Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chodzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chodzenie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 października 2024

László Gyurkó - W cieniu śmierci

Cieniutki taki jamnik, pobrany gdziesik z budki do kolekcji. Węgierski, a tegośmy nie przerabiali. I nie wiem, czy będziemy w przyszłości przerabiać, bo nic więcej nie słyszałam o węgierskich kryminałach.

Ten tutaj był troszeczkę mulący, przynajmniej na początku, potem się to jakoś rozkręciło, ale jako intryga kryminalna nic specjalnego. Facet z przeszłością wojenną - wojna ciągle wraca w literaturze komunizmu - więc odciśnięte piętno, trochę ambicji psychologicznych u autora, nie chcę się wdawać w szczegóły, gdyby ktoś miał zamiar przeczytać - ale generalnie nie ma co polecać. 

Na Lubimy czytać jest jeszcze jedna jego powieść w serii KIK - Błogosławione piekłowędrowanie Doktora Faustusa, ale tu mnie już sam tytuł przeraża 🤣

Początek:


Koniec:


Wyd. Czytelnik, Warszawa 1987, 111 stron

Seria z jamnikiem

Tytuł oryginalny: A halál árnyéka

Przełożył: Tadeusz Olszański

Z własnej półki

Przeczytałam 14 października 2024 roku


W ramach czyszczenia przestrzeni (zagracanej przez książki 😂) wydałam fikusa na Śmieciarce. Coś go żarło, liście żółkły i brązowiały, więc z Bogiem, są tacy, którzy lubią likwidować pasożyty. Kolega z Fabryki rozmnażał fikusy przed wakacjami, więc pewnie jakiegoś młodego na to miejsce przywiozę, a tymczasem mam więcej światła w te coraz krótsze dni. I Mongoł znalazł tymczasowy kawałek parapetu 😉


 

Załatwiałam Sprawy Urzędowe. Sąsiadka przynosi mi gazetki kolorowe, straszne tam głupoty są, ale przeglądam przepisy i różne porady, toteż dowiedziałam się, że jak najbardziej kwalifikuję się na dodatek mieszkaniowy.

  • W globusową środę miła pani z Urzędu telefonicznie poinstruowała mnie, jakie papiery dostarczyć
  • W czwartek pojechałam do ZUS-u i od ręki dostałam zaświadczenie o wypłaconych świadczeniach w miesiącach lipiec-wrzesień, następnie udałam się do Urzędu po formularze
  • W piątek z wypełnionym wnioskiem podyrdałam do Spółdzielni w celu tegoż podbicia i uzyskania załącznika w postaci detalicznego wyliczenia czynszu za wrzesień. I tu nastąpił zonk: myślałam mianowicie po obiedzie pojechać znów do Urzędu i złożyć całą tę papierologię, a tymczasem guzik z tego wyszło, bowiem w Spółdzielni załącznik właśnie za wrzesień złośliwie drukował się z podwójnie naliczoną opłatą za śmieci, a więc kwoty się nie zgadzały. I nie masz ratunku. Będą po niedzieli ściągać informatyka, bo to jest jakiś błąd w systemie. W sierpniu nie, w październiku nie, a we wrześniu akurat tak. W konkursie na pechowca miesiąca plasuję się na podium chyba. No bo chodzi o to, żeby złożyć to jeszcze w październiku, nie?

Tak mi to rozwaliło zaplanowany dzień, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, więc poszłam w pierony na miasto, dzięki czemu zrobiłam prawie 9 kilometrów, odwiedziłam 9 knihobudek, a że nie było nic interesującego, wstąpiłam również do 3 bibliotek i z każdej coś przywlokłam do przeczytania (kryminał z akcją na Kreuzbergu, autobiograficzną opowieść Tadeusza Olszańskiego i "Czas wolny w PRL"), przyjrzałam się też budowie Parku Kolejowego (trzeba tam wybrać się na wiosnę zobaczyć rezultat),  a także podziwiałam inwencję mieszkańca (mieszkańców?) pewnej kamienicy na Krowodrzy, który własnoręcznie ogrodził kawałek trawnika czym tam Bozia dała 😂


 

Pechowy piątek zakończył się imprezą urodzinową Ojczastego, który poprzewracał świeczki na torciku, mało nie spalił podkładki, za Chiny nie pojął, że ma dmuchać i w ogóle nie kumał absolutnie nic, chyba nie zrozumiał, że tam są świeczki, a o tym, że ma 95. urodziny, to ani dudu. Za to łapy mu się wręcz trzęsły, żeby dorwać się do słodkiego*. Więcej się w takie głupoty nie będę bawić,  ale wiecie - przykro człowiekowi, że się postarał o te perły...  

