Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maybelline. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Maybelline. Pokaż wszystkie posty
00:50
Co nowego?

Grudzień był dla mnie cudownym miesiącem, szalonym lecz cudownym. Miłą odmianą od rutyny okazały się wyjazdy- prywatne jak i ten służbowy. Spotkałam na swojej drodze wielu cudownych ludzi, odwiedziłam wiele pięknych miejsc. O Londynie już wam pisałam, na szybko, może trochę niewyraźnie, ale mimo tego, iż tablet nie jest najlepszym urządzeniem do pisania bloga musiałam z podzielić się z Wami moimi wrażeniami. Jesteście ciekawi Luksemburga i mojego rodzinnego miasta nocą?
Ale nie samym zwiedzaniem człowiek żyje. Wyjazdy są także doskonałą możliwością do zrobienia zakupów. Zwłaszcza kosmetycznych. Byłam także grzeczną dziewczynką w ubiegłym roku, więc i pod choinką znalazłam kilka kosmetycznych skarbów.
Sklepem, którego najbardziej mi brakuje w Krakowie jest Lush. Korzystając z okazji popełniłam duże zakupy będąc w Londynie, by później dokupić jeszcze wiele w luksemburskim sklepie. Cóż, zapas mydeł mam chyba na wiele miesięcy! Mydła mydłami, ale obecnie jestem zachwycona dezodorantami. Po bardzo pozytywnych pierwszych testach Aromaco (piękne wydanie paczuli) dokupiłam także Teo, którego zapach jest bardziej świeży i cytrusowy. Do swej wanny zapragnęłam zaprosić także uroczego misia oraz robota. A co! Takie towarzystwo zawsze mile widziane. Moją kolekcję mydeł powiększyłam o: yog nog (słodki, relaksujący zapach na zimowe wieczory), ice blue (który uprzyjemni mi ciepłe dni), rock star (czyli odpowiednik snow fairy, z którym mam wiele dobrych wspomnień), figs and leaves (land-lang i wyciąg z kwiatów pomarańczy- czyli coś co uwielbiam) a także Parsley, który skusił mnie swoim składem i działaniem. Oczywiście nie mogę zapomnieć o galarecie do mycia, czyli Plum Plum. Do mycia rąk kupiłam dwa mydła Scottish Fine Soaps- o zapachu grzanego mydła i świątecznego wydania jabłek. Wracając do Lush'a Mikołaj dostarczył mi Dream Cream (którego działanie już zdążyło mnie zachwycić- zwłaszcza gdy mowa o suchych dłoniach i ustach) oraz dawnego ulubieńca, czyli Wiccy Magic ( ma tak mocny zapach, że muszę go trzymać w pralni, oprócz działania rozgrzewającego i kojącego ból świetnie spisuje się także w roli odświeżacza powietrza ;) ). I na tym lista się nie kończy- zapas szamponów też mam roczny, skusiłam się na szampon z henną, czyli Copperhead, oszałamiający zapachem (i nie tylko!) Brazilliant oraz Jason And The Argan Oil. Jak gratis dostałam dużą próbkę maski Cupcake (4 użycia już za mną, jeszcze jakieś 3 użycia przede mną).
Będąc przy pielęgnacji, skusiłam się na kosmetyki firmy Bioderma. Przytargałam do domu dwie duże butle owianego dobrą sławą micela, krem pod oczy oraz krem Hydrabio Bio Richie (wszystko mówi o tym, że będzie to mój ulubiony krem!). Oprócz tego do moich zapasów trafił krem Dermika Meritum. Bardzo się cieszę, że Blistex wszedł na nasz rynek. Niestety, ale oferta nie jest pełna, więc z Londynu przywiozłam najlepszy środek na opryszczkę- Releif cream tej właśnie firmy. Czyni cuda!
Ale nie samą pielęgnacją człowiek żyje. Wraz z zakupem gazety Red (same reklamy!) wzbogaciłam się o błyszczyk Rodial, który nie tylko powiększa usta, ale także je regeneruje.Swoją kolekcję o 3 lakiery firmy Nails Inc- doskonała pamiątka, zwłaszcza, ze ich nazwy związane są z miejscami w Londynie. A że lakiery trzeba też czymś zmywać- tym razem postawiłam na czkoladowy zmywacz firmy Ciate.
Gdyby tego było mało, wpierw zakupiłam podkład w sztyfcie FIT od Maybelline- pomyślałam, że jego forma nada się doskonale podczas podróży, których jak wspominałam we wstępie, miałam przed sobą całkiem sporo. Jednakże pragnąc także czegoś co zamaskuje mój brak snu, postanowiłam spróbować podkładu rozświetlającego do Max Factor- Skin Lumnizer.
O pędzlach Real Techniques jest głośno w sieci od dłuższego czasu. Dzielnie się opierałam widząc je w Tk Maxx, podobnie jak w drogeriach w Anglii. Jednak gdy zaszłam tylko po zmywacz do paznokci do drogerii w Luksemburgu w moje oczy wpadł on- malutki pędzelek, który świetnie się sprawdza przy konturowaniu. Musiałam go zabrać ze sobą. Od tej pory towarzyszy mi codziennie. Kolejny pędzlem był pędzel do oczu Sephora oraz grzebyk tej samej firmy (Eco Tools po latach rozpadł się). Zakupem kosmetycznym, który uważam za chyba najbardziej udany w ubiegłym roku był uroczy domek skrywający w sobie róże firmy Benefit. Pierwszy raz zaświeciły mi się do niego oczy widząc zapowiedź w internecie. Jednakże szybko zostałam sprowadzona na ziemie wiadomością, iż w Polsce nie będzie dostępny. Skutecznie wymazałam go w pamięci. Błąkając się ulicami Londynu, o zgrozo!, przypomniał mi się. Zaszłam do jednej drogerii, drugiej- wykupiony w całym mieście, zawitałam więc do sklepu firmowego, już witałam się z gąską, gdy personel sklepu szybko wydał instrukcje schowania testera, bo i tak go nie można kupić. Chyba zbyt mocno cieszyłam się na jego widok... Jednak tak łatwo się nie poddałam. Przechodząc Liverpool Station okazało się, że jest otwarcie drogerii, szybko wykonałam kilka kroków w bok i trafiłam! Złapałam metalowe pudełeczko okryte dodatkowym papierowym ubrankiem i radośnie pobiegłam do kasy. Był mój!
