Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Basen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Basen. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 stycznia 2022

Joanna Chmielewska - Autobiografia tom I: Dzieciństwo

Powiem Wam, że jednak wolę czytać kryminały Chmielewskiej niż wspominki z żywota, bo łatwiej wtedy znoszę jej sposób pisania, te emocje, które nią targają, wybuchają, rozszalały się wycia, piania i ryki, kłębi się we mnie szaleństwo, jelito długie zwija się w dodatkowe węzły, ta cała przesada etc. Co jest do przyjęcia w humorystycznej wymyślonej fabule, to nie bardzo mi pasuje przy opisie prawdziwych wydarzeń. A już rozmowa z liszką w maliniaku mnie rozwaliła kompletnie.

Dodatkowo wkurzało mnie, że czynione co i rusz uwagi, że ten motyw wykorzystała autorka w tej książce, a tamten w tamtej - bo oczywiście z moją sklerozą nie pamiętam czy to bohaterów czy wątków. A wyobrażam sobie, że bardziej ode mnie fanatyczne wielbicielki twórczości J.Ch. znają to wszystko na pamięć. Kojarzę z dawnych, bardzo dawnych czasów lekkiej prehistorii internetu takie forum jej miłośniczek, gdzie omawiane było wszystko, co tylko możliwe 😁 Ach, myślę sobie, poszukam szybciutko - i patrzcie, ono jeszcze żyje! 

Czy te z Was, które Autobiografię czytały i jednocześnie znają też Słoneczniki, również miały wrażenie, że jest w tych dwóch książkach jakaś wspólna nuta? Może tak mi się zdaje jedynie dlatego, że po części opowiadają o tych samych czasach - świeżo powojenna szkoła.


Początek:


Koniec:

Wyd. Vers (chyba, trudno odczytać, w ogóle jakaś firma-krzak: może założona tylko dla wydania Chmielewskiej? nie ma na nią żadnych namiarów w książce), Warszawa 1993, 317 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 22 stycznia 2022 roku

 

Co wstaję, to z bólem głowy (covid?). Dwa razy w tym tygodniu pozwoliłam sobie na zażycie Magicznej Pigułki (bo do roboty jednak trzeba), ale ileż można. Toteż dziś rano zadowoliłam się zwykłym Ibupromem, który oczywiście nic nie dał. Może będzie lepszy do wyczyszczenia żelazka (klik)...

Z bólem nie tylko głowy, ale również serca spędzam więc wolny dzień w łóżku - tak biało za oknem, poszło by się na spacerek 😕 A' propos, potoczyłam się w zeszły weekend obadać sprawę basenu na Bronowiance. Bo na ich stronie była cena 12 zł za godzinę, ale ostatnie informacje dotyczyły 2019 roku, więc nie bardzo wierzyłam w ich aktualność. I słusznie. Obecnie 20 zł (czyli, kurde, więcej niż na AGH, gdzie trzy baseny, jacuzzi i w ogóle, a tu jeden mały!). Co do karnetu dla seniorów - no co, niedługo będzie mi się należał - pani na recepcji nic nie wiedziała jeszcze, ale za to wyjaśniła mi, że normalny karnet, obojętnie czy na 5x czy na 10x, jest ważny tylko miesiąc. A to mnie zaskoczyła, bo myślałam, że dopóki nie wychodzę całego. Jedyny plus tego basenu, jaki na razie widzę, to ten, że koło osiedla i w lecie wieczorem mogę sobie wrócić do domu z mokrą głową w sumie... Ogłoszenie wisi na recepcji, że szukają kogoś do pracy. Chyba bym oszalała siedząc cały dzień w tym smrodzie chloru plus jeszcze znosząc hałasy dzieciarni, fuj! Strasznie to tam małe wszystko. Jak oglądałam (w internecie) wnętrza basenu AGH, to kompletnie inna rzeczywistość.

