Witajcie!
Dzisiaj szybki post z ulubieńcami ostatniego miesiąca :) W większości są to nowe produkty, które w czerwcu podbiły (lub dalej podbijały ;) ) moje serce i skórę ;)
W kategorii pielęgnacja polubiłam serum do twarzy z serii Receptury Babuszki Agafii oraz olejek do ciała Ultimate Beauty Oil Garnier, który podobnie jak w maju, ratował mnie w kryzysowych sytuacjach :)
Wśród kolorówki widzicie dwóch ulubieńców zeszłego miesiąca: tusz False Lash Wings od L'Oreal i rozświetlacz Along Came Betty.
Przypadły mi do gustu dwie naustne nowości w moich zbiorach - lakier do ust L'Oreal Shine Caresse w odcieniu 300 Juliet i nowość od Astor - balsam, błyszczyk i pomadka w jednym, kryjąca się w kredce Soft Sensation. Mam dwa kolory, ale nudziakowy 002 Loved Up jest moim faworytem :)
Na twarz najchętniej nakładałam BB Skinfood Good Afternoon Peach Green Tea, który sprawdził się nawet podczas upałów.
Ostatnią nowością w zestawieniu jest pisak do brwi Misslyn, który jest rewelacyjny (w przeciwieństwie do Flomarowego odpowiednika).
Mam co recenzować :) Już jutro pojawi się recenzja serum z serii Eveline Slim Extreme 4D.
Wszyscy mają Bloglovin? Chyba większość, więc i ja postanowiłam się zarejestrować. Zapraszam do obserwowania :)
Miłego popołudnia,
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skinfood. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Skinfood. Pokaż wszystkie posty
sobota, 29 czerwca 2013
niedziela, 2 czerwca 2013
Ulubieńcy maja
Witajcie!
Dawno nie było posta z serii "ulubieńcy miesiąca", postaram się to nadrobić :)
Dzisiaj pora na kosmetycznych faworytów maja.
Na początek znacznie liczniejsza kolorówka:
- odkąd wróciłam do moich kolorów znowu zaczęłam używać podkładu Bourjois Healthy Mix, który jest jednym z moich ulubieńców,
- najnowszy tusz L'Oreal False Lash Wings gości od niedawna w mojej kosmetyczce, ale już zdążył podbić moje serce,
- w prezencie od Justyny otrzymałam paletkę do brwi BR-WOW Along Came Betty, która pomagała mi w perfekcyjnym ich podkreśleniu detronizując duet cieni Essence i korektor Eveline,
- niech Was nie myli opakowanie, to nie próbka minerałów tylko moja połówka korektora pod oczy SkinFood :) Pełną zachwytów recenzję znajdziecie tutaj,
- kolejną nowością jest róż Dainty od M.A.C, który pokochałam od pierwszego użycia,
- na ustach często gościł Tint firmy Bell (poczytacie o nim tutaj), jeden z moich ulubionych błyszczyków - Rimmel Stay Glossy (recenzja) i matowa Mehr firmy M.A.C, którą pokazywałam w tym poście,
- kolejną nowością "w zestawieniu" jest rozświetlacz Along Came Betty, podobny do rozświetlacza w sztyfcie Benefitu,
- ostatnim produktem wśród kolorówki jest mój ulubiony Color Tattoo od Maybelline, w odcieniu On and on bronze który towarzyszy mi na oczach w dni lenia, czyli w maju dosyć często ;)
Czas na rodzynki pielęgnacyjne:
- W stosowaniu nawilżaczy do ciała jestem średnio systematyczna, więc polubiłam olejek do ciała Ultimate Beauty Oil Garniera, który kupiłam w UK. Psik, psik i gotowe :)
- matujący krem korygujący Tołpy zachwalałam tutaj, wraz z nadejściem wiosny (ychm) wrócił do łask,
- na sam koniec zostawiłam odżywkę do rzęs Double Lash Mavala, o której często wspominałam w komentarzach na Waszych blogach. Rewelacyjny efekt za jedyne 50zł :)
Ciekawe, co znajdzie się na tej liście za miesiąc :)
Miłej niedzieli,
Dawno nie było posta z serii "ulubieńcy miesiąca", postaram się to nadrobić :)
Dzisiaj pora na kosmetycznych faworytów maja.
