Pokazywanie postów oznaczonych etykietą remontowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą remontowo. Pokaż wszystkie posty

04 maja 2015

Moja kuchnia

Moja kuchnia to moja zmora. Nigdy jej nie pokazywałam i od miesiąca zastanawiam się czy to zrobić, bo już od miesiąca wygląda trochę lepiej. Lepiej, ale jak się okazało na zdjęciach, dalej nie na tyle dobrze, żebym mogła się nią pochwalić. Na żywo to co innego, bo zmiana jest duża, ale zdjęcia jakoś tego nie umią uchwycić.
Ale może zacznę od tego, dlaczego moja kuchnia była taka jaka była. A była taka:
(Wybaczcie, nawet jej nie uprzątnęłam. Może to przez tą moją awersję do niej i przekonanie, że ani porządek, ani ładne dodatki nie polepszą jej wyglądu.)




Najtańsze marketowe meble. I do tego czerwone. I do tego niepraktyczne. Taki miałam kaprys ponad 5 lat temu, kiedy zdecydowałam się na ich kupno. A wyobraźcie sobie, że kupiłam je kiedy nie mieliśmy jeszcze mieszkania. Zabawne prawda? Byłam już w dziewiątym miesiącu ciąży i od ponad pół roku bezskutecznie szukaliśmy naszego wymarzonego M, by jak najszybciej wyprowadzić się z obskurnej kawalerki. Jak dobrze pamiętam, byłam odwiedzić szpital, w którym miałam rodzić, by dowiedzieć się co i jak. Na przeciwko znajdował się właśnie jeden z tych budowlanych marketów. Poszliśmy sobie pooglądać i ni stąd ni zowąd dokonaliśmy najbardziej niekontrolowanego zakupu jaki można było dokonać.
Nie będę też ukrywać, że musieliśmy liczyć każdy wydawany grosz, więc i całe wyposażenie kuchni jest jakie jest, a i po prostu kiedyś podobało mi się zupełnie coś innego.
Więc kiedy gust mój się zmienił, a nastąpiło to dość szybko po przeprowadzce, moja kuchnia stała się moją zmorą. I tak sobie żyłyśmy obok siebie, ja i moja kuchnia i chwilami już miałam ochotę by coś z nią zrobić, ale brakowało mi odwagi. Jej całkowity remont oczywiście nie wchodzi w grę i długo jeszcze nie będzie. Koszt to przecież byłby ogromny. Wymiana frontów? Sposób łatwy i szybki. Dalej jednak zbyt kosztowny. I tak mnie coś ciągle pchało do tego by te szafki po prostu przemalować. Ale czy to da radę? Czy to wytrzyma? Nie chciałam też wydawać pieniążków na te fajowskie (czyt. drogie) farby, które by pewnie podołały zadaniu, ale już naprawdę, naprawdę chciałam mieć białą kuchnię.
Decyzja zapadła jakieś dwa tygodnie przed świętami Wielkanocnymi. Przecież już tyle rzeczy i tyle różnych powierzchni malowałam zwykłą akrylową i wszystko do tej pory się trzyma. Dlaczego więc nie spróbować?
Więc co tam, raz się żyje. Malowania było sporo, każdą część pokryłam pięcioma warstwami. Naprawdę ciężko było zakryć tą czerwień. W trakcie okazało się, że gładkie, białe fronty są zbyt gładkie, więc ozdobiłam je, przyklejając drewniane listwy. Było więc też sporo cięcia i szlifowania. Zrobił się z tego troszkę dłuższy remoncik niż myślałam, ale przynajmniej na święta moja kuchnia wyglądała już tak:


Ta szara, wysunięta do przodu ściana, to tak naprawdę komin wentylacyjny czy coś. W każdym razie nie polepsza on ustawności kuchni i nic nie da się z nim zrobić, ani nic na nim powiesić, ani tym bardziej zburzyć. Trzeba było więc go wykorzystać jako element dekoracyjny. Na samym początku miała się na mi znaleźć fototapeta. Zrezygnowałam z tego pomysłu po przejrzeniu pięćdziesiątej strony ze zdjęciami na pierwszej lepszej stronie z fototapetami. Ciężko było się na coś zdecydować. Przez lata więc zdobiły go piękne bazgroły Tosi. Pozwalając jej na malowanie na tej ścianie, miałam pewność, że pozostawi w spokoju inne ściany, a mnie tam było już wszystko jedno.
Na szaro pomalowałam ją przed Bożym Narodzeniem. Bardzo spontaniczna, ale bardzo trafna decyzja.






