In
Aussie,
avon
Denko 2/2015
Uskuteczniam projekt Denko. Podejrzewam, że do porodu pojawi się i jeszcze kilka, gdyż muszę opróżnić karton z pustymi opakowaniami, który rezyduje w naszej sypialni ;) No cóż, jeśli zbiera się opakowania blisko rok, a postów się nie pisze, to to tak potem wygląda. Wierzcie mi, powtarzające się wiecznie opakowania systematycznie wyrzucałam.
Zanim jednak zaległe denka, dziś denko bieżące. Staram się zużywać jak tylko mogę...
Luksja, PRO Care Shea Butter, Żel pod prysznic ze składnikami balsamu do ciała - bardzo lubię tę kremową wersję żeli pod prysznic tej firmy. Spełniają swoje podstawowe zadanie myjące i nie powodują uczucia ściągnięcia skóry. Pozostaje ona przyjemnie pachnąca, gładka i bez podrażnień. Żele z tej serii często można spotkać w sklepach na promocji i kosztują wtedy naprawdę niewiele, wówczas zaopatruję się w jedno lub dwa opakowania na zapas.
Babydream fur Mama, Płyn do kąpieli - tak jak uwielbiam olejek z tej serii, tak nie mogę się przekonać do tego płynu. Niby jest przyjemny. Świetnie myje i pielęgnuje ciało, jednak kiedy używam go typowo jako płynu do kąpieli i wlewam go do wody, to mam wrażenie, że go wcale w tej wodzie nie ma i nie robi kompletnie nic. W naszej twardej wodzie nie pieni się praktycznie wcale. Bieli jedynie lekko wodę i nic poza tym.
Balea, Żel pod prysznic Melon Tango - mam wielką słabość do żeli pod prysznic Balea, a do tych które pachną melonami, arbuzami - przeogromną! Prysznic/kąpiel przy tych zapachach, to dla mnie absolutna przyjemność. Ten akurat żel był z zeszłorocznej serii limitowanej, ale będąc w maju w Pradze zaopatrzyłam się już w wersję, która weszła do stałej oferty. Uwielbiam!
Lirene, Miodowy nektar do mycia ciała - po użyciu pod prysznicem pachnie obłędnie na skórze, a jego pomarańczowa woń roznosi się po całym mieszkaniu. Przyjemnie nawilża i odświeża skórę. Duża butla 400 ml jest zdecydowanie na plus! Polecałam te żele również [tutaj].
Balea, Mydło w płynie Papaya i Maślanka - jak wszystkie produkty z tej firmy pachnie bardzo ładnie i długo na skórze. Mydło jest dość gęste i wydajne. Nie powoduje wysuszenia skóry, nie podrażnia. Bardzo mi się podoba ten kosmetyk, tym bardziej, że domywa mój pędzel do podkładu ;)
PureDerm, Złuszczająca maska do stóp - tę wersję akurat zużywał mój mąż. Ja swoją mniejszą parę użyłam jeszcze jesienią zeszłego roku. Na moich stopach maska nie zrobiła praktycznie nic. Zeszła mi tylko skóra wokół małego palca, gdyż tam często robią mi się odciski. Reszta pozostała praktycznie nienaruszona. Mojemu mężowi skóra schodziła płatami. Różnica może być aż tak duża, gdyż ja często używam pilnika elektrycznego.
Evree, MAX Repair, Regenerujący krem do rąk - to jeden z najlepszych kremów do rąk, jakie miałam okazję ostatnio używać. Jak prawie żaden, działa na wymagającą skórę moich dłoni. Łagodzi nawet nieprzyjemne uczucie po drobnych pęknięciach skóry, które zdarzają mi się nadzwyczaj często. Mam też wersję 'niebieską', ale dokładnie ta jest dla mnie o wiele lepsza. Na pewno będę kupować ten krem regularnie.
Lirene, Łagodzący płyn do demakijażu oczu - niestety niesamowicie śmierdzi alkoholem i strasznie przesusza mi skórę pod oczami. Podchodziłam do niego trzy razy i za każdym razem efekt był dokładnie taki sam. Zużyłam go ostatecznie do mycia pędzli do oczu.
