Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowotwór. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nowotwór. Pokaż wszystkie posty
"Twoje fotografie" Tammy Robinson

"Twoje fotografie" Tammy Robinson

Rak, przez niektórych lekarzy, nazywany jest "epidemią XXI wieku". Kiedy umiera ktoś młody, przyczyną jest zazwyczaj ta choroba, która może dotknąć każdego bez względu na wiek, płeć, religię czy styl życia. Jest ona tak podstępna, że często bagatelizujemy pierwsze objawy i przesłanki, a kiedy w końcu wybierzemy się do lekarza okazuje się, że na leczenie może być już za późno. Jednak dzisiejsza medycyna robi coraz większe postępy. Choć zwolennicy teorii spiskowych uważają, że w jednym z amerykańskich laboratoriów wymyślono lekarstwo na raka, to tak naprawdę panaceum nie ma, powstają za to coraz nowsze i skuteczniejsze metody na to, by chorego całkowicie wyleczyć. Mówi się, że jak ktoś przeżyje 5 lat i nie będzie remisji choroby to znaczy, że walka została wygrana. Niestety nasza bohaterka, Ava, nie miała tyle szczęścia, choć niewiele jej zabrakło. Trzy lata po zakończeniu terapii, rak powrócił, ze zdwojoną siłą i tym razem lekarze nie dawali dziewczynie żadnych szans. Dołączyła do grona setek tysięcy ludzi, którym już nie da się pomóc. Jednak Ava nie bała się śmierci lecz zapomnienia. Może i jest to dość egocentryczne jednak zapewne każdy z was chciałby być zapamiętany lecz nie jako "ta co młodo umarła". Młoda kobieta wpadła na rewelacyjny pomysł, w który zaangażowała całą swoją rodzinę. Dzięki temu udało jej się oswoić jednego z najgroźniejszych przeciwników : śmierć. 

Zostały ci zaledwie miesiące na rzeczy, na które jeszcze wczoraj miałaś długie lata.W dniu swoich dwudziestych ósmych urodzin Ava dowiaduje się o wznowie raka, z którym walczyła trzy lata wcześniej. Lekarze nie pozostawiają nadziei: dziewczyna ma przed sobą jakiś rok życia. Ava nie zamierza jednak pozwolić chorobie decydować o tym, jak przeżyje ostatnie cenne miesiące – pragnie urządzić swój wymarzony ślub. Jest tylko jeden mały problem. Brak pana młodego.Ava nie ma też zbyt wiele pieniędzy, a przede wszystkim czasu… Lecz to wszystko jest bez znaczenia. Zorganizuje wesele dla siebie samej.

