Po czeskiej książce zapragnęłam jakiegoś miłego kryminału i padło na tę Banach, przyniesioną z biblioteki.
Słuchajcie, naprawdę chciałam to przeczytać. Próbowałam przez 2 dni, ale gdy z wielkim trudem dotarłam do 34. strony, wiedziałam już, że dalej nie dam rady. Została przekroczona pewna granica. Nie chcę się znęcać nad autorką, ja po prostu nie jestem targetem.
No to sięgnęłam po drugą książkę z biblioteki, jaką miałam w zapasie czyli po Camilleriego. I to była dobra decyzja. Co prawda miałam jakieś uwagi do tłumaczenia i nawet położyłam koło łóżka oryginał, żeby sprawdzić - ale potem zapomniałam, o co mi chodziło 😁
Zdziwiło mnie, że książka zaczyna się tak samo, jak niedawno czytana Donna Leon: absurdalnym snem głównego bohatera (oczywiście o tym, że to tylko sen, dowiadujemy się, gdy komisarz się przebudził). I w obu przypadkach sen dotyczył przełożonych. Kto z kogo ściągnął pomysł?
Początek:
Koniec:
Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2021, 206 stron
Tytuł oryginalny: Una lama di luce
Przełożył: Maciej A.Brzozowski
Z biblioteki
Przeczytałam 25 marca 2022 roku
Padły pendrajwy.
Nie żeby wszystkie.
Te z ostatniego zakupu (w styczniu, trzy na cztery sztuki).
Podłączam, żądają sformatowania, a na anuluj raportują, że wolumin nie zawiera rozpoznawanego systemu plików. Internety powiedziały, że teraz to już tylko kierunek kibel. Zezłoszczona napisałam do sprzedawcy, co za szmelc; ten bardzo grzecznie, że przepraszają i oczywiście reklamacja, żeby odesłać i napisać, czy chcę nowe czy zwrot kasy.
Nie chcę nowych, bo jest przecież spore prawdopodobieństwo, że zachowają się za dwa miesiące tak samo.
Problem jest innego rodzaju: straciłam już wiarę w cokolwiek do przechowywania, na nic nie można liczyć. Wygląda na to, że TRZEBA PRZESTAĆ GROMADZIĆ. Ja to mam chyba z komuny jeszcze zakodowane chomikowanie. W tym przypadku najgorsze jest, że nie wiem nawet, co straciłam. Zbierałam się właśnie do porządków i jakiegoś opisania 😏
I teraz jest taka sytuacja. W zeszłym roku w sierpniu, gdy wróciłam z Pragi, siadłam odrabiać zaległości czyli pościągać czeskie audycje radiowe. I wtedy okazało się, że właśnie skasowano tę możliwość. Już tylko odsłuchanie online. Jak ręką uciął ustało gromadzenie setek programów, których miałam wysłuchać później.
Chwila spokoju była, to znowu wymyśliłam ściąganie z You Tube. Też w znakomitej większości na później, na kiedyś. Wczorajszą katastrofę przyjęłam jednak stoicko. Skoro nie można ufać ani płytkom ani dyskom zewnętrznym ani pędrakom - a laptopa sobie przecież nie zapcham - to dość tego dobrego, trudno, będę oglądać online tyle, ile zdołam.
A' propos, takie mi się dziś wyświetliło:
To po czesku jest, godzinny film o życiu prostych ludzi w postsowieckich warunkach, planuję dziś obejrzeć (Downton Abbey poczeka). Skoro już o tym mowa, to przypomniał mi się film rumuński, który obejrzałam niedawno w ramach Festiwalu Filmów Frankofońskich, miał polski tytuł Masz ci los. Historia trzech gości z prowincji, którzy wygrali w totolotka, ale zgubili los i ruszają w podróż, żeby go odzyskać. Niby to taka komedyjka, ale genialnie pokazuje, jak to właśnie wygląda, życie zwykłych ludzi po transformacji, tych, którzy nie załapali się ani na własny biznes ani na dobrą posadę i pozostaje im tylko wegetacja.
A jeszcze podzielę się opowieścią dziewczyny z Syberii. Od pewnego czasu obserwuję jej profil Siberia inside (w dużej części poświęcony minimalizmowi), ale dość niezobowiązująco, bo ona nie mówi po rosyjsku, tylko po angielsku, to dla mnie spore utrudnienie. Ostatnie wideo, jakie zamieściła przed paru dniami, mówi o próbach wydostania się z Rosji. Wysłuchałam całości.
Coraz więcej osób stamtąd donosi o swojej ucieczce za granicę. Z drugiej strony, dziś natknęłam się na komentarz pod relacją ze spaceru w Pradze, ze strony jakiegoś Rosjanina. Pytał, czy to prawda, że w Czechach można trafić do więzienia za to, że się mówi po rosyjsku albo że się miło mówi o kimś z Rosji i że do kraju z taką segregacją nie wszyscy chętnie pojadą. Pomyślcie, jak mają sprane mózgi przez propagandę.
Z drogi na Fabrykę