* Jak jest deser, to nie można go od razu postawić na stole, trzeba czekać, aż zje obiad czy tam kolację i wtedy dopiero podsunąć, bo inaczej zacznie od słodkiego, nie ma innej opcji. Tyle że jeśli będę siedzieć przy nim i czekać, aż skończy, to ciemno się zrobi... więc mam już to gdzieś, stawiam razem, wychodzę i niech się dzieje co chce (czytaj: obiadu po tym słodkim nie zje w całości, zostawi do wyrzucenia - a odkąd sama gotuję, mam alergię na wyrzucanie).


 

Środa: 3.475 kroków - 1,8 km

Czwartek: 12.934 kroki - 7,2 km

Piątek: 15.954 kroki - 8,7 km

sobota, 12 października 2024

Jagoda Ratajczak - Języczni. Co język robi naszej głowie


Znów wyobrażenia a rzeczywistość. Wzięłam to z biblioteki, bo myślałam, że będzie ciekawie o dzieciach i dorosłych, którzy wzrastali w dwujęzycznych rodzinach. A to nie o tym, nie o tym, jak mawia Wiola.


W rezultacie byłam zawiedziona, a może raczej znudzona. Nic tam dla siebie nie znalazłam - poza atrakcyjnymi podtytułami rozdziałów. Niech czytają ci, co muszą zdawać egzaminy z językoznawstwa, ja już nie muszę (nic nie muszę, o czym niby niżej). Doczytałam do końca, oddaję do biblioteki i szlus.

Początek:


 

Koniec:


Wyd. Karakter, Kraków 2020, 200 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 10 października 2024 roku

 

Więc tak - kończy się pierwszy dzień wolności. Wczoraj w pracy powiedziałam, że już więcej nie przychodzę 😁 Ciągle nie jest to ta PRAWDZIWA wolność, bo jeszcze chwilę będę ogarniać sprawy zdalnie, ale już nie siedząc przed komputerem cały dzień. Jeszcze ze dwa tygodnie (myślę) i NOWE ŻYCIE.

Trochę się tego boję oczywiście. Planów tyle, że głowa mała, a co z tego wyjdzie? Najtrudniej jest umieć poprzestać na tym, co się robi, co się ma - zawsze chcemy więcej, szybciej. Wieczorem nie mogłam usnąć z wrażenia, wyciągnęłam kartki, gdzie kiedyś zaczęłam spisywać te swoje projekty, jedne całkiem prozaiczne (zawołać gościa do montażu klamki, kupić zasłony do sypialni), drugie też prozaiczne, ale wymagające więcej zaangażowania w realizację (porządek w papierach, porządek w książkach, porządek w filmach), trzecie bardziej ambitne (języki! JĘZYKI!), czwarte nie nowe, ale WRESZCIE SIĘ IM POŚWIĘCĘ (Praga, lektury, filmy) - mnożą się jak króliki. Żeby nie skończyło się na niczym 🤔

Wszystkie te plany to jedna wielka nuda, jak ktoś spojrzy z boku, nic wiekopomnego. Ale też jestem nudną osobą, z nudnymi konikami 😀

A' propos, natknęłam się na FB na jakiś profil o nudnych ludziach, nudnych zajęciach. Ukradłam jeden wpis:


 

Opis był taki:

Dull man from the Netherlands sorting his teabags-collection on Christmas-day... Excited because Pickwick Tea has a new Apple bag, which means moving 982 teabags one place up to fit this one in (alphabetical order, obviously), which will take most of the day...

(Profil Mowing World) 

No cóż, moje zajęcia są nieraz bardziej... szukam tu słowa... nie że beznadziejne, ale takie niczemu nie służące. Z drugiej strony - pomyślałam sobie, że gość spędził Boże Narodzenie robiąc coś, co lubi, a nie siedząc przy stole z nielubianym szwagrem i resztą niewidywanej na co dzień rodziny czy na kanapie przed telewizorem. 

Będzie dobrze, prawda?


Muszę dobrze przemyśleć, co mi daje radość i na tym się skupić. Chodzenie daje mi radość, owszem. Nabyłam drogą kupna kominiarkę na nadchodzące ciężkie czasy jesienno-zimowe 😂

 

Niedziela: 9.870 kroków - 5,4 km

Poniedziałek:8.040 kroków - 4,7 km

Wtorek: 12.646 kroków - 6,7 km

Środa: 8.573 kroki - 4,8 km

Czwartek: 9.639 kroków - 5,3 km

Piątek: 8.560 kroków - 4,8 km

Sobota: 12.455 kroków - 6,7 km - aż tyle mimo soboty gospodarczej, jak wiadomo, no chciałam jakoś ambitnie ten pierwszy dzień uczcić.

