Z okazji przypadającego dziś Światowego Dnia Książki, a także, by uprzyjemnić Wam wielkanocne leniuchowanie, zamieszczamy kolejny fragment trzeciego tomu sagi "Cukiernia Pod Amorem".
Miłej lektury!
1939
Po odjeździe Bergera i internowaniu polskiego rządu przez władze Rumunii, Gina poczuła się równie skołowana, jak wtedy, gdy dwadzieścia lat wcześniej z niewielkim bagażem przyjechała do Warszawy, by rozpocząć dorosłe życie, zostać aktorką oraz odnaleźć Grabnickiego. Ale wtedy wszystko wydawało się takie proste! Wielka wojna właśnie się zakończyła, Rosjan udało się szczęśliwie pobić i życie powoli wracało do normy. Teraz wojna dopiero się zaczynała i nikt nie potrafił sobie wyobrazić, jaki mógł być jej przebieg. Ona miała czterdziestkę i dawno już straciła ten dziewczęcy zapał do życia.
„Gdzie się podziała moja odwaga? Mam pieniądze, jestem sławna, cóż mi się może stać?” – bezskutecznie uspokajała samą siebie.
Znając Bergera i jego ułańską fantazję, liczyła na jakiś cudowny przebieg wydarzeń. Wyobrażała sobie, jak szybuje ponad walczącą stolicą, prawie bez lądowania porywa Adasia oraz Milę, wsadza ich do samolotu i obiera kurs na południe. Było jej wszystko jedno, co się stanie z domem, mieszkaniem, firmami oraz całą resztą, byle tylko ocalił siebie i tych dwoje!
Modliła się o to gorąco w bukareszteńskiej katedrze św. Józefa a także podczas samotnych przechadzek po parku Modrogan w pobliżu polskiej ambasady. Ale dni mijały i nie było żadnych wieści poza tymi, że Niemcy zdobywają kolejne polskie miasta.
Należało wreszcie coś postanowić. Gina myślała o wyjeździe do Szwajcarii i rozpoczęła nawet pewne przygotowania, ale nagle stało się coś niespodziewanego. Już od kilku dni wydawało jej się, że jest śledzona. Nikogo nie przyłapała, nikomu nie spojrzała w twarz, jednak odniosła wrażenie, że ktoś chodzi za nią krok w krok. Pomyślała, że musi doprowadzić do konfrontacji, bo nie mógł to być nikt inny, jak tylko szpieg wysłany przez Georga Knipfla.
Zarzucając sieć na swego prześladowcę, poszła na nieśpieszny spacer bulwarem Calea Victoriei. Zaglądała do sklepów, ale nogi miała, jak z waty, usiadła zatem przy kawiarnianym stoliku. Czekała, starając się nie rozglądać. Skoro w końcu ją namierzyli, musi nie okazując strachu, dowiedzieć się, o co właściwie chodzi. Nie zamordują jej przecież na środku ulicy! Zresztą, z jakiego powodu ktoś chciałby to zrobić?
Wtedy go zobaczyła. Stał opodal, udając przechodnia. Dość niski, krępy, o nijakiej twarzy. Ubrany w pomięty jasny garnitur i kapelusz, przypominał zaaferowanego dziennikarza. Doskonale wtapiał się w tło ulicy, ale tym razem Gina była czujna. Posuwał się za nią w odległości kilkunastu kroków. Teraz wyjął gazetę, przeglądał ją pobieżnie, raz po raz przerzucając kartki, jakby jedynie czytał tytuły.
Złożyła zamówienie, zapytała kelnera o toaletę, a gdy wytłumaczył jej i odszedł od stolika, ruszyła za nim.
Kawiarnia miała drugie wyjście na inną ulicę, Gina odkryła to kilka dni temu. Obeszła budynek, zbliżając się do ogródka. Tymczasem jej cień usiadł przy stoliku i złożył zamówienie. Nie odrywając wzroku od drzwi wejściowych do kawiarni, trochę zniecierpliwiony, nieelegancko machał nogą.
Igrając z własnym bezpieczeństwem, Gina podeszła doń.
- Est-ce que cette place est libre? – zapytała, stając za jego plecami.
Nie zdołał ukryć zaskoczenia.
- Yyy, tak, proszę bardzo!
Wstał, aby odsunąć jej krzesło. Kelner przyniósł kawę.
- Polak? – Teraz ona była nieco zdziwiona.
- Pani pozwoli, że się przedstawię, kapitan Juliusz Orsza-Rogóyski.
- A ja, proszę sobie wyobrazić, nazywam się Gina Weylen! – powiedziała sarkastycznie.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Pani nie musi się nikomu przedstawiać, madame, ale zrozumiałem. Moje nazwisko jest prawdziwe.
Podała mu dłoń, pochylił się, muskając ją leciutko wargami.
- Nie dałabym za nie złamanego szeląga. Wygląda zbyt arystokratycznie – odpowiedziała, siadając. – Dlaczego pan mnie śledzi? Pański stopień wojskowy, jeśli go pan nie wymyślił na poczekaniu, upewnia mnie, że nie po to, aby zdobyć mój autograf. Jakiego wojska jest pan kapitanem?
- Polskiego oczywiście. Czyżby miała pani jakieś wątpliwości?
- Przejdźmy się – zaproponowała Gina.
Orsza-Rogóyski rzucił na stolik kilka monet i ruszyli w górę ulicy.
- Czemu pan to robi? Zresztą dość nieudolnie, skoro się zorientowałam.
- To niewybaczalne, ale okazała się pani bardzo spostrzegawcza. To niecodzienna umiejętność.
- Mój panie, mam wiele niecodziennych umiejętności, nie wiem, o które chodzi. Pan mnie śledził, czy nie?
- Rzeczywiście, takie dostałem zadanie.
- A finał tego zadania?
- Wiemy, że nasz nieprzyjaciel interesuje się panią.
- Jaki nieprzyjaciel? Nikt tego nie wie poza… Spotkał pan mojego męża?
- Pani męża? Nie… - zawiesił głos i zaraz dodał prawie szeptem: – Chcielibyśmy namówić panią na tę współpracę.
Gina najpierw zbladła, a zaraz potem spurpurowiała:
- Pan chyba żartuje?! Nie po to uciekłam z Damaszku, żeby się im teraz pakować w łapy!
- Przyjmą panią z honorami.
- To wrogowie! Mam przejść na stronę wroga?!
- Absolutnie nie. Proszę tylko sprawiać takie wrażenie.
- Pan mi proponuje współpracę z Niemcami?! – zaskrzeczała dziwnym, nieswoim głosem. – Chce pan, abym straciła dobre imię? Wie pan, czym to grozi? Jestem rozpoznawana w całej Europie. Mam zostać faszystką?! Co powiem mojemu dziecku? Stanowczo, nie! Jestem Polką, jestem patriotką, wolałabym zginąć z podniesionym czołem niż żyć z piętnem hańby.
- Rozumiem panią doskonale.
- Nie sądzę. Gdyby pan rozumiał, nie byłoby tej rozmowy.
- Zapewniam, że rozumiem. Wypełniam tylko rozkaz. Wiem, że to spadło na panią nagle. Proszę się jeszcze zastanowić. Mogłaby pani zrobić wiele dla kraju.
- Kosztem mojego dobrego imienia? Bardzo łatwo szafuje się cudzym życiem.
- Jest wojna. Polska potrzebuje żołnierzy! – stwierdził Orsza, nie oczekując odpowiedzi.