Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nutta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nutta. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 października 2012

153. Serce i ręka

"Życie ma wiele stron smutnych, sztuka ma zagadek bez końca!
Przestrach nieraz ogarnia, gdy się w głąb fenomenów powszednich myśli zapuści. Patrzysz w oczy kobiecie - mówią ci językiem niebios, pieśnią aniołów, lecz nie żądaj, ażeby usta niemą tę pieśń powtórzyły, te śliczne oczy, w których ty czytasz tyle, nie roiły o tym, coś w nich znalazł."1
Oto Józef Ignacy Kraszewski - malarz słów, portretów, sytuacji.
Osnowa nieskomplikowana oraz przewidywalna, postacie naszkicowane i pokryte farbą we fragmentach, fabuła obrazu z życia wzięta, acz skandalizująca, pędzel prowadzony sprawnie. Scenka rodzajowa przyjemna dla oczu, a i język dzieła ciekawy.
Temat niemal dla mediów plotkarskich został  elegancko podany na tacy literackiej. Tajemnica rodzinna połączona ze skandalem obyczajowym, malownicza Szwajcaria ze wspomnieniem Drezna, polskie dwory, wyższe sfery - tylko nakreślić, połączyć, wydobyć, trochę moralizować, ironizować i powieść z odrobiną romansu gotowa. 

Dwudziestodziewięcioletnia jedynaczka nie chce wyjść za mąż, zniechęca wszystkich epuzerów. Olimpia ma swoje powody, a tajemnicę zna tylko matka, która miała udział w zatuszowaniu skandalu miłosnego, i stary sługa. Jednak trafia się taki kandydat na męża, który jest nieustępliwy, a ujawniona mu przez samą pannę skaza na honorze nie zniechęca go w staraniach zawarcia związku małżeńskiego. "Starałeś się pan o mnie dla mojego majątku i imienia... nie dla serca." - zarzuci mu. Zdarzenie z przeszłości, wielka namiętność opowiedziana jest trzykrotnie: przez starego sługę księdzu wikaremu, przez pannę Zygmuntowi, potem przyjaciółce Klarze. Zakazana miłość (ale z innych powodów) jak z Romea i Julii, na którą to tragedię się powołuje, jest przeszłością i przyszłością. Jej punktem kulminacyjnym staje się ucieczka, bo wtedy "...kupiliśmy duże, piękne trumny, wysłane kwiatami , które stały w drugim pokoju, i tak żyliśmy między niebem a śmiercią i byliśmy bardzo, bardzo szczęśliwi...(...) Potrzebuję panu powiedzieć, żem była jego kochanką, żoną, niewolnicą?" No i wszystko jasne.  Tę skandalizującą ramotkę zapewne w czasach Kraszewskiego czytało się z wypiekami na twarzy, współczując bohaterom, a może też i ku przestrodze. Opuśćmy jednak kurtynę i zasłońmy dalszy rozwój akcji. 

Sylwetki postaci nie zadowalają całkowicie czytelnika. Panna Olimpia, trochę łzawa, zbyt ochoczo korzysta ze sprawdzonych kobiecych sztuczek, a jej silny charakter i zdecydowanie gdzieś giną w natłoku gadulstwa narratora. Przyjaciółka i powiernica Klara, frywolna wdowa, która pojawia się jak na zawołanie, spełni swoją rolę i jeszcze zadziwi końcowym wyborem. Zygmunt, mimo że wydaje się być pojętnym uczniem swego ojca, traci pewność siebie i staje się żałosny i śmieszny. Matka Olimpii przechodzi metamorfozę od pani frywolnej i kochliwej do matrony-dewotki. Taka to kolej rzeczy zapisana przez życie. Mąż-radca jest tak porządny, że może odegrać tylko drobną rólkę, bo innej kobiety mu nie pozwalają. No i król intrygi, perfidii, szumowina szlachecka, oślizły wąż, czyli ojciec Zygmunta Dobińskiego to postać wyrazista, znienawidzona przez narratora i czytelnika. "... mała figurka, żwawa, fertyczna, wyprostowana, bardzo niby poważna- miał fizjognomię ministerialną, a wyraz i wzrok lisi."2 "Kto chce żyć i do czegoś dojść, musi być człowiekiem praktycznym. Słowa, idee, przesadzone pojęcie honoru są dobre dla tych, którzy mogą się sobie nimi bawić lub gotowi dla nich głodem mrzeć. La vie est une chose très positive.[Życie jest czymś bardzo pozytywnym]" - oto jedna z jego dewiz życiowych. A uczeń-syn na to: "Najzupełniej podzielam zdanie ojca, podstawy materialne życia, warunki bytu to najpierwsza rzecz. Są ludzie, co inaczej mówią, mało jest takich, co by inaczej robili."3
 
Powieść czytałam z pewnym zainteresowaniem, mimo że rozwiązanie sprawy trójkąta i zakończenie wydaje się przewidywalne. Głos serca, sposób podawania informacji o seksie, materializm i przysłowie, że chytry dwa razy traci - to tematy obecne i dostrzegane wśród wielu innych. Natomiast tytułowe serce i ręka równocześnie nie zawsze należą się temu samemu mężczyźnie.
______________________

Józef Ignacy Kraszewski, Serce i ręka, wyd. II, s. 212, Wydawnictwo Lubelskie, Lublin 1986.
1 Tamże, s. 99-100.
2 Tamże, s. 24.
3 Tamże, s. 27.

wtorek, 24 kwietnia 2012

113. Wieczory wołyńskie


"Nie wiem zaprawdę dlaczego, ale wieczór ze wszystkich pór dnia zdaje mi się najprzyjemniejszą. Jest to chwila uspokojenia, wytchnienia, zwrócenia w siebie, i policzywszy chwile każdego życia szczęśliwe, najwięcej by się między niemi znalazło wieczorów. Umysł podbudzony walką i pracą dnia, rzeźwiejszy jest i ochotniejszy niż rano, a nie tak zastygłe serce z jakiem wstajemy z nocy; fantazja rozwija skrzydła, pamięć nawet do głębi poruszona żywiej się krząta, wynosząc z komórek co skrzętnie sobie uzbierała." Dzień się skończył, noc jeszcze się nie zaczęła, a więc jest to czas refleksji w samotności, nad kartką papieru, w czasie rozmów z przyjaciółmi. Czterdziestosiedmioletni Kraszewski we wstępie ciepło wspomina przyjaciół, którzy odeszli, a z którymi spędzał wiele godzin na pożytecznych rozmowach.
 



