Na uroki Urban Decay byłam odporna. Miałam kiedyś ich bazę i chociaż była dobra, nie przywiązała mnie do marki. Wszystko zmieniło się, gdy ujrzałam ją- paletę Naked On the Run. A że trafiła mi się okazja, postanowiłam mianować ją oficjalną pamiątką z Luksemburga. Chociaż romans nasz był krótki, nasza Sephora oraz jej wyprzedaż minus 30% sprawiła niż ostatniego dnia ubiegłego roku stałam się szczęśliwą posiadaczką palety Naked 2 i Naked Basics 2. Sephora skusiła mnie także czerwoną kredką do ust oraz otulającym zestawem Pat&Rub. Ależ on pachnie!
Wpis zakończę zapachowo. Skusiłam się na trzy buteleczki- owocowy Loewe- I Loewe me, pachnący świeżym praniem Chloe Love, Chloe Eau Florale oraz cytrusowo-intrygującym Givenchy Ange ou Demon Le Secret Edition Croisiere. Oczywiście w zestawieniu nie mogło także zabraknąć świec. Między jednym a drugim wyjazdem udało mi się w ostatnich minutach trafić na miodową i kupić dwie świece z nowej kolekcji Shea Butter oraz Cassis. Z miłości do świec trafiła do mnie też illuma ze słoikiem i serduszkiem. Ekipie Zapachu Domu dziękuje i przepraszam za przetrzymanie w sklepach po godzinach. Dziękuję, że rozumiecie moje uzależnienie!
Czy ktoś przeczytał cały post? Chyba brakowało mi pisania... Mam nadzieję, że w 2015 roku będę częściej tutaj gościć. Wiem, to ogromny post- zarówno jeżeli chodzi o długość jak i o ilość nowych produktów. Teraz mam nadzieję, że już nic więcej nie będzie mnie kusić. A was co skusiło? A może coś wciąż kusi?
11:34
Maybelline, SuperStay Better Skin, 010 Ivory

Bohaterem dzisiejszego postu będzie podkład Better Skin Maybelline. Promocja na podkłady w Rossmanie dobiega końca, ale zapewne wiele z was dopiero dziś będzie miało czas by się tam wybrać lub druga część wybierze się jeszcze raz aby skorzystać z wielkiej obniżki na podkłady, korektory. Sama przeglądam od wczoraj internet w poszukiwaniu perełek po które powinnam się jeszcze wybrać. Z tego powodu postanowiłam wykorzystać sobotni poranek i napisać kilka słów o podkładzie Maybelline który ostatnio prawie codziennie gości na mojej twarzy. Może akurat któraś z was właśnie tego szuka?
Całą recenzję zacznę od podania koloru który posiadam. Otóż jest to odcień 010 Ivory. Brzmi pięknie, prawda? No cóż, drogie bladolice- ten kolor zdecydowanie nie jest dla was. Jest ciemny, aczkolwiek w ofercie jest jeszcze jaśniejszy odcień (005 Light Beige) Po wyciśnięciu pierwszej pompki na dłoń (jest dużo jaśniejsza od mojej twarzy) byłam przerażona. Daleko mi do określenia- blada, ale ten odcień spowodował, że tak się poczułam. Następnie stwierdziłam, że skoro już go mam to wypróbuję i na twarzy. Aplikacja pędzlem nie powiodła się. Następnie sięgałam po gąbkę i podkład nałożony nią wyglądał o wiele lepiej. Jednakże to właśnie stara jak świat metoda nakładania podkładu palcami z tą formułą spisuje się najlepiej. Podkład nakładam palcami, rozcieram, a następnie przyklepuję gąbeczką. Wtedy podkład wygląda najlepiej. Jeżeli zdarzy mi się zapomnieć zrobić peeling- podkład nie ma litości, suche skórki zostają podkreślone. Ale to nic dziwnego. Jak pisałam w poprzednim poście- peeling to podstawa. Żaden podkład na niezadbanej skórze nie będzie dobrze wyglądał.
Od razu po nałożeniu na twarz nie wygląda najlepiej. Wydaje się być odrobinę zbyt ciemny i zbyt pudrowy. Potrzebuje chwili by się ułożyć po tym czasie kolor dopasowuje się (uff!) i wygładza. Pozostawia wykończenie pudrowe, więc dla miłośniczek takiego wykończenia będzie to dobry produkt. Po jakiś 6 godzinach podkłada dalej jest na twarzy, ale pudrowe wykończenie zanika. Czasem potrzebuję przypudrować pewne partie twarzy w tym momencie. Sam podkład trzyma się aż do zmycia, czyli w moim przypadku jakieś 13-14 godzin.
Najbardziej podoba mi się, że dobrze sobie radzi z ukryciem moich płytko położonych naczynek. Mam nawet wrażenie, że stały się one ostatnio trochę uspokojone i mniej widoczne. Czyżby obietnica redukcji zaczerwień i szarości cery dzięki Acetylowi C została spełniona? Nadmienię jeszcze, że nie brudzi ubrań. A i opakowanie jest takie jakie lubię- solidne i z pompką! Dobrze działającą!
Podsumowując, nie jest to mój ulubiony podkład, ale jak na drogeryjny produkt spisuje się całkiem dobrze. Zużyję całą buteleczkę. Nie jest to ciężki podkład, nie czuję abym krzywdziła swoją skórę nakładając go, a to już jest dla mnie duży plus. Jednakże wolałabym aby gama kolorystyczna była trochę inna. Jakie są wasze ulubione podkłady?
