Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płeć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płeć. Pokaż wszystkie posty
"Pan i Pani Fleishman" Taffy Brodesser-Akner

"Pan i Pani Fleishman" Taffy Brodesser-Akner

Właśnie dziś, pod sam koniec lektury niniejszej książki (być może wcześniej byłam zbyt zaabsorbowana by zwrócić na to uwagę) zauważyłam, że powieść ta porusza bardzo wiele problemów związanych z "dojrzewaniem ludzi po czterdziestce". A przecież sama już niedługo zacznę zapisywać swój wiek z czwórką na przedzie. Od momentu kiedy dokonałam tego odkrycia zaczęłam odbierać tę powieść w zupełnie inny, nieco dojrzalszy sposób. Chciałam ją zgłębić, dotrzeć do samej jej istoty, wyciągnąć z niej tyle informacji ile się tylko da, gdyż już niedługo mogą się one okazać pomocne. A wierzcie mi przeniknięcie prozy Taffy Brodesser-Akner, jest wielkim wyzwaniem, gdyż jest ona gęsta niczym budyń, kleista niczym kisiel i głęboka jak rów Mariański. Jednak z dumą muszę przyznać, że chyba mi się udało zrozumieć autorkę i dotrzeć do samej istoty jej powieść. I wierzcie mi w samym środku jest naprawdę duszno...momentami aż za bardzo . 


Doktor Toby Fleishman wreszcie wyzwolił się z koszmaru małżeństwa. Po latach upokorzeń i emocjonalnej poniewierki jego popularność wśród kobiet, wspomagana przez aplikacje randkowe, wyraźnie rośnie.Niestety, nowe życie Toby’ego zamiera, zanim na dobre się zaczęło. Wszystko z powodu nagłego zniknięcia byłej żony. Fleishman próbuje jej szukać, dzieląc czas między pracę w szpitalu, opiekę nad dziećmi i erotyczne przygody. Jeśli jednak chce zrozumieć zachowanie Rachel, musi przyjąć do wiadomości, że jego wyobrażenie na temat ich związku od początku odbiegało od rzeczywistości. 

Wydawnictwo Dolnośląskie sklasyfikowało tę książkę jako przedstawicielkę nurtu literatury pięknej. Muszę przyznać, że byłam dość zaskoczona, ponieważ po przeczytaniu opisu na okładce, nic nie wskazywało że będę mieć do czynienia z książką ambitną czy  zmuszającą do myślenia. Liczyłąm na coś w rodzaju thrillera obyczajowego. Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam i jak bardzo nie doceniłam zarówno tej książki jak i autorki. Jest tu wiele, wiele ostrych obserwacji na temat mężczyzn i kobiet, małżeństwa i rozwodu. Brodesser-Akner często posiłkuje się cytatami i żartami, choć nie wydaje mi się żeby były one tak zabawne  jak sugerowali niektórzy czytelnicy, sprośny materiał z aplikacji randkowej jest w większości po prostu smutny, zresztą tego smutku jest tutaj bardzo dużo. Momentami odnosiłam wrażenie że dosłownie każda dorosła postać, z wyjątkiem wszystkowiedzącego niewidzialnego narratora, jest niesympatyczna. Poniekąd świadczyło  to o braku uniwersalności zarówno w historii, jak i w spostrzeżeniach dotyczących relacji międzyludzkich. Wszystkie postacie Brodesser-Akner pochodzą z wąskiego wycinka bogatego, rozwijającego się życia towarzyskiego Nowego Jorku / New Jersey; te problemy mężczyzn / kobiet / małżeństwa / rozwodu są w dużej mierze problemami mężczyzn / kobiet / małżeństw / rozwodów z Upper West Side. I wydaje się, że wszyscy tutaj są.....jednakowi. Postacie mają problemy z  pieniędzmi, czują się zaniedbanymi, urażonymi małżonkami, przyjaciółmi i współpracownikami, ale te problemy są wynikiem ich własnych wyborów - wyborów, które nie są ani nieuniknione, ani trwałe. Irytujące jest to, że żadna z postaci nie wydaje się rozpoznawać, że istnieją alternatywne sposoby życia, komunikowania się, rodzicielstwa. Czytając zastanawiałam się czy życie klasy "wyższej" naprawdę jest tak stereotypowe i mało skomplikowane? Czy Ci ludzie mają tylko "takie" problemy? Problemy I świata, czyli jaki laptop czy którego iphona sobie kupić albo do którego fryzjera się wybrać? Zapewne nigdy mi nie będzie dane się o tym przekonać, a szkoda, gdyż chętnie bym zweryfikowała prozę Akner. "Pan i Pani Fleishman" to książka, która kpi z 5-gwiazdkowego systemu ocen. To powieść, która w równych częściach jest bardzo łatwa do przyswojenia, przyjemna i irytująca zarazem ( świetna karma dla klubu książkowego). Z jednej strony autorka zmusza nas do sympatyzowania z milionerami z Nowego Jorku i postrzegania ich jako istoty przepełnione emocjami i uczuciami, a z drugiej strony mamy znienawidzić tych jeszcze bogatszych Nowojorczyków, których uważa za złoczyńców. Tylko gdzie przebiega ta cienka linia pomiędzy jednymi a drugimi?