Dziś, podczas mojego codziennego joggingu, spotkałam jednego z moich starych znajomych i oczywiście zaczęliśmy wspominać te "dawne, dobre, czasy". W toku rozmowy okazało się, że nie dla wszystkich życie było łaskawe. Niektórzy dość szybko przywdziali "dębowe jesionki" (czytaj trumny). Wiem, że mogę być niedelikatna, jednak w XXI wieku, śmierć młodych ludzi, nie jest już niczym zaskakującym, szczególnie że duży ich odsetek umiera na tę samą chorobę, która losowo wybiera sobie narządy. W moim telefonie ustawione są powiadomienia z jednego z portali informacyjnych. Przynajmniej raz dziennie dowiaduję się, ze któraś ze znanych osób przegrała walkę z rakiem. Nic dziwnego, że temat ten, wkroczył również do literatury. Muszę przyznać, że sięgając po tę książkę troszkę się bałam. Często zdarza się tak, że autorzy chcą zarobić na chorobie swoich bohaterów, wycisnąć łzy z czytelników i zagrać na ich emocjach. Mistrzem w tego typu literaturze jest Nicholas Sparks. Miałam przyjemność przeczytać jedną z jego książek i myślę, że już mi wystarczy. Nie przepadam za typowymi wyciskaczami łez, które skłaniają wyłącznie do obnażenia się z uczuć a niczego nie uczą, nie wywołują refleksji i nie prowokują do dyskusji. Jednak jak dobrze wiecie lubię dawać szanse, szczególnie nowym dla mnie autorom, dlatego postanowiłam nie skreślać Tammy Robinson, zanim przeczytałam jej książkę. Na samym początku sprawdziłam noty na Goodreads i okazało się, że tytuł ten zbiera same pozytywne opinie i dostał jedną z najwyższych lokat. Suma punktów, w skali do pięciu, wyniosła 4,4 co jest jednym z najwyższych wyników jakie widziałam. Po przeczytanie paru recenzji zdążyłam sobie, jako tako, wyrobić własną opinię na temat tej książki i pozostało już tylko ją przeczytać. I wierzcie mi jak usiadłam w fotelu tak z niego wstałam 5 godzin później, wyczerpana zarówno fizycznie jak i emocjonalnie i głodna. No i oczywiście zaspałam potem do pracy, ale do tego to już zdążyłam się przyzwyczaić. 
W książce Robinson mamy do czynienia z bohaterką, która umiera. Temat dość powszechny, szczególnie w przypadku literatury kobiecej. Ava, choć jest kochana, współczująca, mądra i zdecydowanie zbyt doświadczona jak na swój wiek, ma również jedną przywarę : jest egocentryczna. Tym razem nie ma tutaj jednak mowy o zawistnej młodej kobiecie z manią wielkości, która pragnie by wszyscy zwracali na nią uwagę. Nasza bohaterka pragnie po prostu być zapamiętana. I ja, jako czytelniczka i kobieta, uważam że ma do tego pełne prawo, szczególnie w sytuacji w jakiej się znalazła. Moja babcia zmarła 9 lat temu i dziś, jak ją wspominał to pierwszy obraz jaki staje mi przed oczami to jej zażółcone bilirubiną oczy wyzierające z porytej zmarszczkami twarzy. Potem przypomina mi się szpitalne łóżko, odór moczu, zimne wnętrze domu pogrzebowego i czarny kondukt wolno sunący pod prażącym słońcem. Ludzki umysł skonstruowany jest w ten sposób, żebyśmy wyraźniej pamiętali złe i traumatyczne wydarzenia. Ma to być dla nas lekcją na przyszłość. Ale przecież moja babcia nie była żółtą, umierającą na raka obcą. Była kochaną, wierną, potulną starowinką, która robiła pyszne omlety, kupowała lizaki pod Kościołem i packą zabijała muchy. Wcale się nie dziwię Avie, że nie chciała by ludzie ją pamiętali jako tę "młodą" co zmarła na raka, a wcześniej strasznie schudła i wypadły jej włosy. Dlatego jej pomysł na zaaranżowanie własnego wesela, jednak bez pana młodego, gdyż takowego nie było, wydał mi się jednocześnie szalony a z drugiej strony adekwatny. Niech ludzie zapamiętają mnie jako uśmiechniętą pokręconą dziwaczkę, a nie terminalnie chorą nieszczęśnicę. 