Całą recenzję zacznę od podania koloru który posiadam. Otóż jest to odcień 010 Ivory. Brzmi pięknie, prawda? No cóż, drogie bladolice- ten kolor zdecydowanie nie jest dla was. Jest ciemny, aczkolwiek w ofercie jest jeszcze jaśniejszy odcień (005 Light Beige) Po wyciśnięciu pierwszej pompki na dłoń (jest dużo jaśniejsza od mojej twarzy) byłam przerażona. Daleko mi do określenia- blada, ale ten odcień spowodował, że tak się poczułam. Następnie stwierdziłam, że skoro już go mam to wypróbuję i na twarzy. Aplikacja pędzlem nie powiodła się. Następnie sięgałam po gąbkę i podkład nałożony nią wyglądał o wiele lepiej. Jednakże to właśnie stara jak świat metoda nakładania podkładu palcami z tą formułą spisuje się najlepiej. Podkład nakładam palcami, rozcieram, a następnie przyklepuję gąbeczką. Wtedy podkład wygląda najlepiej. Jeżeli zdarzy mi się zapomnieć zrobić peeling- podkład nie ma litości, suche skórki zostają podkreślone. Ale to nic dziwnego. Jak pisałam w poprzednim poście- peeling to podstawa. Żaden podkład na niezadbanej skórze nie będzie dobrze wyglądał.
Od razu po nałożeniu na twarz nie wygląda najlepiej. Wydaje się być odrobinę zbyt ciemny i zbyt pudrowy. Potrzebuje chwili by się ułożyć po tym czasie kolor dopasowuje się (uff!) i wygładza. Pozostawia wykończenie pudrowe, więc dla miłośniczek takiego wykończenia będzie to dobry produkt. Po jakiś 6 godzinach podkłada dalej jest na twarzy, ale pudrowe wykończenie zanika. Czasem potrzebuję przypudrować pewne partie twarzy w tym momencie. Sam podkład trzyma się aż do zmycia, czyli w moim przypadku jakieś 13-14 godzin.
Najbardziej podoba mi się, że dobrze sobie radzi z ukryciem moich płytko położonych naczynek. Mam nawet wrażenie, że stały się one ostatnio trochę uspokojone i mniej widoczne. Czyżby obietnica redukcji zaczerwień i szarości cery dzięki Acetylowi C została spełniona? Nadmienię jeszcze, że nie brudzi ubrań. A i opakowanie jest takie jakie lubię- solidne i z pompką! Dobrze działającą!
Podsumowując, nie jest to mój ulubiony podkład, ale jak na drogeryjny produkt spisuje się całkiem dobrze. Zużyję całą buteleczkę. Nie jest to ciężki podkład, nie czuję abym krzywdziła swoją skórę nakładając go, a to już jest dla mnie duży plus. Jednakże wolałabym aby gama kolorystyczna była trochę inna. Jakie są wasze ulubione podkłady?
15:16
Moje zdobycze (Rossman, Hebe i TkMaxx)
Paskudny tydzień, weekend tylko dla samej siebie i 40% zniżki w drogeriach wróżyły tylko jedno- zakupy. Nie miałam konkretnej listy, bo w zasadzie nic nie potrzebowałam. Nastawiona byłam na walkę z dzikimi tłumami, jednak w Krakowskim M1 o godzinie 10 rano tłumów nie było. Mogłam swobodnie popatrzeć na szafy, poprosić miłą panią z obsługi o wyciągnięcie z szuflad kosmetyków, które chciałam kupić.
Zdecydowałam się na tusz L'oreal False Lash Wings, który od dawna chciałam wypróbować, bo lubię tusze tej firmy, do tego nabyłam kolejną pomadkę z serii Caresse. Podczas poprzedniej promocji w Rossmanie kupiłam dwa inne odcienie z tej serii i na tyle mnie zachwyciły, że kupiłam następną- 300 Juliet (a pewnie z czasem dokupię jeszcze inne kolory). Do koszyka wpadła też pomadka Maybelline 220 Lust for Blush. Bardzo spodobała mi się jej lekka konsystencja i naturalny odcień różu, doskonały do pracy. Mam też słabość do pomarańczowych pomadek, jednakże aby dobrze je nałożyć trzeba mieć czas. Z tego powodu chwyciłam kolejną pomadkę Maybelline- 440 Orange Attitiude, ją dam radę nałożyć także w biegu. Do koszyka wpadła także i świeczka, tym razem Glade- o zapachu drzewa sandałowego i wanilli. Zobaczymy czy spełni moje wymagania. W Hebe kupiłam pomadki Baby Lips w wersji hydrate i intensne (patrząc na skład mam wątpliwości czy czymś oprócz opakowania będą się różnić).
Powędrowałam także do TkMaxx, gdzie trafiłam na dwie przecenione świece WoodWick. Bardzo lubię świece tej firmy (tak, tak- nie tylko Yankee ukradło moje serce), dzięki temu nie tylko dają zapach, ale także i dźwięk.
A wy co upolowałyście? A może przechodzicie koło takich promocji obojętnie?
Zdecydowałam się na tusz L'oreal False Lash Wings, który od dawna chciałam wypróbować, bo lubię tusze tej firmy, do tego nabyłam kolejną pomadkę z serii Caresse. Podczas poprzedniej promocji w Rossmanie kupiłam dwa inne odcienie z tej serii i na tyle mnie zachwyciły, że kupiłam następną- 300 Juliet (a pewnie z czasem dokupię jeszcze inne kolory). Do koszyka wpadła też pomadka Maybelline 220 Lust for Blush. Bardzo spodobała mi się jej lekka konsystencja i naturalny odcień różu, doskonały do pracy. Mam też słabość do pomarańczowych pomadek, jednakże aby dobrze je nałożyć trzeba mieć czas. Z tego powodu chwyciłam kolejną pomadkę Maybelline- 440 Orange Attitiude, ją dam radę nałożyć także w biegu. Do koszyka wpadła także i świeczka, tym razem Glade- o zapachu drzewa sandałowego i wanilli. Zobaczymy czy spełni moje wymagania. W Hebe kupiłam pomadki Baby Lips w wersji hydrate i intensne (patrząc na skład mam wątpliwości czy czymś oprócz opakowania będą się różnić).