Clinique, 3-step Skin Care System, Clarifying Lotion 2, Tonik do cery suchej i normalnej - bardzo lubię ten tonik, bo już po pierwszych użyciach skóra jakby jaśnieje, nabiera blasku i jest promienna. Produkt jest w swym działaniu bardzo delikatny i przyjemny dla mojej skóry. Niezwykle wydajny, gdyż butelkę 200 ml używałam ponad rok. Na pewno będę do niego wracać!
Biochemia Urody, Pomarańczowy olejek myjący - to jeden z moich ulubionych produktów z BU. Świetnie zmywa makijaż z mojej twarzy. Wystarczy wylać kroplę wielkości dwuzłotówki, zmieszać z odrobiną wody, rozprowadzić na skórze i chwilę poczekać, by zmyć wodą... Mimo swojej olejowej formuły daje się całkowicie zmyć z twarzy. Nie pozostawia (wg mnie) niepotrzebnej po myciu warstwy, którą musiałabym domyć innym produktem. Nie powoduje podrażnień na skórze. Jedyne co muszę mu zarzucić to mgła, którą powoduje na moich oczach w czasie mycia. Oczywiście trwa ona chwilę i zaraz znika, ale jest to dla mnie trochę mało komfortowe.
Ziaja, Liście Manuka, Żel myjący normalizujący dzień/noc - na obecny stan mojej skóry, to żel ten jest trochę zbyt mocny w działaniu. Bardzo ściągał i przesuszał moją skórę, szczególnie w okolicach oczu, nosa i ust. Mój mąż na niego nie narzekał ;)
Avon, Spray ułatwiający rozczesywanie włosów Morela i masło shea - bardzo przyjemny produkt, chociaż ja używam go generalnie tylko, gdy chcę sprawić, by moje mokre włosy same się dobrze skręciły w loki. Nie obciąża włosów, nie powoduje ich puszenia się. Włosy po tym produkcie są przyjemne w dotyku.
Garnier, Fructis, Oleo Repair, Odżywka wzmacniająca do włosów suchych i zniszczonych - absolutny hit wśród moich ostatnich odżywek. Uwielbiam miękkość i nawilżenie, jakie nadaje moim włosom. Włosy pięknie pachną i wyglądają po niej cudownie, jakbym co dopiero wyszła z salonu! ;) Mam już kolejne opakowanie i naprawdę uwielbiam ten produkt. Używam zawsze kiedy wiem, że nie będę miała czasu na pieszczenie moich włosów. Nawet po trzech minutach jej bytności na mojej głowie - czyni cuda ;)
Aussie, Odżywka 3 Minute Miracle - małe opakowanie podróżne, które nie zrobiło mi krzywdy i nie wywołało u mnie żadnej euforii. Ot, taka sobie tam odżywka.
Love 2MIX Organic, Maska regenerującya do włosów z efektem laminowania - niestety nie spisała się u mnie tak dobrze jak u innych dziewczyn, ale szerzej możecie o niej poczytać [tutaj].
Avon, Intensywna kuracja odżywcza w sprayu z kompleksem Nutri 5 - działa na moje włosy podobnie jak jej koleżanka z morelą, ale mimo swojej olejowej formuły, jest zdecydowanie lżejsza. Co w ogóle nie znaczy, że jest gorsza. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że działa na moje włosy lepiej, niż wszystkie odżywki w sprayu z Gliss Kura. Jedyny jej minus jest taki, że jest zazwyczaj w katalogu dość droga, a pojemnością nie grzeszy.
Babydream, Gesicht & Hände - nawilżane chusteczki, które zawsze kupuję do torebki ze względu na dość szczelne zamknięcie. Przydają się w podróży czy w życiu codziennym.
Avon, Planet SPA, Maska do twarzy z glinką turecką - to jeszcze stara wersja, którą uparłam się zużyć, gdyż już dość długo stała na naszej łazienkowej półce. Bardzo fajnie doprowadzała skórę mojej twarzy do stanu 'używalności'. Dobrze działała w okresie, kiedy moja skóra nadmiernie się przetłuszczała i gdy pojawiały się na niej niedoskonałości. Wszelkie wypryski goiły się znacznie szybciej. W połączeniu z olejem tamanu - dla mnie rewelacja!
