Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lekarze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lekarze. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 10 stycznia 2023

Lydia Kang, Nate Pedersen - Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny

Ludziska kochane, plan był, że napiszę szeroko o swoich wczorajszych znaleziskach wśród starych listów. Był, ale się zbył, bowiem - nie wiem doprawdy, czy z tych emocji czy co, ale normalnie o 23.00 zgasiłam światło, po czym... no tak, nie zasnęłam. Gdzieś tak do 5.00. No, a o 6.00 zadzwonił budzik. Toteż jestem dość wymiśkowana. Jak bonia dydy, jak by to było cudownie nie musieć do pracy. Zresztą w pracy jakoś wytrzymałam swoje sześć godzin, ale teraz już zasypiam na stojąco, więc odkładam opowieść o listach (i telegramach) na następny raz, co nastąpi, mam nadzieję, niebawem.

Tymczasem informuję, że zauważywszy w biblio na półce z nowościami powyższy tom, złapałam go pod pachę i fru. Chwilę sobie poleżał przy łóżku, ale czytanie przyspieszył kolejny czytelnik, który się zapisał do kolejki. To jest nic, bo mam tu też pożyczoną niedawno jakąś japońską powieść nie za grubą, do której stoi w ogonku za mną SZEŚĆ osób! Kurde, czyżby to znowu był jakiś bestseller? Jeśli, to jam ci była tego nieświadoma.
 

Szarlatani tacy sobie, bo trochę mi nie leży styl pisania pary autorskiej, ale w sumie ujdzie, można sporo różnych ciekawostek wyczytać.

Dowiedziałam się na przykład genezy tego oto słupka. Wy może wiedzieliście, ale i tak się podzielę 😁


Coś podobnego (tylko zdaje się biało-czerwone, jak bym miała porządek, to bym szybko odnalazła zrobione wtedy zdjęcie; no ale porządku nie mam) widziałam na korytarzu jednego z uniwersyteckich budynków w Pradze i poszłam się dopytać na portierni, czemu by to miało służyć. Otóż to był alarm przeciwpożarowy, trzeba było tym kręcić i wtedy wszyscy obecni w budynku wiedzieli, że mają zmykać, bo wydawało dość donośny dźwięk.

A wiecie, od czego pochodzi słowo elektryczność? Siurpryza 😂

Pijawki - no, to jest piękny temat. Autorzy piszą, że skończyła się moda na nie na początku XX wieku. Bogać tam! Pamiętam jak dziś - to była końcówka lat 60-tych - u babci stał taki słój z pijawkami. Tyle że nie wiem, czy zapamiętałam, bo jednorazowo został przyniesiony/pożyczony i oczywiście zrobił na mnie piorunujące wrażenie czy też to była babcina własność, używana niekoniecznie sporadycznie. W każdym razie jest to wyjątkowo obrzydliwe (obrzydliwości w tej książce jest cała masa), ale też i ciekawe: te 300 zębisków wzbudza szacunek 😨


Wyd. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019, 349 stron

Tytuł oryginalny: A Brief History of the Worst Ways to Cure Everything

Przełożyła: Maria Moskal

Z biblioteki

Przeczytałam 8 stycznia 2023 roku 

 

To papatki, idę nynać, do następnego!


poniedziałek, 24 października 2022

Adam Kay - Świąteczny dyżur

 

Tamten pierwszy tom bardziej mi jednak podszedł (Będzie bolało). Widać w świątecznym wydaniu mnie nie bolało tak, jak autora, który oparł cały pomysł na swoim cierpieniu związanym z pracą w Boże Narodzenie raz za razem, rok po roku. Oczywiście jest to zabawne, gdy opisuje rozmaite okołoświąteczne przypadki zdrowotne (co też ludzie sobie dla rozrywki nie wkładają tu i ówdzie lub nie decydują się zeżreć, choć wiedza, że im nie wolno), no, czasem też dramatyczne. Szkoda tylko, że pomysł z urodzeniem bliźniąt w dwóch różnych latach nie wypalił 😂 

Ale ogólnie najwięcej tu było tego narzekania, że znowu święta w pracy. Ludzkie, ale nudne. Co mi przypomniało, że znów jest dyskusja o (nie)pracy handlu w niedziele. Nieraz sobie myślałam kiedyś tam, dawno temu, że na przykład - biblioteki mogłyby być otwarte w niedziele, siłami choćby emerytów, którzy by sobie pewnie chętnie dorobili parę groszy i którzy mając wolny cały tydzień doprawdy pracującą niedzielą by się zbytnio nie przejęli. No, ale nie jesteśmy w XIX wieku (czasem szkoda) i z punktu widzenia formalnego pewnie byłoby to zbyt skomplikowane, Zus-y, srusy, ubezpieczenia...