 Wieczory wołyńskie to nie tylko książka wspomnieniowa, esej, przewodnik turystyczny, ale i wykładnia poglądów pisarza oparta na przemyśleniach, porównywaniu zmian w społeczeństwie Wołynia. Założony cel historyczny i dydaktyczny wydaje się oczywisty, a do tego podany w sposób, którego nie powstydziłby się specjalista od PR.
Wołyń wielokrotnie przemierzany, oglądany i szkicowany, kochany i zasmucający jest bohaterem tej wieczornej opowieści. To w Żytomierzu przy ulicy Berdyczowskiej zamieszkał pisarz z rodziną w 1853 roku. Angażował się w życie miasta i okolic poprzez działalność społeczną. Wieczory wołyńskie stają się plonem obserwacji, przemyśleń, konfrontacji. Różnorodne środki składniowe służące nawiązaniu kontaktu z odbiorcą przechodzą od zachwytu, rzeczowej informacji, porównania, gawędy, do smutku potępienia, wydobycia skaz w niegdyś idyllicznym obrazie, by w końcu wskazać nadzieję.
"Na Boga! czegoż tu nie ma! dzieje świetne, przeszłość wspaniała, chleb, poezja, nie zbywa na niczem! Jest tu i step w miniaturze, i góry kto je lubi, i puszcze, i błota, i polesie straszliwe, i piaski z wydmami, i czarnoziem podolski, jednem słowem co kto zapragnie, co sobie kto wybierze. Kraj cały malowniczy i urozmaicony, a ludność nawet zbiegła się tu ze wszystkich świata krańców, aby na niczem nam nie zbywało."
I jeszcze o ludności:
"Cała ludność naszych prowincji składa się naprzód z najliczniejszej klasy ludu, od wieków na tych ziemiach osiadłego, ze szlachty, która mu przewodniczyła dawniej, z urzędników, przybyłych po większej części z różnych stron kraju, z żydów i drobnych złamków pochodzenia rozmaitego, o których niżej powiemy.
Lud, zasiedlający Wołyń, jest Rusią, to jest plemieniem zmieszanem rusko-polskiem. Jak w naturze nie ma nigdzie nagłych przejść, tak w plemionach obok siebie z dawna zamieszkałych zawsze się znajduje pośrednie, jednoczące je. Z jednej strony tak zwana Białoruś, z drugiej Ruś Czerwona i Małorosja są właśnie takiemi ogniwami spajającemi, których barwa właściwa z dwóch pierwiastkowych się składa. Wyrobiły one sobie pewną samoistność, ale na tle dwóch połączonych narodowości. Na Białej Rusi w języku i charakterze ludu, przemaga polski wpływ, w Czerwonej Rusi pierwiastek ruski. Język, obyczaj, charakter narodowy poświadczają o tem, i rzecz nie potrzebuje dowodzenia."
Piękna ziemia. Raj, ale od człowieka zawsze zależy, jak w nim będzie żył.
"Pozostaliśmy daleko od wszystkich, i wleczemy się ledwie powoli śladami odradzającego się życia; jakaś gnuśność ścisnęła nam serce, obojętność zmroziła uczucia, szyderstwo zatruło zapał wszelki, i tak poglądamy na wczoraj i jutro, jakby jedno ni drugie do nas nie należały."
W wielu miejscach pisarz jest bardzo krytyczny wobec swoich współczesnych, wskazując negatywne strony życia, marazmu, lenistwa, wręcz głupoty.
Bolesne to oceny ludzi, którzy odeszli od ideałów wspólnoty stanów. Teraz "majątek stał się dojną krówką, materiałem do spekulacji, źródłem dochodów i nic więcej." Również zbyt łatwo uszczupla się polski stan posiadania, a dawniej "Szlachcic zdobywał się na największe ofiary, aby się przy niej utrzymać, wypuszczenie z rąk gniazda było mu hańbą i sromem;" Spoglądając wstecz widzi: "Dawniej inne miano wcale pojęcie o ziemi, jej posiadaniu i obowiązkach, jakie ona wkładała. Prawo nigdzie nie zapisało tego, co było w obyczaju i tradycji, ale nie mniej dziedzictwo w ziemi uważało się nie tylko za źródło dochodu, ale za symbol obywatelstwa krajowego, za przekaz dziadowski. Rodziny, wiekami ugruntowane na spadkowych majętnościach, związywały się węzły nierozerwanemi z mieszkańcami miejscowemi, z włością całą. (...) Wieśniak i pan stanowili niemal rodzinę, gdy często dwór, dziecię wieśniacze, chłopek pańską dziecinę do chrztu świętego trzymał, a ten związek chrześcijański tak był silny, jak połączenie krwi prawie." Według Kraszewskiego siła tradycji tkwi w ziemi, wsi jako ostoi broniącej przed wynarodowieniem i wierze chrześcijańskiej. Dużo miejsca poświęca sprawom wiary, mądrej wiary, pozbawionej chciwości. Gdy spojrzy się na tragedię wołyńską XX wieku, o której pisarz nie mógł wiedzieć, nasuwa się uwaga, że pewne sprawy związane z obserwowaną zmianą warty, dojściem do znaczenie ludzi, dla których świętością były tylko pieniądze i zysk, kiełkowały w obserwowanej przez autora epoce. Kraszewski moralista jest zdecydowany w tępieniu zła, które zaczęło opanowywać jego ziemię. Od krytyki jest tylko krok domagania się oświaty dla ludu. "Mówiąc o oświeceniu, za najpilniejsze uważam religijne podniesienie wieśniaka; oświata od nowego chrztu duchownego począć się powinna i musi; - na innej podstawie nic zbudować nie będzie można. Dzieci i młodzież wyzwolić potrzeba od pracy ciężkiej choć w części, choćby na tem ogólne gospodarstwo przycierpieć miało, a przysposobić je do życia, gruntowniejsze wpajając zasady." Wybiórcze te moje cytaty, bo trudno streścić ideę pisarza-społecznika i patrioty. Wiele tematów porusza, łatwo przechodząc od jednej sprawy do drugiej, łączącej się z poprzednią w sposób logiczny.
Wieczory wołyńskie stały się zapisem poglądów, troski, obserwacji ludzi, ale i opisaniem turystycznym, przewodnikowym Wołynia ze szczególną uwagą zwróconą na Żytomierz, lecz i obserwacji tego, co dzieje się na innych rozdzielonych polskich ziemiach. "W W. X. Poznańskiem skąd na nas przed kilkunastą laty spłynęła filozofia niemiecka, mająca wrzkomo przetworzyć i odrodzić - germanizm pod pozorem cywilizacji podkopuje ostatki narodowości polskiej, w Galicji niespodzianie wyrosły rutenizm dopomina się późno praw swoich, które nieopatrzne zajątrzenie stworzyło... w naszych prowincjach żywioły małorosyjskie stawią się obok polskich, i zasad swych swobodą pozorną mamią tych, których zdają się posiłkować."
Ten skromny, niedoskonały wpis sygnalizuje obecność książki i paru tematów w niej poruszonych. Zabrakło opowieści o kolejnych miejscach, które w czasie podróży można zaobserwować, jakiegoś smutku zaniedbania, braku należytej pamięci oraz piękna przyrody. To pozostawiam uwadze kolejnych czytelników.

