Kiko. Nagle zaczęło się pojawiać na naszych blogach. Kusić. A chęć posiadania podsycał fakt, że produkt do zdobycia nie był łatwy. Nie raz przeglądałam sieć w celach znalezienia kilku produktów i rozważałam zakup. Jednak nigdy nie mogłam się zdecydować. Później zapomniałam. Jednak dzięki Hexxanie trafiłą do mnie paleta 5 cieni o nazwie Blooming 05 Ultimate violets.
Gdy cienie do mnie dotarły byłam nimi zauroczona. I nawet biel opakowania mi się podobała (chociaż ja z tym co gdy mają wybór czarne albo białe, wybiorą czarne). Może to dlatego, że kasetka przyszła zapakowana nie tylko w kartonik, ale także w woreczek. Przyznam szczerze, że woreczek praktyczny nie jest, szybko znalazłam mu inną funkcję.
Po otwarciu ukazuje nam się ładna mozaika 5 cieni. Wyglądają pięknie. Delikatnie palcem sprawdzam kolory- oo, wyglądają ciekawie. Czar jednak pryska gdy próbuję nałożyć je na powiekę. Nauczona doświadczeniem sprawdzam różne pędzle. No nic, efekt wciąż tak samo marny.
.
Wyciągam pierwszą bazę (UD) i dalej nic ładnego. Następnego dnia kładę je na Lumene i jest lepiej, ale dalej im czegoś brakuje. Nakładam na różne cienie w kremie i na Maybelline w kolorze taupe prezentują się całkiem przyzwoicie, ale dalej im czegoś brakuje. I nagle dotarła do mnie paczka z bazą Grashki. Pełna niechęci (no bo jak UD i Lumene niewiele z nich wykrzesały to co taka baza może?) sięgnęłam po bazę i paletkę. Patrzę w lustro i nie wierzę. Zerkam na paletkę, tak to ta sama, nikt mi jej nie podmienił. Te cienie mogą być jednak dobrze widoczne. Nie wierzę i maluję się tak przez kilka dni z rzędu. I za każdym razem jestem zadowolona. I tak sobie myślę, że dobrze, że dałam jej jeszcze jedną szansę.
Jednak nie wszystkie cienie z tej palety podbiły moje serce. Najbardziej lubię brązy. Dobrze się nakładają, mieszają. Mam zastrzeżenia jedynie odnośnie jasnego fioletu. Nawet na Grashce wygląda przeciętnie. Jest płaski, nie zawsze aplikuje się równomiernie. Po niego sięgać raczej nie będę.
Paletkę polubiłam, jednak gdybym nie znalazła kompatybilnej z nią bazy, pewnie dziś wylewałabym swoje żale, że to paletka dla małych dziewczynek, a nie dorosłych kobiet. Tymczasem lubię tę paletę, mimo iż idealna nie jest. Liczyłam że fiolety wydobędą z moich zielonych oczu ich piękno, tymczasem to brązy (i opakowanie) zdobyły moje serce.
Staracie się coś wykrzesać nawet z przeciętnych kosmetyków? Dałybyście szanse takiej paletce się wykazać? A może szybko byście się jej pozbyły?
.
Wyciągam pierwszą bazę (UD) i dalej nic ładnego. Następnego dnia kładę je na Lumene i jest lepiej, ale dalej im czegoś brakuje. Nakładam na różne cienie w kremie i na Maybelline w kolorze taupe prezentują się całkiem przyzwoicie, ale dalej im czegoś brakuje. I nagle dotarła do mnie paczka z bazą Grashki. Pełna niechęci (no bo jak UD i Lumene niewiele z nich wykrzesały to co taka baza może?) sięgnęłam po bazę i paletkę. Patrzę w lustro i nie wierzę. Zerkam na paletkę, tak to ta sama, nikt mi jej nie podmienił. Te cienie mogą być jednak dobrze widoczne. Nie wierzę i maluję się tak przez kilka dni z rzędu. I za każdym razem jestem zadowolona. I tak sobie myślę, że dobrze, że dałam jej jeszcze jedną szansę.
Górny rząd to cienie nałożone pędzelkiem bez bazy, dolny z bazą Grashka |
Paletkę polubiłam, jednak gdybym nie znalazła kompatybilnej z nią bazy, pewnie dziś wylewałabym swoje żale, że to paletka dla małych dziewczynek, a nie dorosłych kobiet. Tymczasem lubię tę paletę, mimo iż idealna nie jest. Liczyłam że fiolety wydobędą z moich zielonych oczu ich piękno, tymczasem to brązy (i opakowanie) zdobyły moje serce.
Staracie się coś wykrzesać nawet z przeciętnych kosmetyków? Dałybyście szanse takiej paletce się wykazać? A może szybko byście się jej pozbyły?