poniedziałek, 30 grudnia 2024

Donna Leon - Ulotne pragnienia

Na fali żalu, że kobita mi podebrała kiedyś dwie Donny Leon z knihobudki, pożyczyłam sobie z biblioteki. I och, jak mi się za Wenecją zatęskniło! Do tego stopnia, że wyciągnęłam mapę i śledziłam ruchy komisarza Brunettiego. Zwłaszcza, że tenże przechodził ulicą Barbaria della Tole chcąc zajrzeć do sklepu z japońszczyzną, a myśmy tam z córką raz mieszkały 😍

Oczywiście blurba napisał ktoś, kto książki nie czytał, ale to już (prawie) normalka, niestety.
Gdy kładłam książkę na biurku bibliotekarki, zobaczyłam, że jest zalana barszczem. Znaczy tak pomyślałam w pierwszej chwili 😉 Bibliotekarka zresztą mówiła, że ona też tak myślała.

O ile ciągle lubię czytać te weneckie kryminały, o tyle coraz bardziej mnie denerwuje maniera autorki, żeby opisywać detalicznie szczegóły nic nie znaczących ruchów. Obaj uważnie przyglądali się swoim dłoniom; palce Brunettiego były teraz splecione, Duso uciskał kłykcie palcami drugiej dłoni. I takie tam bajery.

I taka ciekawostka. Ja też czytam na leżąco, ale nie kojarzę tego z ubóstwem mojej rodziny 😂 A Wy jak czytacie? I w jakiej porze dnia?
 


Początek:


 
Koniec:


Wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2024, 291 stron

Tytuł oryginalny: Transient Desires

Przełożył: Marek Fedyszak

Z biblioteki

Przeczytałam 27 grudnia 2024 roku  

A gdybyście mi kazali wymienić JAKIKOLWIEK tytuł z serii o komisarzu Brunettim - nie, no way. Nie pamiętam żadnego, żadne mi się z niczym nie kojarzy, tak samo i te Ulotne pragnienia. Czy to świadczy o jakości tych tytułów czy jedynie o mojej cudownej pamięci?


W parku Koło Fortu - czy jakoś tak się nazywa -  byłam już co najmniej parę razy, zwłaszcza, że jest tam knihobudka. Ale nigdy, ani razu nie przyszło mi do głowy pójść nieco dalej 😂 Tak sobie myślałam, że nazwa pochodzi od fortu, który kiedyś tam był (teren powojskowy). A wczoraj na południowej przebieżce przy pięknym słoneczku odkryłam, że on tam ciągle jest... to dwa kroki ode mnie przecież! Jak to jednak dobrze być na emeryturze (mimo wszelkich ograniczeń) i móc sobie pozwolić na skoki w bok 🤣 A nie wiecznie się spieszyć...


 Zdjęcie powyższe daję, żeby uświadomić, że ławka ławce nierówna 😂 bo było dużo pisania w internetach o koszcie jednej krakowskiej ławki (ale nie tej). A ta tutaj przypuszczam, że będzie dobra dla żyrafy, gdyby przypadkiem uciekła z Zoo, bo spokojnie sobie oprze głowę (a zwłaszcza szyję).

Na mapie się to nazywa Fort reditowy 7 "Za Rzeką". Oczywiście, gdyby się ktoś pytał, mam książki o fortach krakowskich, ale zajrzę tam dopiero na wiosnę, gdy spróbuję zejść na dół (i to w towarzystwie raczej, bo nigdy nie wiadomo). Ze zdumieniem natomiast odkryłam już teraz, że fort jest obecnie własnością Uniwersytetu Pedagogicznego, obecnie zwanego Ukenem. Co oni tam robią?


Wycieczka zakończyła się - jak każda - ponownym zajrzeniem do "mojej" knihobudki. Ja tam chodzę skontrolować i wyrównać książki co najmniej cztery razy dziennie 😂 I o bogowie! Patrzcie tylko, co znalazłam! Nie oddam, to już zostanie u mnie!


No, a teraz czas pomyśleć o Nowym Roku. Jakieś plany? Natürlich 😁 Głównie zainspirowana filmikiem Planety Abstrakcji na YT o uczeniu się języków. Dotarło do mnie, że w ten sposób, jak to teraz robię z angielskim, daleko nie zajadę. Tu trzeba intensywniej, a nie 20 minut dziennie i to przed spaniem. Oni uczą się nowego języka (azjatyckie jakieś, teraz farsi) po 3 godziny dziennie przez 4 miesiące... i to im pozwala na swobodną konwersację z lokalsami podczas podróży. No dobrze, ja mam może inne cele, ale jednak trzeba to zintensyfikować. Z wiadomych względów nie mam aktualnie możliwości poświęcać 3 godzin dziennie nauce - i być może ani bym nie dała rady - ale godzinę MUSZĘ. To jest mój plan noworoczny. Jeszcze do dopracowania, jak konkretnie ma wyglądać ta nauka, bo przecież w dobie internetu nie warto zajmować się tylko podręcznikiem. Na przykład stare piosenki - wyszukać tekst, przerobić z niego słówka, jeśli są nieznane jakieś i śpiewać razem z YT 😂