"Nadchodząca ciemność przeraża i zasmuca jakby przypominała nieprzespaną noc, w której tonie pamięć poza nami, a przeczucie, w straszliwej przyszłości. Ale pomimo smutku jakim napawa i niepokoju, którym karmi, chwila ta przynosi z sobą słodką jakąś tęsknotę. Człowiek, najmniej przywykły do dumania, zamyśla się, wzdycha i tysiące drobnostek przywodzi mu na pamięć wszystkie wieczory jego życia, za niemi całe życie prawie."
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Wieczory wołyńskie,  [wyd. I], Drukarnia Zakładu im. Ossolińskich, Lwów 1859.
Książkę przeczytałam w Cyfrowej Bibliotece Narodowej.

wtorek, 17 kwietnia 2012

111. Półdiablę weneckie

"Dzisiaj Europę z końca w koniec przewędrowawszy, nie trafi się na wybitniejszą postać, żadna fizjognomia wyrazistsza nie przejrzy przez skorupę cywilizacji. (...) Dawne czasy i u nas, i wszędzie obfitsze były oryginały, i nie było jeszcze tej łatwości przebiegania świata, która dziś ściera piętna, ogładza obyczaje, przenosi ludzi, a za nimi jakiś ogólny ton europejski, który w istocie zależy na tym, żeby być podobnym do wszystkich, a jak najmniej do siebie samego. (...) Wszyscyśmy do siebie podobni z małymi różnicami." To poglądy pisarza z czasów pisania powieści w Dreźnie w 1865 roku. Co by powiedział, gdyby żył w naszych czasach?
Początek jak felieton zmierza następnie do opowiedzenia zwartej historii z tezą i morałem. Ponieważ istotą są związki polsko-włoskie, więc i pożartować narrator sobie raczy. "Myśmy im tam posyłali bogatych suchotników, znudzonych wielkich panów, umierające panie i pobożnych zamożnych prałatów, a oni nam oddawali pożyczkę w niedouczonych doktorach, w niefortunnych malarzach, w nieszczęśliwych prawnikach, niekiedy wszakże w artystach cale znakomitych i rzemieślnikach niepospolitej wprawy." Losy Włochów, którzy osiedlili się w dawnej Polsce, doczekały się i współcześnie poważnych opracowań naukowych. Tu jednak ta informacja służy introdukcji w zaplanowany wątek.
XVIII wiek, czasy po konfederacji barskiej, Wielkopolska. W szlacheckim rodzie Lipińskich, alias Lippich de Buccellis jeden z potomków, dawny konfederata, chce poznać ślady włoskich przodków i odbyć pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Na wyprawę bierze węgrzynka, kochliwego nastoletniego chłopa Maćka. W czasie przeprawy z Triestu do Wenecji zwraca uwagę na piętnastoletnie rozdokazywane dziewczę o figlarnych oczach, Cazitę, córkę kapitana statku. Zaproszony, odwiedza rodzinę Zeno na Lido. Fabuła powieści jest prosta - potem ślub, wizyta w Wielkopolsce, powrót do Wenecji, śmierć i rozmowy o tej historii przez osoby w pewien sposób związane z bohaterami. Jednak w tej książce ważne stają się stany uczuciowe, rozumienie tworzenia stałych i odpowiedzialnych więzi. Cazita, młodziutka wenecjanka, nie zna świata i życia, chce czerpać wiele przyjemności póki czas, gdyż kobiety włoskie szybko się starzeją1, imponuje jej przystojny, bogaty polski szlachcic, ale jak egzotyczny kwiat usycha z tęsknoty za swoim rodzinnym miastem w zimnej Wielkopolsce. Konrad, dojrzalszy, od dzieciństwa ma inną naturę niż rodzeństwo. Właściwie sam nie wie, jakie powinno być jego przyszłe życie, ma jakieś mętne wyobrażenie o kobietach jako towarzyszkach życia. Wydaje się być rozsądny, ale jakieś specyficzne pojmowanie honoru sprawia, iż traci rozsądek, wpada w zastawione sidła. Mimo że mówił, że "to młodzieńcze uczucie, to kwiat, z którego może nie będzie owocu", żeni się, jedzie z żoną w rodzinne strony i wraca dla jej dobra. Konrad po powrocie do Wenecji również zapada na chorobę duszy stęsknionej za domem rodzinnym. Pewnie to wynik i nowego stylu życia i bezczynności, do której nie nawykł - jak podaje się w komentarzu narracyjnym. Podobny przebieg zauroczenia i tęsknoty dotyka Maćka, choć on się uratuje, lecz pewne wyrzuty sumienia zostaną. Jest jeszcze trzecia osoba, szewc Nani, Polak z Krakowa, który zżył się z nowym miejscem, lecz są chwile, że łza zakręci się w oku, jednak i tak nie ma do kogo i do czego wracać. Trzy męskie postawy, trzy wybory, trzy różne sposoby aklimatyzacji poza granicami swej ojczyzny. Ponieważ tęsknota nie zna granic ani narodowości, dotyka też uroczą wenecjankę.
Teza, że nie są szczęśliwe małżeństwa osób różnych nacji, właściwie powinna być uzupełniona informacją, że z osobami o specyficznej konstrukcji psychicznej. Są ludzie tak mocno związani z ziemią, ludźmi, językiem, tradycją, że mogą być tylko turystami, podróżnikami w świecie, by móc potem w każdej chwili powrócić do siebie. Nostalgia, tęsknota, żal, poczucie pustki wewnętrznej, apatia jest przez wspomniane jednostki odczuwana szczególnie dotkliwie. Kraszewski dołącza do tej historii jeszcze pojmowanie znaków nieczytelnych dla postaci owego melodramatu, a odczytywane przez inne postacie tej powieści. To podarunek w formie różańca i niewypełnienie postanowienia, czyli podróży do Ziemi Świętej. Konrad Lipiński również nie szukał domów rodzinnych swoich przodków.
Powieść o łatwej do przejrzenia osnowie łączy w sobie relację, anegdotę, krótkie opisy miejsc, opisy przeżyć wewnętrznych głównego bohatera dramatu, interesujące charakterystyki postaci drugoplanowych. Elementy dowcipne uzupełniane są głębokim liryzmem odczuć. Jak uleczyć duszę? O lekarzu przybyłym do Robnina powiedziano: "Doktor to był dobry, ale tej szkoły, która w człowieku tylko widziała mięso i leczyła mięso. - Sprawy ducha były dlań cale niezrozumiałe..." To samo można powiedzieć o lekarzach weneckich, a nawet rodzinie wybranki. Mimo kostiumu historycznego jest w tych opowieściach jakiś uniwersalizm potencjalnych losów pary składającej się nie tylko z przedstawicieli różnych nacji, ale nawet różnych regionów tego samego kraju. Ktoś powie, że dzisiaj to nieaktualne. Nieprawda, bo takie przeżycia to przypadłość niewielkiej, specyficznej grupy i nawet możliwość szybszego przemieszczania się we współczesnym świecie nic nie pomoże.
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Półdiablę wneckie. Powieść od Adriatyku, wyd. III, s. 164, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1985.
1 Wart przytoczenia jest komentarz do wyglądu ciotki bohaterki, Anunziaty, podżyłej niewiasty. "Podobnych spotyka się wiele i w Wenecji, i po całych Włoszech, gdzie kobieta dojrzewa prędko, starzeje wcześnie i brzydnie niesłychanie. Zdaje się, że za karę może, te, które słynęły niegdyś z piękności, stają się potem najpoczwarniejsze." Tamże, s. 31. Po odbytej podróży odnotowanej w Kartkach z podróży Kraszewski mógł sobie pozwolić na takie obserwacje.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

