Witajcie!
Za mną bardzo intensywny tydzień. W końcu udało się zamknąć sesję, która umknęła mi podczas pobytu w Belfaście ;) Cieszę się, że udaje mi się realizować mój plan fitnessowy i po raz pierwszy zamiast torebki, butów czy kosmetyków moją nagrodą od siebie dla siebie z okazji ładnie zdanej sesji jest kilka par legginsów na fitness :D
Ale piękne ciało to również piękna skóra, która potrzebuje dobrego czyścika. Czy taka jest nagietkowa emulsja Wash-Emulsion Calendula od Alverde? Za moment rozwieję Wasze wątpliwości.
Opakowanie:
Klasyczna tubka mieszcząca 150ml kosmetyku. Podoba mi się jej wiosenna kolorystyka - opakowanie jest estetyczne i nie razi w oczy przesadną pstrokacizną czy też słodkością. Na odwrocie producent zawarł wszystkie informacje dotyczące produktu (po niemiecku).
Tubka jest zaopatrzona w dobrze wszystkim znane zamknięcie na klik. Jest ono szczelne i dopasowane do konsystencji produktu, o której za chwilę. Jestem pewna, że uda się zużyć produkt do samego końca bez rozcinania tubki.
Zapach:
Nagietkowo-alkoholowy, pachnie jak tani kuchenny aromat - mój nos nie jest zachwycony.
Konsystencja:
Jest bardzo rzadka, co widać na poprzednim zdjęciu - strasznie maże się po plastikowym zamknięciu.
Na twarzy rozprowadza się dobrze, do umycia całej buzi, szyi i dekoltu wystarczy niewielka ilość emulsji. Swoją drogą punkt dla producenta za poprawne nazwanie konsystencji produktu - określenie emulsja jest bardzo trafne i ciesze się, że Alverde nie wysilało się na chama i nie uraczyło nas "leciutkim niczym chmurka kremem" czy czymś w ten deseń ;)
Działanie:
Głównym zadaniem produktu jest, co tu dużo mówić, oczyszczanie twarzy. Kosmetyk nie nadaje się do zmycia makijażu, natomiast dobrze oczyszcza skórę rano i domywa zanieczyszczenia pozostałe po wieczornym demakijażu. Niestety ma jedną wielką wadę - stosowany regularnie po pewnym czasie przesusza nam skórę na wiór, co według mnie jest niewybaczalne.
Wydajność:
Naprawdę niezła ze względu na dosyć rzadką konsystencję i, co za tym idzie, niewielką ilością produktu zużywaną jednorazowo.
Skład:
Aqua - woda
Coco-Glucoside - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator O/W
Glycerin - hydrofilowa substancja nawilżająca, humektant
Glycine Soja Oil - olej sojowy
Alcohol - alkohol
Helianthus Annuus Seed Oil - olej słonecznikowy
Xanthan Gum - zagęstnik
Alcohol - alkohol
Disodium Cocoyl Glutamate - łagodna substancja powierzchniowo czynna
Calendula Officinalis Flower Extract -ekstrakt z nagietka
Glyceryl Oleate - niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emolient
Parfum - kompozycja zapachowa
Sodium Cocoyl Glutamate - łagodna substancja powierzchniowo czynna
p-Anisic Acid - barwnik
Citric Acid - regulator pH, substancja kompleksująca jony metali
Limonene - składnik kompozycji zapachowej
Linalool - składnik kompozycji zapachowej
Plusem jest sporo składników pochodzących z upraw ekologicznych oraz kompozycja zapachowa składająca się z naturalnych olejków eterycznych. Oleje, ekstrakt z nagietka... brzmi nieźle! Skład byłby dobry, gdyby nie ten alkohol w sporej ilości. Jest on głównym powodem ogromnego wysuszenia skóry, czego moja skóra nie wybacza.
Podsumowanie:
To mógł być naprawdę fajny, delikatny produkt dobrze oczyszczający skórę. Niestety producent wszystko popsuł sporym dodatkiem alkoholu, więc bilans wychodzi ujemny.
+ estetyczne opakowanie
- alkoholowy smrodek
+ trafiona konsystencja
+ dobre oczyszczanie skóry
- okropne wysuszanie skóry
+ wydajność
+ sporo naturalnych ekstraktów
- alkohol
- alkohol
- alkohol... ;)
Niestety emulsja nie może dostać wyższej noty niż 2, a szkoda.
To kolejny produkt Alverde z którym się nie polubiłam - czyżbym była niekompatybilna z produktami tej marki? ;)
Pozdrawiam i biorę się za pakowanie torby na jutrzejszy fitness (i na wf, lol) :)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alverde. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Alverde. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 16 marca 2014
czwartek, 18 lipca 2013
B(l)ubelek
Witajcie!