Na początek znacznie liczniejsza kolorówka:
- odkąd wróciłam do moich kolorów znowu zaczęłam używać podkładu Bourjois Healthy Mix, który jest jednym z moich ulubieńców,
- najnowszy tusz L'Oreal False Lash Wings gości od niedawna w mojej kosmetyczce, ale już zdążył podbić moje serce,
- w prezencie od Justyny otrzymałam paletkę do brwi BR-WOW Along Came Betty, która pomagała mi w perfekcyjnym ich podkreśleniu detronizując duet cieni Essence i korektor Eveline,
- niech Was nie myli opakowanie, to nie próbka minerałów tylko moja połówka korektora pod oczy SkinFood :) Pełną zachwytów recenzję znajdziecie tutaj,
- kolejną nowością jest róż Dainty od M.A.C, który pokochałam od pierwszego użycia,
- na ustach często gościł Tint firmy Bell (poczytacie o nim tutaj), jeden z moich ulubionych błyszczyków - Rimmel Stay Glossy (recenzja) i matowa Mehr firmy M.A.C, którą pokazywałam w tym poście,
- kolejną nowością "w zestawieniu" jest rozświetlacz Along Came Betty, podobny do rozświetlacza w sztyfcie Benefitu,
- ostatnim produktem wśród kolorówki jest mój ulubiony Color Tattoo od Maybelline, w odcieniu On and on bronze który towarzyszy mi na oczach w dni lenia, czyli w maju dosyć często ;)
Czas na rodzynki pielęgnacyjne:
- W stosowaniu nawilżaczy do ciała jestem średnio systematyczna, więc polubiłam olejek do ciała Ultimate Beauty Oil Garniera, który kupiłam w UK. Psik, psik i gotowe :)
- matujący krem korygujący Tołpy zachwalałam tutaj, wraz z nadejściem wiosny (ychm) wrócił do łask,
- na sam koniec zostawiłam odżywkę do rzęs Double Lash Mavala, o której często wspominałam w komentarzach na Waszych blogach. Rewelacyjny efekt za jedyne 50zł :)
Ciekawe, co znajdzie się na tej liście za miesiąc :)
Miłej niedzieli,
piątek, 17 maja 2013
Łosoś dobry na... cienie pod oczami?
Witajcie!
Tytuł dzisiejszego postu jest nieco przewrotny, bo nie o jedzeniu będzie mowa :)
Chyba wszystkie przyzwyczaiłyśmy się do rozświetlających korektorów pod oczy dostępnych w opakowaniach a'la pisak z pędzelkiem. Udało mi się odkryć dwa fenomenalne kosmetyki pod oczy bardziej przypominające swą konsystencją gęstą pastę niż lekki, rozświetlający produkt. Dzisiaj zapraszam do recenzji pierwszego z nich - made in Asia.
Cudo nazywa się Salmon Darkcircle Concealer Cream i jest dostępny w ofercie marki SkinFood.
Opakowanie:
Piękny słoiczek, który jest bardzo wygodny w użytkowaniu. Średnica wnętrza opakowania jest identyczna w całej jego objętości, więc produkt nie zbiera się w kantach czy zagłębieniach słoiczka. Kryje on w sobie 10g korektora. Ze względu na piekielną wydajność produktu podzieliłyśmy się nim z Justyną - słoiczek został u niej, a ja mam moją połowę w opakowaniu po próbce Lily Lolo :)
Zapach:
Przypomina mi tłusty, babciny krem z czasów mojego dzieciństwa. Nie ukrywam, że do najprzyjemniejszych nie należy. Na szczęście jest wyczuwalny tylko w momencie dosłownego włożenia nosa do opakowania.
Konsystencja:
Gęsta pasta, w dodatku niezwykle wydajna. Używam go prawie codziennie, a wcale go nie ubywa. Mam wrażenie, że nigdy się nie skończy. Wystarczy naprawdę minimalna ilość produktu do ukrycia cieni pod oczami.
Konsystencja jest lekko tłustawa, więc łatwo sunie i rozprowadza się po skórze. Co ciekawe wcale nie powoduje uczucia ciężkości, którego się bardzo obawiałam. Gęsty i tłustawy, a jednocześnie lekki? SkinFood potrafi :D Niestety po kilku godzinach potrafi minimalnie (z akcentem na tyci tyci - właściwie tego nie widać, ja widzę z odległości 5cm ;) ) zebrać się w zmarszczkach. Na plus, że wystarczy go delikatnie rozetrzeć i problem znika w mgnieniu oka.