109. Lalki. Sceny przedślubne

"W tym świecie, co się nazywa wielkim, ludziom się zdaje, że do ideału dążą, ale... jeśli mam szczerze powiedzieć, podobni są do niego jak lalki wystawione u fryzjerów do obrazów wielkich mistrzów. Całe życie ich składa się z kunsztownego udawania jakiegoś i ciągłej obawy, aby się w czymkolwiek formom nie uchybiło. Życie przechodzi na zabawach, które nie bawią, na pracach, które nie zajmują i do niczego się nie zdały, na kłamstwie, które nikogo nie oszukuje, a którym się wszyscy częstują." 1
Plany matrymonialne, trochę w stylu Jane Austen, stają się okazją do przeglądu postaw społecznych różnych warstw szlacheckich, obywateli trzech zaborów. Główny wątek pozornie prosty. Stryj chce, by jego synowiec (bratanek) i wychowanek oraz jedyny dziedzic majątku poślubił baronównę, sąsiadkę, której był prawnym opiekunem po śmierci jej rodziców. Oboje młodzi i przystojni, a majątki sąsiadujące znaczne. Jego nie ciągnie do niej, ją do niego, ale prośba hrabiego stanie się dla nich niemal rozkazem lub przynajmniej obowiązkiem do spełnienia.
Fabuła bez polotu i wyraźnie stopniowanego dramatyzmu jest bardziej skierowana na zupełnie inny przekaz - ukazanie w sposób karykaturalny środowiska młodych arystokratów. Tytułowe lalki to osoby bezproduktywne, które niczego nie wnoszą w rozwój społeczności wśród której żyją, to egoiści dążący do zaspakajania własnych przyjemności, podążający za modą. W krytyce idzie Kraszewski śladami swego wielkiego poprzednika Ignacego Krasickiego, który swoje obserwacje zapisał w satyrach.
Wielki świat a wychowanie
Na karykaturalne postawy opisane poprzez szczegóły dbałości o toaletę miało wpływ wychowanie. W przypadku jednego z głównych bohaterów, Romana Zebrzydowskiego, było to wpierw jakieś nie do końca przemyślane oddanie na wychowanie stryjowi Filipowi, który wyjechał z zaboru rosyjskiego, dorobił się majątku w Galicji, tam kupił tytuł i posiadłość, wywiódł swój ród od słynnych Zebrzydowskich. Swego brata, szaraczkowego szlachciury, się wstydzi, choć wypełnia wobec niego jakieś bliżej nieokreślone zobowiązania. Przyzwoitość nakazuje mu też wysłać Romana do rodziców z listem informującym o planowanym małżeństwie z prośbą o zgodę i błogosławieństwo. Tam po raz pierwszy pada słowo lalka jako określenie efektu wychowawczego opiekuna. "Wychowanie Romana do tego zmierzało głównie, aby w nim śladu szaraczkowego nie pozostało szlachcica, chciał go mieć paniczem, choćby ze wszystkim wadami do tego stanu i powołania przywiązanymi, byle w nim hreczkosieja nie było. Stało się jak pragnął. Roman wyrósł na śliczną lalkę i codziennie uszczęśliwiał swą nicością przyzwoitą rozkochanego w nim stryja."2 Krasicki pisał o żonie modnej, a Kraszewski o modnym paniczu i jego ekwipunku podróżnym, koronkach, krawatkach flakonach perfum - całej toalecie przywiezionej do domu rodziców.  Równie śmieszni byli i inni mężczyźni, którzy zjechali się do pałacu baronówny jako zalotnicy. Jeden z nich nazywa się oryginalnie  Cherubin Bończa Bończewski, którego Niemcy zwali Ritter von Bontschefski. Roman wobec nich jest bezkrytyczny choć zazdrosny o względy panny. Jego stryj za to potrafi  krótko i zwięźle podsumować ich nadzieje związane z posagiem. Filip Zebrzydowski żałuje, iż jego intencje dotyczące wykształcenie charakteru przyniosły mierny skutek i obawia się o losy dziedzictwa. Roman skończył jakieś szkoły, odbył podróże po Europie i... nie spełnia oczekiwań. Doktor Pęklewski podsumował: "Roman jest chłopak uczciwy, tylko sparaliżowany wychowaniem. Zdaje mi się, że stryj widząc to, małżeństwa pragnie dla niego, aby ona za oboje rozumem starczyła..."3 A jego kolega ze studiów powiada: "A! to się u was nazywa dobre  wychowanie (...) że po woskowanych posadzkach ślizgać się będzie umiał z szykiem(...)"3 Dobre wychowanie to nie tylko ogłada towarzyska, umiejętność tańca, lecz umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach, które mogą nastąpić.
Oprócz wiekowej Nieczujskiej, ciotki rezydentki u Loli, są ukazane dwie kobiety, które dopiero skończyły pensję u sióstr. Herma, czyli Hermancja z Fiflów Grzegorska, córka bankiera, młoda mężatka, koleżanka z pensji, została zaproszona na wieś jako mentorka koleżanki. To flirciara, która usiłuje wpłynąć na wybory Loli. Sama Lola, osóbka dosyć energiczna, jest jeszcze nieukształtowana życiowo, choć ma swoje poglądy na małżeństwo aranżowane. Gdy toczy się rozmowa między Romanem a Adolfem Nieczujskim o wartościach, pracy i postawach grupach społecznych powiada, że "Ja nie należę jeszcze, mogę powiedzieć, do żadnego świata. Przeznaczenie zdaje się mnie popychać ku temu, który panu tak się dziwacznym wydaje... chciałabym jak najwięcej usłyszeć i myśleć... dla uczynienia wyboru!"4
Adolf Nieczujski - bohater idealny 
Wcześnie osierocony przez ojca, mieszkaniec Wielkopolski, a więc zaboru pruskiego, absolwent berlińskiego uniwersytetu dość nieoczekiwanie odwiedza swoją ciotkę. Salonowe lalki razi jego skromny strój i buty na grubej podeszwie. Nie wiedzą o jego wykształceniu, lecz informację że jest garbarzem i ma zakład odbierają jako degradację społeczną i towarzyską. Stopniowo okazuje się, że zakład to fabryczka, a nawet i fabryka w miasteczku, gdzie ma dom i oddaje się pasji pielęgnowania oryginalnych roślin w oranżerii i trajbhauzie dla rozrywki, a sam właściciel zna języki i również podróżował po Europie, by czerpać wzory do swojej działalności. W rozmowie potrafi rozstrzygnąć spór o sztuki, gdyż wątpliwość dotyczy autorstwa Dumasa ojca lub syna. Tak się złożyło, iż oglądał ją w Paryżu. Mimo podróży i wędrówek jest patriotą jak Anglicy, którzy kochają old merry England. Będąc w podróży po zaborze austriackim, stwierdza: "(...) co za dwory, pałace! Dziwi mnie tylko, że stan przemysłu i byt ogólny niezupełnie odpowiada tej pozornej wspaniałości... Kraj to bez wątpienia mający wielką przyszłość."5 Dodaje, że Niemcy nauczyli Poznaniaków zagospodarować swoją ziemię lepiej. Na pewno ta postać przekazuje poglądy samego autora bliskie ideałom pozytywistycznym. Nieczujski ze swoim przekonaniem o wartości pracy, wykonywania konkretnego zawodu, szacunkiem dla ludzi pracujących, widzącym potrzebę zmian w sposobie gospodarowania, dążącym do postawienia na rozwój przemysłu staje się symbolem obywatela przyszłości. o sobie powie "...jam człowiek pracy..." W powieści występuje jako adwersarz Romana i galicyjskich arystokratów trwoniących swoją energię na zabawach i trosce o wygląd zewnętrzny, ale też i przypadkowo spotkanego kolegi ze studiów berlińskich, doktora hrabiego Filipa, Pęklewskiego, który swoje umiejętności zużywa na byciu dworakiem i zarabiając na tym ładny pieniądz, a nie dochodząc do uznania poprzez pokonywanie kolejnych szczebli zawodowych. To Adolf Nieczujski może sprawić, że Lola nie wejdzie w krąg lalek.