I jeśli właśnie na tym motywie, czyli ślubie bez pana młodego, miałaby się opierać fabuła tej książki, to uważałabym ten pomysł za niezwykle trafiony i oryginalny. Jednak podczas przygotowań do tego wielkiego wydarzenia, pojawił się ktoś, kto całkowicie zmienił bieg książki. A na imię mu było James. Mężczyzna zaangażował się w sprawę ślubu jako fotograf. Musicie bowiem wiedzieć, iż  cała impreza nie miała nic z anonimowości. O sprawie dowiedziały się lokalne media, które krok po kroku relacjonowały przygotowanie i serwowały pikantne szczegóły. Książka upstrzona jest wycinkami z gazet. Całe miast pragnęło wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Do Avy zaczęli pisać ludzie, którzy mieli podobne doświadczenia do niej , jednak nie mieli odwagi niczego zmienić w swoim życiu. Do drzwi dziewczyny zaczęli pukać przedstawiciele lokalnych sklepików, piekarni czy firm organizujących eventy, by zaofiarować swoje usługi. Ślub Avy miał być wydarzeniem roku, czymś oryginalnym i jednym w swoim rodzaju. Skusił się również James jednak dla niego poznanie dziewczyny, całkowicie zmieniło jego życie. Chłopak się zakochał. Patrząc na okładkę książki od razu wiedziałam, że pojawi się tutaj miłość. Czytając notkę wydawniczą wiedziałam, że pojawi się ona znikąd, jednak muszę przyznać że nie byłam na nią zupełnie przygotowana. Rozumiem, że serce nie wybiera, jednak wydaje mi się, iż ludzie czasem powinni okiełznać swoje uczucia i pokierować się rozumem. Ciężko mi jest powiedzieć, jak ja bym się zachowała na łożu śmierci, jednak wydaje mi się, iż zachowanie Avy, było nieco egoistyczne. Wiedziała, że umiera, znała nawet "dokładną" godzinę i liczbę dni, zresztą taki ustawiła sobie wyświetlacz w komputerze, coś ala Final Countdown. Czy będąc terminalnie chorą kobieta miała prawo się wiązać? Owszem znam ludzi, którzy biorą śluby w szpitalach, na godzinę przed zgonem, jednak czy jest to sprawiedliwe wobec drugiej osoby? James co prawda wiedział co robi, w końcu był dorosły, jednak czy jego decyzja nie była powodowana tym silnym pierwszym wrażeniem, chemią czyli po prostu zauroczeniem? Czy Ava nie zastanawiała się, że być może skazuje, młodego jeszcze faceta, na cierpienie do końca życia? Że już codziennie będzie o niej myślał i tylko czekał aż do niego dołączy? Moim zdaniem jej uczucie było niezwykle samolubne i nie powinna była pozwolić na to, by przerodziło się w coś więcej. Ciekawa jestem jakie jest wasze zdanie? W takim momentach żałuję, że nie należę do żadnego literackiego klubu dyskusyjnego, bo temat ten jest niezłym punktem startowym do polemiki. 

Rzadko się zdarza by w książkach przedstawiono rodzinę jako komórkę, w której wszyscy się kochają. Zazwyczaj czytelnicy lubią dysfunkcje, patologie i przemoc. Tym razem, Tammy Robinson, postawiła na taki model rodziny, o jakim marzą wszystkie niewinne dzieci, rodzice i ich pociechy, dziadkowie, zastępy ciotek i wujków oraz przyjaciele rodziny. Wszyscy oni pływają w swojskim sosie doskonałości. Muszę przyznać, że momentami wszystko to, cała otoczka wokół Avy, była dla mnie przesłodzona. Owszem autorka doprawiła to wszystko poczuciem humoru i oswoiła lekkością stylu, jednak nadal nie mogłam uwierzyć w to, że takie społeczności, gdzie każdy się kocha i szanuje, istnieją. Co prawda wiem co Robinson chciała tym ugrać i za to ją cenię. Też uważam, że najważniejsze w walce z chorobą jest wsparcie najbliższych, którego było tutaj bardzo dużo. Pojawiła się rodzina i najbliżsi przyjaciele a potem dołączali do nich coraz to nowi, obcy ludzie, których zafascynowała i wzruszyła historia Avy. To właśnie ten tłum na nowo napisał tę książkę, bo choć momentami była nudna i zbyt przepełniona refleksjami, to poznanie tak wielu interesujących postaci zdecydowanie działa jej na plus. 

"Twoje fotografie" to książka, która otworzyła mi oczy. Zdałam sobie sprawę, że codziennie martwię się tysiącami nieistotnych rzeczy, które tak naprawdę nic nie wnoszą do mojego życia. A to spódnica jest nieuprasowana, a to korek za długi czy ulubiony napój w sklepie wyprzedany. Dziś ludzie przestali zwracać uwagę na sens i jakość życia, a zajmują się przysłowiowymi "pierdołami". Pora się zatrzymać i zacząć doceniać to co mamy, cieszyć się z cudownych momentów, gdyż mogą okazać się jednymi z ostatnich. Książka Robinson jest powieścią o przezwyciężaniu "niemożliwego", pokazuje że strzała Amora może nas trafić w każdej chwili i od nas tylko zależy czy popłyniemy z prądem czy też usuniemy uwierający nas grot. "Twoje fotografie" sprawią, ze stracicie oddech, zatoniecie w łzach i w końcu odważycie się wykrzyczeć słowa podziękowania za to, że żyjecie. Nie ważne do kogo. Zdecydowanie polecam. 