Zewsząd atakują mnie swatche elektryzująco niebieskiego linera Wibo. Dziś rano naszła mnie ochota na niebieską kreskę na oku. Przypomniałam sobie o istnieniu kremowego linera Creme - Eyeliner Alverde, który trafił do mnie z wymianki. Ciekawe dalszych wrażeń? Zaraz je opiszę :)
Opakowanie:
Zakręcany słoiczek, dosyć popularny wśród żelowych/kremowych linerów. Podoba mi się przezroczyste wieczko, przez które widać kolor produktu.
Zapach:
Przypomina mi zapach farbek plakatowych w tubkach z delikatną nutką jakiś kwiatków (i wszystko jasne :P ).
Konsystencja:
Kremowa, nawet lekko maślana. Produkt łatwo aplikuje się na pędzelek. Szkoda, że na tym kończą się jego zalety. Kosmetyk w ogóle(!) nie zastyga/wysycha na powiece, więc potarcie oka równa się starcie linera lub gorzej - jego rozmazanie.
Kolor:
Na pierwszy rzut oka 10 Midnight blue to ładny chaber wpadający w granat - cudo!
Na skórze okazuje się, że zawiera w sobie... drobinki! :(
Krycie pozostawia wiele do życzenia. Na powyższym zdjęciu widzicie 4 warstwy produktu, a krycie i tak jest dalekie od ideału. Trudno zrobić jakąkolwiek kreskę bez prześwitów, gdyż każda kolejna warstwa ściera poprzednią.
Trwałość:
Fatalna ze względu na zbyt łatwe ścieranie kosmetyku z powieki. Do zmycia powyższej smutnej minki wystarczyła mi woda z odrobiną mydła, a normalnie linery zmywam dwufazówką, bo nic innego ich nie rusza. Tu sama woda usunęła jakieś 95% linera.
Podsumowanie:
Oj, nie mam szczęścia do niebieskich linerów. Granatowy ELF był twardy jak skała, turkusowy Essence to porażka totalna, a Alverde równie zły.
Szkoda, wielka szkoda! :(
+ opakowanie
- fatalna trwałość
- drobinki
- prześwity
- w ogóle nie zastyga na oku
Sorry Alverde, tym razem niezaliczone.
Muszę szukać dalej albo zrobić to, co dziś - kreski granatowym Color Tattoo...
Pozdrawiam,
Zewsząd atakują mnie swatche elektryzująco niebieskiego linera Wibo. Dziś rano naszła mnie ochota na niebieską kreskę na oku. Przypomniałam sobie o istnieniu kremowego linera Creme - Eyeliner Alverde, który trafił do mnie z wymianki. Ciekawe dalszych wrażeń? Zaraz je opiszę :)
Opakowanie:
Zakręcany słoiczek, dosyć popularny wśród żelowych/kremowych linerów. Podoba mi się przezroczyste wieczko, przez które widać kolor produktu.
Zapach:
Przypomina mi zapach farbek plakatowych w tubkach z delikatną nutką jakiś kwiatków (i wszystko jasne :P ).
Konsystencja:
Kremowa, nawet lekko maślana. Produkt łatwo aplikuje się na pędzelek. Szkoda, że na tym kończą się jego zalety. Kosmetyk w ogóle(!) nie zastyga/wysycha na powiece, więc potarcie oka równa się starcie linera lub gorzej - jego rozmazanie.
Kolor:
Na pierwszy rzut oka 10 Midnight blue to ładny chaber wpadający w granat - cudo!
Na skórze okazuje się, że zawiera w sobie... drobinki! :(
Krycie pozostawia wiele do życzenia. Na powyższym zdjęciu widzicie 4 warstwy produktu, a krycie i tak jest dalekie od ideału. Trudno zrobić jakąkolwiek kreskę bez prześwitów, gdyż każda kolejna warstwa ściera poprzednią.
Trwałość:
Fatalna ze względu na zbyt łatwe ścieranie kosmetyku z powieki. Do zmycia powyższej smutnej minki wystarczyła mi woda z odrobiną mydła, a normalnie linery zmywam dwufazówką, bo nic innego ich nie rusza. Tu sama woda usunęła jakieś 95% linera.
Podsumowanie:
Oj, nie mam szczęścia do niebieskich linerów. Granatowy ELF był twardy jak skała, turkusowy Essence to porażka totalna, a Alverde równie zły.
Szkoda, wielka szkoda! :(
+ opakowanie
- fatalna trwałość
- drobinki
- prześwity
- w ogóle nie zastyga na oku
Sorry Alverde, tym razem niezaliczone.
Muszę szukać dalej albo zrobić to, co dziś - kreski granatowym Color Tattoo...
Pozdrawiam,
Etykiety:
Alverde,
eyeliner,
kremowy liner. 10,
kreski,
liner,
makijaż,
Midnight blue,
oczy,
swatche
czwartek, 28 lutego 2013
Pierwsze wygrane
Witajcie!
Znacie kogoś, kto nigdy nic nie wygrał?