O dworach i rezydencjach
W wielu powieściach Kraszewski dał dowody dbałości o miejsce wydarzeń, by skupić się na opisach interesujących go domostw z zewnątrz, przemierzyć parę pomieszczeń wewnątrz i nakreślić gust, sytuację materialną, gospodarność mieszkańców. W Lalkach zwraca się uwagę na trzy miejsca.
"Dworek szlachecki w Uściu nad Bugiem(...), śmiało się mógł liczyć do najpiękniejszych wzorów siedzib starych, przy prostocie dawnej pełnych wdzięku niewyszukanego, naturalnego, chociaż się tu żadne nowsze pojęcie warunków piękności i dobrego smaku ani przyozdabiania siedzisk wiejskich nie wcisnęło." Od razu ma się skojarzenie z dworkiem soplicowskim, bo i tamten był podmurowany i otoczony zielenią drzew. Sam jednak narrator wskazuje, iż podobnie wyglądał dwór w znacznie starszym tekście, bo Panu Podstolim Ignacego Krasickiego.
W Galicji, a więc w zaborze austriackim, odkrywamy dwie rezydencje.
"W Pruhowie, na starej sadybie jakiejś, stanął był przed laty piętnastu pałac galicyjskim smakiem.
Coś w rodzaju tego pudełka z hrabiowską koroną, które się we Lwowie domem czy pałacem Gołuchowskich zowie." Po krytyce nowobogackich gustów, by szystko było duże i heroiczno-monumentalne, pozbawione smaku, dodaje, że hrabia Filip posiadał instynkt estetyczny,stąd jego pałac wyglądał pańsko, ale nie śmiesznie. Wzorem były angielskie zamki możnych rodzin. Informacje o wyposażaniu wnętrza i parku wokół dopełnia informacji znawcy.
Z kolei pałac barona von Wilmshofena, który został swego czasu nabyty od zrujnowanej rodziny był budowany bez smaku w stylu gotyckich zamków z "pomocą, który gotycyzmu uczył się podobno na padole galicyjskim. (...) Wieżyczki, do których wnijść nie było można, okna w facjacie poprzecinane na pół piętrami, strzałkowate ozdoby i bizantyjskie słupy mięszały się na stworzenie tej karykatury."
Tak samo można by obserwować współczesną architekturę, bo zawsze zmysł estetyczny walczy z napierającym bezguściem. Józef Ignacy Kraszewski lubi i umie pisać o budownictwie i sztuce czemu dał wyraz nie tylko w powieściach, ale i swoich wspomnieniach z podróży.
O zapachach parę cytatów6
Józef Ignacy Kraszewski starannie opisując wygląd bohaterów, a szczególnie Romana Zebrzydowskiego, nie tylko potrafi oddać słowami strój tak pieczołowicie dobrany, by współgrał z dodatkami, fryzurę dopiero co ułożoną przez osobistego fryzjera, paznokcie po starannym manicure, ale i zapach. Jakież było moje zdumienie, gdy w książce ukończonej w 1873 roku odnalazłam chanelowską nazwę perfum z 1924 roku. Różnica polega w adresacie - te Kraszewskiego dla mężczyzn, od Chanel - dla kobiet. Męskie perfumy o tej nazwie wypromował również w 1953 roku Creed. A więc  jeszcze była taka nazwa zupełnie innej nieznanej nam firmy perfumeryjnej.
"Roman przynajmniej znośniejszych perfum używa." - mówi panna Lola porównując swego epuzera i hrabiego Bończę.
"On i Francois od rana układali, jak się miał przyodziać, co włożyć i jakich użyć perfum, aby dwa razy jednych nie powtórzyć. Wybrano "Cuir de Russie."  ... dobył chusteczkę batystową woniejącą zapachem "Cuir de Russie" i otarł nią spocone czoło, a potem westchnął."
- Nie używam innych nad prawdziwie angielskie - rzekł, czując się w swoim żywiole, Roman. - Inne wszystkie są nieudolnym ich naśladowaniem. Siano na przykład, "Cuir de Russie", inne wonie trudne do pochwycenia, a obrzydle imitowane i fałszowane, nie są do użycia, jeśli nie pochodzą zza cieśniny."
"(...) ujrzał (...) przyjemną postać hrabiego Romana w rękawiczkach paliowych, z kapeluszem pod pachą, na ten dzień uperfumowanego angielskim "Ess-bouquet". Woń była dystyngowana, przedziwna, użyta tak, aby tylko jej konające westchnienie czuć się dało. Hrabia Roman był wyznawcą tej zasady,iż przyzwoity człowiek winien z sobą przynosić tylko domysł, jakby przeczucie zapachu, nigdy nie obrażając nim olfaktorycznego nerwu tych, co go wąchać mieli szczęście. Perfuma powinna, mawiał, dać nie narzucać się, ale tęsknić za sobą, dać się czuć i ulatniać w tej chwili."  Receptura perfum Ess Bouquet została zarejestrowana już w 1711 roku przez anonimowego twórcę. Jednak data ta została zapomniana, a zapach rozsławili późniejsi perfumiarze uchodzący za jego twórców ( firma Bayley i Co, założona 1739) . Niezmiernie popularne w pewnych kręgach były w XIX wieku.
A jakie to były perfumy? Autor nie podał nazwy."... woniał rezedą jak grzęda rozkwitła."
  Powieści klasyczne można czytać dla dynamicznej fabuły, wyjątkowych bohaterów, wielkich dyskursów o losach świata i wartościach, ale gdy tego braknie, możemy w niektórych odkryć spostrzeżenia nawet bardzo zajmujące współczesnego czytelnika, który jak archeolog przekopuje się przez archaizmy, starą melodię zdań, by wydobyć wartościowe perełki w słownictwie, obyczajach, poglądach. Gdyby jednak do Lalek przyłożyć współczesny świat pewnych środowisk, to okazałoby się, że niektóre poglądy i postawy by się nałożyły.
Powieść ukończona w Meranie w 1873 roku to utwór, w którym przeciwności ścierają się w dialogach uzupełnionych spostrzeżeniami narratora, dla którego opisywany świat nie ma tajemnic. W jakiś sposób to dokument swoich czasów, mimo że oparty na fikcji.
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Lalki. Sceny przedślubne, wyd. II, s. 168, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988.
1 Tamże, s. 81.
2 Tamże, s. 25.
3 Tamże, s. 125.
4 Tamże, s. 81.
5 Tamże, s. 75.
6 Cytaty o perfumach pochodzą ze stron: 64, 74, 78, 79, 100, 119.