Zastanawiam się nad podniesieniem minimum dziennego z 6 tysięcy kroków. O tysiąc, o dwa?

środa, 31 lipca 2024

Ingrid Noll - Aptekarka

Skąd na mojej wirtualnej bibliotecznej półce wzięła się ta Ingrid Noll? Chyba ktoś z Was mi polecał? Przyznawać się!

Pożyczyłam i... sama nie wiem. Spodziewałam się jednak bardziej kryminału niż romansu 😂 Owszem, bardzo lekko się czyta, ale miałam wrażenie, że nie jestem w swoich klimatach, że to tylko takie czytadło i nic więcej. Owszem, morduje się, ale jakoś tak en passant 😁

Dam jeszcze autorce szansę pożyczając kiedyś to W starym piecu diabeł pali, zobaczymy.

 Początek:


Koniec:


Wyd. C&T, Toruń 2006, 192 strony

Tytuł oryginalny: Die Apothekerin

Przełożyła: Karolina Kuszyk

Z biblioteki

Przeczytałam 30 lipca 2024 roku


Pojechałam zawieźć parę książek do jednej z moich budek i z niej sobie przywiozłam zostawione przez kogoś Kuchnie krajów nadbałtyckich, autorstwa niejakiej Biruty Markuza-Bienieckiej, mam już jakieś jej kulinarne poradniki i zawsze mnie fascynowało jej imię. Kraje nadbałtyckie, więc wiadomo - ryby, ryby, ryby... Ale przeglądam inne przepisy i cóż znajduję:

Co to jednak znaczy brak korekty 🤣 zwłaszcza w przypadku książek kucharskich! Niechże teraz ktoś weźmie kilo drożdży i je uciera z cukrem...

Osobna sprawa to obracanie blachy w piekarniku do góry nogami. Co to za wielkie manewry??? Nie prościej byłoby wyjąć obwarzanki, szybko przełożyć je do góry nogami na drugą naszykowaną blachę i z powrotem do pieca?

A z przebieżki mam taki z kolei cymes. J-23 nadaje! Tylko nie pamiętam, czy doniczki stawia się, gdy jest bezpiecznie czy wręcz na odwrót?

Dziś mam wolny dzień...

(w sensie wczoraj byłam trochę w pracy 🤣🤣🤣; jutro jadę do ZUS-u; pojutrze dam sobie upuścić krwi; w przyszły wtorek z wynikami do przychodni - normalnie ciągle coś - a w piątek wyjazd) 

Siedzę więc i studiuję mapy i wikipedie, układając praskie plany: wreszcie wybiorę się do Wielkiej Chuchli, co to od ośmiu lat o niej myślę - relacja wkrótce 😁

wtorek, 23 lipca 2024

De Niro. Osobisty album Roberta De Niro

Zostałam ambasadorką na kolejne trzy knihobudki - one są wszystkie w jednym miejscu, otaczają plac zabaw i to po drodze do moich poprzednich, więc nie będzie to zbyt angażujące. No i zawożąc tam książki znalazłam to albumiszcze i zabrałam do przeczytania.

Powiem Wam, że jeszcze tak debilnej publikacji chyba nie widziałam! To są zdjęcia i tylko zdjęcia, opatrzone jedynie krótkimi podpisami (które nie zawsze mają związek z fotografią, najczęściej to cytaty z kogoś mniej lub bardziej znanego) - bez ładu i składu, bez jakiejkolwiek myśli przewodniej czy choćby chronologicznie.

Obejrzałam, zapragnęłam MIMO WSZYSTKO obejrzeć któryś z Denirowych nigdy nie widzianych filmów - zadanie wykonane, na znanej Wam już stronce znalazłam Depresję gangstera, córka mówiła daj se siana, nie posłuchałam, no trudno, moja strata prawie dwóch godzin -  i na tym zakończmy tę sprawę. Jak nie będzie zbyt gorąco, to pojadę i odłożę w budce dla drugiego naiwnego.


Wyd. ni to Buchmann ni to Grupa Wydawnicza Foksal ni to Firma Wydawnicza SEZAMM, 2013, 206 stron

"Przeczytałam" 22 lipca 2024 roku


A potem pojechałam do jednej biblioteki, gdzie są darmowe półki i po raz pierwszy wróciłam stamtąd z niczym. No, prawie z niczym, przywiozłam sobie jedynie broszurkę, o której będzie next.

Obok sfociłam mównicę 😂 Macie jakieś pomysły?


Z przebieżkami ostatnio krucho. Znaczy - cały czas robię, nie ma mowy o rezygnacji, ale ledwo odkryłam sposób na chodzenie gdzieś dalej (czyli jechać tramwajem i dopiero wracać per pedes), to musiałam wrócić na osiedle. Coby być w zasięgu toalety, bo zachciewa mi się nagle. 

