W nawiązaniu do zawetowania Ustawy o uznaniu języka śląskiego za język regionalny przez pożalsięboże prezydenta Dudę .
Dla tych, co to ciągle twierdzą, że język śląski nie jest autonomicznym językiem regionalnym i dla tych, dla których pan Miodek jest autorytetem w kwestii języka polskiego. Tak, w kwestii języka polskiego, ale nie śląskiego (za jaki chciałby i tu uchodzić)- dla mnie ten językowy autorytet przestał istnieć- zbyt wiele ma kompromitujących go, jako naukowca, wpadek metodologicznych i merytorycznych.
I jak zawsze, przytaczając jakiś artykuł, piszę- to jest moje zdanie, zgadzam się z autorem tej polemiki prowadzonej z panem Miodkiem, ale każdy ma prawo mieć odmienne, od naszego, na ten temat. Jednak najpierw trzeba przeczytać dokładnie cały artykuł i spróbować zrozumieć, dlaczego pan Miodek myli się.
G"Grzegorz Kulik: Archanioł nigdzie nie przyfurgoł, czyli jak bardzo prof. Miodek mylił się w sprawie języka śląskiego
W ostatnich tygodniach często cytowany i przedrukowywany jest wywiad, którego Jan Miodek udzielił Teresie Semik w „Dzienniku Zachodnim” w 2011 roku. Ponieważ tekst ten po trzynastu latach nadal działa na szkodę Ślązaków, postanowiłem go omówić, żeby wykazać zupełną nieprawdziwość tez w nim zawartych oraz fakt, że prof. Jan Miodek jest osobą niekompetentną do wypowiadania się na temat języka śląskiego.
Zdaję sobie sprawę z tego, że prof. Miodek w późniejszych latach zrobił pół kroku wstecz ze swoimi twierdzeniami, ale nigdy wprost nie odżegnał się od tego wywiadu, dlatego nadal jest brany na sztandary przez adwersarzy języka śląskiego jako regionalnego i nadal jest za swoje słowa odpowiedzialny.
Dwa razy dwa jest pięć
Prof. Miodek mówi: „Oczekiwanie ode mnie, że ja powiem: »Tak, śląszczyzna nadaje się do kodyfikacji w piśmie« jest takim samym zadaniem, jakie by postawiono matematykowi żądając udowodnienia, że czasem dwa razy dwa jest pięć”.
Popełnia on tutaj kardynalny błąd albo świadomie manipuluje. Matematyka jest nauką ścisłą, dającą dokładne i zawsze identyczne odpowiedzi. Dwa razy dwa równało się cztery pięć tysięcy lat temu dokładnie tak samo jak dziś. Jednak pięć tysięcy lat temu nikt nie słyszał o języku polskim, który jest obiektem pracy oraz źródłem fascynacji i autorytetu Miodka. Dlaczego więc dziś można być badaczem polskiego, a kiedyś nie? Bo grupa ludzi się umówiła, że jest język polski, po czym stworzyła jego odmianę standardową, by następnie prof. Miodek mógł się nad nią rozwodzić. Wystarczyłoby się jednak cofnąć o tysiąc lat i Miodek ze swoją wiedzą i opiniami byłby nikim. To dlatego, że językoznawstwo nie jest nauką ścisłą i zależnie od kontekstu może dawać różne odpowiedzi. Stawianie go obok matematyki jest skrajnie nieuczciwe.
Prof. Miodek mówi: „Cała ta dyskusja o śląskim języku w piśmie jest żenująca i dlatego starałem się zachować neutralność. Kiedy jednak słyszę, że na Śląsku atakuje się ludzi uważających inaczej, to trudno jest zachować spokój”.
Kogo się atakuje? Kogo się atakowało w 2011 roku? Doskonale pamiętam, jak w tamtych czasach odsądzano kodyfikatorów od czci i wiary. Nazywano ich separatystami, folksdojczami, zdrajcami, renegatami albo kazano się wynosić za Odrę. Zresztą w 2024 wystarczy otworzyć media społecznościowe, żeby przeczytać te same rzeczy. Więc kto tu kogo atakuje? Być może Miodek jest przyzwyczajony do tego, że wszyscy wokół niego się z nim zgadzają, dlatego nie radzi sobie sobie po prostu z próbami dyskusji i odbiera je jako ataki. Przykro mi, ale to nie jest nasz problem. A mówienie, że „dyskusja o śląskim języku w piśmie jest żenująca” dobitnie świadczy o tym, że profesor posługuje się nacjonalistycznymi dogmatami i nie przyjmuje, że każdy kod można zapisać. Śląski nie jest wyjątkiem.