Ostatnio usłyszałam w radiu jedną pościelówę ze szkolnych czasów i przypomniałam sobie, jak się tego słuchało nic a nic nie rozumiejąc i zniekształcając angielskie słowa 😂 Ale co tam angielskie, całe życie myślałam, że jadą jadą panny, obok jadą siki 🤣 A ta piosenka po angielsku to było I can't live without you, zwana wówczas Kenli 😁, będzie jedna z pierwszych do opanowania.

W każdym razie zaczęłam już robić notatki z lekcji. Albowiem w knihobudce na Grottgera znalazłam pięcioletni notes do zapisywania złotych myśli, ale jako że takowych nie miewam, wolę zapisywać, że ATM to bankomat. Ten notes jest pięcioletni, bo każdego dnia idzie się na następną stronę, a dopiero po skończeniu roku wraca do początku. I tak pięć razy.



Dziś rano powstał też plan, żeby raz w miesiącu chodzić do kina, jak za dawnych dobrych czasów. Jest to projekt kontrowersyjny - ponieważ ja płaczę jak głupia 😂 No, ale spróbujmy. Wypisałam sobie pięć kin, które wchodzą w grę (no bo że jakieś tam multipleksy nie wchodzą, to chyba jasne) i oto już jutro w najtańszym z nich grają o 16.00 nowego Almodovara. Ono jest najtańsze, bo pamiętam, że nie było tam foteli, tylko krzesła oraz ogrzewanie szwankowało 🤣 Ale może to się zmieniło? Na wszelki wypadek ciepło się ubiorę!

 

Sobota 28 XII: 8.922 kroki - 5,3 km

Niedziela 29 XII: 11.093 kroki - 6,5 km

piątek, 27 grudnia 2024

Ludmiła Ulicka - To tylko dżuma

Dawno temu Ulicka napisała scenariusz Dżuma, bo chciała dostać się na kurs scenopisarstwa u Walerija Frida (wybitnego scenarzysty; przeszedł przez Gułag). Frid nie przyjął Ulickiej, powiedział, że wszystko już umie i nie ma się czego uczyć. Trzydzieści lat później wybuchła pandemia Covid-19 i scenariusz zyskał na aktualności.

W wywiadzie na końcu książki Ulicka mówi, że cała ta prawdziwa historia z 1939 roku była oczywiście ściśle tajna, a ona dowiedziała się o niej od znajomej, której ojciec był patologiem i robił sekcje osób zmarłych wówczas na dżumę. Było ich troje: pracownik laboratorium, lekarz, który się nim z poświęceniem opiekował i fryzjer, który tego laboranta golił w hotelu. Trzy ofiary dżumy, ale setki osób aresztowanych bez słowa wyjaśnienia, że tylko na kwarantannę, a więc mogących się spodziewać najgorszego w tamtych latach stalinowskiego terroru.

Film nigdy nie został zrealizowany (nikomu nawet nie zaproponowany), a myślę, że mógłby być ciekawy. Scenariusz jest świetny!

Początek:

 Koniec:


Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, 122 strony

Tytuł oryginalny: Просто чума

Przełożyła: Agnieszka Sowińska

Z biblioteki

Przeczytałam 22 grudnia 2024 roku
 

Będąc w zeszłym tygodniu na Fabryce z okazji przedświątecznej usłyszałam hiobową wieść - Derechcja nazbierała w moim byłym biurze wszystkie stare komputery, kserokopiarki i drukarki i zamierza je wywieźć do PSZOK-u. Matko i córko - przecież ja robiąc z kolei porządki w papierach znalazłam notatkę, że w jednym z pracowniczych komputerów mam zdjęcia z pierwszych trzech lat w Pradze! Więc w poniedziałek pognałam tam z wszystkimi dyskami zewnętrznymi i spędziłam upojne trzy godziny na zbieraniu swoich maneli. Tak coś około 100 GB, bo były tam jeszcze filmy jakieś i muzyko sporo... 

Więc - jak by się ktoś pytał - następna robótka to będzie skatalogowanie tych dysków, bo przecież jest tam mydło i powidło. Ale na razie nie chcę nawet o tym myśleć! 