Historia jest niewiarygodnie wielowarstwowa, a prawie każdy punkt fabularny przyjmuje permutację nierówności płci. Każda z warstw jest potężna i sama w sobie bez końca dyskutowana - są tak upchane razem, że nie ma miejsca na oddychanie, a powieść gęstnieje pod ich ciężarem. Tylko wytrwali czytelnicy zdołają dotrwać do samego końca i zostaną nagrodzeni. Jednak by do tego doszło musimy przebrnąć przez powtarzane w kółko treści. Libby ma pod koniec długą diatrybę, która, choć bardzo trafna, wydaje się być esejem Brodesser-Akner na temat ról płciowych, która została tam umieszczona tylko po to, aby po raz ostatni uderzyć czytelnika w pysk. Manewr konia trojańskiego (jak przeczytacie będziecie wiedzieli o co mi chodzi) jest inspirujący ale kończy się niepowodzeniem, ponieważ 80% powieści poświęcono opisywaniu konia, czyli historii Toby'ego. A przecież nie o same zwierzę tu chodziło. Osobiście chciałam dużo, dużo więcej  Rachel. Być może, nieumyślnie, koń trojański tutaj nie jest historią człowieka, ale historiami bogatych ludzi. Wyobraź sobie powieść, która wypacza role płciowe, małżeństwo i wiek średni, ale opowiada o rozwiedzionym rodzicu na granicy ubóstwa, polegającym na zasiłkach , pracującym przez całą dobę, aby zapewnić byt swoim dzieciom. Kiedy ta postać przeżywa załamanie, znika na tygodnie, odcinając wszelki kontakt z własnymi latoroślami… czy czytelnicy jej współczują? Czy jest szansa , że taka powieść w ogóle zostałaby opublikowana? Czy mógłby to być kiedykolwiek hit, taki jak "Pan i Pani Fleishman"?


Jeśli miarą książki jest to, jak dużo chcesz o niej rozmawiać i rozkładać na czynniki pierwsze, gdy skończysz lekturę to z pewnością powieść ta miała by zagwarantowane najwyższe noty. Jednak jeśli twoim wyznacznikiem tego czy powieść jest dobra czy zła jest akcja, fabuła, zwroty akcji to "Pan i Pani Fleishman" pod tym kątem zdecydowanie nie zapunktują. Jest to satyryczna, wielowarstwowa lektura o złożoności życia, wyzwaniach związanych z małżeństwem, nierównościach, rodzicielstwie, różnych doświadczeniach podczas procesu starzenia się mężczyzn i kobiet, niepokoju w średnim wieku, tożsamości i własnej presji wywieranej przez małżeństwa, rodzicielstwo i rodzinę. Jeśli lubicie książki socjologiczno-filozoficzno-mentorskie to z pewnością przypadnie wam do gustu. Polecam i jednocześnie przestrzegam ;) Dla niektórych może okazać się za trudna.



