych od siebie epok i przedstawiają zróżnicowaną tematykę. Każde opowiadanie dotyczące kolejnych sal tego muzeum przedstawia jedna historię. Na przykładzie znaczących dla niego obrazów autor dzieli się nie tylko wrażeniami, ale także przemyśleniami i poglądami dotyczącymi różnych zagadnień. Jest tu nawiązanie do dzieciństwa, z jego bogactwem świata bajek i fantazji, jest fascynacja epoką Napoleońską, jest także opis zjawiska „głupiutkiej blondynki”, potrafiącej owinąć sobie wokół palca każdego mężczyznę, niezależnie od poziomu intelektualnego. Pomiędzy wierszami widoczny jest podziw dla świata magii i „producenta tej magii” - Hollywoodu.
Łysiak nie stara się wcielić w rolę krytyka sztuki i przekazać nam co autor, zamierzał danym dziełem osiągnąć. Tak jak pisze, zawsze śmieszą go wszelkie analizy dzieła, które często są niezgodne z zamierzeniem twórcy. Nie zajmuje się analizą obrazów, ich rozkładem na części pierwsze, a przynajmniej w niewielkim stopniu, ale pisze, o wrażeniach, jakie w nim wywołują i skojarzeniach, jakie rodzą.
Jest dla przykładu sala Romantyczność, w której umieścił obrazy Caspara Davida Friedricha. Są one nostalgiczne, nieco posępne, ale przesycone nutą romantyczności właśnie. Znajdujące się na obrazach pary są dla autora pretekstem do snucia rozważań na temat zjawisko tzw. „kobiety porządnej”. Autor przytacza m.in. poglądy z początku XIX wieku na rolę kobiety w małżeństwie i puentuje, iż mimo upływu prawie dwóch stuleci, poglądy te są, o zgrozo, często nadal niezmienne.
Dzięki lekturze możemy dowiedzieć się, że mężczyźni także mają marzenia, o co raczej ich nie podejrzewamy. Są to marzenia o życiu pełnym przygód i awantur. To tłumaczyłoby fascynację wielu panów serią filmów o Jamsie Bondzie. Rozdział „Kuter” jest tylko pretekstem dla ukazania pragnień męskiej duszy, rozdartej między pragnieniem życia w roli Agenta 007, a odpowiedzialnością, która przypisała go do roli męża, ojca, kochanka, zaopatrzeniowca domowego ogniska. A kuter jest tylko uosobieniem tych pragnień wyrwania się z nudnego tu i teraz do fantastycznego jutra, w którym życie nabierze barw. Myślę, że symboliczny kuter (którym równie dobrze mógłby być motor, czy mały samolocik) są dla panów tym, czy dla mnie są miasta portowe i morskie wybrzeża - synonimem przygody, w wir której chcielibyśmy się rzucić, zostawiając "nasza małą  stabilizację".
Rozdział „Bóg szachów” mógłby się spodobać mojemu znajomemu. Jest w nim odwołanie do dzieł jego ulubionego Hieronima B. Choć rzecz dotyczy zagrożenia totalitaryzmem, pokazanym na przykładzie wizji, (choć ostatnie zdanie sugeruje, że nie jest to tylko wizja), niewinnego z pozoru szaleńca, który powoli opanowuje ludzkie umysły i dusze.
Nawiasem mówiąc, kiedy dowiedziałam się, że Bosch jest malarzem epoki seicenta (tworzył w tym samym okresie co Leonardo czy Michał Anioł), zdziwiłam się ogromnie. Jego symboliczne, surrealistyczne, mroczne i posępne obrazy bardziej pasowały mi do dziewiętnastego, a może nawet dwudziestego wieku.
Książka zawiera ilustracje obrazów, o których autor pisze, co pozwala od razu skonfrontować nasze odczucia z odczuciami autora.
Lektura wciągnęła mnie od pierwszego rozdziału i pomysłem i opowieścią i erudycją autora.
A chyba najbardziej podoba mi się, że w Muzeum Wyobraźni jest miejsce dla malowanych słowem uczuć autora dotyczących jego ulubionych obrazów. Może dlatego, że i moje opisy są opisami uczuć i emocji, jakie budzą we mnie nowe kraje, nowe miejsca, książki czy muzyka.
I jeszcze jedno lektura zainteresowała mnie malarstwem Caspara Davida Friedricha i sięgnąwszy do zbiorów internetowych tego malarza odkryłam kolejnego twórcę, którego chętnie gościłabym w Moim Muzeum. 
Mam jeszcze problemy z dołączaniem tutaj zdjęć internetowych stad wpisy mogę okrasić jedynie własnymi fotografiami. Wszystko przede mną