Pokazywanie postów oznaczonych etykietą M.A.C. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą M.A.C. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 marca 2015

MAC Toledo Tenor Voice

Witajcie!

Dobrze wiecie, że uwielbiam pomadki MAC (szczególnie matowe i czerwone). Nie należę jednak do dziewczyn, które regularnie wyczekują nowych limitek. Bardzo rzadko mnie one ruszają. Tak było i tym razem. "Pech" chciał, że przypadkiem znalazłam się w galerii w towarzystwie mojego ojca. Mamy małe mieszkanie, więc biedak czy chce czy też nie czasem musi zobaczyć zawartość mojej szuflady z kolorówką, która każdego faceta przyprawia o stan podzawałowy ;) Pomadki MAC kojarzy wyjątkowo dobrze. Po pierwsze często ich używam, a po drugie w czasach, gdy jedyny salon MAC w Polsce znajdował się w Złotych Tarasach ów biedak zdradził zamiar udania się tam celem zabicia czasu pozostałego do odjazdu pociągu do Katowic. Został więc wysłany przeze mnie do MACa i chyba do dziś ma lekkie koszmary z tego powodu hihi ;) Wracając do tematu - drepczemy korytarzem galerii i nagle słyszę z ust ojca "eeee to MAC już nie ma czarnych naboi tylko jakieś pstrokate?" Tym samym odwróciłam się i zauważyłam wystawioną limitowankę Toledo. Musiałam wejść, pomacać... i przepaść... Dzięki tato!


W skład kolekcji Toledo wchodzi kilka pięknych, matowych pomadek (w tym 3 czerwienie :D ). Oglądałam wszystkie trzy i wybrałam czerwień, której jeszcze nie mam (wzrok ojca mówiący: serio, nie masz TAKIEJ? bezcenny). Odcienie są piękne, więc pokażę Wam moją pomadkę póki jeszcze można ją kupić.

Opakowanie:
Klasyczny MACowy nabój, od egzemplarzy ze stałej oferty różni go jednak kolor - tym razem mamy biały z czerwono-czarno-różowym nadrukiem twarzy. Fajny, od razu wiem która ze szminek to ta z kolekcji Toledo :)



Zapach:
Standardowa MACowa wanilia.

Konsystencja:
Niczym nie różni się od pozostałych matowych pomadek tej marki jakie mam w swoich zbiorach. Nakłada się nieco trudniej od Satin czy Frost jednak nie jest to duży problem. Najwygodniej aplikuje się ją pędzelkiem. Nie przesusza przesadnie ust, jednak jak każdy mat podkreśla ich niedoskonałości.


Kolor:
Wybrałam dla siebie Tenor Voice, czyli cudną ciepłą i dosyć jasną czerwień, którą MAC określa jako klasyczną.


Moim zdaniem kolor jest przepiękny i bardziej dzienny od np. Russian red (co oczywiście nie przeszkadza mi nakładać RR o 7 rano). Bardzo, ale to bardzo mi się podoba! Mam ją stosunkowo niedługo, a już zdążyła podbić moje usta.


Pomadka jest o wiele jaśniejsza i cieplejsza od innych moich czerwieni np. jednej z matowych Golden Rose (po lewej) i prezentowanej ostatnio kredki Maybelline (po prawej).


Trwałość:
Jak w przypadku innych matowych MACzków - kilkugodzinna.

Wydajność:
Ogromna! Pomadki są świetnie napigmentowane, więc wystarczy ich cienka warstwa. Tym samym chyba są nie do wykończenia ;)

Podsumowanie:
Kolor mnie zachwycił, a właściwości nie zawiodły.

+ piękne i wygodne opakowanie
+ przyjemny zapach
+ trafiona konsystencja
+ wspaniały kolor
+ trwałość
+ wydajność

Ocena nie może być inna :)





Lubicie MACowe limitowanki, czy nie ruszają Was specjalnie?


PODPIS

środa, 4 czerwca 2014

M.A.C Viva Glam Rihanna - recenzja i swatche

Witajcie!

Tym razem kolejny MACzek z Belfastu - Viva Glam Rihanna :) Dzisiejsza recenzja będzie miała charakter porównawczy - recenzowałam już kilka pomadek M.A.C i ich właściwości są bardzo podobne (Russian Red, Mehr, Viva Glam II, Captive)


Opakowanie:
Takie samo, jak klasycznych pomadek MAC - różni się jedynie kolorem.