Tytuł : "Pan i Pani Fleishman"
Autor :  Taffy Brodesser-Akner
Wydawnictwo : Dolnośląskie
Data wydania : 25 marca 2020
Liczba stron : 400
Tytuł oryginału :Fleishman Is in Trouble


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :  
 
 
 




"Tak to już jest" Laurie Frankel

"Tak to już jest" Laurie Frankel

     Ostatnio w mediach, zresztą na ulicach też, trwa zagorzała dyskusja na temat tożsamości płciowej. To, co jeszcze kilkanaście lat temu, było tematem tabu, dziś jest omawiane w rządzie i w telewizji, na wiecach publicznych, w radiu a nawet w szkołach. W Niemczech wiedza na temat sexu i płci, jest jednym z przedmiotów w planie lekcji dla pięciolatków. Dawniej tego nie było. Dziewczynki nosiły spódniczki, chłopcy spodnie i wszyscy byli równi. Nie wiem co się stało w ostatnich latach, jednak nasze społeczeństwo dojrzało, a jednocześnie stało się bardziej niepewne własnej tożsamości.  Oczywiście znałam swoim życiu chłopców, którzy lubili się stroić, jednak zarówno rodzice jak i ich znajomi, traktowali to jako fanaberię, która przejdzie wraz z wiekiem. Od kiedy Polska wkroczyła na drogę równości i zapanowała demokracja, społeczeństwo z roku na rok staje się coraz bardziej liberalne. To właśnie rodzice namawiają swoje dzieci do "bycia sobą", to rodzina utwierdza ich w przekonaniu o tym, że bycie transseksualnym jest normalne i nie ma się czego wstydzić. W momencie kiedy dzisiejsze pokolenie trzydziestolatków rozumie takie podejście, poglądy starszych nadal wymagają zmiany. A może się ona dokonać jedynie poprzez edukację. Dlatego cieszę się, iż wydawnictwo Poradnia K, podjęło się tłumaczenia książki "Tak to już jest" Laurie Frankel, opowieści o transseksualnym dziecku i jego rodzinie. Mam nadzieję, że zainspiruje ona kolejnych ludzi do wzięciu udziału w dyskusji, która toczy się na naszych ulicach. Oczywiście po dobrej stronie. 

Wyjątkowa opowieść o miłości, rodzinie i zmianie. Claude’a poznajemy, gdy ma pięć lat, jest najmłodszym z pięciu braci – uwielbia kanapki z masłem orzechowym, sukienki i marzy o byciu księżniczką. A kiedy podrośnie, powie, że chce być dziewczynką. Rodzice Claude’a, Rosie i Penn, akceptują swoje dziecko takim, jakie ono jest, nie mają pewności jednak, czy mogą się tym podzielić z całym światem. I dlatego wybór Claude’a utrzymywany jest w tajemnicy. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia…


Laurie Frankel jest mamą, i do tego szczególną, bo wychowującą transseksualne dziecko. Choć zarówno w wywiadach, jak i w posłowiu do książki, zapewnia że nie jest to historia jej życia, to bardzo ciężko w to uwierzyć. Owszem stworzona przez autorkę rodzina jest liczniejsza, jednak to co ją spotyka mogłoby być udziałem każdego, kto posiada dziecko cierpiące na dysforię płciową, czyli stan emocjonalny związany z funkcjonowaniem w roli społecznej,w ciele niezgodnym z tożsamością danej osoby.Dziś takim osobom z pewnością jest łatwiej niż jeszcze kilkanaście lat temu, jednak do ideału jest nadal bardzo daleko. Legislacja, mentalność społeczeństwa, religia i kultura są mało podatne na jakiekolwiek zmiany i ingerencje. W Polsce, rodzice transseksualnych dzieci zapisując pociechę do szkoły, muszą podać takie imię, jakie figuruje w akcie urodzenia, nie ma znaczenia czy zostało ono potem zmienione. Owszem niektórzy nauczyciele idą na rękę i zwracają się do ucznia, tak jak on tego pragnie, jednak są to nieliczne wyjątki. Nasze społeczeństwo jest bardzo konserwatywne, zamknięte na zmiany i (niestety) homofobiczne. Pewnie nie raz widzieliście w telewizji zjazdy partii narodowców, na które z roku na rok przyjeżdża coraz więcej ludzi. Spójrzmy teraz na to co dzieje się po drugiej stronie, za oceanem, tam gdzie rządzi demokracja, wolność, równość i liberalizm. A przynajmniej takie chodzą słuchy. Otóż nawet w tym kraju, gdzie prawa obywatela do samostanowienia są wpisane do konstytucji, sytuacja nie przedstawia się tak kolorowo, jak moglibyśmy sądzić. Nie we wszystkich Stanach panuje tolerancja . Na południu do tej pory działa Ku Klux Klan a wszelkie odmienności są piętnowane, wyszydzane i alienowane. Wyobraźcie sobie, że penalizacja związków seksualnych, została zniesiona na terenie Ameryki Północnej, dopiero w 2003 roku. Do tej pory jedynie siedemnaście stanów, plus dystrykt Kolumbia, wprowadziło zakaz dyskryminacji przez wzgląd na orientację seksualną w stanowych kodeksach karnych bądź innych aktach prawnych, dających ogólny zakaz dyskryminacji w wielu dziedzinach życia. Reszta się jeszcze nad tym zastanawia. Jak widzicie, Stany Zjednoczone, nie są krajem pełnej i nieograniczonej wolności i swobody. Nawet tutaj tęcza czasem zachodzi za chmury. Nasza "książkowa" rodzina, żyje w miejscu gdzie osoby transseksualne, nadal traktowane są jak dziwaki i odmieńcy. Choć przepisy prawne zostały zaktualizowane tak, by ułatwić im funkcjonowanie, tak nic nie jest wstanie zmienić mentalności współobywateli. 