Mam nadzieję, że to tylko efekt uboczny leków. Trochę się ich aktualnie nazbierało oprócz nieszczęsnego żelaza (które teraz biorę rano na czczo, bo zgodnie z radą Lecha dopytałam w aptece): prawa ręka mnie boli, nie tak cały czas, tylko gdy nią coś podnoszę; jest to taki ból, jak gdy wracam z Pragi i przez dwa-trzy dni ledwo jestem w stanie podnieść tę rękę pod prysznicem, żeby umyć głowę - takie przeforsowanie walizką z 20 książkami 😂 Czym jednak teraz przeforsowałam? Nie wiem. Czyżby ciągnięciem wózka z zakupami z promocji? 😂😂😂 

Co gorsza, nie znika. Dostałam więc Nimesil przeciwzapalnie, skierowanie na rentgen (bark nie złamany - tyle to ja też wiedziałam), skierowanie na rehabilitację i do ortopedy, zlecenie na krew... No ludzie, owszem, jestem emerytką, ale nie zamierzam wysiadywać po przychodniach. Odczepcie się ode mnie! Skierowania wykorzystam jedynie w przypadku, gdy Nimesil nie pomoże.

Więc - wracając do przebieżek - truchtam tylko po osiedlu, robiąc przy okazji przegląd śmietników 😂😂😂 

/znalazłam drewniany wieszak z kołeczkami, który myślę przytwierdzić do drzwi wejściowych/


 

A' propos śmietników. Był tu taki mężczyzna na osiedlu, który je przepatrywał, ale nie lump jakiś, ponoć były koszykarz podupadły materialnie. Chyba wypatrywał rzeczy, które mógłby jeszcze przehandlować. Samotny. Siostra mu płaciła mieszkanie. Radio Erewań (czyli Marysia z kiosku) doniosło, że zmarło mu się właśnie, nie wiadomo, ile leżał w mieszkaniu, ale zaczęło śmierdzieć, więc się tym zainteresowano. Raptem 60 lat, kawał postawnego chłopa. Tak znikają osiedlowe indywidua, co to je wszyscy znają tylko z widzenia.

Moja córka od ładnych paru miesięcy zadaje pytanie, gdzie jest tak zwana Bardotka - przystojna blondyna, za którą się zawsze wszystkie chłopy oglądały, gdy chodziła z psami. Psów już od dawna nie miała, z nikim nie rozmawiała, a córka sobie wzięła na ambit, że ją oswoi 🤣 Najpierw jej mówiła dzień dobry, ta zdziwiona w końcu zaczęła odpowiadać, a kiedyś na propozycję, że jej dziewczyna pomoże nieść zakupy, zdumiała się, że nie trzeba, ale po chwili wręczyła jej jedną siatkę 😉 No i zniknęła, aczkolwiek córka nie przypisuje sobie za to odpowiedzialności (że niby uciekła z osiedla, bo nie chce żadnego spoufalania się). Radio Erewań mówi, że okno ciągle zamknięte (my nie wiemy nawet, które; wiemy tylko, który blok) i że nikt nic nie wie.

Ot, sprawa dla Archiwum X może.


sobota, 20 lipca 2024

Stanisław Waltoś - Czy profesor powinien mieć psa... i inne eseje

A tak jakoś zobaczyłam w bibliotece... 

/nieźle mi idzie to czytanie własnych, nie?/

Prof. Waltoś jest jedynie trzy lata młodszy od Ojczastego, a jak się trzyma! Jednak działalność naukowa, umysłowa, konserwuje. Nie jedyny to przecież przypadek emerytowanego naukowca, ciągle w ten czy inny sposób czynnego, mimo bardzo zaawansowanego wieku.


 Niemniej jednak wśród opublikowanych w tym zbiorku esejów znalazł się  i ten o emeryturze. Na pół żartobliwie autor dzieli uczelnianych emerytów wedle modeli ich funkcjonowania. Ostatnim jest model Alzheimera, niestety.

 




Jest to temat, o którym ostatnio sporo myślę (jak znajdę wolną chwilę). Ponieważ nie jestem profesorem, nie próbuję nawet przypasować się do któregokolwiek z opisanych modeli, jedynie ten ostatni może mnie kiedyś dotyczyć. 

Próbuję znaleźć własny. Nie będzie nim na pewno model emerytki, która zapisuje się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, kupuje kijki do nordic walking, zwiedza wszystkie wystawy w mieście oraz jeździ na wycieczki autokarowe z PTTK. 