Pożytek z lektury wyniesiony jest taki, że mimochodem dowiedziałam się, czym grozi smarowanie skóry sterydem. Jakoś żaden lekarz mi się na ten temat nie wypowiedział, a sterydy przepisują.

Otóż powoduje ścieńczenie skóry. A było to poparte przykładem młodego człowieka, który zgłosił się na dyżur z penisem wyglądającym jak spring rolls, wręcz przezroczystym. Skusił się bowiem na jakiś cudowny środek powiększający, który właśnie zawierał steryd 🤣

Czy to oznacza, że mnie niedługo na czole będą przeświecać kości, jak u Prousta? Okaże się. 

Początek:

Koniec:

Wyd. Insignis, Kraków 2019, 172 strony

Tytuł oryginalny: Twas the Nightshift Before Christmas

Przełożyła: Katarzyna Dudzik

Z biblioteki

Przeczytałam 17 października 2022 roku


Wróciłam z Dżendżejowa kompletnie wykończona. Ojczasty przyjął mnie oświadczeniem o tym, że życzy sobie umrzeć. Że największym idiotą był ten, który stwierdził, że cierpienie uszlachetnia  (istotnie). Że cierpienie dehumanizuje i prowadzi do zbydlęcenia (istotnie). Że swoje już przeżył, przeszedł w życiu i przez radość i smutek, przez ból i szczęście - i w obecnej sytuacji nie widzi sensu w kontynuowaniu go.

Tylko, że nie wie, jak w naszym wyznaniowym kraju dokonać eutanazji. 

Tak naprawdę ma na myśli chyba rodzaj samobójstwa wspomaganego (chociaż to czasem trudno odróżnić).

Chciałby dostać truciznę, w postaci tabletki, którą wystarczyłoby wziąć do ust.

I co na to można powiedzieć?

Płaczesz, ale przyznajesz rację.

Przypomniałam sobie, że czytałam kiedyś jakiś artykuł na ten temat i że - chyba - tak jak istnieje podziemie aborcyjne, tak istnieje rodzaj podziemia eutanazyjnego... 

Jednak istnieje przecież jeszcze nadzieja. Że pomogą te zastrzyki i plastry, choć trochę. Tyle że łatwiej mieć nadzieję, gdy nie ciebie boli.

Ale potem Ojczasty sięgnął po drugą możliwość. Czyli jednak nie jest do końca zdecydowany. Ta druga możliwość to moja wcześniejsza propozycja, żeby przeniósł się do nas.

To mu oczywiście nie ulży w cierpieniu, ale przynajmniej będzie miał całodobową opiekę. Wspomniałam mu o możliwości wypożyczenia specjalnego łóżka. Po powrocie do domu zaczęłam grzebać w internecie i faktycznie są takie możliwości. Są materace przeciwodleżynowe (to gdyby miał rzeczywiście większość czasu spędzać w łóżku - a twierdzi, że go nie boli, gdy leży). 

Nawet przygotował sobie listę rzeczy do zabrania do Krakowa. Więc nie wiem, co o tym myśleć: liczy jednak na polepszenie i przenosiny i dlatego ułożył plan B? 

Tymczasem jednak, tak czy siak, trzeba poczekać na koniec tego nieszczęsnego remontu. 

- Wytrzymasz trzy tygodnie?

Rozłożył ręce. 


Z frontu nowej kuchni

Robią. Wyobraźcie sobie, że robią! 

Mało tego - mówią, że do piątku zrobią!