Powędrowałam także do TkMaxx, gdzie trafiłam na dwie przecenione świece WoodWick. Bardzo lubię świece tej firmy (tak, tak- nie tylko Yankee ukradło moje serce), dzięki temu nie tylko dają zapach, ale także i dźwięk.
A wy co upolowałyście? A może przechodzicie koło takich promocji obojętnie?
13:47
Maybelline, Superstay 10h Tint Gloss, 540 Endless Ruby
Chyba każda z nas marzy o tym, by jej usta wyglądały idealnie. Mieć usta, które będą ozdobą. Gdy nie mam czasu na makijaż stawiam na wyraźny kolor. Skutecznie odwraca uwagę od nieumalowanych czy niewyspanych oczu. Czerwień na ustach jest klasyką, jednak wybór wykończeń i odcieni jest ogromny. Z trwałością bywa różnie. Dziś rozprawię się z mazidłem, które ma trwać na ustach 10 godzin. Ale czy tak rzeczywiście jest?
Opakowanie jest przeciętnej urody. trochę mi przeszkadza, że nie widać, ile produktu zostało i w jakim dokładnie jest kolorze. Przy tym ostatnim można sugerować się zakrętką, co może być pomocne przy wyłowieniu czerwieni z przepastnego zbioru pomadek, tintów i błyszczyków. Sam plastik sprawia wrażenie trwałego.
Po otwarciu wyłania się aplikator. Jest w kształcie zbliżonym do serduszka. Obawiałam się, czy tak mocny kolor będzie się nim dobrze aplikował. Muszę przyznać, że jest dobrze dobrany i łatwo nim pomalować usta. Nabiera też dobrą ilość produktu. Można więc pomalować usta bez wspierania się dodatkowym pędzlem.
A sam kolor? Jest piękny. Głęboka rubinowa czerwień. Rubiny kojarzą mi się z biżuterią i faktycznie ten błyszczyk sprawia, że usta mogą śmiało zastąpić biżuterię. Są pełne, błyszczące, nie widać bruzd. Wyglądają o wiele zdrowiej. Pięknie. Nie sposób ich nie zauważyć. Zęby wyglądają na bielsze.
Producent obiecuje 10 godzin trwałości. Co do tego mam mieszane uczucia. Z pewnością produkt nie przetrwa obiadu, jednak już picie wytrzymuje. Po kilku godzinach jednak schodzi z ust i trzeba być uważnym, bo nie schodzi z całych ust, ale z ich środka. Istnieje więc ryzyko, że będziemy miały efekt obrysowania ust kredką. Zmywając jednak makijaż po tych 10 godzinach, widać jednak, że na ustach wciąż coś jest.
Jego zaletą jest to, że nie wysusza ust. Nie klei się, jednak czuć, że mamy czymś pokryte wargi. Moim zdaniem mógłby być określany mianem lakieru do ust. Szalenie mi się podoba! Jest wam znany ten produkt?
Opakowanie jest przeciętnej urody. trochę mi przeszkadza, że nie widać, ile produktu zostało i w jakim dokładnie jest kolorze. Przy tym ostatnim można sugerować się zakrętką, co może być pomocne przy wyłowieniu czerwieni z przepastnego zbioru pomadek, tintów i błyszczyków. Sam plastik sprawia wrażenie trwałego.
A sam kolor? Jest piękny. Głęboka rubinowa czerwień. Rubiny kojarzą mi się z biżuterią i faktycznie ten błyszczyk sprawia, że usta mogą śmiało zastąpić biżuterię. Są pełne, błyszczące, nie widać bruzd. Wyglądają o wiele zdrowiej. Pięknie. Nie sposób ich nie zauważyć. Zęby wyglądają na bielsze.
Producent obiecuje 10 godzin trwałości. Co do tego mam mieszane uczucia. Z pewnością produkt nie przetrwa obiadu, jednak już picie wytrzymuje. Po kilku godzinach jednak schodzi z ust i trzeba być uważnym, bo nie schodzi z całych ust, ale z ich środka. Istnieje więc ryzyko, że będziemy miały efekt obrysowania ust kredką. Zmywając jednak makijaż po tych 10 godzinach, widać jednak, że na ustach wciąż coś jest.
Jego zaletą jest to, że nie wysusza ust. Nie klei się, jednak czuć, że mamy czymś pokryte wargi. Moim zdaniem mógłby być określany mianem lakieru do ust. Szalenie mi się podoba! Jest wam znany ten produkt?
22:53
Na co się skusiłam podczas promocji w Rossmanie?
Tym razem o akcji promocyjnej Rossmana wiedzą chyba wszyscy. Wiedziałam i ja. A skoro wiedziałam to też skorzystałam. Wiele z was zrobiło już zakupy, jednak pewnie część nadal zastanawia się co nabyć. Moje zakupy z pierwszej akcji pokazywałam w tym poście <klik>. A co tym razem wpadło mi do koszyka?
Mój czarny eyeliner skończył swój żywot (żelowy Essence), bardzo chciałam odmiany. Marzyłam o doskonałym, czarnym pisaku, który sam rysowałby piękne kreski. Zaczęłam tracić wiarę, że taki znajdę. Z pomocą przyszła mi bliska osoba. Okazało się, że od kilku miesięcy posiada taki flamaster, a on ciągle maluje idealnie. Sprawa byłaby prosta, gdyby z opakowania nie starły się napisy. Stojąc przed szafami w Rossmanie stwierdziłam, iż najprawdopodobniej jest to Super Liner L'oreal (2). Gdyby jednak okazał się bublem, zakupiłam chwalony przez Blogerki (dziękuję!) żelowy eyeliner Maybelline (1).