Polska nauka przeczy Miodkowi
Prof. Miodek mówi: „Jedna z tych zatroskanych osób mówi do mnie: »No przecież my zawsze rzykali po polsku. Teroz momy nie rzykać po polsku?«. To pokazuje, że myślący Ślązak miał zawsze oficjalną odmianę swojej mowy regionalnej i tą oficjalną odmianą była polszczyzna ogólna. Tak było przez wieki i tak jest dziś”.
Po pierwsze, prof. Miodek podaje argument anegdotyczny, że jakaś jedna osoba do niego zadzwoniła. Nie zrobił badań, nie zorientował się w temacie, tylko usłyszał coś od jednej osoby, która – notabene – nie za bardzo sobie radzi z mówieniem po śląsku, skoro mówi „przecież”, zamiast „przecã”. Druga sprawa: Ślązacy przez wieki swoją mowę nazywali „po polsku”. Nawet moja ōma po trzydziestu latach w Hesji rzuciła jednego dnia: „Jŏ już tyla lŏt w Niymcach miyszkōm, a jŏ durch dobrze po polsku gŏdōm”. To też jest argument anegdotyczny, ale zapraszam do rozmowy z tysiącami starych Ślązaków, którzy moje słowa potwierdzą. Osoba przywołana przez Miodka prawdopodobnie nie rozumiała, o co chodzi. Toć, dycki my rzykali po polsku. Po naszymu polsku. Niżej to udowodnię.
Prof. Miodek w powyższej wypowiedzi twierdzi też, że Ślązak miał zawsze oficjalną odmianę swojej mowy regionalnej i tą oficjalną odmianą była polszczyzna ogólna. Jak to się ma do tego, co pisała prof. Alina Kowalska, absolutnie czołowa badaczka oficjalnych dokumentów Górnego Śląska z minionych wieków, która w artykule „Sytuacja językowa na Górnym Śląsku w okresie habsburskim” pisze „Wprowadzając w XVI w. do pism urzędowych język polski, posłużono się jego regionalną odmianą śląską”? Jak to się ma do tego, co pisał Stanisław Rospond w pracy „Protokolarz miasta Woźnik”, gdzie czytamy: „Po »nieliterackiej« pisowni protokołów należy oczekiwać »nieliterackiej« wymowy, tzn. odzwierciedlającej lokalne naleciałości fonetyczne […]”?
Zatem badania polskich właśnie naukowców wskazują, że Ślązak nie miał „zawsze” polszczyzny ogólnej jako oficjalnej odmiany swojej mowy. Kowalska pisze okrężnie o „regionalnej odmianie śląskiej”. Rospond nazywa lokalną wymowę „naleciałością”, choć przecież lokalna wymowa jest oryginalna, wyuczona w domu. Ci ludzie raczej po prostu pisali po śląsku z polskimi naleciałościami; czasem większymi, czasem mniejszymi. Więc nie, panie profesorze Miodek, Ślązacy nie mieli „zawsze” polszczyzny ogólnej jako oficjalnej odmiany swojej mowy i nie „było tak przez wieki”.
Ślązaków w stronę polskiego języka ogólnego pchnęli Niemcy w XIX wieku. Stało się tak, ponieważ Niemcy twierdzili, że Ślązacy nie mówią po polsku, tylko posługują się językiem zepsutym i bezwartościowym, mieszanką polsko-niemiecko-czesko-morawską, dla której nie ma ratunku i Ślązacy muszą się nauczyć cywilizowanego języka, czyli niemieckiego. W niemieckiej terminologii XIX wieku język śląski nazywano „Wasserpolnisch” i było to określenie nacechowane ekstremalnie negatywnie. Reakcją Ślązaków na takie traktowanie ich języka była teza, którą sprowadzała się do stwierdzenia: „Wasserpolski to tak samo dobry język jak każdy inny polski”.