W ogóle opłaciło się tam akurat pojechać, bo przyszła jedna pani, co z nami współpracuje i nie wiedząc, że ja już nie pracuję, przyniosła tradycyjny zestaw ciast i dla mnie 😍


Ceny na osiedlu kształtowały się tak. Ja nie wiem, ja się nie znam, ale za tego karpia w dzwonkach to chyba nawet przystępnie, bo sąsiadka mnie prosiła, żebym skoczyła do rybnego i kupiła jej sześć sztuk (surowych oczywiście) i zapłaciłam 112 zł, a za gotowe by wyszło 144 zł...

Ja OCZYWIŚCIE nie robiłam nic 🤣 bardzo sobie chwalę taką sytuację i mam nadzieję, że w przyszłym roku brat również pojedzie sobie w tym czasie gdzieś w ciepłe kraje!
 

Do knihobudki ktoś przyniósł dwie czeskie książki! Wróciłam z nimi do domu i mówię do córki, że może bym tam zostawiła kartkę z numerem telefonu, że jak ktoś ma więcej, to niech zadzwoni. Ale sama się popukałam w głowę. Mało mi? Za pięć miesięcy znowu sobie przywiozę 😁 Już tylko pięć miesięcy, jak ten czas mija!


Przeglądając dalej papiery znalazłam po pierwsze 200 zł w kopercie 😂 (naprawdę myślałam, że w pandemii z tym skończyłam, że już wszystkie zaległe piniondze wydobyłam z książek i innych miejsc), a po drugie znaczki z CCCP, Kuby itd. Przypomniało mi się, że gdy uprawiałam w młodości rozliczną korespondencję zagraniczną, to miałam też takich, co mnie przysyłali widokówki, a sami zbierali znaczki i dla nich to kupowałam. Hm, czy to można spieniężyć 🤪


W pierwszy dzień Świąt umówiłyśmy się z przyjaciółką, że pójdziemy na spacer. Po czym ona wypaliła, że chciałaby na Rakowicki się przejść, zapalić świeczki rodzinie i znajomym. Proszbardzo. Dziesięć kilometrów zrobiłyśmy 🙄 Demarczyk ma brzydki nagrobek, ale nie pomyślałam, żeby robić zdjęcia, sorry.

Nic dziwnego, że wczoraj już byłam podmęczona. Za to obejrzałam film irański, myśląc, że to będzie niemiecki - wiecie, online na tej stronie wynalezionej przez moją córkę, gdzie, nawiasem mówiąc, nie ma żadnych opisów - zobaczyłam niemiecki tytuł i tak sobie pomyślałam, że rzadko oglądam ichnie produkcje. No, a tu cosik nie po niemiecku mówią. I w ogóle 😂 

Film się nazywa - hm, w którym języku podać? - niech będzie po angielsku: My favourite cake. Wdowa z odchowanymi dziećmi, które emigrowały z Iranu, pędzi samotne życie i postanawia to zmienić. Wbrew wszelkim zwyczajom sama inicjuje rozmowę z samotnym rówieśnikiem, taksówkarzem, i zaprasza go do siebie. Wiedziałam od początku, że to nie może się dobrze skończyć... nie jest to komedia romantyczna, niestety. W tle sytuacja w Iranie, obowiązek noszenia hidżabu przez kobiety, zakaz picia alkoholu, policja obyczajowa aresztuje młode dziewczyny odsłaniające włosy... Obu reżyserom uniemożliwiono wyjazd do Berlina na premierę ich filmu, zresztą wcześniej przeczesano biura produkcji i skonfiskowano twarde dyski, tyle że kopia filmu była przechowywana za granicą. 

Oglądałam z napisami rosyjskimi, bo polskich na razie nie ma, i zatęskniło mi się za starymi dobrymi filmami radzieckimi - nie bijcie, nie ma to nic wspólnego z Putinem.

O, a dzisiaj zajrzałam do bramy, która zapoczątkowała moją pasję knihobudkową, i zobaczcie, co jakieś bydlę zrobiło.


Zaległa torebka. Z jednej strony jest filcowa, a w środku jest druga mała, która ma jeszcze osobny pasek, gdyby ktoś chciał ją nosić jako torebeckę.


 

Wtorek 24 XII: 4.670 kroków - 3,7 km

Środa 25 XII: 15.537 kroków - 10,1 km

Czwartek 26 XII: 3.982 kroki - 2,2 km

Piątek 27 XII: 13.381 kroków - 8,4 km

wtorek, 24 grudnia 2024

Agatha Christie - Morderstwo w Boże Narodzenie

Oczywiście egzemplarz zdobyczny 😎 Jeszcze jeden mam w tym wydaniu. Ciekawe, ile ich wyszło, skoro ten ma numer 56. Pamiętam, że jedna znajoma zbierała Christie, chyba właśnie taką (a może w ogóle wszystkie wydania?). 