Prędzej model staruszki wędrującej po osiedlu z wózkiem na zakupy, od promocji do promocji 🤣🤣🤣

Powiem Wam, że jest to dość straszny moment, to przejście od czynnego życia (przez które rozumiemy pracę) do stanu odpoczynku. Praca nas jednak definiuje. Kim ja teraz jestem? Nieważne, jakie mam swoje małe prywatne planiki na następne lata - jestem już NIKIM. Dopóki się pracuje i ciągnie ten swój szary żywot, człowiek się nie zastanawia nad tym, ma przecież ten cel - dociągnąć do emerytury. Trzeba rano wstać i iść do roboty. A gdy już nadejdzie ta wyczekiwana, wyśniona emerytura, co ma stać się następnym celem? Ten etap prowadzi już tylko w jednym kierunku - cmentarza...

Początek:


Koniec:

Wyd. Wolters Kluver, Warszawa 2023, 181 stron

Z biblioteki

Przeczytałam 19 lipca 2024 roku


Z rozrywek domowych

Można na przykład wstać o 3:35, rozwijać rolkę papieru toaletowego i cały czas dopytywać:

- Jakie tu są kwoty?

Co jest frustrujące to to, że nie sposób go dobudzić. Czy to jakiś rodzaj lunatyzmu? Zdarza się co jakiś czas, że coś mu się przyśni i kontynuuje ten sen jakby na jawie. Bierze mnie za nie wiem kogo (bo zwraca się do mnie per proszę podejść) i tkwi w tej innej rzeczywistości. Po czym sobie spokojnie zasypia z powrotem, a ty człowieku już niekoniecznie...


Uratowałam dziś ze Śmieciarki trzy drewniane deski do krojenia, z myślą, że z nimi coś pokombinuję. Konkretnie zastanawiam się na przykład, czy z jednej z nich nie mogłabym zrobić - wizytówki na drzwi, takiej ekologicznej 😂

Wracając spotkałam pana, który miał zawieszkę na piersi ZAPOMNIAŁEŚ SMARTFONA? POGADAJMY! Z drugiej strony to samo po angielsku (mówi, że mieszkał 15 lat w Londynie). Chwilę pogadaliśmy, choć ja nie zapomniałam smartfona, bo, jak już wiecie, od poniedziałku liczę kroki 😁 Dziś 11.573 (trochę dzięki tej Śmieciarce), wzięłam się na sposób przechytrzenia słońca, jadę tramwajem gdzieś dalej i stamtąd dopiero maszeruję z powrotem do domu, bo mam je wtedy na plecach.

Chciałam tu dodać, że nie schudłam od tego chodzenia ani grama, ale mało tego! zmierzono mnie w przychodni przy innej okazji i ja - co miałam niby całe życie 164 cm i tak właśnie w dowodzie - zostałam podsumowana na... 158 cm! Przecież to niemożliwe! Mają chyba zepsute to przedpotopowe urządzenie!

wtorek, 16 lipca 2024

Mika Waltari - Błąd komisarza Palmu

No więc ja jestem teraz wielką fanką kryminałów MW i bardzo mnie martwi, że ich napisał tak mało. Właśnie sobie zamówiłam w bibliotece ten trzeci i będę się nim napawać lada moment. 

Wygląda na to, że Pragi magicznej przed wyjazdem nie skończę 😂 Mam w ogóle fazę na kryminały. Widać to, co mówią o lekkich lekturach na lato ma jakiś głębszy sens.

Seria o komisarzu Palmu jest przezabawna, no bo taki kontrast między starym wyjadaczem a nowicjuszem w policji musi być śmieszny, zwłaszcza gdy każda z tych osób ma swoje generacyjne stereotypy i słabości. Poza tym uwielbiam, gdy kolejne rozdziały mają na samym początku rozpisane rozkłady jazdy; to mi się kojarzy z Pierścieniem i różą albo z Klubem Pickwicka - czyli ze szkolnymi czasami 😍

Początek:

Koniec:

Wyd. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, 296 stron

Tytuł oryginalny: Komisario Palmun erehdys

Przełożył: Sebastian Musielak

Z biblioteki

Przeczytałam 12 lipca 2024 roku


Zaczęłam w końcu brać to żelazo i jestem pełna wątpliwości. To znaczy zapowiadanie skutki uboczne na szczęście się nie pojawiły, ale jak mam rozumieć TO?

Czy naprawdę nie można napisać, jak długi odstęp? Że na przykład min. 2h? I w którą stronę? W obie? A tak jestem głupia. Na wszelki wypadek kończę z piciem herbaty o 9.00 - o 11.30 biorę tabletkę - do 15.00 piję tylko wodę. Której nie cierpię. Ile będzie trwać ta męka? I co zrobię w Pradze?