Całe szczęście, że miałam jeszcze w lodówce zupę z wczoraj, w porze obiadowej nie musiałam się martwić, ale mimo to wyciągnęłam tofu, bo miało datę ważności do wczoraj. Plan był, że zjemy później z makaronem soba. Córka pod mym kierownictwem przyrządziła marynatę, otwieram więc opakowanie, żeby tofu odsączyć - a tu jak nie buchnie smród. A może intensywny zapach? Jak łeb napieprza, to trudno o zrównoważone reakcje... Więc mimo wszystko dałam córce do pokrojenia w kostkę, zamarynowała to i wstawiła do lodówki. A ja teraz zaczęłam szukać w internecie, czy tofu może śmierdzieć (może, ale tzw. Stinky tofu, jakowyś przysmak z Tajwanu, marynowany z owocami morza, brrrrr), a w każdym innym przypadku jest zepsute i należy je wyrzucić (do bio, jak mówi ta strona, dodając, że do bio nie należy wrzucać odpadków w torebkach lub workach foliowych - u nas tylko w takich widzę śmieci w brązowym pojemniku - kiedyś nawet kupiłam jakiś plastikowy pojemnik z pokrywką w Pepco, który naturalnie musiałam myć po każdym wyrzuceniu śmieci, a i tak rozpirzył mi się, gdy z niego wytrzepywałam przyklejone obierki z marchwi uderzając o bok śmietnika, z czego wniosek, że podwójna strata dla środowiska. Ja już nic nie wiem). 

No to ci pech. Tak się staram niczego nie marnować. Ale to chyba nie moja wina, bo nie zaśmierdło się od wczoraj przecież, po prostu kupiłam zepsuty.

Ale covida chyba nie mam, skoro smród czułam, co?

 

DOMOFON praski - alfabetyczny. W sumie praktyczny (niczym jakiś półpancerz, bo jednak w przypadku zmiany lokatora cała lista idzie się...)


 

niedziela, 9 stycznia 2022

Marcin Antosz - Opóźnienie może ulec zmianie

Zamówiłam tak tylko z tytułu, było w nowościach. Nawet w kolejce stałam. Ale okazało się to, co poniżej czyli że książka napisana przez entuzjastę-maszynistę. A nie reportaż jakiś o kolei. A szkoda, taki - krytyczny - bym chętniej przeczytała.

Ogólnie rzecz biorąc - chyba nigdy nie uśmiechnęłam się na myśl o podróży pociągiem. Raczej odwrotnie. Owszem, kolej wydaje mi się troszeczkę fascynująca (nie żeby bardzo), ale dopóki nie muszę mieć z nią do czynienia. A miałam od maleńkości czyli od czasów, gdy zaczęliśmy jeździć na wczasy FWP 😄 Pamiętam, że najpierw jechało się do Kielc i tam na bocznicy wsiadało się zająć przedział, takich cwanych było zresztą więcej 😅 Na kolonie to chyba autobusami zawozili. A my jeszcze mieliśmy rodzinę w Potoku (jedna czy dwie stacje od Dżendżejowa) i do nich się też chyba raz w roku zaglądało. Potem studia i już regularne kursy weekendowe z Krakowa do domu i na powrót. Następnie długie lata przerwy, gdy jeździłam do rodziców dwa-trzy razy w roku. A teraz nadrabiam te długoletnie zaległości, kursując bezustannie już piąty rok do Ojczastego. 

Cała moja historia kolejowa, wydawałoby się. 

Ale to nie koniec. Bo rodzina ze strony mamy była kolejowa. Kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej, mawiano. Niegdyś. Mój pradziadek był kolejarzem. Jeden z jego zięciów był kolejarzem - nawet miał dom zbudowany z tych tam szpałów - a gdzie pracowały dzieci tego zięcia? Oczywiście na kolei. Co by trochę potwierdzało tezę postawioną przez autora Opóźnienie może ulec zmianie - że nepotyzm i kumoterstwo na kolei rządzą. Bo sam Antosz bardzo chciał zostać maszynistą, ale przez długi czas myślał, że nawet nie ma co próbować, skoro jego rodzina z koleją nie była związana.