 Christie jest taka... niedzisiejsza, ale jakiś urok w jej czytaniu jest. Może to te angielskie klimaty rezydencji na prowincji czy co? A ponieważ na końcu okazało się, że mordercą jest osoba, której byście nigdy nie podejrzewali 😁 postanowiłam od tej pory nie reprodukować ostatniej strony kryminału, jaki by nie był.

A tak w ogóle, w związku z ciągle napływającymi nabytkami z knihobudek, zaczęłam się zastanawiać, o co ja ciągle wzbogacam swoją bibliotekę: i chyba na pierwszym miejscu są właśnie kryminały. Potem językowe, jakieś reportażowe, dziecięce i młodzieżowe... a potem, kurka wodna, wszystkiego po trochu, okropność, ile tego jest 😜 Ostatnio przywlokłam trzy Pratchetty - ja, co nie czytam Pratchettów w ogóle! Znaczy - nie próbowałam, bo czuję, że to mi leżeć nie będzie, ale oczywiście z tylu głowy jest myśl a może kiedyś przeczytam.


Początek:


Wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław może 2016, 226 stron

Tytuł oryginalny: Hercule Poirot's Christmas

Przełożył: Andrzej Milcarz

Z własnej półki

Przeczytałam 21 grudnia 2024 roku

 

Zaległości, cz.2

Rozpoczęłam procedurę. Chodzi o orzeczenie o stopniu niepełnosprawności dla Ojczastego.

1/ zamówić wizytę w przychodni u rodzinnej i odczekać

2/ rodzinna wypełnia papiór

3/ pojechać do Urzędu z papiórem - tam okazuje się, że wniosek ma być podpisany przez Ojczastego, więc nie załatwiłam od razu. Pan w okienku powiedział, że skoro Ojczasty bardzo źle widzi, to należy mu umazać palec mazakiem i odbić na formularzu 😂

4/ wypełnić wniosek - z podpisem za pomocą odcisku palca nie wyszło, w rezultacie sama nabazgrałam jakiś jego podpis

5/ ponownie jechać do Urzędu - tym razem pani w okienku; wniosek przyjęła urzędowo i poinformowała, że przyjdzie list z żądaniem miliona papierów i podkładek, ale o tym to w przyszłości, gdy już nadejdzie, bo będzie zabawnie, żadnych podkładek bowiem nie mamy 🤣

/ostatnim rzutem na taśmę poprosiłam, żeby mi jeszcze ten wniosek pokazała, w celu sfotografowania szemranego podpisu, gdybym znów musiała to zrobić 😂/

Moja codzienna lista obowiązkowa zwiększyła się do 14 pozycji. W tym: 

  • cztery zdrowotne (przebieżka + zielona herbata + witaminy + żelazo, bowiem po 3-miesięcznej mordędze z zażywaniem okazało się, że owszem, jest lepiej, ale jednak blisko dolnej granicy, więc pani doktor zaordynowała jeszcze dwa miesiące) 
  • trzy językowe (oglądanie czeskich Wiadomości + angielski w dwóch wydaniach, bo doszło to Duolingo, któreście mi zalecili; co prawda mam wrażenie, że ciągle robię to samo 😁 ale jednak każdego wieczora odwalam lekcję, a jest to już 45 dni!)
  • cztery porządkowe, a to mianowicie: przeglądać i drzeć stare kartki z notatkami + uzupełniać katalog* + przeglądać stare czasopisma wnętrzarskie w celu późniejszego wyniesienia + obejrzeć i skasować filmik z YT (otóż odkryłam w laptopie folder PRZENIEŚĆ, gdzie jest aktualnie 2557 plików, circa 85 GB i są to filmiki niegdyś naściągane z YT, którymi nie ma sensu zabierać miejsce, bo zabraknie na zdjęcia z Pragi 😂, więc oglądam po jednym dziennie - a i to nie zawsze - przypominam: 2557! - i wywalam)
  • pozostałe trzy to głównie trzymać rękę na pulsie Pragi

* katalog został pięknie wyprowadzony do ideału w czasie pandemii, ale potem przyszła Nowa Kuchnia i nowe regały i mnóstwo książek zmieniło miejsce pobytu 

I taka to jest beztroska emerytura, gdzie się NIC NIE MUSI ha ha ha. Sam sobie człowiek zgotował ten los. A przy tym - ciągle odkrywam nowe zaległości do nadrobienia, tylko na później, jak któreś z obecnych skończę. Choćby katalog filmów czeka, a sami widzieliście, że jest tego trochę 😂

Na prędko się nie zapowiada. Ten katalog książek, jak się uda, robię pół półki dziennie. No więc policzyłam te półki: jest ich... sto osiemdziesiąt sześć... Czyli na rok roboty, gdyby się trzymać harmonogramu, ale nie każdego dnia mi się chce. 

