No może niezupełnie posadziłam, raczej wykręciłam. Z drutu. I to już ponad miesiąc temu, tylko jakoś nie mogłam się zebrać, żeby zdjęcia obrobić i napisać o tym.
Kto mnie podgląda na Pintereście, to pewnie wie, że od jakiegoś czasu chodzą za mną wrappkowane drzewka. Kiedy więc zaistniała potrzeba wykombinowania prezentu urodzinowego dla koleżanki - nie wahałam się ani przez chwilę. Oto moje pierwsze drzewko:
Wisiorek ma kształt serduszka, a wewnątrz rozgościł się bosai.
To naszyjnik, a raczej wisiorek na łańcuszku.
Technika oczywiście wire-wrapping.
Adresatka jest osobą filigranową i biżuteria, którą nosi jest równie subtelna. Dlatego stanęłam przed nie lada wyzwaniem: naszyjnik ma być jak najmniejszy i najdelikatniejszy.
Oczywiście zapomniałam go pomierzyć, ale w ujęciu na dłoni widać, jak bardzo się starałam.
Po przeprowadzeniu dyskretnego wywiadu dowiedziałam się, że najbardziej pożądanym kolorem byłby pastelowy róż.
Wykonałam go ze srebra. Kamień w korzeniach to bryłka kwarcu wiśniowego, a księżyc to pastylka masy perłowej w kolorze bardzo jasno różowym, choć na zdjęciach ten kolor całkiem mi zniknął.
Kwarc jest lekko transparentny, dlatego na różnych tłach ukazuje się w innym odcieniu. Więc dla odmiany zdjęcie bez tła.
Kolejnym wyzwaniem było opakowanie. Nie chciałam tu żadnego kupnego, nie daj Boże plastikowego, więc musiałam zrobić sama. Wybrałam do tego celu ozdobny karton w kolorze pudrowego różu i wzór pudełka zawiązujący do formy naszyjnika, czyli z serduszkiem. Tak wyglądało w środku:
A tak po zamknięciu
Jak już wspomniałam to moje pierwsze drzewko, ale na pewno nie ostatnie. Niech no się tylko wyrwę z tej czarnej dziury czasoprzestrzennej.
Na dziś to tyle. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do pokazania, ale ciągle brak czasu...