Kolor:
Posiadam odcień 1 Salmon blooming, który jest łososiowym beżem - stąd dzisiejszy rybi tytuł :)
Jak widzicie jest to odcień neutralny i nie ma nic wspólnego z różową świnką. Dodatkowo wspaniale się dopasowuje do różnych karnacji, mimo że wygląda na bardzo jasny. Używam go ja, mama (ma bardzo ciemną karnację), testowały bladolice koleżanki i każda z nas jest nim zachwycona :)
Jesteście zainteresowane efektem pod oczami? Nie będę Was trzymać dłużej w niepewności :)
Poniżej moje podkówki bez niczego. Co prawda krem Garnier dobrze sobie z nimi radzi, bo wcześniej wyglądałam na co najmniej 10 lat starszą, jeśli nie użyłam dobrego korektora. Teraz bez makijażu nie straszę aż tak, ale z korektorem SkinFood wyglądam nie o niebo, a o 3 nieba lepiej!
Po aplikacji pod jednym okiem:
Widzicie różnicę? Pokażę Wam jeszcze zbliżenie na jedno i drugie oko.
Na początek prawe, pod którym zdążyłam zaaplikować korektor:
I lewe, niepomalowane:
Mam nadzieję, że teraz rozumiecie mój zachwyt nad tym produktem :)
Na sam koniec zostały mi oczy już pomalowane:
Jestem nim zachwycona! Jak widzicie okolica oka wygląda na wypoczętą, a cała ja - świeżo i promiennie. Bez korektora sprawiam wrażenie wiecznie zmęczonej i niewyspanej, które w pewnym stopniu jest prawdą, ale wolę ją ukryć przed światem :D
Szkoda tylko, że na każdym zdjęciu wyglądam groźnie (brwi), a powieki opadają jeszcze bardziej - uroki zdjęć z ręki z aparatem w jednej i lusterkiem w drugiej :/
Trwałość:
Produkt jest z jednej strony niezwykle trwały - nakładam go rano i wytrzymuje do wieczornego demakijażu. Nie straszny mu deszcz, woda, czy łzy. Z drugiej strony (pewnie dzięki tej tłustawej konsystencji) nie zastyga na skórze i jeśli minimalnie zbierze się w jakiejś zmarszczce bez problemu go rozetrzemy.
Podsumowanie:
Fantastyczny produkt, który w przeliczeniu na wydajność kosztuje grosze.
+ idealny kolor
+ zaskakująco udana konsystencja
+ łatwość aplikacji
+ wydajność
+ efekt wypoczętego oka
+ doskonałe krycie cieni pod oczami
+ trwałość
- dostępność
Jest to jeden z najlepszych produktów tego typu, jaki miałam okazję stosować - wierzcie mi, że przerobiłyśmy ich z mamą wiele. Maleńki minusik za lekkie zbieranie się w mikrozmarszce po kilku godzinach, ale na całe szczęście łatwo uniknąć tego efektu :)
Następnym razem przedstawię Wam korektor nieco łatwiej dostępny, o jeszcze ciekawszym kolorze :D
Pozdrawiam popijając bananowo-kiwi smoothie :)
Tytuł dzisiejszego postu jest nieco przewrotny, bo nie o jedzeniu będzie mowa :)
Chyba wszystkie przyzwyczaiłyśmy się do rozświetlających korektorów pod oczy dostępnych w opakowaniach a'la pisak z pędzelkiem. Udało mi się odkryć dwa fenomenalne kosmetyki pod oczy bardziej przypominające swą konsystencją gęstą pastę niż lekki, rozświetlający produkt. Dzisiaj zapraszam do recenzji pierwszego z nich - made in Asia.
Cudo nazywa się Salmon Darkcircle Concealer Cream i jest dostępny w ofercie marki SkinFood.
Opakowanie:
Piękny słoiczek, który jest bardzo wygodny w użytkowaniu. Średnica wnętrza opakowania jest identyczna w całej jego objętości, więc produkt nie zbiera się w kantach czy zagłębieniach słoiczka. Kryje on w sobie 10g korektora. Ze względu na piekielną wydajność produktu podzieliłyśmy się nim z Justyną - słoiczek został u niej, a ja mam moją połowę w opakowaniu po próbce Lily Lolo :)
Zapach:
Przypomina mi tłusty, babciny krem z czasów mojego dzieciństwa. Nie ukrywam, że do najprzyjemniejszych nie należy. Na szczęście jest wyczuwalny tylko w momencie dosłownego włożenia nosa do opakowania.
