Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jaskinie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jaskinie. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 kwietnia 2024

O... ja cierpię dolę- moje słowackie jaskinie (2)


Polskie jaskinie (te, które zwiedziłam) wobec jaskiń demianowskich, na Słowacji, to pikuś, powiedziałabym nawet- „Pan Pikuś”. Zwłaszcza przy Jaskini Swobody, która nie dość, że długa, to są w niej miejscami przestrzenie wielkości dużych komnat.

Zdjęcia z Internetu- Jaskinia Swobody



W Jaskini Swobody byłam w 1992 roku. Przyłączyłyśmy się wtedy z córką do wycieczki, organizowanej przez tutejszą parafię luterańską, by oderwać się od smutków rodzinnych, a były one ogromne.

Dawno to było, mało z tej wycieczki pamiętam, ale to, że jaskinia była ogromna i zwiedzało ją się dosyć długo, zapamiętałam. No i zapamiętałam z niej również widok przepięknych stalagmitów oraz stalaktytów, a także to, że mimo klaustrofobii, nie czułam się w niej źle. Nie mam z tamtej wycieczki żadnych zdjęć. Zresztą wtedy nie miałam głowy do takich rzeczy. Ważne było, że na moment oderwałyśmy się od smutnej rzeczywistości.

Jaskinia Swobody, zdjęcie z Internetu.

Jaskinię Lodową zwiedziłam na początku ery Jaskóła, czyli jakieś 16 lat temu.

 Obie jaskinie znajdują się w Dolinie Demianowskiej w Niżnych Tatrach. Nie mamy do nich daleko, jedyne 170 kilometrów. 

 Po przekroczeniu granicy czesko- słowackiej (Mosty u Jabłonkowa), trzeba jechać drogą szybkiego ruchu, przecinającą płaskowyż, po bokach którego ciągną się pasma gór. 
Słowacja jest piękna i słabo zaludniona- tam mam wrażenie pobytu w głębokiej naturze.
Widoki niesamowite. Jedyną upierdliwą uciążliwością, zaburzającą krajobraz, były ogromne tablice reklamowe, gęsto stojące przy drodze wzdłuż całej trasy.

Parking znajduje się niedaleko Jaskini Lodowej, do której trzeba było trochę podejść pod górę. Jaskinia Swobody znajduje się kilka kilometrów dalej.

Parking w lesie, w jarze, obok płynie rzeczka Demianovka, wokoło skały, skałki.

Idziemy w stronę wejścia do jaskini, po lewej wysoka ściana skalna, porośnięta lasem, po prawej przepaść, na szczęście odgrodzona barierą i zasłonięta wysokimi drzewami, w dole Demianovka. Wszystkie zdjęcia zrobili mój syn i Jaskół. Tylko z trasy są moje.

Latem w jaskini nie ma lodu, a temperatura utrzymuje się na poziomie +4 stopni. Faktycznie było tam okropnie zimno i gdyby nie momentami rozgrzewające mnie emocje, że  cała ta skała zwali mi się na łepetynę, zmarzłabym na sopelek. Wtedy mogliby mnie postawić na dowód, że jaskinia ma właściwą nazwę. Gruba zimowa kurtka, którą miałam na sobie, popsuła te wizje.



 W jaskini, o tej porze (byliśmy w sierpniu) nie ma również lodowych nacieków przez co mieliśmy mniej atrakcji. Ale same formacje skalne, ich kolory to już był, jak to się teraz mówi, sztos. W ogóle to było, jak to w jaskiniach, bardzo ciemno- lampki tylko oświetlały trasę i ciekawsze zakątki- tych jednak było sporo. Niektóre zdjęcia, nawet z lampą błyskową wyszły marnie.




Jaskinia Lodowa była znana od dawna jako Smocza (Dračia jaskyna).

Znaleziono w niej dużo kości niedźwiedzia jaskiniowego, które uznawano za szczątki mitycznych zwierząt, stąd powstała ta nazwa. Funkcjonowała ona do lat 60 XX wieku.

Jaskinię zwiedzano już na początku XX wieku- u jej wejścia stał drewniany schron dla turystów. Pisał o niej Miloš Janoška w pierwszym słowackim przewodniku po Tatrach.