Co by oznaczało, że w następną środę stolarz przyjedzie montować meble. Bo we wtorek święto i w związku z tym w poniedziałek nikt u niego nie pracuje. Ech, to świętowanie nasze nieustające polskie 😕 Czyżby szykował się jakiś kolejny długi weekend?


poniedziałek, 2 maja 2022

Adam Kay - Będzie bolało. Sekretny dziennik młodego lekarza


 Trzeci dzień z Wielkiego Weekendu. Spędzony w łóżku, wiadomo, globus. Czy z powodu wczorajszych nerwów? A diabli wiedzą. W końcu to takie nerwy nieduże były, codzienne. Z listy do zrobienia wybrałam punkt ZNALEŹĆ KARTĘ EKUZ. Bo chciałam kiedyś zamówić nową na stronie pacjent.gov.pl - a tam mi mówi, że mam jeszcze ważną do przyszłego roku. No i wsiąkła. Przegrzebując szuflady znalazłam trzy stare (pytacie, czy je wyrzuciłam? zgadnijcie). W końcu zdecydowałam się na wyciągnięcie z dna szafy walizki (teraz już będzie stała aż do wyjazdu...), ale tam karty EKUZ też nie było. Szczerze? Nigdy jeszcze jej nie potrzebowałam, ale oczywiście tak zawsze jest, że okaże się potrzebna, jak jej nie będę miała. Więc się trochę martwię.

Ale gorsza wiadomość czekała mnie wieczorem na FB. Zamykają z powodu remontu dom handlowy MAJ, gdzie robię zakupy w Tesco. Tam w Pradze oczywiście. Teraz w maju, a potrwa to co najmniej półtora roku czyli obejmie również wyjazd sierpniowy i dwa wyjazdy przyszłoroczne. Cios prosto w serce. Spędziłam resztę wieczoru na studiowaniu mapy i list sklepów, wyhaczyłam dwie opcje (jedna dwie stacje metra dalej na północ, a druga - sześć przystanków autobusem) i trudno, jakoś się przeżyje, ale idea, że z siatą mam się tłuc z miasta, jakoś mnie nie rajcuje. A małe sklepiki wietnamskie, gdzie jest drożej i zero wyboru - też nie. 
 

Więc może z powodu tych nerwów, a może z powodu, że tak miało być, dziś od rana globusisko. Zwlokłam się z łoża boleści dopiero po 17.00, jest już lepiej, ale ciągle nie mam siły iść się umyć - a CZUJĘ, że powinnam (przecież mi już węch dawno wrócił) 😁 Chyba jednak mañana. Jak dobrze, że jutro jeszcze wolne. Może pozbieram z podłogi wszystkie papierzyska - z grubsza biorąc plan na Pragę mam już opracowany, a nawet na wsiakij pożarnyj dokupiłam jeszcze jeden akumulator do aparatu. I zorientowałam się, że wydałam Ukraińcom na stacji z dwoma innymi również ten przedłużacz, co go wożę ze sobą, bo mi gniazdek nie starcza (lampka nocna, czajnik, laptop, dawniej tablet, dziś komórka oraz ładowarka do akumulatorów - o czymś zapomniałam?), ale to może znajdę w Lewiatanie - odkąd zlikwidował gość swój sklepik elektryczny na osiedlu, jest bida.

No dobrze, to już poużalałam się, a teraz przejdźmy do rzeczy. A nie, moment! Czy zwierzyłam się wcześniej z faktu, iż ważyłam na wadze kuchennej majtki??? Bo wpadłam na pomysł, że może zaoszczędzę na ciężarze walizki (tym powrotnym, z książkami) zabierając nie te majtki, które zawsze noszę, tylko takie trochę lżejsze, których nie lubię 😂 Niestety, okazało, że te codzienne ważą 29 gramów, a te drugie 26, czasem 23. No, jak mam zaoszczędzić w sumie 3 deka, to obejdzie się!

Wymyśliłam również, że mogłabym zostawić u Věry czajnik i suszarkę do włosów. Ale w ten sposób zmuszałabym ją do pilnego przestrzegania dni moich przyjazdów i wyjazdów, głupio tak, prawda? W dodatku to starsza osoba, zawsze się coś może zdarzyć. Sama mówiła, że te książki, co je niedawno kupiłam w antykwariacie i ona je odebrała - że opisała siatkę z nimi, że to moje "na wszelki wypadek" 😏 

OK, dość tych lamentów, przejdźmy do Będzie bolało.  Dawno już nie czytałam z taką przyjemnością książki z życia wziętej. Autor ma dar pisania o rzeczach nieraz trudnych z wielkim poczuciem humoru. Przy okazji podziękowałam niebiosom, że byłam w ciąży i rodziłam w czasach przedinternetowych i o rozmaitych możliwych komplikacjach nie miałam pojęcia 😂 Ot, gładko przez to wszystko przeszłam, a przecież gdybym się wcześniej głupot naczytała, mogło być różnie. 