Śląski gburowaty, nieudolny, ubogi...
Ksiądz Michał Przywara, badacz języka śląskiego z przełomu XIX i XX w., pisał w „Narzeczach śląskich”: „Niemcy twierdzą, z największą pewnością siebie, że język śląski jest gburowaty, gruby, nieudolny, ubogi, tak że do wysłowienia jakiej lepszej myśli musi się zapożyczyć u Czechów, Niemców i Bóg wie kogo. Te wszystkie ujemne przymioty się skupia w wyrazie »wasserpolnisch«. Wasserpolnisch jest przypuszczeniem, twierdzeniem i matematycznym dowodem, jest to pewnik, na który ministrowie w Berlinie i politycy w kneipach przysięgać gotowi. A czemu? Bo tak powiadają, więc tak jest, nie tylko tak jest, ale tak być powinno, musi tak być, aby Ślązacy wzgardą i nienawiścią do swego języka się przejęli”.
Pisał w 1894 roku Karol Myśliwiec w broszurze „O bogactwie i piękności polskiego języka Ślązaków”: „Przecież przywykliśmy do tego, że przeciwnicy nasi, albo zresztą ludzie, powierzchownie ślązkie stósunki znający, mówią o wielkim u nas braku wyrazów, a więc o ubóstwie i niedoborze języka z jednej, i o gburowatości i nieudolności jego z drugiej strony”. A dalej: „Mnie […] będzie chodziło o to dowieść, że język nasz, który już niektórzy ludzie za wcale nie polski okrzyczećby chcieli, jest tak samo czystopolskim i ma tak samo swoje zalety, jak język Wielkopolan, Krakowian lub Warszawian i że jako taki możemy go słusznie nazwać pięknym i bogatym”.
Podobne twierdzenia można znaleźć w numerze 124/1896 „Nowin Raciborskich” w artykule „Nie ma mowy wasserpolskiej!”:
„[...] dr. G. umyślnie czy nieumyślnie przedstawia rzecz tak, jakby jedynie w języku polskim i to też tylko na Górnym Szląsku zachodziła różnica między tak zwanym językiem pisanym, uczonym w szkołach, a językiem ludowym. [...] Taka różnica zachodzi nie tylko u Polaków, ale w ogóle u każdego narodu, także u Niemców. Ani Niemiec z Dolnego Szląska lub z Pomorza, ani Brandenburczyk, Meklenburczyk lub Westfalczyk nie mówią takim językiem, jaki w szkole wykładają, lecz językiem ludowym, którego człowiek nieoczytany z ledwością zrozumie, a jednak ich język jest także niemieckim. Prawda, że język polski na Górnym Szląsku zawiera w niektórych okolicach wiele wyrazów niemieckich, ale czy język niemiecki w okolicach, gdzie się Niemcy stykają z inną narodowością, n. p. w Alzacyi i Lotaryngii, jest wolny od przymieszek zaczerpniętych z języka, którym ów sąsiedni lud włada? Ktoby chciał być sprawiedliwym, musiałby powiedzieć wedle tych samych zasad, że język, którym Niemcy mówią w Alzacyi i Lotaryngii, jest »wasserdeutsch«, — a jednak żaden Niemiec tego nie powie”.
Zatem Ślązacy dopiero w drugiej połowie XIX wieku, w obliczu ataków germanizatorów, zwrócili się ku polskiemu językowi standardowemu, wychodząc z założenia, że skoro Niemcy mają inny język pisany, a inny mówiony, podobnie będzie w polskich realiach.
Archanioł przyfurgoł do frelki Maryjki?
Prof. Miodek mówi: „Można w żartach przetłumaczyć nawet Biblię i powiedzieć: »Archanioł Gabryjel przyfurgoł do frelki Maryjki i Jej pedzioł, co bydzie miała karlusa, kierymu nado imie Jezus...«. Można przy tym rechotać ze śmiechu, jak rechoczą moi koledzy z Warszawy, Wrocławia czy Poznania, kiedy im takie śląskie zdania wygłaszam”.