Do niedawna mogłam odpowiedzieć, że oto więc jestem ja, Nena, lat 22 i pół ;)
Jedyną moją dotychczasową wygraną była koszulką z Kaczorem Donaldem, wygrana we wczesnych latach podstawówki w konkursie organizowanym przez czasopismo o tej samej nazwie.
Blogowanie zmienia jednak i nas samych, i nasze życie.
Być może zmieniło także choć trochę moje szczęście, bo udało mi się wygrać aż trzy rozdania! :)
Pierwszą nagrodę otrzymałam od Ani z bloga Swirl pearls :)
Jest to zestaw kosmetyków Balea, składający się z żelu pod prysznic i balsamu do ciała.
Kosmetyki pochodzą z serii kokos i kwiat tiare (dobrze mówię? z niemieckim mi nie po drodze ;) ).
PS: Ania niedawno otwarła sklep internetowy Kokardi :) Gorąco zachęcam do odwiedzin, znajdziecie tam wiele ciekawych, trudno dostępnych kosmetyków jak np. Balea, Alverde, P2, indyjskie olejki do włosów, Receptury Babuszki Agafii, czy Planeta Organica :)
W drugim rozdaniu również wygrałam zestaw niemieckich kosmetyków, tym razem od Alverde i p2 :)
Otrzymałam je od Natalii z bloga Kosmetyki i nie tylko... a może tylko :)
W skład tego zestawu wchodzi emulsja myjąca i krem do rąk Alverde z serii nagietkowej, a także lakier do paznokci p2. Od dawna nie używam lakierów, jednak ten kolor tak bardzo mi się spodobał, że z pewnością go wypróbuję :)
Jestem bardzo szczęśliwa! Dziewczyny chyba potrafią czytać w moich myślach, gdyż od dawna miałam ochotę wypróbować kosmetyki Balea i Alverde, jednak nie miałam ku temu okazji.
Teraz mam, za co bardzo im dziękuję :*
Recenzje już wkrótce :)
Czekam jeszcze na ostatnią przesyłkę, która powinna dotrzeć do mnie lada dzień :)
Mam nadzieję, że szczęście częściej mi dopiszę i będę miała okazję poznać wiele wspaniałych produktów ;)
A jakie nagrody cieszą Was najbardziej?
Znacie kogoś, kto nigdy nic nie wygrał?
Do niedawna mogłam odpowiedzieć, że oto więc jestem ja, Nena, lat 22 i pół ;)
Jedyną moją dotychczasową wygraną była koszulką z Kaczorem Donaldem, wygrana we wczesnych latach podstawówki w konkursie organizowanym przez czasopismo o tej samej nazwie.
Blogowanie zmienia jednak i nas samych, i nasze życie.
Być może zmieniło także choć trochę moje szczęście, bo udało mi się wygrać aż trzy rozdania! :)
Pierwszą nagrodę otrzymałam od Ani z bloga Swirl pearls :)
Jest to zestaw kosmetyków Balea, składający się z żelu pod prysznic i balsamu do ciała.
Kosmetyki pochodzą z serii kokos i kwiat tiare (dobrze mówię? z niemieckim mi nie po drodze ;) ).
PS: Ania niedawno otwarła sklep internetowy Kokardi :) Gorąco zachęcam do odwiedzin, znajdziecie tam wiele ciekawych, trudno dostępnych kosmetyków jak np. Balea, Alverde, P2, indyjskie olejki do włosów, Receptury Babuszki Agafii, czy Planeta Organica :)
W drugim rozdaniu również wygrałam zestaw niemieckich kosmetyków, tym razem od Alverde i p2 :)
Otrzymałam je od Natalii z bloga Kosmetyki i nie tylko... a może tylko :)
W skład tego zestawu wchodzi emulsja myjąca i krem do rąk Alverde z serii nagietkowej, a także lakier do paznokci p2. Od dawna nie używam lakierów, jednak ten kolor tak bardzo mi się spodobał, że z pewnością go wypróbuję :)
Jestem bardzo szczęśliwa! Dziewczyny chyba potrafią czytać w moich myślach, gdyż od dawna miałam ochotę wypróbować kosmetyki Balea i Alverde, jednak nie miałam ku temu okazji.
Teraz mam, za co bardzo im dziękuję :*
Recenzje już wkrótce :)
Czekam jeszcze na ostatnią przesyłkę, która powinna dotrzeć do mnie lada dzień :)
Mam nadzieję, że szczęście częściej mi dopiszę i będę miała okazję poznać wiele wspaniałych produktów ;)
A jakie nagrody cieszą Was najbardziej?
Etykiety:
Alverde,
Balea,
balsam,
ciało,
emulsja,
higiena,
kokos,
krem do rąk,
kwiat tiare,
lakier do paznokci,
mycie,
nagietek,
P2,
paznokcie,
pielęgnacja,
ręce,
rozdanie,
twarz,
wygrana,
żel pod prysznic
Subskrybuj:
Posty (Atom)