 

O Jaskini Lodowej możemy jeszcze dowiedzieć się, że:

„Warunki do zalodzenia jaskini pojawiły się po zasypaniu gruzem (na skutek procesów wietrzeniowych na stoku) kilku pobocznych otworów, na skutek czego uniemożliwiona została wymiana powietrza w jej wnętrzu.  Zimne powietrze, dostające się do jaskini zimą, jako cięższe utrzymuje się w jej dolnych partiach cały rok, a przesiąkające z powierzchni wody opadowe zamarzają w przechłodzonym wnętrzu. Lodowe wypełnienie w postaci lodu podłogowego, lodowych draperii, stalaktytów i stalagmitów znajduje się w dolnych partiach jaskini, zwłaszcza w komorze zwanej Kmeťov dóm. Ilość lodu w jaskini jest zmienna. Ostatni okres pełnego zalodzenia jaskini wiąże się z tzw. małą epoką lodową (XIV–XVIII w”




 Trasa zwiedzania liczy 650 metrów. Wejście i wyjście z jaskini jest to samo. Położone jest pod głazem
Bašta na wysokości 840 m n. p. m. oraz około 90 m nad dnem doliny. Przed nim taras i widoki na Chopok (2024 m n.p.m.), oraz Dolinę Demianowską.

Chopok- pasmo z tyłu za tą ciemną "kopą".


 A to już dolina Popradu- zdjęcie zrobiłam, kiedy wracaliśmy do domu. Droga idzie dosyć długo wzdłuż rzeki, raz z prawej, raz z lewej jej strony.


 Źródła:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Demianowska_Jaskinia_Lodowa

https://www.visitliptov.sk/pl/ciekawostka/demianowska-jaskinia-lodowa/



 Może się pojawić info, że film niedostępny- kliknąć w obraz i otworzy się na YT

A tu więcej o Jaskini Swobody

https://pl.wikipedia.org/wiki/Demianowska_Jaskinia_Wolno%C5%9Bci


 

 

 

niedziela, 21 kwietnia 2024

O… ja cierpię dolę- moje polskie jaskinie (1).

 Mam fobię, związaną z przebywaniem w piwnicach, jaskiniach oraz zamkniętych pomieszczeniach.

Już mieszkając w leśniczówce, miałam problem z pójściem do piwnicy. Pomieszczenia w niej były niskie, ciasne, słabo oświetlone (wiadomo- oszczędzanie prądu), widać było tylko tyle, by wiedzieć, jak iść, lub coś w pomieszczeniu zrobić. Kąty mroczne, dla mnie przerażające. Zanim zapaliłam światło w kolejnej piwnicy, musiałam powstrzymywać się od wrzasku- wydawało mi się, że coś z niej wyskoczy, pożre mnie w całości, choć wtedy stanowiłam jedynie przekąskę. No chyba, że to coś lubiło młode kości. I to paraliżujące odczucie, że zaraz sufit zwali mi się na głowę, a ściany mnie zacisną.

Mając takie doświadczenia, na samą myśl o zwiedzaniu jakiejkolwiek jaskini, robiło mi się słabo i czułam wielki wewnętrzny opór- żadną siłą mnie do niej nie wciśniecie. A jednak…

Pierwszą, trudno powiedzieć tak o niej, „jaskinię”, zaliczyłam w Wieliczce. Dla mnie to wszystko jedno czy kopalnia, czy jaskinia- sufit i tak może zawalić mi się tonami ziemi i skał na głowę. Brrrrr. Nie było wyjścia, kiedy uczyłam w szkle podstawowej, każda klasa miała w planie dwie wycieczki w roku szkolnym. No i akurat każda MUSIAŁA zwiedzać kopalnię soli w Wieliczce. Powiedz tu dzieciakom, że za Chiny Ludowe nie dasz się na dół wcisnąć, no powiedz. W Wieliczce byłam 3 razy, za każdym razem schodziłam- zjeżdżałam na dół z szalejącym sercem i skupiając się głównie na uczniach, hamowałam własne lęki. Nie można było przecież im pokazać, że nauczycielka panicznie boi się jaskiń. Musiałam też uspokajać dzieciaki, bo wśród nich były i takie, które miały podobne fobie. 