Generalnie głupiego robota się trzyma, n'est-ce pas?

A' propos filmów. Mówiłam Psiapsióle z Daleka, że u nas obowiązkowym punktem świątecznego programu w tv jest Kevin.Ona na to, że u nich absolutnie nie ma żadnego szału na Kevina, ale za to w każde Boże Narodzenie jest Fotel dla dwojga. Myślę i myślę, co by to był za film, a ona mi zaczyna opowiadać, że dwóch starych bogaczy zakłada się, iż niewykształcony Murzyn nie da sobie rady (lub da) na odpowiedzialnym menedżerskim stanowisku 😂 Fotel dla dwojga ha ha! No, ale pomyślałam, że Nieoczekiwaną zamianę miejsc widziałam chyba tylko raz, gdy wyszedł w kinach, więc mój plan na dzisiejszy wieczór jest właśnie ten. Hyc po płytę - a tu VCD. Ech. Już nie mam na czym tego odtwarzać... ale córka mi znalazła w internecie. A VCD wyniosłam od razu do knihobudki i od razu ktoś sobie wziął (ciekawe, czy zwrócił uwagę, że to nie DVD).

A skoro już przy wynoszeniu do budki, to proszę bardzo, jaka jestem dzielna - już tyle poszło z domu! Robię nową zakładkę WYDANE, bo mam nadzieję, że będę kontynuować!







 



Sobota 21 XII: 4.887 kroków - 2,8 km

Niedziela 22 XII: 3.412 kroków - 2,2 km

Poniedziałek 23 XII: 10.158 kroków - 6,6 km

piątek, 20 grudnia 2024

Magdalena Okraska - Nie ma i nie będzie

Było wśród nowości w bibliotece, zainteresowało. Odkładałam na potem, ale inny czytelnik sobie zamówił i muszę oddać w poniedziałek, więc się sprężyłam 😁

Takie tematy mi leżą dość. Jak wiele osób z mojego pokolenia - co nie znaczy, że wszyscy - nie potępiam w czambuł PRL-u, doceniam wiele rzeczy, które wówczas zrobiono i zawsze mi bardzo przykro, gdy słyszę o zmarnowanym potencjale, o tych okropnych latach 90-tych, o zamkniętych fabrykach, rozprzedanych/rozkradzionych maszynach, o niedoli zwykłych ludzi, którzy z dnia na dzień tracili pracę, a innej nie było i nikogo to nie obchodziło, że wbij zęby w ścianę albo idź kraść.

Jeśli ktoś też tak ma, to powinien przeczytać Nie ma i nie będzie. Jeśli nie ma i uważa, że wszystko w tej transformacji poszło najlepiej jak mogło, powinien przeczytać tym bardziej. Niech mu się nieco otworzą oczy. 

Magdalenie Okrasce zazdroszczę talentu do rozmów z ludźmi. Tak, bo trzeba mieć do tego talent, żeby umieć zagadać do obcych tak, że się otwierają i podają na tacy całe swoje życie. Może pomagają te wielkie niebieskie oczy?

Przy okazji - na FB ktoś narzekał na te naklejki biblioteczne z tyłu książek, że zasłaniają tekst. I odezwały się osoby pracujące w bibliotekach - okazuje się, że nie mogą sobie wybrać miejsca na okładce, tylko te kody muszę być u góry z prawej, bo co? bo służą do szybkiego sczytywania, gdy się robi skontrum. Jedną ręką się wysuwa książkę z półki, drugą sczytuje maszynką i siup z powrotem na półkę. Kolejna tajemnica wyjaśniona 😉
 


Początek:

Koniec:

O czym mowa, gdyby ktoś z Was był stamtąd:


Wyd. Ha!art, Kraków 2022, 302 strony

Z biblioteki

Przeczytałam 19 grudnia 2024 roku


Zaległości, cz.1

Z miesięcznym opóźnieniem odbyła się impreza pożegnalna na Fabryce. Generalnie składkowa, a ja obiecałam zrobić quiche lorraine. Zawsze, gdy okrawam brzegi ciasta, to potem z tych resztek lepię jeszcze taką malutką quichkę, akurat się mieszczą w piekarniku te dwie foremki. Zbierałam się do wyjścia nakrywszy dużą formę jakąś bambusową misą na owoce, na to tę małą w plastikowym pojemniku i jeszcze drugi pojemnik z placuszkami ryżowymi. Mówię sobie no, jak ja się z tym nie wywalę po drodze, to będzie cud. Ale dotarłam do tramwaju bezpiecznie, rozłożyłam się z całym tym nabojem, dojechałam. A wysiadłszy u celu zapragnęłam przełożyć siatę z lewej ręki do prawej... No to już się domyślacie 🤣 Zbierałam pojemniki z ziemi, dziewczyny jakieś na przystanku mi wszystko trzymały... Cóż, kiszom to nie zaszkodziło, ale mała foremka pożegnała się z życiem. Mam jeszcze taką średnią, ale ta razem z dużą nie mieści się razem w piekarniku. Żeby tak prawie na miejscu wywalić, to trzeba mieć zdolności, nie?

