Podobnie jak
większość blogerek uważam, że zamieszczanie recenzji wycofanych już kosmetyków
zwyczajnie nie ma sensu. Jednak sprawa z poniższymi pomadkami ma się nieco
inaczej. Wiem, że stoisko z kosmetykami F&F w CH Silesia City Center w
Katowicach zostało zamknięte (a przynajmniej miało funkcjonować do końca
czerwca), ale nie wiem jak sprawa ma się w innych miastach. W każdym razie
jeśli dorwiecie gdzieś te niepozorne, czarne maluchy – bierzcie w ciemno!
Decydując się po raz
pierwszy na kosmetyki F&F nie byłam przekonana. Dyskontowe ubrania – tak.
Dyskontowe kosmetyki – nie zawsze. Nie zdążyłam (niestety) przetestować innych
kosmetyków rodem z Tesco, ale po pomadki wracałam. I wracałam. I znów wracałam :) Tym bardziej, że w
pewnym momencie ich cena spadła aż o 70% i kosztowały zaledwie 7,50. Muszę
przyznać, że cena pierwotna (ponad 20 zł) w porównaniu z jakością wbrew pozorom
nie była zawyżona.
Jakie kolory
przygarnęłam? Ciemny brąz (Discretion), różo-brzoskwinię (Penny Lane),
pomieszanie brązu z bordo (Wall Street) oraz nie do końca typową czerwień
(Promise).
Pomadki zamknięte
zostały w solidnych i dosyć skromnych, czarnych opakowaniach. Posiadają zapach,
jednak nie jest on drażniący. Przypomina mi on nieco zapach róż. Łatwo się
rozprowadzają, chociaż posiadają dosyć zbitą konsystencję. Na szczęście (w
odróżnieniu od Elixirów) nie mają tendencji do roztapiania się. Nie zauważyłam
też przesuszenia ust przy dłuższym stosowaniu. Utrzymują się na ustach przez
ok. 2-3 godziny. Może to kiepski wynik, ale za taką cenę… :) Ważne jest to, że
schodzą równomiernie, dzięki czemu nie wyglądają nieestetycznie.
Bardzo żałuję, że nie
skusiłam się jeszcze na jakiegoś nudziaka, bo takiego koloru brak mi w mojej
kolekcji. Na jednym ze spotkań z wymiankowego stołu porwałam pomadkę Essence z
limitki Wild Craft, ale niestety roztopiła się w momencie, a i trwałość nie
powalała.
Polecicie mi jakieś
ładne i względnie trwałe nudziaki :)