Szminkę Riri zamknięto w przepięknym czerwonym opakowaniu, którego odcień zależy od kąta padania światła (co nawet widać na zdjęciu).

Zapach:
Nie różni się pozostałych pomadek tej marki.


Konsystencja:
To moja pierwsza pomadka M.A.C o frostowym wykończeniu. Jej konsystencja jest ciut bliższa lekkim balsamicznym pomadkom niż gęstym, kremowym satynom - minimalnie nawilża usta. Również pokrywa usta kolorem już od pierwszego pociągnięcia, jednak najlepszy efekt uzyskuje się nakładając pędzelkiem 2-3 cieniutkie warstwy - trzeba chwilę nad nią popracować, ale dla tego koloru zdecydowanie warto.

Kolor:
Viva Glam Rihanna to prześliczna, wielowymiarowa truskawkowa czerwień o wykończeniu frost, które jest bardzo subtelne.


Kolor zmienia się w zależności od oświetlenia, co dobrze widać na swatchach.



Na ustach ta wielowymiarowość również jest widoczna, niestety ten swatch nie obrazuje tego w najlepszy sposób :( Musicie mi wierzyć na słowo, że na żywo wygląda 100 razy lepiej :)


Zazwyczaj wybierałam ciemniejsze i bardziej jednolite odcienie, ale w tym zakochałam się od razu - nigdy nie wyszłam z zakupami z MACa tak szybko :D

Trwałość:
W dalszym ciągu dobra, ale jednak zmiana konsystencji na ciut lżejszą sprawia, że po kilku godzinach makijaż wymaga poprawki, maty i satyny są nie do zdarcia.

Wydajność:
Mogłabym napisać jak wyżej :) Dobra, ale ciut gorsza od pozostałych dwóch wykończeń jakie mam.

Podsumowanie:
Bardzo udana pomadka o nieoczywistym kolorze.

+ przepiękne opakowanie
+ przyjemny zapach
+ dobra konsystencja
- perfekcyjna aplikacja wymaga ciut więcej czasu
+ rewelacyjny, wielowymiarowy kolor
+ trwałość
+ wydajność

Tym razem "tylko" 4+ - za bardziej pracochłonną aplikację






Jeśli uda Wam się ją jeszcze dostać zdecydowanie polecam :)

PODPIS

sobota, 24 maja 2014

MAC Satin Captive - recenzja i swatche

Witajcie!

Dziś przychodzę z recenzją kolejnej pomadki M.A.C z serii Satin (poprzednią - Viva Glam II recenzowałam tutaj). Zauważyłam, że Captive nie bije rekordów popularności na blogach - może po moim poście podbije serce którejś z Was? :)


Opakowanie:
Jak to u Maca - czarne, lekko frostowe, ze srebrnymi dodatkami. Nie umiem się pozbyć skojarzenia kształtu z nabojem - może to efekt wykładu z chemii sądowej ;)


Wygodne, eleganckie i szczelne z niezawodnie działającym mechanizmem w(y)kręcającym.


Jedyny minus - odcienie charakteryzuje jedynie naklejka z nazwą koloru umieszczona na spodzie, więc nie da się wybrać odpowiedniej pomadki bez wyjmowania kilku z szuflady.

Zapach:
Identyczny dla wszystkich MACzków - kremowo-szminkowy, charakterystyczny i jednocześnie nienachalny.

Konsystencja:
Taka jak w przypadku Viva Glam II. Konsystencja jest odrobinę bardziej kremowa niż w przypadku matów. Pigmentacja fenomenalna, nawet cieniutka warstwa zostawia na ustach intensywny kolor. Nie wysusza ich i przez długie godziny zachowuje swoje satynowe wykończenie - nie ściera się do matu ani nie zaczyna z niewyjaśnionych przyczyn się błyszczeć.

Kolor:
Captive to coś pomiędzy ciemnym różem i czerwienią z domieszką fioletu.


