Dodatkowo wkurzało mnie, że czynione co i rusz uwagi, że ten motyw wykorzystała autorka w tej książce, a tamten w tamtej - bo oczywiście z moją sklerozą nie pamiętam czy to bohaterów czy wątków. A wyobrażam sobie, że bardziej ode mnie fanatyczne wielbicielki twórczości J.Ch. znają to wszystko na pamięć. Kojarzę z dawnych, bardzo dawnych czasów lekkiej prehistorii internetu takie forum jej miłośniczek, gdzie omawiane było wszystko, co tylko możliwe 😁 Ach, myślę sobie, poszukam szybciutko - i patrzcie, ono jeszcze żyje!
Czy te z Was, które Autobiografię czytały i jednocześnie znają też Słoneczniki, również miały wrażenie, że jest w tych dwóch książkach jakaś wspólna nuta? Może tak mi się zdaje jedynie dlatego, że po części opowiadają o tych samych czasach - świeżo powojenna szkoła.
Początek:
Koniec:Wyd. Vers (chyba, trudno odczytać, w ogóle jakaś firma-krzak: może założona tylko dla wydania Chmielewskiej? nie ma na nią żadnych namiarów w książce), Warszawa 1993, 317 stron
Z biblioteki
Przeczytałam 22 stycznia 2022 roku
Co wstaję, to z bólem głowy (covid?). Dwa razy w tym tygodniu pozwoliłam sobie na zażycie Magicznej Pigułki (bo do roboty jednak trzeba), ale ileż można. Toteż dziś rano zadowoliłam się zwykłym Ibupromem, który oczywiście nic nie dał. Może będzie lepszy do wyczyszczenia żelazka (klik)...
Z bólem nie tylko głowy, ale również serca spędzam więc wolny dzień w łóżku - tak biało za oknem, poszło by się na spacerek 😕 A' propos, potoczyłam się w zeszły weekend obadać sprawę basenu na Bronowiance. Bo na ich stronie była cena 12 zł za godzinę, ale ostatnie informacje dotyczyły 2019 roku, więc nie bardzo wierzyłam w ich aktualność. I słusznie. Obecnie 20 zł (czyli, kurde, więcej niż na AGH, gdzie trzy baseny, jacuzzi i w ogóle, a tu jeden mały!). Co do karnetu dla seniorów - no co, niedługo będzie mi się należał - pani na recepcji nic nie wiedziała jeszcze, ale za to wyjaśniła mi, że normalny karnet, obojętnie czy na 5x czy na 10x, jest ważny tylko miesiąc. A to mnie zaskoczyła, bo myślałam, że dopóki nie wychodzę całego. Jedyny plus tego basenu, jaki na razie widzę, to ten, że koło osiedla i w lecie wieczorem mogę sobie wrócić do domu z mokrą głową w sumie... Ogłoszenie wisi na recepcji, że szukają kogoś do pracy. Chyba bym oszalała siedząc cały dzień w tym smrodzie chloru plus jeszcze znosząc hałasy dzieciarni, fuj! Strasznie to tam małe wszystko. Jak oglądałam (w internecie) wnętrza basenu AGH, to kompletnie inna rzeczywistość.
Całe szczęście, że miałam jeszcze w lodówce zupę z wczoraj, w porze obiadowej nie musiałam się martwić, ale mimo to wyciągnęłam tofu, bo miało datę ważności do wczoraj. Plan był, że zjemy później z makaronem soba. Córka pod mym kierownictwem przyrządziła marynatę, otwieram więc opakowanie, żeby tofu odsączyć - a tu jak nie buchnie smród. A może intensywny zapach? Jak łeb napieprza, to trudno o zrównoważone reakcje... Więc mimo wszystko dałam córce do pokrojenia w kostkę, zamarynowała to i wstawiła do lodówki. A ja teraz zaczęłam szukać w internecie, czy tofu może śmierdzieć (może, ale tzw. Stinky tofu, jakowyś przysmak z Tajwanu, marynowany z owocami morza, brrrrr), a w każdym innym przypadku jest zepsute i należy je wyrzucić (do bio, jak mówi ta strona, dodając, że do bio nie należy wrzucać odpadków w torebkach lub workach foliowych - u nas tylko w takich widzę śmieci w brązowym pojemniku - kiedyś nawet kupiłam jakiś plastikowy pojemnik z pokrywką w Pepco, który naturalnie musiałam myć po każdym wyrzuceniu śmieci, a i tak rozpirzył mi się, gdy z niego wytrzepywałam przyklejone obierki z marchwi uderzając o bok śmietnika, z czego wniosek, że podwójna strata dla środowiska. Ja już nic nie wiem).
No to ci pech. Tak się staram niczego nie marnować. Ale to chyba nie moja wina, bo nie zaśmierdło się od wczoraj przecież, po prostu kupiłam zepsuty.
Ale covida chyba nie mam, skoro smród czułam, co?
DOMOFON praski - alfabetyczny. W sumie praktyczny (niczym jakiś półpancerz, bo jednak w przypadku zmiany lokatora cała lista idzie się...)