W niedzielę brat mnie uświadomił, że w telefonie jest licznik kroków, więc od wczoraj mierzę 😉 Czyli chodzę z telefonem na przebieżki. Przy okazji porządków w bieliźniarce znalazła się taka hinduska torebeczka na sznurku (skąd ja to w ogóle mam? mystery), więc ją sobie zawieszam na szyi i popylam. Wczoraj 4653 kroki, dziś 6597. Dumna i blada. A raczej czerwona, bo rano nie rano, gorąco. Osiągnięta dzisiaj prędkość 5,3 km/h, ale spowolniły mnie kilkakrotnie światła na przejściach - a żeby to ominąć, to bym musiała tylko po osiedlu chodzić, podczas gdy wybrałam się do Bronowic Wielkich. 

Taki licznik jest naprawdę motywujący, żeby jeszcze dalej pójść 😍

Również w niedzielę, spotkawszy na klatce Australijczyka (syna sąsiadki, która zmarła w czerwcu), zapytałam, czy się będą tu sprowadzać, bo słyszałam taką plotkę. Tymczasem nieeee, za miesiąc wracamy, nasze życie od 37 lat jest tam, mieszkanie sprzedajemy. No to zaczęłam kręcić w głowie film: kupić to mieszkanie (trzy piętra nade mną), usadowić tam Ojczastego i tylko do niego dochodzić. Oczywiście trzeba płacić podwójny czynsz, ale i ten problem rozwiązałam w trymiga: średni pokój wynajmie się studentce i akurat styknie. Zaczęłam urabiać brata, a wczoraj poszłam obejrzeć i dopytać o cenę. Nie jest jakaś przeraźliwa, 12 tys. za metr. A Australiczyk powiedział, że można przez okno puścić kabel do nas na dole, Oczasty naciśnie przycisk, a u nas będzie dzwonić JAK BY CO 😂

Już sobie wszystko obmyśliłam, piszę do brata, że świetna inwestycja, tamto siamto - a ten, że nie ma wolnej gotówki. 

Uch! Marzenia o spokojniejszym życiu, bez zasuwania na mopie w łazience po 10 razy dziennie i innych przyjemności, poszły się...

Cóż, żyjemy dalej.


sobota, 19 czerwca 2021

Rade Obrenović - Śmieszna rodzinka

 

Tę książeczkę nie wiem, skąd wzięłam - bardzo możliwe, że przyniosłam z półki w Jordanówce. I wiecie co - z powrotem ją tam odniosę. Podczas zeszłorocznych pandemicznych porządków wytypowałam ją do przeczytania i podjęcia decyzji o jej losie 😁

Co prawda zyskam na tym zaledwie pół centymetra na półce, ale tak czy siak będzie to milowy krok. Że coś jeszcze odważę się wydać! Może za Śmieszną rodzinką pójdą następne pozycje? 

/nie bardzo w to wierzę, ale nigdy nie mów nigdy/


 Chciałam znaleźć w internecie coś bardziej aktualnego o autorze, choćby w obcych językach, ale marnie mi szło. Jest kopacz piłki o tym samym nazwisku i to on się przepycha w sieci. Lubimy czytać doniosło, że wyszła u nas jeszcze jedna książka Obrenovića, Co za rodzinka, ale ani jej szukać nie będę. To po prostu takie obrazki z życia pewnej jugosłowiańskiej rodziny w kamienicy pełnej dzieciaków i mniej lub bardziej interesujących lokatorów, ale nic moc. To mówię ja czyli stara baba, która to przeczytała po raz pierwszy. Na wspomnianym portalu czytelniczym trzy opinie głoszą, że to była jedna z ulubionych książek dzieciństwa - i to jest ta różnica, w czasie lektury 😏 Gdybym ją znała z dzieciństwa, co jest niemożliwe, bo wyszła dopiero w 1986 roku, to pewnie też bym ją inaczej zapamiętała. Dziś nie zrobiła na mnie wrażenia.

Znalazłam za to co nieco o tłumaczu. Pan Branko Ćirlić był slawistą i propagatorem kultury polskiej w Jugosławii (oraz vice versa), a także tłumaczem Josipa Broz Tito. Na stronie jakiejś tv czy czego tam przeczytałam, że:

Branko Ćirlić przed II Wojną Światową był harcerzem w Jugosławii. Do Polski przyjechał w 1937 roku na wymianę skautów. Branko do Warszawy przyjechał z przyjacielem Borysem. Razem zwiedzali całą Polskę. Branko zakochał się w naszym kraju od pierwszego wejrzenia. Spędził tutaj większość swojego życia. Od 1946 roku Branko na stałe zamieszkał w Polsce. 