Dwa fragmenty książki mnie jednak zatrzymały na dłużej. Pierwszy to ten, gdzie Kay opowiada o porodzie, podczas którego pacjentka zażyczyła sobie zjeść łożysko (matko, coś tak obrzydliwego, że głowa mała), a drugi - to ten, który pewnie na każdym czytelniku robi wrażenie, ten końcowy poród, gdzie nagle wszystko poszło źle i potem autor podjął decyzję o rezygnacji z zawodu. 

Nawiasem mówiąc, że w Anglii sytuacja lekarzy i szpitali wygląda niewiele lepiej niż u nas, nie wiedziałam. 

Początek:

Koniec:

Wyd. Insignis Media, Kraków 2018, 309 stron

Tytuł oryginalny: This is Going to Hurt. Secret Diaries of a Junior Doctor

Przełożyła: Katarzyna Dudzik

Z biblioteki

Przeczytałam 1 maja 2022 roku

 

NAJNOWSZE NABYTKI

Nie muszę chyba dodawać, że kompletnie mi niepotrzebne 😒 Ojczasty już jakiś czas temu dał te atlasy mojemu bratu, że jak będzie jechał do Krakowa, to ma mi zawieźć. Brat uzgodnił ze mną, że na kij mi to, ale jak przyjeżdżali teraz na Wielkanoc, Ojczasty dopilnował, żeby załadować do bagażnika... No i co zrobisz? Leżały na biurku, aż je wreszcie sprzątnęłam. Tak, znalazłam miejsce, choć to 13,5 cm. Najgorsze jest to, że przecież żadna z nas do nich nie zajrzy. Rzecz absolutnie zbędna.

 

Apdejt

Zdaje się, że nic już z dzisiejszego wieczora nie będzie, umyć mi się dalej nie chce, więc sobie tylko obejrzę najnowsze Pierogi z Kimchi (jestem od nich normalnie uzależniona) 😜 Pierogi z Kimchi dobre na wszystko! Ktoś tu kiedyś skomentował, że strasznie dużo gada - ale co tam, niech gada!

 

A w komentarzach pod filmikiem ktoś wspomniał o Dniu Placka (czyli dniu leżenia plackiem w łóżku) - bierę!

czwartek, 26 listopada 2020

Dariusz Kortko, Krystyna Bochenek - Ludzie czy bogowie

Ciekawa to była lektura, te rozmowy z 27 lekarzami, każdy inny, każdy z dorobkiem (jedynie pierwsza była z lekarzem-stażystą, ale uzupełniona kolejną odbyta po 8 latach), każdy ciekawy. Poza jednym wyjątkiem, jakiegoś fanatyka religijnego, który niestety swoje poglądy przenosi na uprawiany zawód - znaczy się ginekolog (z ósemką dzieci), wywiad nosi tytuł Zawsze po stronie pacjenta, ale czegóż się dowiadujemy - pan doktor odradza pacjentkom antykoncepcję, nawet nie tyle odradza, co pigułki nie przepisze, mówi to jasno i wyraźnie, in vitro jest według niego nieetyczne, a jeśli kobieta spodziewa się ciężko chorego dziecka, to wystarczy z nią porozmawiać, wytłumaczyć i ona na pewno podejmie dobrą decyzję (dobrą czyli donosić, urodzić). Nawet opowiedział historię o tym, jak pewna ciężarna była namawiana na aborcję w sąsiednim kraju, ale przyjechała do jego kliniki, żeby urodzić. Cytuję: Synek żył tylko kilka dni, ale jego mama była szczęśliwa. Mówiła, że jest śliczny. Ja w to mogę uwierzyć, w taką jednostkową historię, ale żeby się tym podpierać dla zakazu aborcji i głosić, jak to jest fajnie urodzić i zaraz pochować, to coś nie halo.

