Lubię otwarte przestrzenie, nie zmącone nadmiarem ludzkiej aktywności. Gdzie swoista głusza z wiatrem świszczącym w uszach, daje ci po mordzie i pozwala zapomnieć przez chwile, że jesteś wytworem kultury, społeczną jednostką, krostą cywilizacji, zadrą na dupie pędzącego świata.
Przymykam oczy. Zaciągam się głęboko powietrzem. Łyk wódki, zgarnięcie łzy rękawem z oka i niechciany powrót do układnego życia...