"Zadora" Józefa Ignacego Kraszewskiego. Tak się składa, że nie dość, że jest to utwór krótki, to jeszcze opublikowany w jednym tomie z niedawno przeze mnie opisywanym "Kawałem literata". Obie historie łączy wiele: akcja rozgrywa się w czasach stanisławowskich, a główni bohaterowie są absolwentami Akademii Bialskiej (szkoły, której absolwentem był także sam Kraszewski). Jacek Zadora jest jednak całkiem inną osobą niż Tomek Chełmowski (alias Dyzma). To chłopak skromny, pracowity, pisarz na dworze księżnej Elżbiety Sapieżyny. Nie jest jednak zasuszonym i zakurzonym potencjalnym nosicielem prątków Kocha, a chłopem na schwał, dlatego też przyciąga liczne damskie spojrzenia. Interesuje się nim panna Dorota - nie pierwszej już mlodości zaufana księżnej oraz Basia - młoda wojszczanka. Jacek, mimo, że wyraźnie ciągnie go do Basi, Broni się jednak przed jednoznacznymi deklaracjami. Unika także wyjazdów służbowych, awansów, rzucania się w oczy... Jaka jest jego tajemnica?
Otóż Jacek jest nosicielem wstydliwej choroby - ma mianowicie złą krew. Niczym biały Murzyn (czy też Afroamerykanin;) w Ameryce czasów segregacji rasowej może funkcjonować w "lepszej" warstwie społeczeństwa, jednak jest wciąż narażony na demaskację. wystarczy przecież, że komuś przyjdzie do głowy pogrzebać w archiwach...
Kim w zasadzie jest Jacek? Czy kiedykolwiek uda mu się żyć, tak, jak chce i z kobietą, którą sam wybierze?
Kolejna ciekawa historia potwierdzająca talent JIK-a do wymyślania fabuł.