Mimo, że nigdy nie zwracałam uwagi na podobne odcienie ten od razu podbił moje serce! Nie sugerujcie się połyskiem na dolnej wardze - to efekt próby lepszego oświetlenia, niestety pogoda w dniu swatchowania mnie nie rozpieszczała. W rzeczywistości wykończenie jest takie, jakie widać na górnej wardze :)


Kolor przypomina mi smoothie z leśnych owoców (maliny, jeżyny, jagody). Na pierwszy rzut oka nie jest odcieniem z kategorii typowo letnich jak np. wściekłe pomarańcze, które ostatnio często goszczą na moich ustach. Dlaczego więc pokazuję Wam ją u progu lata?


Elegancki wygląd jest w cenie bez względu na porę roku. Captive będzie idealny dla dziewczyn, które szukają dosyć eleganckiego odcienia z gatunku tych ciemniejszych, uniwersalnego - na dzień i wieczór, do biura i na imprezę... który nie jest klasyczną czerwienią. Jestem pewna, że, jeśli tylko ten chłodny, owocowy odcień pasuje do Waszego typu urody, pokochacie go od pierwszego użycia!


Aplikacja nie sprawia problemu, ale podobnie jak w przypadku innych niebalsamicznych pomadek w ciemnych/wyrazistych odcieniach w uzyskaniu perfekcyjnego wyglądu ust znacznie pomagają pędzelek do ust i/lub konturówka. Captive jest ciemnym, intensywnym odcieniem, więc każda niedoskonałość konturu od razu rzuca się w oczy.

Trwałość:
Będę nudna - tak jak moich ulubionych matów i Viva Glam II - wielogodzinna. A po lekkim przypudrowaniu jest nie do zdarcia od rana do wieczora. Bonus? Brak śladów na szklankach, których nie znoszę ;)

Wydajność:
Ogromna, szczególnie gdy aplikujemy ją pędzelkiem.

Podsumowanie:
W kategorii ulubionych pomadek ever Captive nie przebije mojej dozgonnej faworytki - Russian Red. Nie zmienia to faktu, że bardzo ją polubiłam i często gości na moich ustach. Niby ma w sobie fiolet, ale mniej niż większość podobnych odcieni na rynku, więc nie wyglądam na chorą, wręcz przeciwnie.

+ estetyczne i funkcjonalne opakowanie
- kolor pomadki zdradza jedynie naklejka na spodzie opakowania
+ przyjemny zapach
+ trafiona konsystencja
+ ładny, nieoczywisty i niepopularny kolor
+ trwałość
+ wydajność

Kolejna 5 dla M.A.Ca... podczas następnej wizyty na pewno wypatrzę dla siebie inne odcienie... a w międzyczasie pokażę Wam kolejny szminkowy hit - Viva Glam Rihanna :)





Miłego weekendu! :)


PODPIS

środa, 6 listopada 2013

Dainty

Witajcie!

Byłam przekonana, że recenzowałam już róż Mineralize Blush M.A.C. Nie zrecenzowałam? Trzeba to jak najszybciej nadrobić :)


Opakowanie:
Standardowo produkt jest zapakowany w czarne, matowe pudełko z "okienkiem", ale nie ono jest tu najważniejsze. Sam róż jest ukryty w czarnym, okrągłym pudełku z przezroczystym wieczkiem. Opakowanie mieści 3,5g kosmetyku.


Plusem jest łatwość otwierania - paznokcie są bezpieczne. Proste, ale ładne pudełeczko - lubię takie!

Zapach:
Pudrowy, bardzo delikatny - wyczuwalny jedynie po włożeniu nosa do opakowania ;)

Konsystencja:
Dosyć miękka i lekko pylista. Róż łatwo aplikuje się na pędzel, ale kolor jest na tyle delikatny, że trudno z nim przesadzić, zresztą odrobina wprawy i od razu na pędzel nabiera się go mniej. Miękka, ale nie za miękka - kosmetyk delikatnie pyli, ale nie grozi nam szybka zmiana image łazienki, czy bluzki na różowy (uff!).

Kolor:
Wybrałam Dainty, czyli delikatny róż z lekko złotym podtonem i bardzo dyskretnymi drobinkami. Kolor jest śliczny, a sam róż świetnie napigmentowany, więc wystarczy delikatne muśnięcie pędzlem aby dodać twarzy trochę więcej życia.


Sam róż jest matowy, a drobinki niemalże nie widzicie. Połysk jest spowodowany flashem (btw muszę kupić sobie pilot do aparatu!), bez którego niestety nie mogłam się obejść - nie ma jak mieć bardzo ciemne mieszkanie. Wydaje mi się jednak, że zdjęcie dosyć dobrze oddaje efekt, jaki róż daje na policzku (pomijając połysk).

