Czy ktoś mi może powiedzieć co tak właściwie stało się z czerwcem? Przecież dopiero co się zaczął, a już się kończy? A gdzie cały środek? Czy 30 dni może tak po prostu zniknąć? Ostatnio jakoś kompletnie nie rozumiem tego kalendarza. Zap... gdzieś jakby go ktoś gonił.
Kiedy parę dni temu (bo przecież to nie mogło być więcej) Danusia ogłosiła kolorek na czerwiec, od razu wiedziałam co zrobię i jak. Nie śpieszyłam się więc zbytnio, bo skoro pomysł już jest, to tak jakby połowa sukcesu. No i mało brakło, a bym nie zdążyła. Oprzytomniałam w ostatniej chwili. Na szczęście "za pięć dwunasta", a nie "pięć po"...
Tak więc już nie przedłużam, tylko póki jeszcze czerwiec trwa przedstawiam moją jagodową pracę. Ale najpierw banerek:
Kolor jagodowy, czyli po naszemu borówkowy, bo ja krakuska jestem i u nas tak to się nazywa.
W mojej działalności robótkowej kolor borówkowy gości dość często, zarówno w biżuterii, jak i innych rękoczynach. Ostatnią taką dużą rzeczą był
ten sweterek. Było też trochę biżutków, choć większości na blogu nie pokazywałam. Ale tym razem nie chciałam Wam wciskać kolejnej bransoletki. Zrobiłam zakładkę do książki.
Jakiś dzień przed ogłoszeniem tego kolorku dziecko moje najmłodsze krążyło po domu w poszukiwaniu zakładki i postanowiłam jej takową zrobić. Co prawda od tego czasu przeczytała już kilka książek przekładając je skasowanym biletem MPK, ale w końcu się doczekała. Właściwie to nie musiała czekać, bo nawet nie wiedziała, że coś takiego mi chodzi po głowie.
Jak widzicie wybrałam opcję "jagodowo-truskawkową", reszta kolorów to zielone listowie niezbędne do fotosyntezy. Nie wiem czy nie jest go więcej jak dozwolone 10 %, ale przecież nie mogłam im pourywać wszystkich liści. Kolor podstawowy reprezentowany jest przez: oczywiście borówki, poza tym jeżyny i czarną porzeczkę, a truskawkowy to oprócz truskawek: maliny i czerwona porzeczka. Wszystkie te owoce z botanicznego punktu widzenia to jagody.
Jakoś nie mogę się przekonać do grubych zakładek z deseczki lub metalowej bazy. Uważam, że do książki nie powinno się wpychać czegoś tak grubego, żeby jej nie zaszkodzić, ale może jestem przewrażliwiona, mniejsza z tym. W każdym razie moją owocową zakładkę zrobiłam na bazie grubego papieru wizytówkowego. Jedyne zawahanie miałam czy owoce mają być z serwetki czy znaleźć jakąś grafikę i wydrukować. Postawiłam na deku i wcale nie jestem w 100% pewna czy to był słuszny wybór. Moje od dawna nie używane preparaty stały się jakieś takie gęste i przy klejeniu na papierze nie ułatwiało to bynajmniej pracy. W celu zwiększenia jej trwałości gotową zakładkę zafoliowałam. Taka powinna przetrwać długo. Na tym zdjęciu widać jaka jest cieniutka:
Rewers zakładki ma tło w kolorze śmietany z borówkami (z przewagą śmietany), a na nim umieściłam kilka książkowych aforyzmów i parę grafik. Tę stronę "poskładałam" w komputerze i wydrukowałam. Niestety zrobienie zdjęć zafoliowanej zakładce graniczyło z cudem. Te plamy widoczne na rewersie to w rzeczywistości tylko refleksy światła na folii.
Proszę poczytajcie sobie:
i w drugą stronę:
Na końcu miał być jeszcze chwościk w kolorze granatowym (jagodowym?), który zrobiłam ze starego kordonka, ale Zosia stwierdziła, że tylko by przeszkadzał, więc musi poczekać na inne wykorzystanie. Jak widać dziecko moje osobiste podziela mój pogląd w temacie zakładek.
Od zawsze ten odcień granatu należał do moich ulubionych i to pomimo, że w moich czasach w szkołach obowiązywał "dress code" w postaci granatowych chałatów z białym kołnierzykiem. Białych kołnierzyków nie lubię, ale granat i owszem. Zazwyczaj w mojej szafie ten kolor przeważał nad czernią, choć ostatnimi czasy nie jest niełatwo kupić cokolwiek granatowego w sklepie, więc i czerni coraz więcej. W wystroju mieszkania mam go raczej śladowe ilości, ale to głównie "zasługa" tego co powyżej - z cudem graniczy znalezienie dodatków w tym kolorze.
Co do samych borówek to lubię bardzo, w każdej właściwie postaci, ale jeszcze bardziej lubi je moja najmłodsza latorośl, do tego stopnia, że sama na wiosnę "obrabia" nasze borówkowe krzaczki i potem co chwilę chodzi patrzeć czy już przypadkiem nie dojrzały. Niestety jeszcze nie dojrzały, bo inaczej pokazałabym jeszcze jakiś carvingowy borówkowy deser. Oto dowód:
Te czerwone kropki na liściach to efekt tego, jakie powitanie sprawiło nam tegoroczne lato (dokładnie 20.06). Tak to wyglądało na tarasie:
Tak na trawniku:
A tak wyglądają teraz biedne borówki (te którym udało się utrzymać na krzakach):
Nie zwracajcie uwagi na mój cień, ale musiałam jakoś zasłonić słońce, bo kolorów nie było widać.
A teraz wybaczcie, lecę do Stefana bo mi się miesiąc skończy ;)