Tytuł : "Twoje fotografie"
Autor : Tammy Robinson
Wydawnictwo : IUVI
Data wydania : 15 maja 2019
Liczba stron : 328
Tytuł oryginału : Photos Of You


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 
https://sztukater.pl/

"Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania. Jak zrozumieć i wyeliminować przyczyny zmian nowotworowych" Andreas Moritz

"Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania. Jak zrozumieć i wyeliminować przyczyny zmian nowotworowych" Andreas Moritz

     My Polacy, jesteśmy narodem silnie uzależnionym od różnego rodzaju lekarstw, środków przeciwbólowych i suplementów diety. W jednym z programów na temat zdrowego żywienia dowiedziałam się, że przepisy regulujące wprowadzenie na rynek nowego specyfiku nie-medycznego, są niezwykle elastyczne i praktycznie każdy z nas może stać się producentem "cudownego specyfiku". Wystarczy odpowiednia receptura, chwytliwa nazwa oraz 10.000 złotych i po kilku tygodniach wynajęte przez nas laboratorium wypuści na rynek stworzony przez nas suplement. Czy zastanawialiście się kiedyś co by się stało, gdyby okazało się, że wszystkie leki to jedno wielkie placebo? Kolorowe pastylki wyprodukowane przez firmy farmaceutyczne tylko po to by zwiększyć ich zyski? A co jeśli źródło zdrowia jest w nas samych a choroby, w tym te najcięższe, to jedynie reakcja naszego organizmu na niezdrowy tryb życia? Nasz autor uważa, że medycyna naturalna jest jedynym remedium na nasze bolączki ale czy ma rację? 

Andreas Moritz w swojej książce "Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania. Jak zrozumieć i wyeliminować przyczyny zmian nowotworowych" stawia popularną w środowiskach związanych z medycyną wschodu tezę. Zakłada mianowicie, że nowotwór nie jest chorobą tylko reakcją obronną organizmu. Kiedy zaburzona zostanie homeostaza czyli równowaga komórkowa, nasze ciało zaczyna się bronić. Zaczynają namnażać się komórki rakowe, które zdolne są do życia w środowisku beztlenowym. To nie wirusy, bakterie czy wadliwe geny odpowiedzialne są za powstanie nowotworu tylko nasz styl życia. Stres, "śmieciowa dieta", zabiegi medyczne takie jak zdjęcia rentgenowskie czy tomografia, zrezygnowanie z kąpieli słonecznych czy używanie silnie chemicznych kosmetyków, mają duży wpływ na nasze zdrowie i są silnymi czynnikami kancerogennymi. One wszystkie powodują powstawanie "zatorów" w naszym organizmie między innymi złogów płytki miażdżycowej czy zatorów limfatycznych. Wszystko to jest nam dobrze znane. Lekarze i specjaliści od żywienia już od wielu lat ostrzegają nas przed fast foodami. Dietetycy proponują różnego rodzaju diety, których głównym założeniem jest ograniczenie szkodliwych substancji. Rezygnujemy więc z tłuszczy trans, białek, węglowodanów na rzecz owoców, warzyw i dobrych tłuszczy nasyconych. Trudno jest się nie zgodzić z czymś, czego uczą nas już w szkole. Gorzej zmienić nasze nawyki. W tym kontekście teza jakoby rak nie był chorobą tylko reakcją organizmu na toksyny i inne szkodliwe czynniki zewnętrzne, spokojnie może się obronić. Jak pisze sam autor, najważniejszym lekarstwem jest nasza własna wiara. Chorzy powinni uwierzyć, że to z czym walczą jest jedynie jednym z symptomów braku równowagi w ich ciele. Im lepsze samopoczucie tym większa szansa na wyzdrowienie. 