Cały ten komplet dość pamiątkowy - przywiozła mi go z Francji tamtejsza psiapsióła w czasach, gdy jeszcze nam się IKEA nie śniła.

 

W ramach geszenków nadostawałam różne różności, aż mi to było krępujące, powiem szczerze (nie przypominam sobie, żeby tak czczono kolegów wcześniej odchodzących na emeryturę). Między innymi torebkę. I wracając do domu podjęłam wiekopomne zobowiązanie - wywalę wszystkie stare. Dość trzymania rzeczy na zaś, na wszelki wypadek, bo się przyda, bo szkoda etc. Na drugi dzień zdjęcia i na Śmieciarkę. Udało się wypchnąć osiem sztuk zaszłości 😁 Zobaczymy, kiedy zacznę płakać, że ach, miałam kiedyś. Zastrzelcie mnie wtedy. 

Zostawiłam sobie tylko plecaczek, z którym teraz chodzę do knihobudek i jedną torbę letnią. No i tę nową, z którą wystąpiłam ostatnio na wernisażu. A' propos - przysięgłam sobie, że to był mój ostatni wernisaż w życiu. Poszłam, bo musiałam, kolega wystawiał, ale okazało się, że już nie jestem w stanie zdzierżyć takich imprez, że nie cierpię i po pół godzinie (jeszcze nie skończyły się mowy) uciekłam na świeży krakowski luft rynkowy 🤣 naprawdę haust powietrza 😂

Wracając do pożegnania - jest to niewątpliwie dziwne uczucie, miejsce, w którym spędziłam ćwierć wieku, nagle staje się przeszłością. Ciągle tam jeszcze zaglądam, zabierając nagromadzone przez te lata rzeczy (książki) - i nie mogę uwierzyć w to, że powinnam się teraz zachowywać jak gość 😉 


Śmieją się ze mnie, że ja teraz ciągle róże i fiolety i pewnie dlatego wpadli na pomysł tego zakupu... W życiu nie chciałam storczyka (w ogóle w roślinach doniczkowych lubię zielone liście, a nie kwiaty), a teraz mam i zastanawiam się, jak prędko go uśmiercę. Nawet nie wiem, co taki storczyk je, powiedziały mi tylko dziewczyny, że nie należy go podlewać bezpośrednio, tylko do podstawki.

A skoro już o różach i fioletach mowa. Pojechałam do Auchana po kalendarz, a tam kurtka taka wisi. Ach, wreszcie coś innego, a nie wiecznie czernie i granaty! Buch z nią do przymierzalni - za ciasna w cyckach oczywiście. A była tylko jedna! Wróciłam do domu i wypłakuję się córce w kamizelkę. 

- Ale przecież jest więcej Auchanów w Krakowie, mówi.

Internety. O, w Bonarce jest. Lu do Bonarki (tak się napaliłam, a przecież nienawidzę galerii handlowych). A tam pięć kurtek wisi, w różnych rozmiarach 😍 Ależ szczęśliwa wracałam! 

I słuchajcie - wydałam na Śmieciarce jeszcze pięć kurtek/płaszczy! Szczęśliwa i dumna.


Teraz jeszcze zdobyć się na przetrzebienie reszty ciuchów i będzie gut.

Ale wiecie, coś ubywa, czegoś przybywa. Pan z ochrony na Fabryce dostał wielką pakę i mówi, że to wieża taka porządna, że się zdobył wreszcie na zakup. Gadu gadu, że ja od dawna chcę, ale nie mam miejsca, a on, że jest jedna taka nieduża... no i namówił. Miejsca dalej nie mam, więc stoi na oknie 😁 Ale mam upatrzone takie, gdzie będzie mogła stanąć potem (rozumiemy się). Wiadomo, że chodzi tylko o możliwość słuchania muzyki z CD, których pełna szuflada, a nie o jakieś super parametry. Właśnie, oglądałam też ostatnio laptopy różne tanie i patrzę, w żadnym nie ma odtwarzacza. Poszłam dopytać - no już nie robią, bo zajmuje miejsce, które lepiej przeznaczyć na chłodzenie czy jakoś tak, pan mi powiedział. Do czego to doszło!