Trwałość:
Od rana do wieczora róż dzielnie zdobi me lico. A jak wybiorę się na imprezę - od wieczora do rana, dla każdego coś miłego ;)

Wydajność:
Jak się przyzwyczaimy do konsystencji różu i nakładamy go na pędzel niewiele to jest piekielnie wydajny, nawet bardziej niż róże Bourjois mojej mamy :D Uwaga, może być nie do zużycia! :)

Podsumowanie:
Bardzo fajny róż. Przez moment miałam wrażenie, że może być podobny do Rose Gold Sleeka (chcecie porównanie?), ale na skórze wygląda zupełnie inaczej. Ładny róż na co dzień, w uniwersalnym kolorze. Jedyne, co mi się nie podoba, to różnica cen między UK a Polską, oczywiście na korzyść Wysp. No nic, chyba jeszcze długo zakupy w M.A.C będą odbywać się tylko podczas odwiedzin u Justyny :)

+ eleganckie i wygodne opakowanie
+ łatwa aplikacja
+ ładny efekt na skórze
+ trwałość
+ wydajność

Kolejny bardzo udany produkt M.A.C w mojej kosmetyczce, może skuszę się kiedyś na kolejny kolor :)





Jutro wyniki konkursu :) Jesteście ciekawe, do kogo trafi moja mała niespodzianka?

Pozdrawiam,

PODPIS

wtorek, 4 czerwca 2013

Sleekowe lico

Witajcie!

Wszyscy mają Sleek'a - mam i ja! Tak mogę krzyczeć od czasu, kiedy dostałam od Justyny złoto-brązową pomadkę tej marki ;) Niestety lato chowa się gdzieś w ukryciu, a typowo letnia pomadka nudzi się w szufladzie. Na szczęście w Superdrug dokupiłam jej trzech kuzynów do towarzystwa, pamiętacie? :)


Opakowanie:
Proste, czarne i solidne. Często muszę używać paznokci, żeby dostać się do produktu - nie wyrobiły się jeszcze :) Jak widać na powyższym zdjęciu opakowanie zawiera lusterko, więc w podróż/ do torebki wkładamy jedynie róż i z czystym sumieniem wyjmujemy lusterko. Powierzchnia kosmetyku jest spora, więc produkt łatwo aplikuje się na pędzel. Podoba mi się, że opakowanie nie jest udziwnione - po co psuć coś, co jest dobre?

Zapach:
Odcienie z drobinkami (Rose Gold i Sunrise) pachną tak delikatnie, że prawie niewyczuwalnie. Suede natomiast prezentuje lekki pudrowy smrodek z subtelną nutką samoopalacza.

Konsystencja:
Puder jest zbity i świetnie napigmentowany w przypadku wszystkich odcieni. Produkt nie pyli, więc róż trafia na lico, a nie na łazienkową podłogę. Niewielka ilość (szczególnie w przypadku Rose Gold i Sunset) wystarczy, do uzyskania widocznego koloru. W przypadku Suede muszę się więcej namachać, ale wynika to z mojej ciemnej karnacji, a nie z właściwości samego kosmetyku. Plusem jest łatwość blendowania wszystkich róży - nawet jeśli na pierwszy rzut oka zrobimy sobie kuku nakładając za dużo produktu, bez problemu uda nam się to rozetrzeć niwelując sztuczny, bazarowy efekt. Wszystkie róże charakteryzują się ogromną wydajnością. Faktura nowego różu jest nienaruszona we wszystkich trzech przypadkach, mimo, że użyłam ich po kilka razy.