Zajrzyjcie pod podany wyżej link, można tam obejrzeć filmik, gdzie o panu Branko opowiadają polscy syn i żona.

Początek:

Koniec:

 A teraz o półce. Mam w domu jeden regał ukryty za żaluzją 😁 Kiedyś był tam rodzaj korytarza, kończącego się ślepą ścianą, miała powstać w tym miejscu szafa oczywiście, ale potem zburzyłam boczną ścianę i powstał regalik. Nie pamiętam, dlaczego właściwie postanowiłam go zasłonić żaluzją, ale dzięki temu stał się idealnym miejscem na ukrycie różnych bardzo, ale to bardzo sfatygowanych książek 😂

Jak widać na załączonym obrazku. 

Ta druga bez grzbietu to...

Jest ze mną coraz gorzej. Za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć ani tytułu ani nazwiska autora. A wstawać i podnosić żaluzji mi się nie chciało 😏Wpisałam do wyszukiwarki książka o szalonym bibliofilu, nic. Szalony bibliofil profesor - link do wywiadu z profesorem Aleksandrem Krawczukiem. W końcu szalony bibliofil profesor Kien, bo jednak pamiętałam nazwisko bohatera - no wreszcie! Link do recenzji spektaklu w Starym Teatrze. Na którym przecież byłam, bo mnie ta książka kiedyś zafascynowała!

Więc - Auto da fé Eliasa Canettiego. To jest książka z oberwanym grzbietem i okładkami luzem. Chyba zapytam kolegi w pracy, czy mógłby coś na to pomóc... Zwłaszcza, że chciałabym sobie powieść przypomnieć.

W trakcie poszukiwań trafiłam na artykulik o 8 słynnych bibliofilach - zaraz idę sobie pooglądać ich biblioteki, bo można powiększyć obrazki 😎 

A ta pierwsza bez grzbietu to Kawafis. Może by mi kolega zrobił po prostu obwolutę? On jest artysta i lubi takie wyzwania 😍

No, a abstrahując od tych rozważań - co znacie?

Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Poznań 1986, 101 stron

Tytuł oryginalny: Tata vikend i mama vikendica

Przełożył: Branko Ćirlić

Z własnej półki

Przeczytałam 13 czerwca 2021 roku

 

Na spacerze tydzień temu dotarłam do Miasteczka Studenckiego, gdzie oczywiście dałam się ponieść fali wspomnień, ale tego Wam oszczędzę. Natomiast wyrażę swoje zdziwienie faktem, że przed akademikami było mnóstwo rowerów. Myślałam, że studia są ciągle online? 

Szczerze to już powoli przestaję się interesować pandemią... nie żebym wierzyła w jej koniec, o nie 😥 ale jestem tym zmęczona. Wyobraźcie sobie, że jeszcze 7 czerwca mam zapisane dane, które codziennie podawała Wybiórcza (notowałam w kalendarzu każdego dnia). Potem GW przestała je publikować, albo nie daje ich na główną stronę, nie wiem, nie chce mi się już szukać, od 8 czerwca tabula rasa.


A ktoś w mojej klatce zrobił małe porządki w mieszkaniu i wystawił przed blok zbędności 😄 Ja bym na tę orzechówkę w sumie miała chęć (za kapcie dziękuję), ale czasy mamy takie, że człek nieszczęsny podejrzewa nawet chęć otrucia... Nie wszyscy jednak są takimi pesymistami, bo zniknęło szybko 😎

czwartek, 17 czerwca 2021

Ross Macdonald - Z tamtej strony dolara

 

Comiesięcznego Macdonalda mam z głowy. Gdybym miała więcej czasu, policzyłabym, ile mi ich zostało. Któregoś dnia to zrobię. Podobnie jak zajrzę wreszcie na Wiki i poczytam o autorze. Bo mnie dość ciekawi, skoro tak mi się podoba jego twórczość. Ba, nawet już planuję, że za jakieś 10 lat będę czytać te książki z powrotem i wtedy sobie dokładnie rozpiszę ich kolejność chronologiczną i dość skąpo ujawniane szczegóły życiorysu narratora czyli prywatnego detektywa o nazwisku Lew Archer.

Zerknę też przy okazji na biogram tej żony-pisarki, której raczej nie kojarzę. To znaczy na pewno nie kojarzę, nie wiem, czy była u nas tłumaczona i co pisała.