Chciałam porozmawiać z tą kuzynką od kolei (już na emeryturze), ale akurat nie odbiera. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, jeszcze ją w tym temacie przydybię 😁 Kojarzę, że jeździli z dziećmi na takie wczasy wagonowe.

Natomiast sama książka jest pełna technicznych opisów, nic z tego nie pojęłam i nie zapamiętałam 😂 Naprawdę do tej pory myślałam, że maszynista wsiada, odpala kluczyk i jadymy! Za to wyjaśnił mi, skąd się biorą tytułowe opóźnienia. Winny za to jest stan taboru (stare graty w większości) i rozbicie firmy na milion spółek (podaje liczę 122), gdzie pojedyncze firmiki nie mają na inwestycje i nie mają zapasowych maszyn do użycia w razie potrzeby. Takie rozdrobnienie dzielnicowe.


 

Początek:

Koniec:

Wyd. MUZA SA, Warszawa 2021, 283 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 6 stycznia 2022 roku

 

Byłam w Dżendżejowie (poczekalnia w Centrum Komunikacyjnym dalej zamknięta, szalet dalej nieczynny, sprawdzam nieustająco). Dobrze, że zabrałam ze sobą tego Newsweeka z biblioteki, bo przyjeżdżam, a tu gazet niet. Brat, okazało się, wyjechał na długi weekend - a Ojczasty zawiesił na zimę kursowanie do miasta i podzlecił bratu tego rodzaju zakupy). No a tradycja taka jest, że przyjeżdżam i najpierw pogrążamy się w lekturze: Ojczasty tego, co ja przywiozę, ja tego, co on już wyczytał. No więc przeczytałam tego Newsweeka przywiezionego i paczpan:

To jest z artykułu o tym, jak widzą nas Niemcy. Ale to, co mnie zainteresowało, to zakres zainteresowań emerytki Elisabeth. Węgierski, rumuński, turecki! Matko, ja bym też tak chciała! Co mi przypomniało, że może powinnam na razie, nie czekając na emeryturę, bardziej się przykładać do niemiaszka?

SRAM NA INNYCH w Intercity. Może mu broda opada i stąd takie zabezpieczenie? Ale co to było dziś po południu na stacji w Dżendżejowie? Dzikie tłumy czekające na pociąg do Krakowa! O co chodzi? Czyżby skończyło się zdalne studiowanie?

 

A teraz tak - wieści z pierwszego tygodnia roku.

1/ w poniedziałek odbierałam książkę z biblio (tę właśnie książkę) i po raz ostatni miałam w ręku biblioteczną kartę. No, a w piątek przekładałam manele z jednej portmonetki (dużej) do drugiej (małej - zgadnijcie, z jakiego powodu) i okazało się, że karta zniknęła. W biblio mówią, że nie znaleźli, nie zostawiłam. We wtorek byłam jeszcze w sklepie, a w piątek rano w piekarni. To muszę jutro podejść w oba miejsca i zapytać, czy gdzieś na podłodze nie znaleźli - że przy wyjmowaniu karty płatniczej może mi i ta biblioteczna się wyślizgnęła. To ostatnia nadzieja. Kruca.

2/ to wszystko przez ortopedę z Batorego. Miałam skierowanie w ramach tego wachlarza papirów z października i właśnie się doczekałam terminu. Na ten kręgosłup lędźwiowy. Tak mnie rozstroił, że nic dziwnego, że się pogubiłam. Mówi mianowicie tak (bo jak nie, to mnie czeka operacja):

- rehabilitacja 3-4 razy w roku. Nie smieszi, jak by powiedzieli w Rosji. Przypominam, że póki co mam termin na wizytę fizjoterapeutyczną w kwietniu, wtedy mi ustalą samą rehabilitację. Może w maju, a może później (to na skierowanie wystawione w październiku)...