Kolor:
Ogólnie róże mają dosyć intensywne, ale ładne kolory - mówię to w odniesieniu do całej gamy. Dla siebie wybrałam trzy, w tym chyba najpopularniejszy Rose Gold, który ma swoje miejsce m.in. w paletkach do konturowania twarzy Sleeka. Ale po kolei:

Rose Gold


Opis odcienia pewnie Was nie zaskoczy - to ładny róż ze złotymi drobinkami. Na szczęście złotko nie ma w sobie nic z bazarowego brokatu, za to nadaje twarzy ładną, ciepłą poświatę. Temperaturą koloru przypomina mi Dainty M.A.C'a, który również zakupiłam. Różnią się wykończeniem, ale obydwa odcienie różu mają ze sobą wiele wspólnego. Moim zdaniem jest to odcień uniwersalny dla dziewczyn o ciepłej karnacji - spodoba się i bladym twarzom, i tym ciemniejszym :)

Suede

Jedyny matowy odcień róży Sleeka, na jaki się zdecydowałam. Suede ma coś wspólnego z Benefitową Hoolą, chociaż nie do końca :) Jest to taki ciepły biszkopcik, który może również pełnić rolę jasnego bronzera.

Sunrise


Sunrise to ciemny brąz z domieszką brudnego różu i złotych drobinek. Również należy do ciepłych odcieni i na pierwszy rzut oka przypomina mi trochę Benefotowy Dallas (jak widać lubię mieć podobne do siebie kolory :P ), ale Sunrise jest ciemniejszy i nadaje złotą poświatę, podobnie jak Rose Gold.

Poniżej zdjęcia na skórze - pierwsze w świetle słonecznym, drugie z lampą.



Na swatchach pokazałam taką ilość produktu, jaką mniej więcej nakładam na policzki. Jak widać odcienie potrafią być delikatne, ale jednocześnie widoczne. Weźcie jednak poprawkę na moją karnację, szczególnie w przypadku Suede - u bladolicych dziewczyn efekt jest wyraźniejszy :)

Trwałość:
Świetna! Maluję się średnio o 7 rano, a wracam do domu późnym popołudniem albo wieczorem - róż cały czas jest na swoim miejscu, w dodatku prawie tak samo intensywny, jak tuż po aplikacji. Jestem naprawdę zadowolona z ich jakości!

Podsumowanie:
Myślałam, że Sleekomania mnie nie dopadnie - w kwestii cieni jestem wierna Inglotom i Kobo, i te wszystkie Sleekowe paletki mnie nie kuszą. Nie spodziewałam się jednak, że ta firma robi tak fantastyczne róże! Polecam gorąco tym bardziej, że bez problemu można je kupić w sklepach internetowych w dosyć rozsądnej cenie :)

+ ładne i funkcjonalne opakowanie
+ wygodna aplikacja (nie pyli)
+ pigmentacja
+ wydajność
+ ładny efekt, który można stopniować
+ gama kolorystyczna
+ trwałość
+ stosunek jakość/cena

Dobra robota Sleek, zrobiłeś róże na 5! :) Zapraszamy do sklepów stacjonarnych w PL!




Jestem pewna, że te produkty znajdą wiele amatorek wśród Was :)
Cieszę się, że w mojej kolekcji znajdują się tak dobre kosmetyki, a buble trafiają się niezwykle rzadko.

Swoją drogą muszę zrobić post porównawczy (kolory) - róże Sleek i pozostałe w mojej kolekcji, szczególnie wspomniany M.A.C i Benefit razy dwa ;)

Miłego wieczoru,

post signature

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Viva M.A.C!

Witajcie!

Dobrze, że szminkomania nie jest karalna! Inaczej musiałabym mieć się na baczności! ;) Na szczęście z czystym sumieniem mogę pokazać Wam kolejny sMACzek - satynową Viva Glam II :)


Recenzja będzie podobna do dwóch poprzednich (Russian Red i Mehr), bo Viva Glam II jest równie rewelacyjna jak jej matowe siostrzyczki ;)

Opakowanie:
Nie będę się rozwodzić - niemalże identyczne jak w przypadku klasycznych szminek M.A.C, wyróżnia je tylko czerwono-różowy pasek i napis (w klasycznych jest srebrny), który w połączeniu z czernią opakowania przypadł mi do gustu :)


Zapach:
Kremowo-szminkowy, taki sam jak u sióstr :)

Konsystencja:
Podobna do matowych pomadek, różni się jedynie wykończeniem. Zgodnie z nazwą Viva Glam II jest satynowa. Wykończenie jest dosyć naturalne, pozbawione płaskiego matu i połysku, dzięki czemu na ustach prezentuje się bardzo elegancko. Kryje równomiernie nawet cieniutką warstwą - czuję, że będzie mi towarzyszyła przez długi czas :)

Kolor:
Najłagodniej mówiąc - bardzo nieoczywisty, bezdrobinkowy nude :)