Haha, no jak śmiesznie, gdy się odpowiednio ustylizuje język. „Archanioł Gabriel przyfrunął do panienki Marysi i Jej powiedział, że będzie miała młokosa, któremu nada imię Jezus”. Jakże niepoważnie brzmi ten polski język, prawda? Zupełnie się nie nadaje do tłumaczenia Biblii.
Na pytanie: „Modlitwa »Ojcze nasz...« nigdy nie była zamieniana na wersję gwarową?” Miodek odpowiada: „Nigdy. Pierwszy druk polski z modlitwami »Ojcze nasz...«, »Zdrowaś Mario...«, »Wierzę w Boga...« powstał na Śląsku pod koniec XV wieku. A teraz po śląsku będziemy mówić »Łojcze nas...«? Śląscy biskupi, wielu księży mówią mi, że nie wyobrażają sobie kazania po śląsku ani mszy po śląsku, bo ona nigdy po śląsku odprawiana nie była".
Po pierwsze w tym druku nie ma „Ojcze nasz”, tylko „Otcze nasz”, nie ma „Zdrowaś Mario”, tylko „Zdrawa Maria” i nie ma „Wierzę w Boga”, tylko „Wiarze w Boga”. Zwracam na to uwagę, ponieważ polskość tego druku jest tylko umowna. Nie są to teksty w literackim języku polskim. Typowe myślenie w Polsce polega na tym, że gdy się powie „polski druk z XV wieku”, to ludzie to odbierają, jakby to był druk we współczesnym polskim języku literackim. Stare druki są tylko i aż podobne do dzisiejszego polskiego i ich polskość zależy od przyjętych kryteriów. Tak samo prawdziwe byłoby stwierdzenie, że są to stare teksty w języku śląskim.
Nigdy w kościele nie mówiono po śląsku?
Prof. Miodek pyta też, czy teraz będziemy mówić „Łojcze nasz”. Gdyby zajrzał na stronę 129 pierwszego tomu słownika „Der Wortschatz der Polnischen Mundart von Sankt Annaberg”, to znalazłby tam całość „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario” zapisane alfabetem fonetycznym (nie potrafię go tutaj przytoczyć, ale można samodzielnie zweryfikować) i oto czytamy „Łojcze nasz”. Coś takiego!
Odstąpię tu od kolejności i najpierw zajmę się twierdzeniem, że msza nigdy po śląsku nie była odprawiana. Po pierwsze należy pamiętać, że do 7 marca 1965 roku liturgia była odprawiana po łacinie i zmienił to Sobór Watykański II. Profesor Miodek miał wtedy 19 lat, więc dla niego polskość mszy też nie jest wieczna. Założę się, że jeszcze 6 marca 1965 roku mszy po polsku też sobie nie wyobrażał.
Do 1965 roku podczas mszy w języku lokalnym było kazanie, czytanie ewangelii, modlitwy i śpiew wiernych. Miodek – znowu anegdotycznie – twierdzi, że „wielu” księży mu mówi, że „nie wyobrażają sobie kazania po śląsku”. To bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę to, że w numerze 25/1891 „Nowin Raciborskich” czytamy: „Dziecko nauczy się w domu rodzicielskim zepsutego lub zaniedbanego dyalektu górnoszlązkiego. W szkole i często w kazaniach słyszy tę samą mowę zepsutą”. Wspomniany wcześniej artykuł „Nie ma mowy wasserpolskiej!” tej samej gazety wskazuje do tego: „Nie pojmujemy przeto wcale a wcale, jak może człowiek rozsądny powiedzieć, aby wykładanie prawd religii w języku górnoszląskiem miało być obniżaniem i bezczeszczaniem wiary. Na takie zdanie może się zdobyć tylko ślepa zaciekłość przeciwko językowi polskiemu. Wszakże wieki całe opowiadano u nas w tym języku wzniosłe prawdy wiary w kościele i w szkole, a czy u nas wiara się obniżyła lub zbezczeszczoną została? Przeciwnie!”.
Dziesięć lat przed udzielonym przez Miodka wywiadem ukazało się opracowanie prof. Jadwigi Wronicz pod tytułem „Kazania cieszyńskie z XVIII wieku ks. Henryka Brauna”. Są to kipiące najwyższej klasy retoryką i krasomówstwem kazania po śląsku. Prof. Miodek i przywoływani przez niego księża mogą sobie do nich zajrzeć, żeby mieć wgląd do tego, jak wyglądał język kazań na Śląsku w dawnych czasach. Może wtedy będą mogli sobie wyobrazić kazanie po śląsku.
Platon był z Ostrołęki
Na pytanie: „Nie można w gwarze śląskiej wypowiedzieć abstrakcyjnych, filozoficznych treści?” Miodek odpowiada: „Nie można, bo brzmi to groteskowo. Może być językowo ciekawe i niegroteskowe coś, co prymarnie zostało w tym języku wytworzone. Kiedy ks. prof. Józef Tischner pisze o Platonie po góralsku, odbieram to pierońsko sztucznie. Mówię po śląsku »pierońsko sztuczne«, przy całym szacunku dla Tischnera”.
Groteskowość jest kategorią naukową, czy może raczej osobistym odczuciem kogoś, kto ewidentnie jest uprzedzony wobec języka śląskiego? Warto poza tym zwrócić uwagę, że Miodek mówi, że coś musi być „prymarnie” w danym języku wytworzone, po czym podaje przykład Platona. Platon pisał po polsku? Może był z Ostrołęki? A Cyceron na pewno wychowywał się w ziemiańskiej rodzinie ze Szczaworyża. Rozumiem, że dzieła obu były „prymarnie wytworzone” w języku polskim, skoro po polsku nie brzmią Miodkowi groteskowo.
Prof. Miodek mówi: „Jeśli powiem po śląsku »ewidyntny«, »permanyntny« zamiast ewidentny i permanentny, to będzie groteska. Schodzimy na tak żenujący poziom tych dyskusji, że zaczynam się wstydzić”.
A dlaczego niby miałaby to być groteska? Czy słowa „ewidentny” i „permanentny” są jakimiś rdzennie polskimi słowami, czy może raczej internacjonalizmami zapożyczonymi z łacińskich „evidens” i „permanens”, obecnymi właściwie w każdym języku europejskim? Dlaczego według Miodka śląski jest jakiś wyjątkowy i w nim te zapożyczenia miałyby nie funkcjonować? Jeżeli mu nie przeszkadzają w innych językach, a w śląskim tak, to znaczy, że jest zwyczajnie uprzedzony.
Naiwność połączona z fanatyzmem
Prof. Miodek mówi: „[…] nikt tej kodyfikacji nie wykona. Te dążenia są naiwnością połączoną z fanatyzmem. Myślę, że znajdą się językoznawcy gotowi na wszystko. Ja umywam ręce. Jak Piłat. I wątpię w kompetencje historyczno-językowe tych gotowych na wszystko”.
I znowu opinie wynikające z uprzedzeń. Każdy inny język można skodyfikować, tylko śląskiego nie. Bo śląski to specjalny kod, który nie ma prawa istnieć na papierze, nie ma prawa być tworzywem literackim, najlepiej żeby w ogóle nie był używany poza jakimiś cepeliowymi konkursami gwary.
Wątpi on też w kompetencje historyczno-językowe kodyfikatorów. Wyżej wykazałem za pomocą tekstów polskich naukowców i polskich aktywistów, że tak naprawdę to Jan Miodek jest niekompetentny w tych sprawach. Po jakiej stronie jest więc ten fanatyzm?
Prof. Miodek mówi: „Powtórzę za Henrykiem Borkiem, Ślązakiem z Jędryska, dziś części Kalet, który 40 lat temu napisał – a ja to potwierdzam – nie ma ani jednej cechy dialektu śląskiego, która by go różniła od innych dialektów, w aspekcie historyczno-językowym. Wszystko to, co jest na Śląsku, jest gdzie indziej.[…] Proszę nie przesadzać z jakąś niewyobrażalną odrębnością śląszczyzny. W gruncie rzeczy nie ma ani jednej cechy gramatycznej tylko śląskiej. Ani jednej. One są wspólne dla wszystkich dialektów”.
A ja mogę powtórzyć za prof. Alfredem Zarębą, autorem m.in. „Atlasu językowego Śląska”, który w pracy „Śląskie teksty gwarowe” pisał: „[...] istotą odrębności dialektów śląskich jest określony zespół cech wymawianiowych, w takim układzie typowy dla Śląska i poza nim nie spotykany”.
Naprawdę nie potrafię zrozumieć mentalności stojącej za tego typu argumentacją. Każdą cechę języka śląskiego bierze się oddzielnie i twierdzi albo że gdzieś tam pod Tłuszczem jest taka sama cecha, albo że pięćset lat temu po polsku też tak mówiono. Co z tego? Czy samolot jest samochodem, bo też ma kółka? Liczy się całość, a nie pojedyncze cechy. To twierdzenie, że śląski to tak naprawdę archaiczny polski też nie wytrzymuje zderzenia z logiką. Czy to znaczy, że polski to archaiczny czeski, bo w polskim zachowały się samogłoski nosowe „ą” i „ę”, które w czeskim zanikły? Bądźmy poważni. Porównuje się obecny stan dwóch języków, a nie wybiera sobie á la carte, byle tylko pod nacjonalistyczną tezę pasowało.
Kodyfikacja krzywdą dla gwar
Miodek mówi: „Jest konflikt między rozsądkiem a jego brakiem, między znajomością historii dialektu śląskiego i nieznajomością tej historii”.
Dokładnie tak, tylko że te brak rozsądku i nieznajomość historii nie są po stronie ludzi krytykowanych przez Miodka.
Miodek mówi: „Kapitałem dialektu śląskiego jest jego mozaikowość. Na ten dialekt śląski składa się kilkadziesiąt gwar. Próba kodyfikacji będzie zawsze z krzywdą dla którejś z tych gwar. Nie dajmy się zwariować”.
Nie. Język standardowy przynosi szkodę tylko w polskiej rzeczywistości, to znaczy takiej, w której wszyscy mają mówić jak książka. My chcemy stworzyć dla Ślązaków środowisko nauki inkluzywne, w którym mowa każdego regionu ma stać na pierwszym miejscu, a materiały pisane mają tylko pomagać.
Miodek mówi: „Znam domy śląskie od pradziejów, w których się gwarą w ogóle nie mówi”.
No i? Pewnie się nie mówi, bo polska edukacja tę „gwarę” wytępiła.
Miodek mówi: „Konkurs Marii Pańczyk »Po naszymu, czyli po śląsku« to jest skansen”.
Zgadza się.
Miodek mówi: „Gwara zanika”.
A zanika przez kogo? Przez ludzi, którzy chcą ten język ratować tak, jak potrafią, czy może przez uprzedzonych profesorów, którzy wypowiadają się poza swoimi kompetencjami, a w rozwoju tylko tego konkretnego języka widzą groteskę?
Miodek mówi: „Zmuszą teraz ludzi, żeby się uczyli gwary? Gdzie? Tu mieszka dziś więcej nie-Ślązaków niż Ślązaków”.
W 2011 roku od sześciu lat funkcjonował język regionalny kaszubski i dzieci chodziły na lekcje dobrowolnie. Ale Miodek tego nie wiedział i opowiadał o jakimś zmuszaniu, choć wystarczyło się zorientować w temacie.
Jaki wariant śląskiego byłby literacki?
Miodek mówi: „Czy mam powiedzieć: »widzam tam krowam«, »widzym tym krowym«, a może »widza ta krowa«? Z jakiej racji ma być »widza ta krowa«? Bo ja jestem z Tarnowskich Gór i tak mówię? Opolanin powie: ja chcę, żeby było »widzam tam krowam«, a ktoś z Cieszyna: »widzym tym krowym«. Który wariant wybiorą zwolennicy kodyfikacji?”.
