Kiedy po godzinach wegetowania na izbie przyjęć dostajesz się na oddział, cieszysz się (odpowiednio do sił, jakimi dysponujesz), że leżysz wreszcie na szpitalnym łóżku. Psychicznie czujesz się lepiej, bo ktoś się zajmie tą kupką nieszczęścia jaką aktualnie jesteś. Nie każdy zgłaszający się dotrze na oddział - na izbie jest tak duży tłok, że konieczna jest jakaś selekcja.
Oddział zapełniony maksymalnie, łącznie z miejscami na korytarzu, gdzie trafiasz na kilka dni. Żeby dostać się na salę trzeba czekać na wypis kogoś podleczonego lub...
A na korytarzu - ZERO INTYMNOŚCI.
- ostre światło prosto w oczy praktycznie całą dobę (z krótką ulgą nad ranem)
- ciągły ruch ludzi jak na dworcu (trzaskanie drzwiami, głośne rozmowy tak jakby na łóżkach leżały jakieś manekiny, a nie ciężko chorzy ludzie)
- do tego hałaśliwe dostawy koniecznego sprzętu (niestety butle z tlenem swoje ważą), wywożenie odpadów i śmieci wielkimi pojemnikami, stukot wózków ze sprzętem medycznym używanym przez pielęgniarki przy chorych itd.
- ciągle ktoś otwiera okna, więc zimne powietrze bezkarnie hula po łóżkach (przeziębienie murowane)
- stale i głośno pracujące maszyny monitorujące stan najciężej chorych (zarówno w salach jak i na korytarzu)
- o głośnym cierpieniu chorych nie mówię, bo to jest naturalne w takim miejscu jak szpital
A do tego kompletne nieliczenie się samych chorych z innymi, czyli terror i władza telefonów i telewizorów nad ludźmi. Prawie każdy czujący się na siłach głośno gada godzinami przez telefon, a w tle z różnym natężeniem gadają telewizory (oczywiście każdy na innym kanale). A wszystkie drzwi do sal otwarte szeroko.
W tym wszystkim najciężej pracują pielęgniarki - praktycznie cały czas w biegu.
Mimo takiego obciążenia są empatyczne, cierpliwe i troskliwe.
Byłam zaskoczona faktem, że są nadal chętni do tego zawodu - sporo uczącej się młodzieży na praktykach i młode pielęgniarki już pracujące.
Taki pobyt na korytarzu to prawdziwa szkoła przetrwania. Na początku i tak jest nam wszystko jedno, ale wraz z poprawianiem się naszego stanu coraz trudniej żyć na korytarzu. Każdy dźwięk (nawet gotowanie się wody w czajniku) odbieramy z większym natężeniem ze względu na echo.
I tylko śmierć przychodzi po cichu...