Z pewnością jest to odcień zimny. Raz widzę w nim więcej beżu, a raz różu, czasem nawet znajduję niewielkie domieszki brązu lub fioletu (w zależności od światła)! Całość prezentuje się niezwykle interesująco! Po  pierwszym spojrzeniu nie byłam do niej przekonana, ale po aplikacji na usta zakochałam się i nie mogłam powstrzymać się przed zakupem :)

 
Trwałość:
Fenomelna, jak wszystkich szminek M.A.C :)

Podsumowanie:
Kolejny MACzek, który podbił moje serce :) Jestem zachwycona Viva Glam II i mam ochotę na kolejne kolory :) Przy okazji pozdrawiam konsultantkę z M.A.C w Manchester, która w przeciwieństwie do panów z Warszawy znalazła dla mnie pomadkę (a nawet dwie :P ).

+ ładne opakowanie
+ piękny kolor
+ satynowe wykończenie bez efektu matu
+ niewysuszanie ust
+ wielogodzinna trwałość
- dostępność

Po raz kolejny pomadka tej firmy dostaje zasłużoną, najwyższą ocenę :)






Jak Wam się podoba taki nieoczywisty nudziak?

PS: Czy też przez tą pogodę też Wam się nic nie chce? :/

post signature

niedziela, 2 czerwca 2013

Ulubieńcy maja

Witajcie!

Dawno nie było posta z serii "ulubieńcy miesiąca", postaram się to nadrobić :)
Dzisiaj pora na kosmetycznych faworytów maja.


Na początek znacznie liczniejsza kolorówka:
- odkąd wróciłam do moich kolorów znowu zaczęłam używać podkładu Bourjois Healthy Mix, który jest jednym z moich ulubieńców,
- najnowszy tusz L'Oreal False Lash Wings gości od niedawna w mojej kosmetyczce, ale już zdążył podbić moje serce,
- w prezencie od Justyny otrzymałam paletkę do brwi BR-WOW Along Came Betty, która pomagała mi w perfekcyjnym ich podkreśleniu detronizując duet cieni Essence i korektor Eveline,
- niech Was nie myli opakowanie, to nie próbka minerałów tylko moja połówka korektora pod oczy SkinFood :) Pełną zachwytów recenzję znajdziecie tutaj,
- kolejną nowością jest róż Dainty od M.A.C, który pokochałam od pierwszego użycia,
- na ustach często gościł Tint firmy Bell (poczytacie o nim tutaj), jeden z moich ulubionych błyszczyków - Rimmel Stay Glossy (recenzja) i matowa Mehr firmy M.A.C, którą pokazywałam w tym poście,
- kolejną nowością "w zestawieniu" jest rozświetlacz Along Came Betty, podobny do rozświetlacza w sztyfcie Benefitu,
- ostatnim produktem wśród kolorówki jest mój ulubiony Color Tattoo od Maybelline, w odcieniu On and on bronze który towarzyszy mi na oczach w dni lenia, czyli w maju dosyć często ;)

Czas na rodzynki pielęgnacyjne:


- W stosowaniu nawilżaczy do ciała jestem średnio systematyczna, więc polubiłam olejek do ciała Ultimate Beauty Oil Garniera, który kupiłam w UK. Psik, psik i gotowe :)
- matujący krem korygujący Tołpy zachwalałam tutaj, wraz z nadejściem wiosny (ychm) wrócił do łask,
- na sam koniec zostawiłam odżywkę do rzęs Double Lash Mavala, o której często wspominałam w komentarzach na Waszych blogach. Rewelacyjny efekt za jedyne 50zł :)

Ciekawe, co znajdzie się na tej liście za miesiąc :)

Miłej niedzieli,

post signature

czwartek, 16 maja 2013

MEHRowe usta

Witajcie!

Dawno nie recenzowałam żadnego mazidła do ust. Dzisiaj pokażę Wam jedną z nowości w mojej kosmetyczce - pomadkę MAC w odcieniu Mehr, kupioną w Manchester.
Wrażenia są identyczne, jak po pomalowaniu się Russian Red - jestem zachwycona!