Claude ma pięć lat i lubi przebierać się w sukienki. Lubi takie bawić się zabawkami dla dziewczynek, nosić bikini i plotkować, zupełnie tak jak jego koleżanki z pracy. Pewnego dnia chłopiec wyrzuca z siebie prawdę. Informuje rodziców, oraz czwórkę swoich starszych braci, o tym że tak naprawdę nie wie kim jest. Zupełnie nie czuje się chłopcem. Zarówno matka i ojciec dziecka, oboje wykształceni i nowocześni, postanawiają w porę zainterweniować i robią jedyną słuszną rzecz w tej sytuacji : dają Claudowi wybór, i niezależnie od tego jaki on będzie, będą go wspierać. Muszę przyznać, iż postawa rodziców była dla mnie z jednej strony szokująca a z drugiej heroiczna. Sama nie wiem jak bym się zachowała, gdyby moja pięcioletnia córka, bo tyle właśnie teraz ma lat, przyszła i powiedziała "od tej pory jestem chłopcem". Czy od razu bym to zaakceptowała? Czy przeszła nad tym do porządku dziennego? A może bym zaczęła wrzeszczeć i płakać szukając wszędzie wsparcia i pomocy? Dlatego patrząc z dystansu na to, jak zachowali się Rosie i Penn, doszłam do wniosku że wykazali się dojrzałością, wrażliwością i niesamowitą empatią. Z jednej strony chcieli zrozumieć swoje dziecko i chronić je a z drugiej wiedzieli, że będzie to związane z walką z całym światem. Już na samym początku musieli zmienić miejsce zamieszkania, gdyż ich stare przestało być bezpieczne. Przez kilka lat musieli transseksualność Claude, którego od teraz będziemy nazywać Poppy, utrzymywać w tajemnicy. Bali się, że wyjawienie otoczeniu tego, że mają w domu "dziewczynkę z penisem" sprawi, że nowi sąsiedzi, znajomi i przyjaciele dzieci się od nich odsuną i będą traktować niczym rodzinę Adamsów. Czytając tę książkę zastanawiałam się jak to jest przez cały czas nosić na sobie brzemię kłamstwa. Codziennie oszukiwać, nie wyjawiać prawdy. Żyć tak z dnia na dzień, z godziny na godzinę. I to nie jedna osoba lecz cała rodzina. Wszyscy musieli się zjednoczyć w kłamstwie by uchronić jedną osobę. Czy to było sprawiedliwe wobec braci Poppy? To, że musieli się ukrywać? Oczywiście odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Z jednej strony kłamstwo zawsze jest złe i ma krótkie nogi, a z drugiej niekiedy powiedzenie prawdy równe jest rozpętaniu wojny. Niestety kolejny raz na scenę wkracza nasze społeczeństwo, które choć dużo mówi o wolności i równości, to tak naprawdę nie jest na nie przygotowane. Nie ważne jak mocno będziemy machać tęczowymi flagami, to jak w naszym otoczeniu pojawi się osoba LGBTQ, to i tak będziemy traktować ją inaczej. Jak na ulicy patrzymy na paradę Drag Queen, to zakrywamy usta, robimy zdjęcia..mniej się dziwimy widząc człowieka przebranego za zombie niż transwestytę. Wszystkie słowa o wolności są piękne, jeśli transparenty z nimi nie stoją w naszym podwórku. Dlatego rozumiem decyzję Rosie i Penna, jednak rozumiem też to, że była ona zła. Jednak innej alternatywy nie było. 