Konsystencja:
Gęsta pasta, w dodatku niezwykle wydajna. Używam go prawie codziennie, a wcale go nie ubywa. Mam wrażenie, że nigdy się nie skończy. Wystarczy naprawdę minimalna ilość produktu do ukrycia cieni pod oczami.
Konsystencja jest lekko tłustawa, więc łatwo sunie i rozprowadza się po skórze. Co ciekawe wcale nie powoduje uczucia ciężkości, którego się bardzo obawiałam. Gęsty i tłustawy, a jednocześnie lekki? SkinFood potrafi :D Niestety po kilku godzinach potrafi minimalnie (z akcentem na tyci tyci - właściwie tego nie widać, ja widzę z odległości 5cm ;) ) zebrać się w zmarszczkach. Na plus, że wystarczy go delikatnie rozetrzeć i problem znika w mgnieniu oka.
Kolor:
Posiadam odcień 1 Salmon blooming, który jest łososiowym beżem - stąd dzisiejszy rybi tytuł :)
Jak widzicie jest to odcień neutralny i nie ma nic wspólnego z różową świnką. Dodatkowo wspaniale się dopasowuje do różnych karnacji, mimo że wygląda na bardzo jasny. Używam go ja, mama (ma bardzo ciemną karnację), testowały bladolice koleżanki i każda z nas jest nim zachwycona :)
Jesteście zainteresowane efektem pod oczami? Nie będę Was trzymać dłużej w niepewności :)
Poniżej moje podkówki bez niczego. Co prawda krem Garnier dobrze sobie z nimi radzi, bo wcześniej wyglądałam na co najmniej 10 lat starszą, jeśli nie użyłam dobrego korektora. Teraz bez makijażu nie straszę aż tak, ale z korektorem SkinFood wyglądam nie o niebo, a o 3 nieba lepiej!
Po aplikacji pod jednym okiem:
Widzicie różnicę? Pokażę Wam jeszcze zbliżenie na jedno i drugie oko.
Na początek prawe, pod którym zdążyłam zaaplikować korektor:
I lewe, niepomalowane:
Mam nadzieję, że teraz rozumiecie mój zachwyt nad tym produktem :)
Na sam koniec zostały mi oczy już pomalowane:
Szkoda tylko, że na każdym zdjęciu wyglądam groźnie (brwi), a powieki opadają jeszcze bardziej - uroki zdjęć z ręki z aparatem w jednej i lusterkiem w drugiej :/
Trwałość:
Produkt jest z jednej strony niezwykle trwały - nakładam go rano i wytrzymuje do wieczornego demakijażu. Nie straszny mu deszcz, woda, czy łzy. Z drugiej strony (pewnie dzięki tej tłustawej konsystencji) nie zastyga na skórze i jeśli minimalnie zbierze się w jakiejś zmarszczce bez problemu go rozetrzemy.
Podsumowanie:
Fantastyczny produkt, który w przeliczeniu na wydajność kosztuje grosze.
+ idealny kolor
+ zaskakująco udana konsystencja
+ łatwość aplikacji
+ wydajność
+ efekt wypoczętego oka
+ doskonałe krycie cieni pod oczami
+ trwałość
- dostępność
Jest to jeden z najlepszych produktów tego typu, jaki miałam okazję stosować - wierzcie mi, że przerobiłyśmy ich z mamą wiele. Maleńki minusik za lekkie zbieranie się w mikrozmarszce po kilku godzinach, ale na całe szczęście łatwo uniknąć tego efektu :)
Następnym razem przedstawię Wam korektor nieco łatwiej dostępny, o jeszcze ciekawszym kolorze :D
Pozdrawiam popijając bananowo-kiwi smoothie :)
Etykiety:
cienie pod oczami,
korektor,
korektor pod oczy,
makijaż,
oczy,
Salmon darcircle concealer crem,
Skinfood,
swatche,
twarz
wtorek, 14 maja 2013
Swatche azjatyckich BB
Witajcie!
Dostałam wiele pytań dotyczących azjatyckich BB kremów, a szczególnie - ich odcieni.