Reszta wywiadów już nie była tak denerwująca, ale jako że mam oczy na mokrym miejscu, nieraz się spłakałam przy czytaniu, emocje jednak były silne, tyle że związane zazwyczaj z prostą empatią. Wybrałam kilka fragmentów, trzy na początku są z rozmowy z chirurgiem plastycznym, o świszczących w samolocie piersiach nie słyszałam 😄






Pomyslcie, to przecież było całkiem niedawno! W wannie z lodem!





Początek:
Koniec:

Wyd. Agora SA, Warszawa 2015, 390 stron 

Z biblioteki 

Przeczytałam 14 listopada 2020 roku 

 

Podjechali pod blok, cosik głosili przez megafon, zanim rzuciłam się do okna (bo najpierw myślałam, że to na górze ktoś głośno mówi), już przestali, więc założyłam kamasze, wyszłam i od kobiety stojącej dwie klatki dalej dowiedziałam się, że mamy sobie nabrać wody, bo jest awaria i będą naprawiać. 

Zapełniłam więc trzy garnki i dwie miski (cóż, wanny nie posiadam, co w takich okolicznościach jest sporym minusem) i pogratulowałam sobie, że wzięłam prysznic zaraz po obiedzie 😀

Przyjechała koparka i panowie dłubali się przy tym nie wiem, czy nie całą noc, to zdjęcie zrobiłam o wpół do drugiej. A tu jeszcze mróz...

Siłą rzeczy zaczęłam myśleć, jaką jestem szczęściarą, jeśli chodzi o pracę (no, poza pieniędzmi). W cieple robię i raczej w dzień 😎

A wszystko zaczęło się tak niewinnie - właśnie, po siedmiu latach siedzenia w domu z dzieckiem, zdobyłam nowy zawód i szykowałam się na podbój świata, projektując póki co nową wizytówkę, gdy zadzwoniła koleżanka ze studiów, że oh là là, jest w trzeciej ciąży, a od niedawna pracuje dla pewnej instytucji, wreszcie po linii w pełni zgodnej z wykształceniem, i nie chciałaby tej pracy stracić, i czy ja bym ją przyszła zastąpić na parę miesięcy tylko. 

Na parę miesięcy mogłam odłożyć ten podbój, więc dobrze, spadł mi na chwilę chociaż kamień z serca, bo ja i zdobywanie świata to he he. 

Dlaczego do mnie akurat koleżanka zadzwoniła? Bo ja nie z tych, co podsiądą podstępnie i zdradziecko, można mi było zaufać 😍

/o mojej, kurde, szlachetności świadczy historia studniówki, tragedia mego życia, ale nie o tym dziś/ 

No, a jak się zbliżał powrót koleżanki, ówczesna Derechcja zaproponowała mi pozostanie. Równolegle. I tak już dwadzieścia lat siedzę i sobie chwalę. Różne po drodze miałam zadania, w którymś momencie musiałam - niestety - przejąć obowiązki tej koleżanki (ale jej odejście było jej decyzją i wyborem, zresztą po jakimś czasie znalazła pracę, w której też się chyba spełnia, a która jednocześnie spełnia podstawowe kryterium, o jakim obie marzyłyśmy przez cały czas - czyli ETAT), co z kolei spowodowało rezygnację z tej części moich obowiązków, które dawały mi najwięcej satysfakcji, poczucia, że robię coś dla ludzi... ale trudno - dalej lubię swoją pracę. 

W życiu - ani wtedy w szkole, gdy marzyłam o przyszłości związanej ze swoją pasją, ani później na studiach - nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś będę pracować w tej instytucji! Zresztą nawet wtedy jeszcze nie istniała 😉 A gdy już powstała, korzystałam z jej oferty kulturalnej z wielką nieśmiałością. 

Jak to życie dziwnie się plecie i pomyślcie - nawet dla ludzi wychowanych w kulcie dewizy siedź w kącie, a znajdą cię, tak niespójnej z naszymi czasami - znajdzie się miejsce... 

 

PS. A wody z garnków jeszcze nie zużyłam całej (bo w naszej klatce i tak była normalnie), głupio mi ją tak po prostu wylać ze względów czysto ekologicznych, więc spłukuję toaletę, ale przez to czuję się jakbym była bohaterką jednej z tych historii o sknerach, które wodę z pralki odlewają do wiadra, które stawiają w toalecie, żeby mniej płacić 😒