Jeżeli chodzi o zmywacz do paznokci to mam już swojego ulubieńca. Jednak korzystając z promocji i tego, że mój ulubieniec się kończy, kupiłam zmywacz firmy Bourjois (3). O gąbce Konjac czytałam wiele, a gdy zobaczyłam, że jest oznaczona plakietką "cena na do widzenia" postanowiłam skusić się i na nią. Ciekawa jestem czy i mnie zachwyci.
Blistex (5) to mój faworyt w pielęgnacji ust od lat (wersja med w słoiczku). Bardzo się cieszę, że produkty są dostępne także w Polsce. A jeżeli mowa o ustach, skusiłam się na L'oreal Caresse (6). Od dwóch dni używam go namiętnie i jestem nim zachwycona.
Znacie te kosmetyki? Lubicie? Na co się skusiłyście?
02:09
Maybelline, Color Tattoo, 40 Permanent Taupe
Tatuaż. Coś co zostaje na zawsze. No dobrze, nie zawsze na zawsze, ale jest to coś przeważnie na długie lata. Permanentny makijaż doceniam. Sama nie mam, ale gdybym nie czerpała przyjemności z malowania się i musiała zawsze ładnie wyglądać, nie zastanawiałabym się długo. Na dzień dzisiejszy mam tylko cień w kremie Maybelline w kolorze 40 Permanent Taupe i o nim będzie dziś kilka słów.
Opakowanie sprawia, że cień wydaje się większy. Trochę większy od essencowych cieni w kremie, z czarną dużą zakrętką. Podoba mi się, że przez dno dobrze widać kolor produktu (i srebrne napisy z oznaczeniem firmy i serii), a na wieczku mamy etykietę z pełną nazwą, po podniesieniu której znajdujemy skład produktu. Identyfikacja cienia wśród innych produktów tego typu jest łatwa. Otwór jest duży więc łatwo nabrać produkt zarówno palcem jak i pędzelkiem (świetnie się spisują pędzle do korektora).
Wydajność też jest dobra. Używam go od końca listopada bardzo często, dłubiąc w jednym miejscu, a jeszcze nie dokopałam się do dna. Cień jest dość twardy, jednakże wystarczy dotknąć go palcem, aby nabrać produkt.
Można budować kolor od prawie niewidocznego, lekkiej poświaty do ciemnego koloru. Ja najczęściej stosuję taką warstwę, przy której widać kolor, ale nie jest on bardzo ciemny. NIe ma żadnych problemów by nakładać go warstwami, cień się bardzo dobrze rozprowadza. Nie ma on też żadnych drobinek. Nakładam go samodzielnie, nakładając w załamanie powieki inny cień lub służmy mi za bazę pod inne cienie. Cień trzyma się bardzo dobrze, jako baza podbija kolory cieni i przedłuża ich trwałość. Owszem, kilka razy zdarzyło mi się, że lekko zebrał mi się w załamaniu, jednakże przeważnie wygląda na oku świetnie (nawet przez 13 godzin). Nie jest to cień, który wżera się w skórę- jego demakijaż jest banalnie łatwy, ale sam cień w ciągu dnia nie blednie ani nie rozmazuje.
W opakowaniu jest bardziej brązowy, jednak na skórze wpada bardziej w szarość. Jednak kolor najlepiej zilustrują obrazki:
Na zdjęciu występują:
Wydajność też jest dobra. Używam go od końca listopada bardzo często, dłubiąc w jednym miejscu, a jeszcze nie dokopałam się do dna. Cień jest dość twardy, jednakże wystarczy dotknąć go palcem, aby nabrać produkt.
Można budować kolor od prawie niewidocznego, lekkiej poświaty do ciemnego koloru. Ja najczęściej stosuję taką warstwę, przy której widać kolor, ale nie jest on bardzo ciemny. NIe ma żadnych problemów by nakładać go warstwami, cień się bardzo dobrze rozprowadza. Nie ma on też żadnych drobinek. Nakładam go samodzielnie, nakładając w załamanie powieki inny cień lub służmy mi za bazę pod inne cienie. Cień trzyma się bardzo dobrze, jako baza podbija kolory cieni i przedłuża ich trwałość. Owszem, kilka razy zdarzyło mi się, że lekko zebrał mi się w załamaniu, jednakże przeważnie wygląda na oku świetnie (nawet przez 13 godzin). Nie jest to cień, który wżera się w skórę- jego demakijaż jest banalnie łatwy, ale sam cień w ciągu dnia nie blednie ani nie rozmazuje.
W opakowaniu jest bardziej brązowy, jednak na skórze wpada bardziej w szarość. Jednak kolor najlepiej zilustrują obrazki:
Na zdjęciu występują:
1. Maybelline, Color Tattoo, 40 Permanent Taupe
3. Kiko, 05 Blooming eyeshadow palette, Ultimate violets
4. Inglot, matte, 363
5. Inglot, double sparkle 460
6. Catrice, Absolute Eye Colour, 350 Starlight Expresso
7. Catrice, Absolute Eye Colour,250 Swimming With Dolphins
Ja jestem z niego bardzo zadowolona. Na tyle, że kupiłam jeszcze jeden i dałam w prezencie bliskiej mi osobie. To chyba najlepsza rekomendacja? A jak jest z wami? Lubicie takie kolory? Posiadacie w swoich zbiorach cienie z tej serii? A może absolutnie nie sięgacie po cienie w kremie?
11:02
Ulubieńcy lutego

Luty już dawno za nami, ale ulubieńców nie było. W lutym makijaż i kosmetyki zajmowały najmniejszą część mojego umysłu. W sumie codziennie sięgałam po bardzo podobny zestaw. Co wchodziło w skład tego zestawu?