W związku z tym postanowiłam zrobić swatche wszystkich BB, jakie mam. Recenzje również się pojawią, na razie zapraszam do poczytania na temat BB od Skin79 :)
Przedstawiam bohaterów dzisiejszego posta:
Od lewej:
Etude House, Precious Mineral BB Cream Bright Fit, W13
Missha, Perfect Cover BB Cream, nr 23
Lioele, Dollish Veil Vita BB, nr 2 Natural Green
Ginvera, Green Tea Nude Cover BB Cream
SkinFood, Good Afternoon Peach Green Tea BB,
Skin79, Super+ Beblesh Balm
Swatche w świetle dziennym, odcienie są podpisane :)
Najciemniejsza jest Ginvera. Za nią plasują się SkinFood, Etude House oraz Missha. Lioele i Skin79 są jaśniukie, ale dopasowują się nawet do ciemniejszej karnacji. Jak widać SkinFood i Etude House mają sporo ciepłych podtonów, pozostałe kryją w sobie charakterystyczny dla BB ziemisty pigment, który oczywiście na skórze znika. Lioele na początku jest zielony, a po aplikacji przez złamaną biel przechodzi do beżu - finalnie jest o pół tonu ciemniejszy niż na zdjęciu.
Na koniec zdjęcie z lampą, kolejność taka sama jak na poprzednim. Tutaj kolory są o wiele bledsze (powyższe zdjęcie obrazuje je idealnie - choć raz aparat nie zawiódł!), ale za to dokładnie widać ciepłe i chłodne podtony.
Szukacie swojego pierwszego BB i nie wiecie, co wybrać? Polecałabym Skin79 - fantastycznie dopasowuje się do prawie każdego odcienia skóry. Missha i Etude House mają w ofercie kilka odcieni, więc również znajdziecie coś dla siebie. Jeżeli szukacie czegoś stricte ciemnego i macie karnację z żółtymi podtonami polecam SkinFood lub Etude House W13. Ciemna jest również Ginvera, której odcień jest bardziej neutralny. Lioele również powinien się dopasować po aplikacji niewielkiej ilości produktu i porządnym jego roztarciu, żeby nie był blado-zielony.
Mam nadzieję, że choć troszkę pomogłam niezdecydowanym!
Buziaki!
Dostałam wiele pytań dotyczących azjatyckich BB kremów, a szczególnie - ich odcieni.
W związku z tym postanowiłam zrobić swatche wszystkich BB, jakie mam. Recenzje również się pojawią, na razie zapraszam do poczytania na temat BB od Skin79 :)
Przedstawiam bohaterów dzisiejszego posta:
Od lewej:
Etude House, Precious Mineral BB Cream Bright Fit, W13
Missha, Perfect Cover BB Cream, nr 23
Lioele, Dollish Veil Vita BB, nr 2 Natural Green
Ginvera, Green Tea Nude Cover BB Cream
SkinFood, Good Afternoon Peach Green Tea BB,
Skin79, Super+ Beblesh Balm
Swatche w świetle dziennym, odcienie są podpisane :)
Najciemniejsza jest Ginvera. Za nią plasują się SkinFood, Etude House oraz Missha. Lioele i Skin79 są jaśniukie, ale dopasowują się nawet do ciemniejszej karnacji. Jak widać SkinFood i Etude House mają sporo ciepłych podtonów, pozostałe kryją w sobie charakterystyczny dla BB ziemisty pigment, który oczywiście na skórze znika. Lioele na początku jest zielony, a po aplikacji przez złamaną biel przechodzi do beżu - finalnie jest o pół tonu ciemniejszy niż na zdjęciu.
Na koniec zdjęcie z lampą, kolejność taka sama jak na poprzednim. Tutaj kolory są o wiele bledsze (powyższe zdjęcie obrazuje je idealnie - choć raz aparat nie zawiódł!), ale za to dokładnie widać ciepłe i chłodne podtony.
Szukacie swojego pierwszego BB i nie wiecie, co wybrać? Polecałabym Skin79 - fantastycznie dopasowuje się do prawie każdego odcienia skóry. Missha i Etude House mają w ofercie kilka odcieni, więc również znajdziecie coś dla siebie. Jeżeli szukacie czegoś stricte ciemnego i macie karnację z żółtymi podtonami polecam SkinFood lub Etude House W13. Ciemna jest również Ginvera, której odcień jest bardziej neutralny. Lioele również powinien się dopasować po aplikacji niewielkiej ilości produktu i porządnym jego roztarciu, żeby nie był blado-zielony.