Lirene, Krem normalizująco - wygładzający na noc do cery mieszanej i tłustej - nie jestem przy tym produkcie ani na tak, ani na nie. Używałam i w sumie nie zauważyłam po zużyciu tego kremu żadnych efektów na skórze mojej twarzy.
Lirene, Dermoprorgam, Emolient, Balsam lipidowy - ostatnio mój ulubieniec wśród balsamów. Doskonale radził sobie z przesuszeniami jakie funduje mi ciąża na łydkach, w okolicach pośladków, na plecach. Koi wszelkie podrażnienia. Jedyny zarzut jaki mam do tego produktu, a raczej opakowania, to taki, że pod koniec nie dało się wydobywać balsamu z butelki za pomocą bardzo pomocnej pompki, ponieważ wężyk w środku nie łapał już produktu. Poza tą małą niedogodnością, to absolutny ulubieniec w mojej pielęgnacji ciała.
Avon, Planet SPA, Olejek do ciała i kąpieli `Amazońskie skarby acai` - wlewałam go sobie do wanny w czasie kąpieli i powiem szczerze, że nie czułam ani jego działania ani jego szkody. Zapach też nie był wyczuwalny. Taki tam kosmetyk 'nic'.
Coty, Dezodorat w szkle Beyonce Pulse - ani mnie nie porwał ani nie zachwycił. Męczyłam się z nim okrutnie, gdyż szkoda mi było wyrzucić całą butelkę produktu.
Avon, Woda perfumowana Fleur - jedna z nielicznych wód z Avonu, która wg mnie pachnie ładnie i trzyma się dość długo na skórze. Pachnie owocowo, w kierunku słodkim. Zawsze kiedy używałam tej wody, znajomi pytali co to za uroczy zapach... ;)
Lirene, Dermoprogram, Podkład Glam & Matt, Fluid rozświetlająco - matujący - jeden z nielicznych podkładów, po których moja skóra wygląda dobrze i naturalnie. Odcień nr 2 (naturalny) doskonale stapia się z kolorem mojej skóry i nie odcina się na niej w ogóle. Zawsze był chwalony przez moje koleżanki z pracy. Na pewno do niego wrócę!
Lovely, Curling Pump Up Mascara - moja ulubiona mascara. Pięknie podkreśla rzęsy. Ma bardzo wygodną i niezbyt dużą szczoteczkę, która pozwala w piękny i naturalny sposób podkreślić i podkręcić nawet te niesforne rzęsy. Tego opakowania używałam chyba cztery miesiące.
Essence, Get Big Lashes Mascara - dla mnie to niestety mascara nieporozumienie. Nie umiałyśmy ze sobą współpracować. Ciężko było mi operować szczoteczką, zawsze miałam po niej umazane powieki. Po kilku godzinach od nałożenia niestety pojawiał się pod okiem 'efekt pandy'. Na pewno nie wrócę do tego tuszu.
Sleek, Paleta cieni Oh So Special - spisywała się dobrze, póki miała kolory, które mi się podobały. Teraz tylko zajmuje mi miejsce, wiec się jej pozbywam. Pigmentacja dobra, ale jak to cienie Sleeka, osypują się bardzo.
Lovely, Paleta cieni Nude Make Up Kit - jak widać zaorałam ją praktycznie do końca. Przyjemne kolory, ale pigmentacja słaba. Jednak za tę cenę, to naprawdę nie ma co narzekać ;)
No name, Pędziel do pudru - kupiłam go kiedyś z jakimś dużym zestawem pędzli i obecnie z tego zestawu został mi już tylko skośny pędzelek, którego używam do brwi. Ten spisywał się dzielnie jakieś cztery lata, ale jak widać na zdjęciu - wygląda już dość kiepsko, więc czas na zmianę.
Udało nam się dobrnąć do końca.
Uff!