Na Śmieciarce dziewczyna chciała oddać 5 kg bilonu, więc posypały się dobre rady. Tak dowiedziałam się, że w NBP na Basztowej jest maszyna, a nawet dwie, które zliczają wsypane na tackę monety i wydają kwitek do kasy, gdzie z kolei wypłacają równowartość. To zabrałam swój słoik i pojechałam. Ruch tam jak na Marszałkowskiej, maszyny cały czas zliczają. Zliczyły i moje. Teraz zagadka - ile w kasie za to dostałam? Było 1289 gramów.

To oczywiście w ramach kontynuacji porządków. Jak widać poniżej, prawie gotowe (prawie robi różnicę itd).


W papierach znalazłam kartkę ze studenckich czasów - pokój 224 w Nawojce. Także zarówno było jednym z ulubionych powiedzonek, a Tadziu T. ewidentnie nawiedzał nasz pokój (czteroosobowy) dla mej skromnej osoby, z czego dziewczyny miały nieustający ubaw. Tadziu T. przynosił dla niepoznaki cztery bukieciki oraz piąty dla myszy, która mieszkała pod umywalką (była takowa we wnęce). Oczywiście ta miła pamiątka została schowana do pudła z korespondencją (które będzie trzebione dopiero kiedyś tam).


 

Ciąg dalszy zaległości już za chwilę (czytam Agatę Christie).

Tymczasem zaległe przebieżki.

Piątek 29 XI: 2.656 kroków - 1,6 km

Sobota 30 XI: 10.131 kroków - 6,6 km

Niedziela 1 XII: 5.954 kroki - 3,9 km

Poniedziałek 2 XII: 10.392 kroki - 6,8 km 

Wtorek 3 XII: 11.361 kroków - 7,6 km

Środa 4 XII: 7.138 kroków - 4,8 km

Czwartek 5 XII: 10.199 kroków - 6,3 km

Piątek 6 XII: 1.596 kroków - 1 km

Sobota 7 XII: 4.687 kroków - 2,7 km

Niedziela 8 XII: 7.926 kroków - 4,7 km

Poniedziałek 9 XII: 11.727 kroków - 7,4 km

Wtorek 10 XII: 2.188 kroków - 1,2 km

Środa 11 XII: 8.873 kroki - 5,2 km

Czwartek 12 XII: 8.093 kroki - 5,7 km

Piątek 13 XII: 9.510 kroków - 6,4 km

Sobota 14 XII: 571 kroków - 0,33 km

Niedziela 15 XII: nie wychodziłam, nic, zero, null

Poniedziałek 16 XII: 12.138 kroków - 7,7 km

Wtorek 17 XII: 7.691 kroków - 4,4 km

Środa 18 XII: 15.974 kroki - 10,1 km

Czwartek 19 XII: 9.176 kroków - 5,9 km

Piątek 20 XII: 3.748 kroków - 2,4 km


sobota, 14 grudnia 2024

Piero Scanziani - I cinque continenti

Siedemnaście dni.

Lub:

Czterdzieści dwa lata. 

Tyle czasu zajęło mi czytanie tej powieści.

Już wyjaśniam, w cziom dieło.

I cinque continenti była to pierwsza powieść w języku włoskim, jaką znalazłam w antykwariacie. A było to 20 sierpnia 1982 roku. Weźcie pod uwagę, że trochę inne to były czasy (i nie było wyboru) 😂



 

Powiem tak: tylko się cieszyć, że miałam jedynie drugi tom trylogii!


 

Więc znalazłam wtedy, kupiłam za 50 zł - nie wiem, ile to wówczas było - i nawet dzielnie przystąpiłam do lektury, ze słownikiem w ręku.

 

I z tym słownikiem dojechałam do 39 strony, po czym poddałam się. Czy znudziła mnie sama powieść czy też wyszukiwanie słówek - tego już nie mogę pamiętać.  

 

Teraz, po tylu latach, postanowiłam zamknąć taką klamrą cały ten czas związany najpierw z nauką, a potem z pracą. Tak, wyciągnęłam z bardzo zakurzonej półki I cinque continenti (bo cały czas je miałam ze sobą, gdziebym nie mieszkała) i powiedziałam sobie, że żadnej innej książki nie będę czytać, dopóki nie przemielę tej.