Mam nadzieję, że choć troszkę pomogłam niezdecydowanym!
Buziaki!
wtorek, 2 kwietnia 2013
Kwietniowy haul
Witajcie!
Dzisiaj obiecany haul :)
Pokażę Wam kilka rzeczy, które dostałam w Wiśle (zajączek ;) ), a także produkty, które kupiła moja koleżanka Justyna w UK (jeszcze raz Ci dziękuję! :* ).
Gotowe? To zaczynamy :)
Na początek "górskie" nabytki:
Odżywka Garnier, na którą miałam od dawna ochotę. Mimo wszystko był to zakup spontaniczny - zapomniałyśmy zabrać odżywki ;)
Płukanka i spray do włosów z octem malinowym Marion, które również od dłuższego czasu chciałam kupić.
Po prawej zakupy z wspomnianej ostatnio apteki: olej arganowy i suplement wzmacniający i poprawiający wygląd włosów, skóry i paznokci - zobaczymy, czy skuteczny :)
Czas pokazać Wam, co przywiozła dla mnie Justyna :)
Jak widzicie jest tego dosyć sporo :)
Moja kolekcja azjatyckich BB wzbogaciła się o 4 egzemplarze:
Precious Mineral (Etude House), Dollish Veil Vita (Lioele), Good Afternoon Pech Green Tea (Skinfood) i Green Tea Nude Cover (Ginvera). Wreszcie coś ciemniejszego od Misshy :)
Kartoniki kryją w sobie naprawdę urocze tubki :)
Szczególnie opakowanie Lioele bardzo mi się podoba ;) Plusem jest również spora liczba próbek, jakie dołączył sprzedawca (widoczne na pierwszym zdjęciu)
W moje ręce wpadł także czyścik ze ściereczką z Superdrug, wzorowany na kultowym produkcie Liz Earle.
W paczce znalazł się także matowy błyszczyk Collection 2000 i jakiś olejek do włosów (gratis do magazynu Glamour), o którym prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie słyszałam ;)
Zabieram się za testowanie... i prezentację licencjacką :(
Miłego popołudnia,
Dzisiaj obiecany haul :)
Pokażę Wam kilka rzeczy, które dostałam w Wiśle (zajączek ;) ), a także produkty, które kupiła moja koleżanka Justyna w UK (jeszcze raz Ci dziękuję! :* ).
Gotowe? To zaczynamy :)
Na początek "górskie" nabytki:
Odżywka Garnier, na którą miałam od dawna ochotę. Mimo wszystko był to zakup spontaniczny - zapomniałyśmy zabrać odżywki ;)
Płukanka i spray do włosów z octem malinowym Marion, które również od dłuższego czasu chciałam kupić.
Po prawej zakupy z wspomnianej ostatnio apteki: olej arganowy i suplement wzmacniający i poprawiający wygląd włosów, skóry i paznokci - zobaczymy, czy skuteczny :)
Czas pokazać Wam, co przywiozła dla mnie Justyna :)
Jak widzicie jest tego dosyć sporo :)
Moja kolekcja azjatyckich BB wzbogaciła się o 4 egzemplarze:
Precious Mineral (Etude House), Dollish Veil Vita (Lioele), Good Afternoon Pech Green Tea (Skinfood) i Green Tea Nude Cover (Ginvera). Wreszcie coś ciemniejszego od Misshy :)
Kartoniki kryją w sobie naprawdę urocze tubki :)
Szczególnie opakowanie Lioele bardzo mi się podoba ;) Plusem jest również spora liczba próbek, jakie dołączył sprzedawca (widoczne na pierwszym zdjęciu)
W moje ręce wpadł także czyścik ze ściereczką z Superdrug, wzorowany na kultowym produkcie Liz Earle.
W paczce znalazł się także matowy błyszczyk Collection 2000 i jakiś olejek do włosów (gratis do magazynu Glamour), o którym prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie słyszałam ;)
Zabieram się za testowanie... i prezentację licencjacką :(
Miłego popołudnia,
Etykiety:
BB,
BB cream,
Collection 2000,
Dollish,
Etude House,
Garnier,
Ginvera,
haul,
Lioele,
makijaż,
Marion,
ocet malinowy,
odżywka,
olej arganowy,
pielęgnacja,
Skinfood,
Superdrug,
suplement diety,
włosy,
zakupy
Subskrybuj:
Posty (Atom)