Uchwyty przy szufladach, to przerobione i pomalowane stare uchwyty. Drewniane gałki zamówiłam na allegro za kilka złotych i też przemalowałam.



Trochę lepiej. Mam nadzieję, że też tak uważacie. Oczywiście to dopiero początek zmian, które będą niestety bardzo rozciągnięte w czasie, ale gorąco wierzę, że niewielkim kosztem uda mi się w końcu uzyskać upragniony efekt.
A kiedyś, kiedy wygram w totka, zrobię sobie kuchnię marzeń.

Pozdrawiam


19 sierpnia 2012

Udało się!

Przygotowania do remontu, remont, poremontowa choroba moja i choroba mojej córki prawdopodobnie odra- tak w kilku słowach można opisać moje kilka ostatnich tygodni. A co za tym idzie- blog odszedł w zapomnienie i to na dłuższą chwilę.
Teraz, kiedy się już wszystko wyprościło, wszystko bym chciała opisać i opowiedzieć.
Ale powoli :) Postaram się pisać powoli :) Jednak ostrzegam, post będzie długi.

Temat postu- Udało się! jest oczywiście nawiązaniem do tego, że udało się zrobić remoncik w pokoju Tosi. Udało się namówić męża. Rozmowy trwały już chyba od stycznia, aż w końcu powiedział "no dobra" :).
Termin rozpoczęcia prac wyznaczyliśmy na ostatni czwartek lipca, więc miałam raptem tydzień, by wszystko jeszcze raz przemyśleć.
Kolor ścian i ustawienie mebli miałam już rozplanowane. Zresztą jakiś czas temu pokazywałam swój odręczny szkic jednej ze ścian, o tu, więc nad tym już się nie zastanawiałam. Na głowie miałam tylko sprawę nowego łóżka. Bardzo podobało mi się takie, które finansowo było dla nas nieosiągalne. Poza tym, w domu mamy już łóżko, które było kupione z kompletem mebli dla Małej, ale okazało się za duże, a przerobienie go na mniejsze, komisyjnie zostało uznane za niewykonalne. Pozostała ostatnia możliwość. Wykonanie łóżka samodzielnie. Po przedyskutowaniu sprawy z Dziadkiem, osobą trochę bardziej obeznaną, oraz posiadającą wymagane narzędzia, a także miejsce w postaci garażu- decyzja zapadła. Robimy łóżeczko. Hurrra! Cieszyłam się jak dziecko. Do pracy zabraliśmy się w sobotę (tę przed tym ostatnim czwartkiem lipca) koło 15.00. Przed północą elementy łóżka były już poskładane. Niestety zapomniałam zabrać aparat, by dokumentować postęp prac, ale to wszystko z tego podniecenia :)
 W poniedziałek wieczorem mąż mój przywiózł mi elementy łóżeczka do domu i rozpoczął się najbardziej żmudny etap, czyli szlifowanie, malowanie, szlifowanie itd.




Malowałam do oporu, do nocy, a nawet dłużej. No niestety, ale przy Tośce się nie da, więc pozostawała mi tylko pora nocna.

Przyszedł czwartek, więc zabraliśmy się do pracy.
Najpierw wynieśliśmy wszystkie meble. Miejsce składowania- sypialnia, a dokładniej nasze łóżko, oraz wszystkie inne kąty dookoła.


Nawet się nie dało zrobić lepszego zdjęcia, a pod tymi wszystkimi gratami jest nasze łóżko. Dobrze, że mamy jeszcze rozkładaną rogówkę. Tosia oczywiście pojechała do dziadków na te kilka dni.