sobota, 31 marca 2012

107. Kartki z podróży 1858-1864

"Kto jedzie w celu studiów nad sztuką, może się zamknąć nad książkami w muzeach; chcąc lepiej poznać kraj, nie godzi się niczym gardzić, co jakąś stronę życia odkrywa."1
Nie zaczęłam podróży od Żytomierza, by rozpocząć zwiedzanie w Krakowie, dołączyłam do podróżującego w towarzystwie przyjaciół pisarza (nazywanych Klemrodem i Julmo) w chwili, gdy opuszcza Rzym i zmierza w kierunku Neapolu. Na półce w bibliotece został tylko jeden - i to drugi tom Kartek z podróży, pierwszy zaginął.
Najpierw trzeba odnotować, iż po podróżach na Wołyń, Polesie i Litwę, wyprawie od Lublina do Wilna oraz trasie czarnomorskiej uwzględniającej Odessę, Jedyssan, Budżak podróżował po Europie w celu naocznych obserwacji źródeł kultury oraz  teraźniejszości. Książka jest plonem paru wypraw ujętych w jeden spójny zapis. Osią jej jest jednak pierwsza podróż uzupełniona przez kolejne podróże, co czytelnik łatwo odnajdzie, ponieważ sam autor odnosi się do obserwowanych zmian.
Forma obszernych zapisów ma w sobie cechy reportażu, eseju o sztuce i wpisów do dziennika podróży. Wyłania się z nich również ciekawy wizerunek samego autora i jego systemu wartości. Jest w nim zawsze potrzeba odnalezienie plusów i minusów obserwowanego zjawiska, sytuacji, postaw ludzi. Dążenie do obiektywizmu poprzez subiektywne zapisy jest darem cennym. Jest to widoczne w ocenach wydarzeń historycznych, obyczajów, talentu. Pisząc o dziełach sztuki, wartościuje według własnego systemu estetycznego, posiadanej wiedzy, wrażliwości na piękno. Szczególnie interesują go ludzie. Porównuje neapolitańczyków z rzymianami, Włochów z Francuzami, Francuzów z Niemcami, wskazując własne obserwacje pozytywne i negatywne. Zdaje się mówić: Ludzie nigdzie nie są idealni. Bierzcie przykład z ich zalet. W swoich ocenach i postawie jest Europejczykiem z krwi i kości świadomym swojej wiedzy, a więc pozbawionym wszelkich kompleksów.
Podróż z Józefem Ignacym Kraszewskim jest spacerem,  zwiedzaniem obiektów w ich stanie dziewiętnastowiecznym. To też ciekawe doświadczenie.
Po drodze jest Monte Cassino, to dawne, niezniszczone przez działania wojenne. "Jedzie się tylko na górę obejrzeć klasztor w czworobok pobudowany, ogromny, do twierdzy podobny, i wspaniały aż do zbytku kościół.(...) Biblioteka, dziś wybrana ze szczątków dawnych, nie jest bardzo liczna, ale rękopisami szczególniej się odznacza. Najstarszy z nich sięga VI wieku. Dla paleografów, dla historii sztuki znajdą się tu pomniki nader interesujące."
No i wreszcie vetturino dowiózł polskich podróżników do Neapolu. Oceniając wpływ historii na mieszkańców, pisze: "Zdaje się, że największą szatańską przebiegłością nie można by dobrać skuteczniejszych środków zdemoralizowania nad te, których wypadki użyły przeciw Neapolitańczykom. Począwszy od rozpusty rzymskiej, do grozy i obskurantyzmu pobożnego dni poślednich, jest to szereg nieprzerwany wpływów, pod których potęgą najszczęśliwiej obdarowany naród ulec by musiał. Dlatego w sądzie o społeczności tej oględnym być należy, aby jej za winy cudze nie potępiać." - ten cytat to przykład ocen pisarza, który waży w ten sposób wiedzę i spostrzeżenia. Spacery, spotkania ze sztuką, ślady lektur są obecne tu i w dalszych etapach podróży. A i humor podróżnikom dopisuje. Kraszewski jest świadkiem cudu świętego Januarego. "Można o nim sądzić, jak się podoba; ale powtarzamy, że uroczystość cała nie dopuszcza ani podobieństwa oszukaństwa i komedii."
Ślady odkryć archeologicznych w Pompejach i Herkulanum (jeszcze nie takie jak współczesne) zajmują go bardzo. Z napisów naściennych odnotował starożytny dwuwiersz: "Dziwię ci się, ściano, że nie padniesz w gruzy, dźwigając tylu piszących głupotę." Te napisy, które czytał były dla niego niedogasłą iskierką minionych pokoleń, jakimś wykrzyknikiem. Były i inne miejsca pięknego wybrzeża, o których tutaj nie wspomnę, wybierając tylko niektóre z nich. Potem odkrywał piękno Capri.