Wszystko to pieśń przyszłości, tymczasem melduję tylko wykonanie zadania, nieśmiało zdradzę, że zaraz po kryminale przeczytałam cienką książkę dla dzieci, a teraz się biedzę nad bynajmniej nie cienką książką dla dorosłych, która mi się wcale nie podoba, ale skoro przywlokłam z biblioteki i zaczęłam, to ciągnę 😐

Początek:


Koniec:

Teoretycznie mogłabym ustalić, ile mi Macdonalda zostało do przeczytania oglądając jedynie to zdjęcie półki, ale guzik tam. Nie w każdym przypadku napisali na grzbiecie nazwisko autora, co jest skandalem. W ten oto sposób Chandlery mieszają się z Macdonaldami i Gardnerami, a gdzieś z boku pcha się jeszcze Asimov (którego nie czytałam).

Aha, okazuje się, że jakieś paskudne plamki są na tej górnej półce widoczne, chciałam poprosić córkę, żeby mi je zlikwidowała - oczywiście na fotce jedynie - ale co będę pudrować rzeczywistość! Półka jaka jest każdy widzi!

Wyd. Iskry, Warszawa 1978, 314 stron

Tytuł oryginalny: The Far Side of the Dollar

Przełożyła: Kalina Wojciechowska

Z własnej półki (kupione 29 grudnia 2014 roku - pewnie na allegro)

Przeczytałam 12 czerwca 2021 roku


Do ubiegłego piątku do godziny 20.00 mieliśmy napisać test online, wieńczący kolejny semestr na kursie czeskiego. Chyba mnie coś natchnęło, że w środę wieczór usiadłam i napisałam, bo potem to już by czasu nie było. Ale drugą częścią testu było wypracowanie, i to sobie obiecywałam skrobnąć i posłać do Naszej Pani w piątek po pracy. Tyle że w piątek wróciłam z roboty o 19.55 i to kompletnie wymiśkowana, zadzwoniłam więc i powiedziałam, że doślę w weekend. 

No i sobota od rana była zepsuta, bo oczywiście nie chciało mi się usiąść i wyprodukować. W końcu powiedziałam sobie, że dość tego, nie zepsuję sobie przecież i niedzieli, napisałam i posłałam, aczkolwiek dodając, że naprawdę bardzo, ale to bardzo mnie kusiło, żeby raczej umyć okno i to z żaluzją. Nasza Pani w odpowiedzi przysłała mi mema.


Córka mówi, że to suchar, ale ja nie znałam 😂😂😂 Ale za to wiem, jak jest suchar po czesku!

No, a wieczorem poszłam chodzić i odwiedziłam dziki. To znaczy poszłam w tę stronę, gdzie one mieszkają, jak przeczytałam w necie. Jakieś dobre dziecko nawet powiesiło ogłoszenie na drzewie 😍

Na szczęście żadnego nie spotkałam. Ale oczywiście wszystko przede mną, bo coraz później na te spacery chodzę.

Jednakże ma się ku lepszemu, gdyż wczoraj ogłosiliśmy zwycięzcę konkursu, uprzątnęliśmy wszystkie papierzyska (chyba tonę) i o 16.00 wyszliśmy z roboty. Co za ulga 😜

Oczywiście nie wiadomo, ile to potrwa, zanim dziewczynę przyjmą do pracy. Kolega z najdłuższym stażem (od początku istnienia Fabryki) mówił dziś, że czekał... 2,5 roku! I że już zaczynał myśleć, że ten wygrany konkurs mu się tylko przyśnił. Drugi kolega grzebał na moją prośbę w swoim segregatorze, nie dogrzebał się, ale twierdzi, że rok chyba upłynął od konkursu do podpisania umowy. 

No, ale to były czasy przedinternetowe, teraz chyba pójdzie szybciej. Ja na wszelki wypadek poradziłam zwyciężczyni, żeby się jeszcze nie zwalniała z poprzedniej pracy.

Przy okazji wyszło na jaw, że gdybym startowała w tym konkursie, nie dostałabym ani pół punktu za pracę - mimo 22-letniego stażu w tej instytucji. Bo nie jestem tam zatrudniona. Spędzam tam codziennie 7 godzin od 22 lat i nic, nie liczy się w konkursie, bo to tylko współpraca, a nie praca, wedle Zwierzchności. Należy zaznaczyć, że wymuszona przez instytucję, a nie wybrana przeze mnie (sławetna jednoosobowa DG). Jeden z kandydatów miał papiery na 10 lat współpracy z jedną TV i nie zaliczono mu, bo nie na etacie

Jak bardzo trzeba być odległym od rzeczywistości na rynku pracy, żeby nie rozumieć, że dziś rzadko kto ma etat. Dyrekcja chyba i dział księgowości (sprzątaczki już nie, bo usługę zapewnia firma zewnętrzna, podobnie jak ochronę). Prekariat kwitnie, a oni sadzą takie kwiatki 😬😬😬