Pierwsza wycieczka do Wieliczki- chyba rok 1991. Wszystkie zdjęcia są niewyraźne, bo je sfotografowałam z papierowych zdjęć.

Patrzę na moje "adekwatnie" dobrane do takiej wycieczki buciki😟😂, a Młoda jeszcze taka mała. jestem opiekunem dodatkowym, bez swojej klasy.

Tu następna- rok 1994- z moją V klasą.
 

Na sobie mam kurtkę Młodej- nawiasem, sama ją uszyłam ( wtedy dużo rzeczy sama szyłam dla siebie u dzieci). A Młoda, gorąca dziewczyna, jako jedyna w krótkim rękawku😄😄😄

Z klasą zwiedziliśmy równie Jaskinię Łokietka- taka bździągwa jaskinka, ale też mi dała popalić. W dodatku moje własne dziecię (nauczycielskie dzieci z reguły jeździły z rodzicami na wycieczki klasowe- moja córa prawie na wszystkie moje i wszystkie swoje), gadając do koleżanki, nie zauważyło występu w górnej skale i z całej siły grzmotnęło się w głowę. I może właśnie ratowanie własnego dziecka tak odwróciło moją uwagę od ciasnoty jaskini, że cała impreza w niej przebiegła dla mnie mało boleśnie.

 Zaliczyliśmy również Jaskinię Niedźwiedzią w Sudetach. Powiedzmy ładna była, jednak moja chęć ucieczki z niej, przeważała nad jej urodą. Ważne, że dzieciaki były zadowolone. W Polsce zwiedziłam jeszcze dwa takie miejsca, w których ze strachu cała drętwiałam. Jedno to jaskinia w Dolinie Strążyskiej (?), w Tatrach. Moje już mocno podrośnięte dziecię, które podróżowało ze mną we wszystkie możliwe miejsca wycieczkowe, organizowane przez szkołę, koniecznie musiało dodawać sobie i mnie wrażeń. Idziemy sobie we dwójkę Doliną Strążyską (wycieczka grona pedagogicznego- ludzie porozłazili się wokół Zakopanego według własnych upodobań) i ona zaczyna do mnie zagajać

- Wiesz tu jest taka fajna jaskinia, byliśmy tu z klasą.

- Matko, babo, przecież wiesz, że ja do żadnej dziury pod ziemię nie zejdę, ani żadnej innej- bronię się i cierpnę, że, znając moją córę, jednak tę jaskinię będę musiała zaliczyć.

- Ale ona nie jest taka wielka i szybko nią przejdziemy. Wiesz ona jest tu niedaleko, tylko tą ścieżką pod górę 10 minut i już jesteśmy- upiera się przy swoim i macha ręką do tyłu- Tam była tabliczka ze strzałką ku jaskini.

- No nie wiem, wolę jednak sobie iść  po równym, nawet nie musimy dojść do schroniska- fajnie mi się szło, słoneczko grzało, widoki przecudne, po co mi się pchać w skały. Jednak widzę jej zawiedzioną minę, a w oczach ogromną chęć zwiedzenia jaskini.

- No dobra, idziemy- poddaję się- Ale musimy zdążyć wrócić do autobusu.

Poszłyśmy za strzałką na tabliczce, jednak nie przeczytałam czasu przejścia. Idziemy pod górę stromą ścieżką w wysokim lesie, po skałach, a co dziura czy ciemniejsze miejsce powyżej, to Młoda mówi do mnie uspokajająco

-  Popatrz, to już na pewno tu.

Po czym plama okazuje się rumowiskiem głazów, kępą krzaczorów czy faktycznie dziurą skale, ale nie wejściem do jaskini.

Ja do dzisiaj nie wiem, jak to się stało, że jednak do tej jaskini dotarłyśmy (po prawie godzinnej wspinaczce stromym chodniczkiem). Na pewno to była jakaś boczna trasa, bo główna trasa do jaskini wiedzie zupełnie inną doliną.