Musimy pamiętać o tym, że transseksualna Poppy, nie była jedynym dzieckiem w tej rodzinie. Poznajemy tutaj najstarszego z rodzeństwa Bena, szalonego i zbuntowanego Roo oraz bliźniaków Oriona i Rigela, w połączeniu z rodzicami, tworzą oni małą zamkniętą społeczność, która stworzyła własny świat. Każda z tych osób ma problemy z którymi musi się borykać. Penn jest "bezrobotny" z kolei Rosie narzeka na nawał pracy, Ben jest nieszczęśliwie zakochany a Roo nie potrafi się odnaleźć w nowym miejscu. Orion i Regel też mają swoje małe dramaty, jednak są jeszcze za mali by się nimi na poważnie przejmować. Czytając "Tak to już jest" miałam momentami wrażenie, że rodzice faworyzują Poppy, że tylko ona się liczy, a reszta żyje w cieniu jej problemów. Jednak wgłębiając się w temat zrozumiałam, że Rosie i Penn mieli rację, dziewczynce trzeba było pomóc, gdyż była zagubiona, zastraszona i niepewna swojej tożsamości. To właśnie dlatego rodzice wiecznie byli przy niej, na wszystko jej pozwalali, zabrali ją nawet do Tajlandii, gdzie przez kilka miesięcy miała nabrać oddechu. Zrozumiałam, że w życiu każdego z nas może nastąpić taki czas kiedy albo to właśnie "my" będziemy potrzebować pomocy rodziców, albo to nasze dzieci przyjdą do nas po wsparcie. I nigdy w takiej sytuacji nie należy się odwracać. Bycie rodzicem to sztuka wyboru, który choć momentami może być trudny, to jest konieczny. Moim zdaniem Rosie i Penn byli cudownymi rodzicami, pełnymi miłości i serca do swoich dzieci, wyrozumiałymi i mądrymi, takimi jakich tylko można sobie wymarzyć. No i oczywiście mieli pomoc w postaci panaTongo. Osoby, którą szczerze pokochałam. Nie był on ani lekarzem, ani specjalistą, sam siebie nazywał jedynie "przyjaciele" i choć nie miał żadnego dyplomu to miał dużą wiedzę na temat dzieci transseksualnych i tożsamości płciowej. To właśnie rozmowy z nim były "clue" tej książki, czymś na co czekałam z niecierpliwością. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś będę potrzebować pomocy, to trafię na taką osobę jak pan Tongo, entuzjastę, pasjonata, optymistę. Po prostu przyjaciela. 

Czy wiecie, że aż 2 procent chłopców, i aż 4 procent dziewczynek w wieku szkolnym, określa się jako dzieci transseksualne? Czy wiecie, że 50 procent z nich, w okresie dorastania będzie miało myśli samobójcze, a 80 procent jeśli w porę nie otrzyma pomocy, targnie się na własne życie? W Stanach Zjednoczonych mieszka 300 milionów ludzi, na całej Ziemi ponad 7,5 miliarda, z tego wynika, że rokrocznie umierają setki tysięcy ludzi, tylko dlatego że nie znalazł się nikt, kto by im pomógł odnaleźć siebie. Właśnie dlatego takie książki jak "Tak to już jest"są tak bardzo potrzebne. Nie by szokować, wywoływać grymas na naszych twarzach czy emocje w sercu, potrzebne są do tego by edukować społeczeństwo, uczyć je empatii i tolerancji, byśmy się wzajemnie nie pozabijali. Nawet nieświadomie. Dlatego uważam, że każdy z nas, powinien tę książkę przeczytać. Młody czy stary, homofob czy libertyn, tęczowy, czarny, żółty czy zielony. Jest to powieść dla ludzi, o ludziach. Zdecydowanie polecam. 


Tytuł : "Tak to już jest"
Autor : Laurie Frankel
Wydawnictwo : Poradnia K
Data wydania : 5 czerwca 2019
Liczba stron : 464
Tytuł oryginału : This Is How It Always Is


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger