Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warsztaty. Pokaż wszystkie posty

piątek, listopada 16, 2018

Czy to ładnie bawić się jedzeniem?

Czy to ładnie bawić się jedzeniem?
Może niektórzy z Was pamiętają jak opowiadałam o warsztatach z ceramiki, na które chodzę od jakiegoś czasu? Prawda jest taka, że warsztaty te z założenia były o bardziej ogólnej tematyce, ale od kiedy został zakupiony piec do ceramiki, to my chcemy tylko w glinie się babrać. Tymczasem nasza szefowa ciągle próbuje namówić nas do czegoś innego i tym razem jej się udało. Zaprosiła do poprowadzenia warsztatów mistrza kucharskiego, pana Zbigniewa Kurleto, który miał nas wprowadzić w tajniki sztuki carvingu. Wiecie co to takiego? To sztuka rzeźbienia w owocach i warzywach.
Aż żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia tych wszystkich narzędzi tortur, które zastałyśmy rozłożone na stołach. Nawet sobie nie wyobrażacie ile istnieje rodzajów noży (kuchennych). Niektóre to zwykłe noże w różnych kształtach i wielkościach, inne jako żywo przypominają dłuta do drewna, a jeszcze inne nie podobne są do niczego innego, tylko do siebie.
Na początek każda z nas dostała po deseczce, jabłku i zwykłym ostrym nożu. W ramach rozgrzewki robiłyśmy coś najprostszego, czyli łabądka z jabłka. Mój wyglądał tak:


Potem w ruch poszły rzodkwie i marchewki, z których wycinałyśmy różne kwiatki i listki. To moje listki i kwiatek z rzodkwi:


A kiedy już załapałyśmy o co w tym wszystkim chodzi, na stół wjechał poważniejszy kaliber, czyli dynie, melony i arbuzy. Mnie przypadł w udziale arbuz, na którym wystrugałam różę, listka i ananaska:




Zawsze wydawało mi się to kompletnie poza zasięgiem, ale powiem Wam, że jak już się ogarnie co i jak, to wcale nie jest to takie trudne. Oczywiście te nasze wszystkie dzieła, to wyszły straszne krzywulce, ale podobno natura też nie jest doskonała i prawdziwe kwiaty również bywają krzywe. Nie mogłyśmy się z tym nie zgodzić i wszystkie jesteśmy bardzo dumne z naszych owocowych rzeźb. Zresztą oceńcie same, oto kolarz niektórych prac moich zdolnych koleżanek:


A spróbujcie wyobrazić sobie jak tam pachniało! Wróciłam z warsztatów taka głodna, że mimo późnej pory musiałam jeszcze zjeść kolację 😋.

Na koniec, tak dla porównania pokażę Wam jeszcze dzieło Mistrza - to zdjęcie, które na Fb zapraszało na warsztaty:


Jeszcze nam trochę brakuje do tego poziomu... Tak ciut ciut 😉

środa, stycznia 18, 2017

Moje mroźne warsztaty

Moje mroźne warsztaty
Tym postem chciałam przyłączyć się do akcji zainicjowanej przez Elę. Szczegóły znajdziecie tutaj. A klikając w banerek przeniesiecie się do posta pod którym dzielimy się swoimi szaleństwami.


Wbrew pozorom sprostanie wymogom zabawy wcale nie jest łatwe, ale postanowiłam spróbować.
Ela ma rację. Niewiele zdarza się nam robić tylko dla siebie. Początkowo nie bardzo wiedziałam co takiego mogłabym zaprezentować, bo do kina nie chodzę (nie lubię), do kosmetyczki także, zakupy to mój codzienny obowiązek, żadna przyjemność, fryzjer to konieczność życiowa (góra kilka razy do roku), ale jednak znalazłam.
Kiedy pod koniec listopada Beatka (Ranya) ogłosiła, że organizuje foamiranowe warsztaty coś mnie podkusiło i zapisałam się na nie. Było to czyste szaleństwo, nie poparte żadną racjonalną koniecznością. Tego typu prace raczej nie wpisują się w charakter mojej działalności, ale co ja na to poradzę, że tak bardzo mi się podobają? Dodatkowego smaczku dodaje temat warsztatów - kamelia, a tymczasem na ostanie urodziny dostałam piękną kamelię (żywą, w doniczce), ale chyba nie potrafię jej stworzyć odpowiednich warunków, bo kompletnie nie chce rosnąć. Tak więc postanowiłam zrobić jej konkurencję, która na pewno nie zwiędnie. Nawet kolor wybrałam podobny.


To była moja pierwsza styczność z foamiranem. Okazało się że praca z tym materiałem nie jest wcale trudna, za to bardzo żmudna. Wykonanie tego bukieciku zajęło mi ok. 4 godzin. Myślę, że wprawne ręce mogłyby ten czas zredukować maksymalnie o jedną trzecią. To naprawdę bardzo czasochłonna technika.


Po podgrzaniu żelazkiem pianka daje się lekko formować, choć jest dość delikatna, szczególnie dla kogoś, kto tak jak ja na co dzień zazwyczaj pracuje z drutem. Mogłam się o tym przekonać kilkakrotnie rozrywając piankę po przyłożeniu do niej zbyt dużej siły ;)


Na razie bukiecik jest niewielki, ale dostałam na koniec trochę materiałów do ćwiczeń. Co prawda nadal jeszcze czekają, bo chciałam zabrać się za nie wspólnie z moimi dziewczynami, a jakoś nie było czasu. Mam nadzieję, że uda się to w lutym, kiedy młodsza jeszcze będzie miała ferie, a starsza będzie już po sesji. Oczywiście pochwalę się efektami. A na razie ja i moja kamelia jeszcze w Katowicach:

(zdjęcie zapożyczone od Beatki)

Pierwszy termin warsztatów (10 grudnia) nie doszedł do skutku i ostatecznie stanęło na 7 stycznia. Termin ten również nie okazał się zbyt fortunny, bo frekwencja zdecydowanie nie dopisała i ostatecznie byłam jedyną kursantką. Prawdopodobnie przyczynił się do tego również fakt, że ta sobota była najmroźniejszym dniem tej zimy, a Katowice, gdzie odbywały się warsztaty jednym z najzimniejszych tego dnia miast w Polsce. Pomieszczenie, gdzie odbywały się warsztaty też do najcieplejszych miejsc nie należało. Na szczęście podczas formowania płatków i listków podgrzewałyśmy sobie palce razem z pianką na żelazku i dopiero przy montowaniu kwiatków na gałązkach zaczęłyśmy się na całego telepać. Aż dziw, że ta fotka zrobiona po zakończeniu warsztatów nie wyszła ruszona:

(zdjęcie zapożyczone od Beatki)

Na koniec jeszcze jeden aspekt "egoistyczny". Do Katowic wybrałam się pociągiem, co spowodowane było głównie względami ekonomicznymi. Niemniej jednak tam i z powrotem pokonałam około dwustu kilometrów nie wsiadając za kierownicę. Ostatni raz taka sytuacja przydarzyła mi się dwa lata temu, a od kiedy przestaliśmy z dziećmi jeździć na wakacje -  może ze 3 razy. Tak więc zamiast ślipić na drogę mogłam w spokoju poczytać książkę, a od czasu do czasu zerkając za okno podziwiać widoki. Muszę tak robić częściej.
Copyright © Z kociołka czarownicy , Blogger