 No i czytam w Internecie, że to jaskinia „Dziura” i tam trzeba mieć latarkę, samemu się zwiedza, a ja pamiętam, że był tam przewodnik, a może podpięłyśmy się pod jakąś wycieczkę z przewodnikiem, ktoś oświetlił nam drogę, nie pamiętam? W każdym razie przeszłyśmy ją bez dodatkowych przygód. Jaskinię przeżyłam, a Młoda miała dodatkową radochę. Patrząc na film, kręcony w tej jaskini, jestem pewna, że tam byłam. Zwłaszcza wyjście zapamiętałam.

 Sztolnia Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach- to był dla mnie horror. Nie dość, że chodnik kopalniany z nisko zwieszonym sufitem i tak wąski, że jak wyciągnęłam ręce w bok, to dotykałam ścian, to jeszcze woda miejscami głęboka oraz zaliczanie trasy na wąskich łodziach. Ponieważ było nas trochę, to w trasę popłynęły dwie, albo trzy łodzie- nie pamiętam. Dzieciaki też chyba mocno przeżywały, bo momentami było cicho jak makiem zasiał, a przewodnik nie miał problemów z uciszaniem ich, by opowiadać historię kopalni. Moja wyobraźnia pracowała na wysokich obrotach- dół  metr/metry czarnej, lodowatej wody, góra nisko i kilkadziesiąt metrów skał nad głową, miejscami trzeba było, siedząc w łodzi, pochylać, by nie złapać guza. I pamiętać, by łodzią nie chybotać oraz by trzymać ręce przy sobie- takie ostrzeżenie dostaliśmy na początku trasy. Jedyne chybotanie było dziełem przewodnika, który przesuwał łódkę po wodzie, odpychając się rękami od ścian. To chyba była najgorsza wycieczka klasowa w mojej nauczycielskiej karierze. Z trudem wytrzymałam do wyjścia na powierzchnię. Całe szczęście, że dzieciaki były tak podekscytowane, iż nie zauważyły mojej trupiej bladości na twarzy. A skąd o niej wiem? Koleżanka, co chwilę pytała, jak się czuję i czy wytrzymam. Pod ziemią siedzieliśmy około dwóch godzin, a po wyjściu na powierzchnię przysięgłam sobie, że nigdy więcej żadnej kopalni, żadnej jaskini, żadnych katakumb (w korytarze Twierdzy Kłodzkiej odmówiłam wejścia i zostałam pilnować uczniów, którzy też nie mieli na nie ochoty).

Jednak życie dziwnie się plecie- moje zarzekania się były takie, jak u żaby, która mówiła, że już do wody nie wskoczy… nigdy… NEVER… a potem chlup do stawu i tyle ją było widać.

Zatem jeszcze dwa razy byłam w jaskiniach. To były Jaskinie Demanowskie na  Słowacji, ale o tym innym razem.

 


P.S. Mam niewiele zdjęć z tych wycieczek. To były lata 90., nie miałam własnego aparatu, a nie zawsze udało mi się od kogoś pożyczyć. Aparaty były jeszcze na klisze. Mam dużo rolek z filmami, nie wiem jednak, czy są one jeszcze do wykorzystania. Sporą część zdjęć, z wycieczek, musiałam wyrzucić, bo były do niczego. Poza tym,  zajęta byłam pilnowaniem dzieciaków- na wycieczkach jest często tak, że pochylisz się, by zawiązać sznurówkę, a w tym czasie już jest bójka, albo inne skręcenie nogi. To były dzieci z podstawówki, a takim to naprawdę różne głupoty do głowy strzelają w najmniej spodziewanym momencie. Długo opowiadać- można mieć do nich zaufanie zamiast a i tak zawsze się coś wykoci.  Dlatego zamiast robić zdjęcia, uważałam na bezpieczeństwo uczniów.  Ze sztolni i jaskiń zdjęcia nie wyszły. Mam za to zdjęcia z nieistniejącej już w Stroniu Śląskim huty szkła (to następna dziedzina sztuki, którą chciałabym opanować, ale…. No właśnie). To ta sama wycieczka- Jaskinia Niedźwiedzia jest w Kletnie niedaleko huty.