Celem podróży przede wszystkim było poznanie Włoch (och, ten tom pierwszy), studiowanie sztuki, więc dalsza droga to dłuższe odcinki, obserwowanie krajobrazu Francji z okien pociągu, wykorzystanie wiedzy historycznej. Po dopłynięciu do Marsylii bardzo spieszył się do Paryża. Jeszcze stałe porównanie ludności: "Pierwsze wrażenie z przybycia do Marsylii, z porównania mimowolnego Włochów z Francuzami, całe było na korzyść ostatnich. Znać tu karność i porządek kraju dawno zagospodarowanego. Lud, żywy i wesoły prawie jak Włosi, praktyczniejszym się być zdaje."
Zwiedzanie Paryża, życie towarzyskie, chłonięcie wielkomiejskiego życia obfituje też w zwiedzanie pracowni polskich malarzy tworzących w stolicy Francji. "Kossak [Juliusz] urodził się znać na akwarelistę, maluje on ładnie bardzo olejno, lecz nigdy tak swobodnym nie jest, tak sobą jak w tym najtrudniejszym sposobie malowania, który się akwarelą zowie. Sprawia to natura artysty, który ma rzut pewny, śmiały, nie potrzebujący tych łatwych poprawek, które olejne malowanie dopuszcza. (...) Na ostatek ominąć się nie godziło pracowni pracowni skromnej a jednej z najoryginalniejszych, pana Cypriana [Norwida], chociaż nie wiem, czy Cyprian jest bardziej poetą, czy artystą? Niepodobna w nim nie uznać rysownika, nie można mu odmówić tytułu poety. Niestety, jest to płód wieku, chwili, wpływów jakichś czy najdziwniejszej w świecie natury, chorobliwa, nieszczęśliwa istota złożona z jasnych promieni i pasów atramentowej czarności. Trzeba umieć poszanować w nim cierpienie, fantazją, dziwactwo, talent, przyjąć go jak jest, ale niepodobna nie użalać się nad tym jeniuszem zwichniętym."2 Pisarz zachwycał się jedną pracą, białym krucyfiksem "z drzewa bez Chrystusowego wizerunku, ale z bardzo starannie odmalowanymi, z pewnym obrachowaniem prawdy, znakami krwi, kędy były przebite ręce, nogi, zraniona leżała głowa. Nigdy podobnego nie widziałem krucyfiksu..."
Potem przez Belgię zmierza w kierunku Niemiec, by zatrzymać się w Kolonii i zwiedzić imponującą katedrę, przy której nieustannie trwają prace, odbyć rejs Renem i udać się do Lipska, Drezna i Berlina. Cały czas pamięta o żywiole słowiańskim wypartym i wchłoniętym, próbując dojść do jakiegoś uogólnienia natur plemiennych. "Niemieckie narody walczyły i pracowały, myśmy marzyli, śpiewali, wierzyli i kochali. Jak w sztuce niemieckiej realizm góruje nawet w upostaciowieniu ideału, tak w dziejach Niemiec jest wszędzie przeważne poczucie rzeczywistości, gdy u nas rzeczywistość się nawet przedzierzga w postać ułudną. Patrzyliśmy i patrzym na fatamorgana, które się nam światłem zdają."3 Być może czytelnika zainteresuje i inne niemieckie spostrzeżenie. "Stanowisko kobiety w Niemczech w ogóle, z bardzo małymi wyjątkami, jest podrzędne, nie odgrywa ona roli przeważnej w rodzinie. Bezimienny autor broszury wielce zjadliwej przeciwko obywatelstwu KS[ięstwa] Poznańskiego dowodzi z tego powodu, że tylko narody zepsute, rozpustne podlegają kobietom i dają im panować nad sobą. Wyrzuca on Słowianom, że u nich niewiasty rej wodzą, a chlubi się tym, że Niemka jest gospodynią tylko i kucharką. Zapomniał o tym, że stanowisko kobiety może być nie koniecznie wyżej mężczyzny ani niżej od niego, ale z nim na równi, i że my właśnie, instynktem rozwiązując dziś tak gorąco debatowaną kwestią emancypacji, daliśmy kobiecie miejsce siostry, nie sługi."4
Wiele cytatów w wypowiedzi o książce, która jest zbiorem skomponowanym ciekawie jakąś swoją wewnętrzną dramaturgią uzyskiwaną z dawkowania wielu punktów obserwacji, a przemawia świadectwem dokonań ludzkości na przestrzeni wieków oraz zwyczajnym życiem współczesnym. Po raz kolejny mogę stwierdzić, iż ta podróż szczątkowa, niepełna z konieczności, sprawiła mi dużą radość.
"Świat sztuki jest nieśmiertelny. (...) Komu teraźniejszość ciężka i rzeczywistość bolesna, niech ucieknie w świat idei i sztuki, a znajdzie w nim spoczynek."
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Kartki z podróży 1858-1864, tom II, wyd. I, s. 520, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1977.
1 Tamże, s. 120.
2 Tamże, s. 316 oraz 318. Pracownię Norwida odwiedził pod nieobecność poety w sierpniu i wrześniu 1858 r.
3 Tamże, s. 367.
4 Tamże, s. 370.