W lutym mrozy trochę zelżały, stosowałam też kremy Decbual. Dzięki temu połączeniu mogłam powrócić do mojego ukochanego podkładu mineralnego 1.Pixie w kolorze Ayperi 3.
Twarz konturowałam ukochanym 2.Bahama Mama The Balm i czasem litowałam się nad 3.Harmony Mac'a. Sięgałam też po róż The Balm w kolorze 4.Cabana Boy. Róże The Balm kocham, jednak nie myślałam, że taki kolor będzie mi pasował. O dziwo, na policzkach wygląda naturalnie i przepięknie. Dodawałam sobie blasku High Beam'em Benefitu. Często sięgałam też po 5. Sugarbomb tej samej firmy.
Makijaż oczu został zdominowany przez cienie 6.Kiko, o których niebawem napiszę więcej. Gdy zobaczyłam ich zdjęcia w sieci zakochałam się. Bardzo się cieszyłam, gdy Hexx powierzyła mi je do zrecenzowania. Jednak pierwsze testy wypadły dramatycznie! Na tyle, że gdybym wtedy je zrecenzowała to byłoby to jedynie narzekanie na nie. Znalazłam jednak na nie sposób!
W dalszym ciągu darzę sympatią cień 7.Maybelline Color Tattooo w kolorze 40 Permanent Taupe, który też aż się prosi by poświęcić mu cały post. Kupiłam także bazę Lumene, jednakże intensywne testy bazy firmy 8.Grashka wyparły ją z rankingu.
W pielęgnacji ust masełka Nivea zostały wyparte przez produkt firmy Decubal, który nie wyszedł z łazienki, aby pozować do zdjęć. Jednak sesja i tak go nie ominie! Poza domem sięgałam po 9.Moisture Plus Carmexu. Ewentualnie w biegu malowałam usta błyszczykiem 10.Guerlain Kiss Kiss Gloss w kolorze 820 Cherry Fiz- miłość do niego dalej kwitnie! Na zdjęcie nie załapał się błyszczyk Benefit Ultra Plush Coralista, jednakże stale był on noszony w torebce i używany w biegu. Podczas sesji też leżał w torebce. Gdy nie miałam czasu lub chęci na malowanie oczu sięgałam po 11.Apocalipsy Rimmela (102 nova i 501 stellar).
Najczęściej pachniałam 12.MyQueen Alexandra McQueena lub 13. Laught with me Lee Lee Benefitu.
W lutym mrozy trochę zelżały, stosowałam też kremy Decbual. Dzięki temu połączeniu mogłam powrócić do mojego ukochanego podkładu mineralnego 1.Pixie w kolorze Ayperi 3.
Twarz konturowałam ukochanym 2.Bahama Mama The Balm i czasem litowałam się nad 3.Harmony Mac'a. Sięgałam też po róż The Balm w kolorze 4.Cabana Boy. Róże The Balm kocham, jednak nie myślałam, że taki kolor będzie mi pasował. O dziwo, na policzkach wygląda naturalnie i przepięknie. Dodawałam sobie blasku High Beam'em Benefitu. Często sięgałam też po 5. Sugarbomb tej samej firmy.
Makijaż oczu został zdominowany przez cienie 6.Kiko, o których niebawem napiszę więcej. Gdy zobaczyłam ich zdjęcia w sieci zakochałam się. Bardzo się cieszyłam, gdy Hexx powierzyła mi je do zrecenzowania. Jednak pierwsze testy wypadły dramatycznie! Na tyle, że gdybym wtedy je zrecenzowała to byłoby to jedynie narzekanie na nie. Znalazłam jednak na nie sposób!
W dalszym ciągu darzę sympatią cień 7.Maybelline Color Tattooo w kolorze 40 Permanent Taupe, który też aż się prosi by poświęcić mu cały post. Kupiłam także bazę Lumene, jednakże intensywne testy bazy firmy 8.Grashka wyparły ją z rankingu.
W pielęgnacji ust masełka Nivea zostały wyparte przez produkt firmy Decubal, który nie wyszedł z łazienki, aby pozować do zdjęć. Jednak sesja i tak go nie ominie! Poza domem sięgałam po 9.Moisture Plus Carmexu. Ewentualnie w biegu malowałam usta błyszczykiem 10.Guerlain Kiss Kiss Gloss w kolorze 820 Cherry Fiz- miłość do niego dalej kwitnie! Na zdjęcie nie załapał się błyszczyk Benefit Ultra Plush Coralista, jednakże stale był on noszony w torebce i używany w biegu. Podczas sesji też leżał w torebce. Gdy nie miałam czasu lub chęci na malowanie oczu sięgałam po 11.Apocalipsy Rimmela (102 nova i 501 stellar).
Najczęściej pachniałam 12.MyQueen Alexandra McQueena lub 13. Laught with me Lee Lee Benefitu.
18:26
Ulubieńcy stycznia

Nie wiem jak wy, ale ja mam tak, że najczęściej sięgam po nowe kosmetyki. Stare, choć uwielbiane czekają aż moje oko za jakiś czas ponownie na nie spojrzy. Z racji tego, że przybyło mi trochę kosmetyków popularnej firmy Benefit zdominowała ona mój makijaż w styczniu. Do tego fascynacja naszą rodziną marką trwa nadal. Ale co konkretnie najczęściej gościło na mojej twarzy?
1. Cienie Inglot, zwłaszcza numery: 153 i 154 z kolekcji Noble oraz w ostatnich dniach miesiąca 402 i 363. Ostatni najczęściej pojawiał się na brwiach. Dwa ostatnie trafiły do mnie w ramach Hexxboxa.
2. Wosk Inglot- solo lub z cieniem 363 tej samej firmy. Czasem podkreślałam brwi cieniem Bark z paletki Sleek Au Naturel.