We frazie „czy mam powiedzieć” wyraźnie widać niewolnicze przywiązanie Miodka do polskich ram myślowych. Język standardowy jako język, którym wszyscy mają mówić, funkcjonuje tylko w polskiej rzeczywistości. W żadnym normalnym kraju się nie produkuje użytkowników języka standardowego jako mówionego. Nawet polski język standardowy nazywa się „literacki”. Nie „mówiony”, nie „ustny”, nie „głosowy”. Literacki, czyli służący do pisania. Polacy w którymś punkcie swojej historii o tym zapomnieli i zarżnęli przez to swoje dialekty. My swoich zarżnąć nie pozwolimy. (Interesujesz się Śląskiem? Zapisz się i bądź na bieżąco - https://www.slazag.pl/newsletter)
W 2011 od dwóch lat funkcjonował alfabet ślabikŏrzowy, który zapisuje podaną w przykładzie frazę jako „widzã tã krowã”. Zależnie od tego, jakim wariantem się dana osoba posługuje, przeczyta ona to po swojemu. Specjalnym przypadkiem jest wariant cieszyński, który ma swoją ponadtrzystuletnią tradycję piśmienniczą, a od 150 lat jest zapisywany właściwie bez zmian. Głupio byłoby przyjść do Cieszynioków z ledwo co opracowanym alfabetem i namawiać ich do przejścia na niego. Dlatego – podobnie jak w wielu innych językach – przyjmujemy, że język śląski ma dwa standardy: cieszyński i opolsko-katowicki. W ten sposób Cieszyniocy mogą korzystać z ram, które daje status języka regionalnego, ale tak, jak chcą. A nam nic do tego.
Miodek mówi: „Od wieków dla wielu pokoleń Ślązaków punktem odniesienia była polszczyzna ogólna. Ona integrowała, a w tej chwili ma dzielić?”
Tak, polszczyzna ogólna była takim punktem odniesienia, że artykuł „Nasz język polski” w „Gazecie Górnoszląskiej” nr 31/1880, wydawanej przez wszechpolskich agitatorów z Wielkopolski, zaczyna się słowami: „Z początkiem wydawnictwa naszego, wielu z Górnoszlązaków narzekało na to, iż pisma naszego dobrze nie rozumieją […]”.
Gdy Miodek brzmi jak Ślązak
Prof. Miodek mówi: „Mogę mówić o pewnych błędach powojennej Polski popełnionych na tym terenie. Mogę mówić, że nie można na siłę wymuszać od kogoś deklaracji polskości”.
Wreszcie się zgadzamy, choć „pewne błędy” to eufemizm na miarę Anglika, który pożar swojego domu nazwałby nie najlepszą sytuacją. Poza tym nacjonalistyczne i centralistyczne podejście władz, oczekujące od Ślązaków, że będą z nich Polacy jak z fabryki, nie zaczęło się po 1945 roku, ale już w 1922. Bezmyślność i arogancja wobec Śląska i Ślązaków nie są komunistyczne, ale po prostu polskie. Wojciech Korfanty prawie ćwierć wieku walczył o Polskę na Śląsku, potem tej Polsce wystarczyło pięć lat, żeby z Korfantego-endeka zrobić Korfantego-zaciekłego śląskiego regionalistę, a kolejne dwanaście, żeby go życia pozbawić.
Miodek mówi: „Jeśli ktoś chce powiedzieć: jestem Polak Ślązak albo Ślązak Polak, proszę bardzo. Chce powiedzieć: jestem Ślązak i nic więcej, proszę bardzo. Chce powiedzieć: jestem Ślązak Niemiec albo Niemiec Ślązak, proszę bardzo”.
Tutaj nareszcie Jan Miodek brzmi jak prawdziwy Ślązak.
Żeby kodyfikować, trzeba się znać
Prof. Miodek mówi: „Natomiast proszę ode mnie nie wymagać udowodnienia, że może śląszczyzna jest odrębnym językiem. Proszę ode mnie nie żądać jej kodyfikacji, bo to jest nonsens”.
To prawda. Nie można żądać od prof. Miodka kodyfikacji języka śląskiego, ponieważ żeby kodyfikować język, trzeba być w nim wszechstronnie zorientowanym. Prof. Miodek jest kompetentny jako preskryptywista języka polskiego, ale na języku śląskim się nie zna. Nie udowodni też, że śląszczyzna jest odrębnym językiem, ponieważ wyuczył się językoznawstwa w czasach najgorszego polskiego nacjonalizmu, gdy nauka i dogmaty propagandy wzajemnie się przenikały.
A wyrwanie się z dogmatów jest zawsze trudne, bo wiąże się przyznaniem przed samym sobą, że się było w błędzie."