Wszystko zaczęło się niemalże rok temu. Najpierw był zachwyt, wielki... Później podziw... Ciągłe szukanie pretekstu, żeby móc
Go zobaczyć... choćby z daleka, przez szybkę...
Jak tylko nadarzyła się okazja zobaczyć
Go na żywo, na własne oczy, natychmiast z niej skorzystałam! Przemierzyłam setki kilometrów i wreszcie nastąpiła ta chwila, stoi przede mną klasyczny, piękny...
... owładnęła mną nieśmiałość, zawstydzenie, strach przed pierwszym dotykiem...
Nie wierzyłam, że kiedyś będzie mój. Wróciłam do domu, wyciszyłam emocje, oddałam się codzienności.
Ale w sierpniu fascynacja dopadła mnie ze zdwojoną siłą. Cały czas zastanawiałam się jak
Go zdobyć. Nieprzespane noce, setki myśli kłębiących się po głowie. Wreszcie pojawiła się nadzieja, która towarzyszyła mi przez kolejne miesiące...
Od końca listopada miałam pewność, że "mój ci
On". Teraz pozostało czekanie na
Jego przybycie. Normalnie trwało by to około tygodnia, ale los nie był dla mnie tak łaskawy i wystawił moją cierpliwość na wielką próbę. Zniosłam to z pokorą. Po trzech tygodnach miałam
Go w domu:)
Od razu poddałam
Go wszelkim zabiegom kosmetyczno-relaksacyjnym. Należało
Mu się to po tak długiej podróży. Ale następnego dnia bez skrupułów wzięłam go w obroty:
Moja pierwsza niteczka - Shetland (1 i 2ply):
Pumpkin na szpulce - Corriedale:
... i jako precelek:
Merino z jedwabiem - nitka pojedyncza i 2ply:
Jeszcze jeden precelek, mój ulubiony jak do tej pory - Shetland:
Na koniec ujęcie na szpulce (najbardziej zachwyca mnie nitka w tej postaci) i w kłębuszku :)
Wiem, że długa droga przede mną. Wiele się muszę nauczyć i bardzo się z tego cieszę.
Chciałam Wam od razu pokazać mój
Kołowrotek, ale to prezent gwiazdkowy od męża i musiałam cierpliwie odczekać:)))