3. Sleek Paraguaya cienie Peach gold, Persian orange i Bittersweet zaczęły gościć na mych oczach. Po zakupie palety, nie byłam nią zachwycona, teraz przeżyłam zachwyt tymi kolorami. A moze to dlatego, że zima wywołała we mnie potrzebę rozświetlania powiek i paznokci.
4. Bazy: Urban Decay, Maybelline Color Tatoo, Essence A new league w kolorze 01 my caddy in the wind. Cienie Maybelline były używane także jako eyelinery.
5. Najważniejszym jednak elementem moich makijaży był eyeliner Inglot 27 Silver. Podbił moje serce całkowicie i to chyba największy ulubieniec tego miesiąca. Prawie codziennie go używałam i wiem, że gdy go zużyję, z pewnością kupię następny!
6. Tusze: Maybelline Stiletto, Wibo Growing lashes, NYX Long Lash Mascara i L'oreal Telescopic explosions. Używane razem w różnych kombinacjach.
7. Z powodu zakupu pędzla Barbary Hofmann do łask powrócił 8. Róż Mac Harmony. Pędzel Essence Wild Craft spowodował, iż nie posłałam dalej w świat miniatury różu 9. Sugarbomb firmy Benefit. A początki były trudne, bo nie widziałam żadnego efektu. Doprawdy nie wiem jaka magia tkwi w tym pędzlu, że tak doskonale radzi sobie z produktami, które gdyby nie on poleciałyby dalej. Zanim jednak Sugarbomb zjawił się w mych zbiorach katowałam zestaw 10. Tropi Coral tej samej firmy. Po kilku mizernych próbach nałożenia 11. Chachatintu palcami sięgnęłam po skośnie ścięty pędzel Sunshade Minerals i to było to! W końcu tint mnie zdobił. Bardzo często nakładałam na niego jeszcze 12. Coralistę. Ewentualnie Coralista samodzielnie prezentowała się na mym licu.
Kolejnym zestawem zdobiącym moją twarz był 13. Moon Beam i 14. róż The Balm w kolorze Down Boy.
Usta pielęgnowały 15. masełka Nivei- malinowe oraz wanilia i makadamia. W torebce nosiłam 16. Coralistę Benefitu. Bardzo często sięgałam także po błyszczyk 17. Guerlain KissKiss w kolorze 820 Cherry Fizz.
18. Zaś brokaty zdominowały moje paznokcie. Baza Essence peel off pozwalała mi na bezproblemowe usuwanie ich.
Jeżeli chodzi o perfumy to i tu 19. Benefit rządził. Najczęściej sięgałam po Sashę i Lee Lee, ewentualnie po 20. My Queen Alexandra McQueena.
Jak widać, było tego sporo, jednak miesiąc miał 31 dni, a ja testowałam głównie nowości. Znacie te produkty? Też tak macie, że gdy w wasze ręce trafi coś nowego, najczęściej sięgacie właśnie po to?
1. Cienie Inglot, zwłaszcza numery: 153 i 154 z kolekcji Noble oraz w ostatnich dniach miesiąca 402 i 363. Ostatni najczęściej pojawiał się na brwiach. Dwa ostatnie trafiły do mnie w ramach Hexxboxa.
2. Wosk Inglot- solo lub z cieniem 363 tej samej firmy. Czasem podkreślałam brwi cieniem Bark z paletki Sleek Au Naturel.
3. Sleek Paraguaya cienie Peach gold, Persian orange i Bittersweet zaczęły gościć na mych oczach. Po zakupie palety, nie byłam nią zachwycona, teraz przeżyłam zachwyt tymi kolorami. A moze to dlatego, że zima wywołała we mnie potrzebę rozświetlania powiek i paznokci.
5. Najważniejszym jednak elementem moich makijaży był eyeliner Inglot 27 Silver. Podbił moje serce całkowicie i to chyba największy ulubieniec tego miesiąca. Prawie codziennie go używałam i wiem, że gdy go zużyję, z pewnością kupię następny!
6. Tusze: Maybelline Stiletto, Wibo Growing lashes, NYX Long Lash Mascara i L'oreal Telescopic explosions. Używane razem w różnych kombinacjach.
7. Z powodu zakupu pędzla Barbary Hofmann do łask powrócił 8. Róż Mac Harmony. Pędzel Essence Wild Craft spowodował, iż nie posłałam dalej w świat miniatury różu 9. Sugarbomb firmy Benefit. A początki były trudne, bo nie widziałam żadnego efektu. Doprawdy nie wiem jaka magia tkwi w tym pędzlu, że tak doskonale radzi sobie z produktami, które gdyby nie on poleciałyby dalej. Zanim jednak Sugarbomb zjawił się w mych zbiorach katowałam zestaw 10. Tropi Coral tej samej firmy. Po kilku mizernych próbach nałożenia 11. Chachatintu palcami sięgnęłam po skośnie ścięty pędzel Sunshade Minerals i to było to! W końcu tint mnie zdobił. Bardzo często nakładałam na niego jeszcze 12. Coralistę. Ewentualnie Coralista samodzielnie prezentowała się na mym licu.
Kolejnym zestawem zdobiącym moją twarz był 13. Moon Beam i 14. róż The Balm w kolorze Down Boy.
Usta pielęgnowały 15. masełka Nivei- malinowe oraz wanilia i makadamia. W torebce nosiłam 16. Coralistę Benefitu. Bardzo często sięgałam także po błyszczyk 17. Guerlain KissKiss w kolorze 820 Cherry Fizz.
18. Zaś brokaty zdominowały moje paznokcie. Baza Essence peel off pozwalała mi na bezproblemowe usuwanie ich.
Jeżeli chodzi o perfumy to i tu 19. Benefit rządził. Najczęściej sięgałam po Sashę i Lee Lee, ewentualnie po 20. My Queen Alexandra McQueena.