Jednak im dalej w las tym robi się coraz mroczniej i niebezpieczniej. Andreas Moritz poszedł o krok za daleko i zaczął oskarżać wszystko i wszystkich, nie posiadając ku temu odpowiednich przesłanek. Według autora książki od 80 do 95 procent wszystkich zabiegów medycznych, nie zostało zatwierdzonych przez WHO jako skuteczne, a lekarstwa produkowane przez koncerny farmaceutyczne mają znikomy wpływ na wyleczenie. Moritz na kilku wybranych przykładach, próbuje nam udowodnić, że ludzie nie przyjmujący leków, lub nie korzystający z chemioterapii żyją tyle samo a często nawet i dłużej. Próbuje nas przekonać, że to medycyna sprawia, że zaczynamy częściej chorować. To tomografy, fale rentgenowskie, kosmetyki, kuchenki mikrofalowe czy telefony komórkowe, sprawiają że nasze komórki rakowe się uaktywniają. Według niego jako społeczeństwo jesteśmy przyzwyczajeni do symboli, katar jest dla nas równoznaczny ze sprejem do nosa, kaszel z syropem, rak piersi z mastektomią itd,itp. W drodze do zdrowia powinniśmy pozbyć się tego toku myślenia i otworzyć na nowe, zrezygnować z medycyny tradycyjnej i otworzyć się na tę naturalną. Jednym słowem wyjść ze szpitali na słońce. Choć jestem osobą tolerancyjną i uważam, że każdy ma prawo decydowania o sobie i swoim życiu, to takie podejście mi się nie podoba. To, że jestem w stanie uwierzyć, że krem przeciwsłoneczny może przyczynić się do powstawania czerniaka jeszcze nie świadczy o tym, że całkowicie odwrócę się od zdobyczy nowoczesnej medycyny. Nie podążę tropem autora i nie zrezygnuję ze szczepienia mojego dziecka zdając sobie sprawę, że może to doprowadzić do epidemii. Trzeba przyznać, że Moritz zna się na rzeczy, pisze z pasją i używa słów , które brzmią niezwykle przekonująco. Pełno tutaj odnośników do innych książek, badań czy statystyk. Jednak wystarczy wpisać w googlach nazwisko autora i znajdziemy mnóstwo naukowych publikacji czy blogów, krytykujących jego tezę i podejście do medycyny. Niektórzy wręcz oskarżają go o morderstwo. Sama śmierć Moritza w 2012 nastąpiła w dość tajemniczych okolicznościach, a przyczyna zgonu nigdy nie została podana. W sieci znajdziemy spekulacje, że zmarł on właśnie na raka, którego przecież nie traktował jako jednostkę chorobową. 

Autor stara się nas przekonać do przejęcia nowego stylu życia, całkowicie odmiennego od tego, który proponuje nam telewizja czy internet. Mówi, że tylko weganie i ci, którzy całkowicie zrezygnują z dostępnych cudów techniki jak telefony komórkowe czy komputery, będą całkowicie wolni od nowotworów. To cywilizacja, postęp i wyścig szczurów sprawiają, że człowiek żyje w ciągłym stresie. Autor idzie nawet dalej sugerując nam byśmy zrezygnowali z pracy wieczorami, gdyż jest to czas przeznaczony na naszą regenerację. W lato zaś powinniśmy przebywać na otwartym słońcu bez ochrony w postaci filtrów. 
Jestem osobą, która wierzy głęboko w fakt, że każda medycyna czy to tradycyjna czy naturalna, przynosi wymierne korzyści. Ważne jest byśmy potrafili oddzielić ziarno od plew i nie ufali ślepo wszelkiego rodzaju kaznodziejom i znachorom. Andreas Moritz ma z pewnością dużo racji w tym co pisze, jednak bezgraniczna wiara w jego holistyczną wizję świata może być równie niebezpieczna co sama choroba. Czytajcie, uczcie się jednak pamiętajcie o zdrowym rozsądku. I dużo zdrowia wam życzę, obyście nigdy nie musieli wybierać sposobów leczenia. 