Wieczorem mąż zabrał się za zrywanie tapet. Różu znikaj!!!


PS. Wybaczcie mu jego strój, ale były wtedy straszne upały.:)
A ja? Ja oczywiście dalej malowałam i malowałam.


Piątek rano.
Etap pierwszy- podkład.


Piątek popołudniu.
Etap drugi- kolor właściwy.


Róż zniknął :)

W sobotę okazało się, że malowanie będzie trzeba powtórzyć. Niby kolor dobrze pokrył, ale jednak nie wszędzie. Szybka decyzja- zakup dodatkowej puszki farby i do roboty. Ja już na szczęście skończyłam malować łóżko, więc malowałam z mężem, dzięki czemu poszło nam raz dwa.
A tak wyglądał pomalowany już dokładnie i posprzątany pokój. Jest biało :)


Uwijaliśmy się strasznie, bo według planu, mieliśmy już w sobotę skończyć, by rano w niedzielę odebrać Tośkę, a tu było jeszcze tyle do zrobienia. Od śniadania dopiero koło 17.00 chyba zamówiliśmy sobie coś do jedzenia. Mąż znów musiał jechać do sklepu, bo okazało się, że nie ma kołków. Normalne, u nas zawsze jak są potrzebne to ich nie ma :) Ja w tym czasie zaczęłam już urządzać. Powiesiłam zasłony :) A gdy mąż wrócił, w pokoju pojawiły się pierwsze mebelki.


Pod wieczór wpadł dziadek, by poskręcać łóżko.


Gdy łóżko zostało skręcone i postawione na swoim miejscu, do pokoju wkroczyła reszta mebli.
Byliśmy zachwyceni i kompletnie wykończeni, więc ostatkiem sił, ale nakręceni strasznie przystąpiliśmy do ostatniego etapu prac, czyli układania wszystkiego na swoim miejscu i oczywiście sprzątania. I to było chyba największe szaleństwo tego dnia, bo skończyliśmy chyba o 2.00 w nocy, ale skończyliśmy i padliśmy.

W niedzielę rano, jak wstałam, a ledwo co wstałam, już wiedziałam, że nocne "szaleństwa" w nagrzanym mieszkaniu, przy pootwieranych wszędzie oknach, kiedy lało się z nas niemiłosiernie będę musiała odchorować. Ledwo się ruszałam, a kiedy mąż wrócił z Tosią do domu to podczas jej okrzyków zachwytu nad nowym pokoikiem usłyszałam, że coś jest nie tak z jej głosem. Nie myliłam się, wieczorem dostała gorączki ponad 39 stopni. W poniedziałek lekarz, diagnoza- angina. Kiedy po 4 dniach niespadającej poniżej 39 stopni gorączki dostała wysypki, diagnoza się zmieniła- odra. Dziwne, bo była na odrę szczepiona, ale cóż, zdarza się, a może właśnie przez to przechodziła ją trochę dziwnie.
W każdym razie kompletnie nie miałam głowy do blogowania i fotografowania i kompletnie do niczego. Teraz to nadrabiam.

Tak więc, by nie przedłużać, dla tych którzy dzielnie wytrwali do końca tego postu, czas pokazać efekt końcowy naszej pracy.
Tak wyglądał pokoik wcześniej.


A tak wygląda teraz.







Oczywiście jest jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, bo pomysłów w głowie mam mnóstwo, np. jeśli chodzi o tą wielką białą ścianę, ale uwierzcie, że na razie mi się nie chce. Obecnie mam fazę na twórczość małowysiłkową, czy jak najmniej ruszania podczas działania, a dokładniej to chodzi o szydełkowanie. Kilka już rzeczy, które zrobiłam, na zdjęciach było widać. Ale napewno je jeszcze pokażę.

To już nareszcie koniec. Dziękuję wszystkim wytrwałym i jeszcze raz powtórzę: udało się !!!

PS. Mężu mój kochany, spisałeś się znakomicie :*

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...