- basen 2 razy w tygodniu. BASEN. JA - NA BASEN. Ostatni raz byłam 40 lat temu - miałam na wuefie na I roku studiów. Największy koszmar ówczesnego żywota. Powiedziałam sobie NIGDY WIĘCEJ i słowa dotrzymałam. Do tej pory.

- żeby cokolwiek robić, zapytałam o jakieś ćwiczenia w domu. No tak, strona taka jest z ćwiczeniami: naturalreha.pl - codziennie 15 minut. Wydrukowałam sobie 4 zestawy na ten lędźwiowy i niby robię, ale męka to jest, bo niektórych ćwiczeń nie rozumiem, a w ogóle twardo jak cholera na podłodze, mimo że na dywanie. Mówię do córki, że chyba taką karimatę miałam, nowiutką, nie używaną. - Miałaś. W pandemii wydałaś. No tak, porządki robiłam. 

Zaczęłam jednak przemyśliwać nad tym basenem. Nie wiem, gdzie sprzedają stroje kąpielowe dla wielorybów, ale tego się można łatwo dowiedzieć. Trzy przystanki autobusowe ode mnie jest basen AGH. Nasza Nowa Sekretarka - baseniara (ona potrafi chodzić na 6.00 rano popływać) - poradziła, żeby nie kupować czepka silikonowego (nawet nie wiedziałam, że są takie, WTEDY były jakieś gumowe ohydy), tylko materiałowy. Że się silikonowy łatwo dziurawi, a włosy i tak się zmoczą. Dalej dowiedziałam się, że czas mycia się i suszenia włosów po basenie wlicza się do tej wykupionej godziny. A to chamstwo dopiero! Ale główny problem - wejdę na ten basen i co? Co ja tam będę robić? Nowa Sekretarka mówi więc, żeby się zapisać na aquaaerobic, jest w Herbewie. To trzeba jeździć 6 przystanków dalej. Techniczno-Artystyczny mówi, że nic podobnego, żaden aquaaerobic, bo i tak nie uchronię twarzy przed wodą  

(a tu jest dodatkowa zagwozdka - po przebytym przed laty posterydowym zapaleniu skóry wyszłam z kliniki z prikazaniem, że mam twarz zmywać jedynie Cetaphilem, a następnie nakładać Cicaplast i to wsio. Żadnej wody! Odkąd nie mam już wanny, spłukiwaniu głowy po myciu pod prysznicem towarzyszą piękne wygibasy! A takiej na przykład deszczownicy z tego samego powodu nie użyłam nigdy).

3/ usiłuję się zorientować, ile mi zostanie na życie w nowym polskim bezładzie, ale ciężko idzie. Na razie wiem tylko, że ukradną mi co najmniej 328 zł co miesiąc na zdrowotne, a może nawet 418 zł (zależy, co tam na Fabryce wykombinują). 300-400 zł mniej to naprawdę nie w kij dmuchał, przy moich dochodach 😕 Coraz gorzej widzę odkładanie na nową kuchnię.

4/ jedyna dobra wiadomość jest taka, że wytypowałam trochę ciuchów do wyniesienia, osiem sukienek wzięli w Charity Shopie, sweterek i bluzeczkę oddałam na Fabryce i mam jeszcze dwa żakiety, które trzeba by było wyprać/oddać do czyszczenia przed wydaniem, ale oczywiście mi się nie chce, więc pewnie w końcu wyrzucę. Nie zrobiło się jakoś dużo luźniej w szafie, ale zawsze to już coś - a konkretnie przyjęcie do wiadomości, że JUŻ NIE SCHUDNĘ, NIE MA NA CO CZEKAĆ 😏 Bo zwłaszcza jedną z tych sukienek kochałam i trzymałam, bo może kiedyś...

 

DOMOFON praski. Garcia taki czeski 😁