Tytuł : "Rak to nie choroba a mechanizm uzdrawiania. Jak zrozumieć i wyeliminować przyczyny zmian nowotworowych"
Autor : Andreas Moritz
Wydawnictwo : Vital
Data wydania : 16 lutego 2018



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję portalowi : 


https://sztukater.pl/
 


"Apteka marzeń" Natasza Socha

"Apteka marzeń" Natasza Socha

     Jak dobrze wiecie literatura kobieca nie jest gatunkiem po który sięgam w pierwszej kolejności. Tym razem, zachęcona nowymi recenzenckimi możliwościami oraz bardzo dobrymi notami książki postanowiłam spróbować. Natasza Socha całkowicie mnie zaskoczyła, gdyż napisała powieść na miarę najbardziej znanych światowych pisarek literatury kobiecej. Książkę, która tym bardziej gra na naszych nerwach i zmusza do wzruszeń gdyż opowiada o historii prawdziwej, która zdarzyła się tuż na progu naszego domu, a nie gdzieś daleko w świecie. Na domiar złego jej bohaterką jest zaledwie kilkuletnia dziewczynka, co sprawia że nasza empatia musi wejść na inny poziom a rozum ogarnąć to co dla normalnego człowieka jest nie do zrozumienia. Ta książka sprawia, że czytelnik musi zadać sobie pytania, na które nie jest w stanie odpowiedzieć. O istotę Boga, jego wpływ na nasz los. "Apteka marzeń" to mądra i wzruszająca książka, która daje nadzieję. Powinna znaleźć się w każdej przyszpitalnej poczekalni i bibliotece, niosąc otuchę i wiarę w lepsze jutro. 

Ola ma niespełna dwa lata kiedy lekarze stwierdzają u niej neuroblastomę- rzadkiego rodzaj nowotwóru rozwijający się z niedojrzałych komórek układu nerwowego. Dziewczynka umieszczona zostaje w szpitalu, na oddziale onkologicznym, gdzie lekarze, pomimo słabych rokowań, zaczynają walkę o jej zdrowie i życie. To właśnie tutaj Ola poznaje 15-letnią Karolinę, która trafiła do szpitala z powodu złośliwego chłoniaka, którego nazywa "świniakiem". 
Karolina, otoczona chorującymi dziećmi, postanawia zrobić coś by im ulżyć w cierpieniu. Zdobywa 8 czerwonych baloników, i wraz ze swoim nowo odnalezionym bratem, odwiedza szpitale na terenie całej Polski, i w każdym z nich spełnia życzenie jednego z podopiecznych.
Ola bacznie ją obserwuje i kibicuje. 

Największym plusem tej książki, jest fakt, że opowiada ona historię prawdziwą. Kiedy czytamy o kimś kto żył bądź żyje, odbieramy go zupełnie inaczej niż postać fikcyjną. Ból i cierpienie jest prawdziwe a nie wymyślone, dzięki czemu czytelnik odbiera książkę w sposób empatyczny. Współczucie to jest prawdziwe, podobnie jak inne uczucia jakich doświadczamy przerzucając strony powieści. Nasza bohaterka Ola jest osobą jak najbardziej rzeczywistą. Małą dziewczynką, której dzieciństwo zamiast śmiechem naznaczone było bólem i cierpieniem, małą dziewczynką która zamiast pływać w morzu czy zbierać kwiatki na łąkach, kilka lat spędziła na korytarzach szpitala, gdzie musiała szybciej dorosnąć, by zrozumieć życie które mogła niedługo stracić. To o niej jest ta książka, a jednocześnie to właśnie Oli mi tutaj zabrakło. Wydawać by się mogło, że całą historię poznamy ze wspomnień dziewczynki, a paradoksalnie widzimy ją oczami wszystkich osób, których jej choroba bezpośrednio nie dotyka : jej mamy, taty, przyjaciół. Może kiedyś, to sama bohaterka napisze książkę, z której dowiemy się co ONA przeżywała, jak wyglądało JEJ szpitalne "życie", czego JEJ brakowało, czego się nauczyła. Tej perspektywy mi właśnie zabrakło, choć rozumiem że jest jeszcze na nią za wcześnie. 
Kolejną bohaterką, tym razem fikcyjną, jest Karolina. Nastolatka, również cierpiąca z powodu nowotworu złośliwego, która wraz z bratem spełniała życzenia małych pacjentów szpitali. Często były to prośby o rzeczy małe lub symboliczne a czasem takie, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do spełnienia : jednak w tej książce nie ma rzeczy niemożliwych. 
Śmiało można powiedzieć, że "Apteka marzeń" jest książką, w której jest niezliczona ilość bohaterów, gdyż moim zdaniem każda osoba, która walczy z chorobą, pośrednio czy bezpośrednio, zasługuje na medal. 