Jak widać, było tego sporo, jednak miesiąc miał 31 dni, a ja testowałam głównie nowości. Znacie te produkty? Też tak macie, że gdy w wasze ręce trafi coś nowego, najczęściej sięgacie właśnie po to?
08:10
Ulubieńcy grudnia

Grudzień już za nami. Jednak o ulubieńcach jeszcze nie było, a pierwsza część spotkała się z Waszym miłym przyjęciem. W grudniu nie miałam zbyt dużo czasu na makijaż, a także w moje łapki wpadło trochę nowości. A skoro wpadły w łapki nowości to i musiałam je testować. Najczęściej sięgałam po:
1. MaxFactor, Miracle touch- przyszły mrozy, więc i minerały poszły w odstawkę. Podkład, który lubię, jednak ma też kilka wad.
2. The Balm, Cabana Boy, róż- rok temu zapałałam ogromną miłością do The Balm. Tak wielką miłością, że kupiłam prawie wszystkie ich róże, do kompletu brakowała mi właśnie tego. Długo nie mogłam się do niego przekonać, myślałam że nie będzie mi pasował. Miałam jednak bon do wykorzystania, a że wyboru nie było, skusiłam się. Zakupu nie żałuję! Używałam go przy prawie każdym makijażu. Gorąco polecam.
3. The Balm, Mary-Lou Manizer- gdy potrzebowałam większego rozświetlenia był niezawodny. Maryśka to zdecydowanie mój ulubieniec w swojej kategorii.
4. Physicians Formula, Transculent Glow- gdy robiłam ledwie widoczny makijaż rozświetlałam policzki właśnie nim.
5. Maybelline, Color Tatoo w kolorze 40 Pernament Taupe oraz 60 Timeless Black- pierwszy służył mi jako baza pod inne cienie lub solo, czerń głównie jako eyeliner.
6. Jemma Kidd, Tailored Colour- paletka, którą znalazłam w bucie. Cienie są świetne, wspaniałe do makijażu na sucho i na mokro.
7. Inglot- woski do brwi- bardzo je polubiłam, łatwa aplikacja, dobrze wyglądają.
8. Catrice, eyebrow Lifter, C01 Casablanca Higlight's- znany podnośnik do brwi, u mnie lepiej się spisuje jako kredka na linię wodną.
9. L'oreal, Telescopic explosion mascara- raz kocham, raz nienawidzę, ma bardzo ciekawą główkę.
10. NYX, Long Lash Mascara- sięgałam po nią, gdy zależało mi na naturalnym efekcie.
11. Manhattan, Soft Mat Lipcream, 54L- bardzo dobry produkt. Ładny kolor, dobra trwałość.
12. Rimmel, Kate- 105 i 102 <klik>
13. Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C01 Red Butler- więcej o niej tu <klik>
14. Alcina, Augenstick, sztyft SOS pod oczy- przynosił mi wielką ulgę podczas spędzania kolejnych nocnych godzin przed komputerem.
Trochę tych produktów się nazbierało. Część gościła także na liście ulubieńców listopada. Jestem ciekawa czy w przyszłym miesiącu też utrzymają swoją pozycję. Używanych produktów było więcej, jednak to właśnie po te sięgałam najczęściej. Znacie je? Używacie?
1. MaxFactor, Miracle touch- przyszły mrozy, więc i minerały poszły w odstawkę. Podkład, który lubię, jednak ma też kilka wad.
2. The Balm, Cabana Boy, róż- rok temu zapałałam ogromną miłością do The Balm. Tak wielką miłością, że kupiłam prawie wszystkie ich róże, do kompletu brakowała mi właśnie tego. Długo nie mogłam się do niego przekonać, myślałam że nie będzie mi pasował. Miałam jednak bon do wykorzystania, a że wyboru nie było, skusiłam się. Zakupu nie żałuję! Używałam go przy prawie każdym makijażu. Gorąco polecam.
3. The Balm, Mary-Lou Manizer- gdy potrzebowałam większego rozświetlenia był niezawodny. Maryśka to zdecydowanie mój ulubieniec w swojej kategorii.
4. Physicians Formula, Transculent Glow- gdy robiłam ledwie widoczny makijaż rozświetlałam policzki właśnie nim.
5. Maybelline, Color Tatoo w kolorze 40 Pernament Taupe oraz 60 Timeless Black- pierwszy służył mi jako baza pod inne cienie lub solo, czerń głównie jako eyeliner.
6. Jemma Kidd, Tailored Colour- paletka, którą znalazłam w bucie. Cienie są świetne, wspaniałe do makijażu na sucho i na mokro.
7. Inglot- woski do brwi- bardzo je polubiłam, łatwa aplikacja, dobrze wyglądają.
8. Catrice, eyebrow Lifter, C01 Casablanca Higlight's- znany podnośnik do brwi, u mnie lepiej się spisuje jako kredka na linię wodną.
9. L'oreal, Telescopic explosion mascara- raz kocham, raz nienawidzę, ma bardzo ciekawą główkę.
10. NYX, Long Lash Mascara- sięgałam po nią, gdy zależało mi na naturalnym efekcie.
11. Manhattan, Soft Mat Lipcream, 54L- bardzo dobry produkt. Ładny kolor, dobra trwałość.
12. Rimmel, Kate- 105 i 102 <klik>
13. Catrice, Hollywood's Fabulous 40ties, Velvet Lip Colour, C01 Red Butler- więcej o niej tu <klik>
14. Alcina, Augenstick, sztyft SOS pod oczy- przynosił mi wielką ulgę podczas spędzania kolejnych nocnych godzin przed komputerem.
Trochę tych produktów się nazbierało. Część gościła także na liście ulubieńców listopada. Jestem ciekawa czy w przyszłym miesiącu też utrzymają swoją pozycję. Używanych produktów było więcej, jednak to właśnie po te sięgałam najczęściej. Znacie je? Używacie?