Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mogilna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mogilna. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 27 października 2011

73. Mogilna

Józef Ignacy Kraszewski. Mogilna, Wydawnictwo Literackie 1959.

Wbrew tytułowi nie jest Mogilna wycieczką Kraszewskiego w stronę powieści z dreszczykiem. Miało to być za to w zamyśle autora dzieło zwracające uwagę na bolesny w latach siedemdziesiątych XIX wieku problem kolonizacji niemieckiej na Pomorzu i w Poznańskiem. Intryga kręci się więc wokół zabiegów złowrogiego i skrywającego jakąś mroczną tajemnicę radcy Larischa o zdobycie pozostającego w rękach polskiej rodziny Mogilskich majątku Mogilna.
Kraszewski starał, żeby sympatia czytelnika znalazła się po właściwej stronie, żeby kibicował szlachetnemu i dobremu dziedzicowi Mogilskiemu w walce z podstępnym Niemcem. Przeciwstawił w tym celu polską serdeczność, gościnność i szczodrość zimnemu wyrachowaniu Larischa, który niczym wytrawny szachista ma przewidziane wszystkie posunięcia i nic nie jest w stanie zepchnąć go z obranego kierunku. Niestety autor przedobrzył. Polak jest co prawda człowiekiem gołębiego serca i honoru, ale jednocześnie jest safandułą, który o rodowe dobra nie dba i obchodzi go jedynie to, by miał codziennie obfity podwieczorek na ulubionej werandzie. Nad jego naiwnością użalają się nawet przyjaciele, służący stale dobrymi radami i gotówką w potrzebie. Na tym tle Larisch jawi się jako człowiek praktyczny i doskonały przedsiębiorca, a w oczach publiczności ma go zohydzić całkowity brak ludzkich uczuć i jakaś hańbiąca sprawa z przeszłości, której ujawnienie mogłoby zakończyć karierę radcy. Takie typy jak Larisch z lubością przedstawia Jeffrey Archer, chociaż ten autor akurat, w przeciwieństwie do Kraszewskiego, częstuje nas szczegółami wszystkich podejrzanych machinacji swych geszefciarzy.
W tle podchodów majątkowych rozwija się niemrawy romans, gromadka papierowych bohaterów drugoplanowych snuje się w wiejskiej scenerii bez konkretnego celu w charakterze przerywników w zasadniczej akcji. W pewnym momencie złapałem się na tym, że czekam na chwilę, kiedy niemrawy Polak straci wreszcie swój dwór i wioskę, a trzeźwo myślący Niemiec zadba o to, by podźwignąć Mogilną z upadku, w jakim się znalazła. Być może czytelnicy dziewiętnastowieczni bardziej byli skłonni użalić się nad losem wydziedziczonych rodaków, mnie natomiast przyprawiali oni jedynie o irytację i żadne patriotyczne wykrzykniki nie zdołały tego zmienić.
Kraszewski nie byłby sobą, gdyby nie zafundował nam kilku interesujących zwrotów akcji, na pozór całkowicie przewidywalnej, więc czyta się nieźle, ale bez rewelacji.