Matko jedyna, cóż to był za koszmar! Trzech młodych milionerów z Nowego Jorku rusza samolotem jednego z nich w podróż dookoła świata. Czego szukają, co chcą znaleźć, sami za bardzo nie wiedzą, ale John Lucki, ten od samolotu, szuka prawdy. Konkretnie jest zafiksowany na punkcie śmierci - czyli życie jest bez sensu, skoro i tak skończy się śmiercią; chciałby znaleźć wytłumaczenie tego fenomenu. Jeden z towarzyszy podróży ginie podczas przymusowego lądowania w Afryce, drugi traci wzrok, ale dzielny Lucki, mimo wielu zwątpień po drodze, w końcu w Indiach osiąga spełnienie: w ekstazie rezygnuje z wszelkich dóbr i udaje się pieszo w Himalaje 🤣

Było to tak beznadziejne, że 10 stron dziennie wydawało mi się już osiągnięciem na miarę wspomnianych Himalajów. Z tym większym zdumieniem przeczytałam, że autor był dwukrotnie proponowany do Nobla (aczkolwiek zaproponować do Nobla można ponoć bardzo łatwo - każdy uniwersytecki profesor literatury może to uczynić).

Córka powtarzała mi praktycznie każdego dnia, że jestem głupia czytając toto i że okropnie marnuję czas, czyżbym go miała za dużo? I to prawda, ale jak się głupia baba zaweźmie, to jej się wydaje, że NIE MOŻE przerwać. Bo co się niby stanie? Symboliki mi się zachciało...

Wczoraj wieczorem wbrew zasadom siedziałam do północy, żeby już odwalić ostatnie strony - i czy czuję satysfakcję? Jakoś kurna nie 😂

Ale dziś dotarło do mnie, że teraz już mogę wziąć do czytania co tylko chcę, bo miałam trochę takie poczucie, że już nigdy nic nie przeczytam, że będę do końca życia lecieć po parę linijek dziennie Scanzianiego (a' propos, żeby było śmieszniej, to nie był pisarz włoski, tylko szwajcarski). Więc przynajmniej z tego się cieszę.

Chciałam jeszcze zauważyć, że na ebayu taki właśnie egzemplarz (pierwsze wydanie) jest za 40 ojrosów i właściwie ktoś mi powinien zapłacić te pieniądze ☹ Ale sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało!

Koniec:


Wyd. Casa Editrice A.Corticelli, Milano 1942, 333 strony

Z własnej półki

Przeczytałam 13 grudnia 2024 roku 

 

Dużo się działo przez te siedemnaście dni (jak na życie emeryty), ale o tym zacznę pisać następnym razem, bo by mnie noc zastała. Więc tylko o książkach. Miałam taki projekcik związany z nowymi książkami z knihobudek, ale mi się szybko znudził i została po nim tylko ta KUPA. Czyli do wyniesienia z powrotem.


 

Borykam się z porządkami i próbuję się pozbywać tego o owego. Na przykład tych segregatorów. Dziewięć sztuk wypełnionych przed ćwierćwieczem notatkami, wycinkami, kartkami dotyczącymi Krakowa.


 Mnóstwo pracy włożonej, ale już mi to nie będzie potrzebne, prawda? A ile miejsca na półce zajmuje! Z bólem serca, ale jednak zdecydowałam się pozbyć tego ... jak to mawiała Chmielewska? Naboju?

Wyniosłam do mojej budki, z myślą, że jeśli nie materiały, to same segregatory komuś się przydadzą, a papiery sobie wyrzuci, czego oczy nie widzą... I zniknęły. Jednego dnia cztery, drugiego pozostałe pięć.


 Dalej - papiery porządkuję. Straszna bieda jest z tym, że nie można tego rozłożyć w pokoju na całej podłodze, żeby tak leżało, dopóki się nie skończy segregacji. Jeden cały dzień poświęciłam i niestety odczułam skutki w postaci bólu pleców od schylania się, więc potem już z doskoku, po godzince. Rezultat: ciągle jeszcze nie skończone, właściwie niewiele już zostało, ale ZAWSZE pod koniec jest najgorzej. Pocieszam się, że jeszcze chwila i wszystko będzie w opisanych teczkach: ZUS, skarbówka, spółdzielnia, prąd, gaz, zdrowie, córka, Ojczasty - no takie tam. Sporo wyrzuciłam, trzy albo cztery razy chodziłam z wiadrem do kontenera, natomiast dalej będę się bawić z kartkami zapisanymi dziennymi notatkami, na razie odłożyłam na bok. Wiecie: co szukam tego określenia na uczucie nostalgii przy dźwięku gwizdu pociągu z oddali; to tam gdzieś musi być 🤣


Więc pozbywam się rupieci, typuję też kolejne książki do wydania (siedem!), a tymczasem zaglądam do Jordanówki, a tam starszy pan akurat przyniósł masę lekturek z angielskiego i tak to się kończy 🤔


 

O czy Wam chcę opowiedzieć następnym razem?

  • impreza pożegnalna w pracy
  • trzebienie szafy
  • starania o orzeczenie dla Ojczastego
  • wystawa w MCK
  • wernisaż w Pałacu Sztuki
  • nowa kurtka
  • sprzęt grający
  • lista obowiązkowa