środa, 14 marca 2012

103. Sprawa kryminalna

"- A waćpan bredzisz! - oburzył się poczciwy Zdanowicz - chorujesz na rozum... o, to cała bieda, jak ty czego nie rozumiesz, to dla ciebie już sensu nie ma. Ja mówiłem od początku, że nam tu nic nie dokazać, niech sobie zjeżdża sąd, niech ześlą komisję i niech głowy łamią. Nasza rzecz fakt zapisać i donieść.
- Toć nie sztuka - rozśmiał się Małejko - a panu by to nie było przyjemnie, żeby my pokazali przecie, że też coś umiemy... i że potrafim dojść wątku, choćby najmocniej  zaplątanego... Toć choć poprobujmy."1


Powieść zaczyna się jak dobra gawęda, wskazując na wyjątkowość opowiadanego zdarzenia: "Jak najstarszych ludzi pamięć sięgała, nigdy jeszcze nic podobnego nie trafiło się na kilkadziesiąt mil wokoło." A wszystko zdarzyło się w latach dwudziestych XIX wieku na Wołyniu, bo o sprawie orygowieckiej rozmawiano w okolicznych majątkach, a nawet w Dubnie i Łucku. Kraszewski kreśli obrazek obyczajowy z życia szlachty prowincjonalnej, dla której pojawienie się nowego sąsiada staje się tematem rozmów, plotek, dociekań, obserwacji a potem spowszednienia tematu. Tymczasem sam bohater zamieszania towarzyskiego, Daniel Tremmer, który nabył Orygowce, wyciągnął je z zadłużenia i uczynił majątkiem dochodowym, mimo że  "łyk, skartabellat, mosanie, i luter w dodatku", a więc obcy, bo z Królestwa, w dodatku ewangelik i szlachcic w pierwszym pokoleniu, zyskuje po pewnym czasie uznanie okolicznych ziemian. Załatwienie spornych spraw ziemskich z najbliższymi sąsiadami oraz częste odwiedziny u prezesa Boromińskiego skłaniają do obserwacji jego zamiarów w stosunku do córki sąsiada, panny Leokadii, która jakoś często odprawiała starających się o jej rękę. Wkrótce dochodzi do zdarzenia dziwnego, niepokojącego, kryminalnego. Daniel Tremmer znika, są ślady włamania, odnaleziono chusteczkę ze śladami krwi i paryską rękawiczkę. Zostały podjęte czynności śledcze, które nie dały odpowiedzi na nurtujące pytanie: Było morderstwo albo nie było? W powieści następuje kolejny zwrot akcji oraz zmiana miejsca, a następne zdarzenie niepokojąco połączy się z wydarzeniem wołyńskim.
Powieść z 1872 roku uważa się za pierwszy polski utwór wprowadzający gatunek kryminalny tak popularny w innych krajach europejskich. Jest tajemnicze zniknięcie i podejrzenie morderstwa i rabunku, pojawia się pierwszy detektyw, który wie, jakie czynności śledcze należy podjąć - zabezpiecza dowody, przesłuchuje świadków, obserwuje zachowania, dedukuje. Jednak mimo wyboru motywu kryminalnego prowadzącego akcję, autor skłania się równocześnie ku rozbudowie wątku społeczno-obyczajowego, który wysuwa się na plan pierwszy. Spotykamy się ze sposobami gospodarowania w majątkach ziemskich, stosunkiem do innowierców jako sąsiadów i kandydatów na mężów, "pewną nieśmiałością" i nieudolnością w dążeniu do szczęścia  osobistego, rozwija wątek romansowy. Kompozycja powieści  znawców kryminałów może irytować.
Współczesny czytelnik, który nie jest obyty ze słownictwem sprzed niemal dwóch wieków, może się do niej zniechęcić, ale gdy tego nie zrobi, cierpliwość będzie nagrodzona ciekawymi obserwacjami językowymi.
______________________


Józef Ignacy Kraszewski, Sprawa kryminalna. Powiastka, wyd. II, s. 188, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1987.
1 Tamże, s. 29.

środa, 29 lutego 2012

99. Na Kresach z Józefem Ignacym Kraszewskim

"Niestety, zawsze szukamy obrazów daleko za sobą, przed sobą, nigdy koło siebie. Jest urok w tej obcej stronie, a swoje tak się osłucha, opatrzy, spospolituje, że wreście stracim dla niego uczucie podziwienia, jakieśmy mu winni, a nawet poznajomić się z nim bliżej zaniedbywamy jedynie dlatego, że machinalnie, materialnie znamy je aż do znużenia. Dlatego też cudzoziemiec nowo przybyły żywiej wszystko uczuje, więcej u nas zobaczy, lepiej opisze.  (...) Chciejmy się tylko zastanowić nad swoim krajem, a znajdziemy w nim tysiąc wdzięków, tysiąc pamiątek, tysiąc godnych zastanowienia przedmiotów." - pisał we wstępie do pierwszego wydania.
Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy z 1839 roku należą do dojrzałego okresu twórczości Józefa Ignacego Kraszewskiego. Są pokłosiem paru podróży rozpoczętych w 1834. Były to wyprawy przygotowane pod względem merytorycznym, a w swoich szkicach podróżnych odwołuje się często do swego poprzednika z XVIII wieku na podobnym szlaku, Rzączyńskiego. Wyprawy dostępnymi środkami lokomocji, bez zbędnego pośpiechu przyniosły plon w postaci zapisów podróżnych i rysunków w miejscach postoju poczynionych ołówkiem lub obrazków akwarelowych. Znać w tych pracach talent niemały, ale i duży zmysł obserwacji.
Nawoływanie do poznawania swego kraju, okolic bliskich nie było przejawem jakiejś zaściankowości, megalomanii narodowej, bo pisał to człowiek, który jeszcze nie raz odwiedzi obce kraje, tak popularne w epoce romantyzmu, i napisze o nich. "Podróżopisarstwo romantyczne odróżnia od wcześniejszych przede wszystkim synkretyzm celów. Sama podróż jest tylko pretekstem do zbierania i spisywania różnego typu obserwacji; wszystko, co spotykał podróżnik po drodze, godne było uwagi, zanotowania. Było to podpatrywanie życia w różnych jego przejawach." - podkreśla Stanisław Burkot we wstępie. 
Józef Ignacy Kraszewski przemierza ziemie, których oblicze było kształtowane przez ludzi różnych wyznań, stanów, korzeni narodowościowych. Nie tylko obserwuje miejsca historyczne z ciekawymi obiektami i ruinami, lecz zatrzymuje się w austeriach, zajazdach, widzi mieszkańców miasteczek i wsi na jarmarkach, w ich codziennym trudzie. Jest również gościem możnych obywateli, zwiedzając biblioteki domowe i prywatne zbiory dokumentów, rzeczy mających wartość historyczną. Bywa wnikliwym i krytycznym obserwatorem ziem kresowych, ceniąc to co dobre, pragnąc większego postępu. Nie omieszka wykorzystać swej wiedzy historycznej, gdy obszernie pisze o rodach magnackich, w tym Ostrogskich, Zasławskich, Radziwiłłach, a będąc o Łucku, porusza sprawę stosunków Witolda i Jagiełły. Jesteśmy z nim w Ossowie należącej kiedyś do Felińskiego, bliskiemu mu Horodcu, Pińsku, Sławucie, Dubnie, spotykamy Żydów, chłopów, szlachtę, a nawet cudzoziemców zamieszkujących małe majątki. Przyjmujemy informacje o ciekawym i nudnym krajobrazie. Postój w osadzie Sernicka to niemalże spotkanie z Mickiewiczowskim zaściankiem dobrzynieckim. Dowód to, iż ledwie co wydana epopeja przedstawiała miejsca i ludzi bliskich swoim czytelnikom. "Osada ta licząca do 240 dymów szlachty zatrudniającej się rolnictwem, najmem do robót gospodarskich itd. (...) Wprawdzie siermięgi Sernickich są białe, jak u chłopów, ale mają niby kształt kapot, kołnierze małe innym krojem, pasy nie czerwone, ale czarne, na nogach łapcie takież, jak noszą wieśniacy, lecz przy nich często rzemyki zastępują sznury. Szlachcianki chyba w wielkie święta gorset i trzewiki kładną, i to nie wszystkie, zresztą ich ubiór niczym od chłopianek się nie różni."
Rytm prozy podróżnej godny, niespieszny, wnikliwy, pełen szacunku dla człowieka, mimo sporadycznej irytacji niedogodnościami. Fabuła kształtowana jest tak, by zaciekawić obrazem naocznym, płynącym z serca i zdobytej wiedzy. Składnia niewspółczesna może zatrzymać przy sobie i obecnego czytelnika, który z zaciekawieniem odkryje dawne znaczenia i dzisiaj istniejących wyrazów. Książka jest reportażem i esejem, pokazuje umiejętności warsztatowe Kraszewskiego jako autora literatury faktu.
______________________
Józef Ignacy Kraszewski, Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy, wyd. II, s. 384, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1985.