Opakowanie:
Standardowe opakowanie pomadek MAC - czarne z lekkimi drobinkami, w kształcie naboju :) Zamknięcie chodzi łatwo i przyjemnie, a zarazem nie otwiera się np. w torebce bez naszej zgody.
Na spodzie znajdziemy naklejkę z rodzajem wykończenia (w tym przypadku matte), nazwą koloru i kodem.
Bardzo podobają mi się opakowania tych pomadek - są proste, ale eleganckie.


Każda pomadka jest dodatkowo zapakowana w prosty, czarny kartonik.

Zapach:
Kremowo - szminkowy. Moim zdaniem jest neutralny dla nosa, na pewno nikomu nie będzie przeszkadzał ani zniechęcał do używania pomadki. Z drugiej strony amatorki pięknie pachnących mazideł mogą być nieco zawiedzione.

Konsystencja:
Kremowa, pozostawiająca w pełni matowe wykończenie. Tego typu pomadki lubią wysuszać usta, czego MAC na całe szczęście nie robi. Jak pewnie się domyślacie również nie pielęgnuje ust, ale przecież nikt tego nie obiecywał. Aplikuje się ją łatwo, równomierną warstwą. Mimo wszystko matowe wykończenie należy do najtrudniejszych i siłą rzeczy widać każdą niedoskonałość, zarówno ust jak i naszej ręki. Nie mogę się tego czepiać - ten typ tak ma i nic na to nie poradzimy :) Wielkim plusem jest perfekcyjne krycie - nawet najcieńsza warstwa pomadki gwarantuje idealny kolor na ustach.

Kolor:
Mehr to piękny brudny róż, ciemniejszy od moich ust. Wbrew zdjęciu określiłabym go jako odcień neutralny, bez wyraźnych ciepłych czy zimnych podtonów. Na stronie MACa widnieje jako brudny niebieskawy róż ale szczerze mówiąc ja tych niebieskich podtonów na żywo nie widzę. Swoją drogą na ich stronie kolor przypomina mi bardziej brąz złamany różem niż róż złamany czymkolwiek ;)


Oczywiście pomadka daje matowy efekt, co mój wygłodniały aparat również przeinaczył po swojemu - na zdjęciu przypomina raczej satynę :/ Mimo wszystko jest odrobinę mniej matowa od Russian Red, a zdecydowanie bardziej od matowych pomadek z serii Lasting Finish sygnowanych przez Kate Moss (Rimmel). Mam nadzieję, że potraficie to sobie wyobrazić.
Kolor jest śliczny i wydaje mi się, że dosyć uniwersalny. Jeśli chcecie zacząć swoją przygodę z matami, albo najzwyczajniej w świecie szukacie pomadki w naturalnym, eleganckim odcieniu i do tego macie dość nude i czerwieni - Mehr to coś dla Was!

Trwałość:
Matowe pomadki słyną ze swojej trwałości. Nie inaczej jest w tym przypadku. Mehr dzielnie trzyma się ust przez wiele godzin, nie straszne jej także jedzenie i picie. Nam niestraszne będzie zmywanie szklanek, bo ona się na nich nie odbija :) ). Po wielu godzinach, albo prawdziwej kilkudaniowej uczcie, blednie równomiernie. Dodatkowo odcień jest na tyle naturalny, że nie trzeba po każdym daniu biegać do łazienki w celu kontroli makijażu - nawet jak coś się zje to nie rzuca się w oczy.

Podsumowanie:
Wspaniała pomadka. Jestem zachwycona jej odcieniem i efektem, jaki daje na ustach! Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że maty są dla mnie stworzone :) Zawsze wyglądają elegancko, czy to nude, czy róż, czy intensywna czerwień. Dodatkowo współpracuje z balsamami do ust, błyszczykami i innymi pomadkami (modne gradientowe usta), więc jeśli nie do końca przemawia do Was pełen mat to nic straconego :)

+ ładne opakowanie
+ piękny kolor
+ matowe, a nie satynowe, wykończenie
+ niewysuszanie ust
+ wielogodzinna trwałość
- dostępność

Bardzo ubolewam nad brakiem MACa w Katowicach :( Mam nadzieję, że w końcu się u nas pojawi!
Podobnie jak Russian Red, Mehr dostaje ode mnie najwyższą ocenę. Mam ochotę na kolejne maty! :)






Jak Wam się podobają matowe usta? A może macie swoich MACzkowych ulubieńców w wersji Matte? :)

Pozdrawiam!
post signature