Książka ta opowiada również o losach rodziny, której członek dotknięty jest potencjalnie śmiertelną chorobą. Kiedy zapada wyrok, zmienia się praktycznie całe nasze życie. Świat traci kolory,  jedzenie traci smak, a to co do tej pory było dla nas ważne nagle staje się błahostką. Dzieje się tak szczególnie w przypadku rodziców, których dzieci zmuszone są do zamieszkania w szpitalu, gdzie codziennie monitorowany jest ich stan zdrowia, dzieci które nie mogą opuścić placówki leczniczej gdyż może to skończyć się śmiercią. Ola przez kilka lat mieszkała w szpitalu jednak nie była sama. Była z nią jej mama, która nie dość że poznała całą medyczną terminologię, nauczyła się czytać diagnozy z samych grymasów twarzy doktorów i pielęgniarek, to jeszcze niejednokrotnie spała na karimacie w nogach łóżka by być blisko córeczki. Nie każda rodzina jest w stanie przez to przejść, dlatego tym większy należy się podziw matce, która nie zapomniała o tym, że w domu czego drugie dziecko i kochający mąż, którzy również potrzebują zainteresowania. 

Dzięki książce Nataszy Sochy dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak Drużyna Szpiku. Fundacja założona została w 2008 roku przez Annę Wierską, która ostatnie dwa lata swojego życia walczyła z białaczką bezskutecznie próbując znaleźć odpowiedniego dawcę szpiku. "Głównym celem działań Drużyny Szpiku jest maksymalne zwiększenie liczby osób zarejestrowanych w Centralnym Rejestrze Niespokrewnionych Potencjalnych Dawców Szpiku i Krwi Pępowinowej, a tym samym zwiększenia szans na wyzdrowienie osób dotkniętych chorobą nowotworową"- cytat zaczerpnięty ze strony fundacji (http://darszpiku.pl/ds_wordpres/fundacja/). Nie wiem jak do was, ale do mnie to przemawia. Może nie trzeba od razu szukać najbliższej placówki, oddawać krwi i czekać na telefon, jednak wystarczy że więcej osób się zastanowi nad potencjalnymi korzyściami takiej decyzji. Książka Sochy otworzyła mi oczy bardziej niż tysiące reportaży telewizyjnych, jednak nic tak nie działa na wyobraźnię jak słowo pisane. Są na tym świecie dzieci, które cierpią, jednak są też miliony jeśli nie miliardy ludzi, którzy jeśli zechcą to mogą pomóc, w końcu każdy z nas ma swojego "szpikowego" bliźniaka. Nawet jeśli mieszka on na innej półkuli, to dzięki rozwoju medycyny i technologii nadal możemy skorzystać z jego pomocy. 

"Apteka marzeń" to jedna z bardziej wzruszających książek jakie dane mi było przeczytać. Książka, która składnia do zastanowienia i do natychmiastowego działania, nawet jeśli problem choroby nowotworowej bezpośrednio nie dotyka naszej rodziny. Ta książka pozwala uwierzyć w dobre zakończenia, nawet jeśli sami lekarze dają nam tylko kilkanaście procent na osiągnięcie sukcesu. "Apteka marzeń" to prawdziwy baton energetyczny, który zjecie z czystą przyjemnością. Polecam.

Tytuł : "Apteka marzeń"
Autor : Natasza Socha
Wydawnictwo : Pascal
Data wydania : 13 września 2017
Liczba stron : 400 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :






Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger