Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję autora i/lub źródło), stanowią więc moją własność. Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez podania adresu tego bloga. (Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą owady. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą owady. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 sierpnia 2024

Ooooo, ja cierpię dolę- już nigdy więcej górnika-glazurnika na emeryturze.

 Najpierw dla Frau Be


 Rozstaliśmy się z majstrami od remontu tarasu. Jaskół w zgodzie, ja podczas dwóch ostatnich ich wizyt w ogóle nie wychodziłam z domu. Nie na moje nerwy.

Zaczęłam już nawet opisywać od początku, jak to wyglądało, ale dałam spokój. Po prostu cały ten dwumiesięczny remont doprowadził mnie do rozstroju nerwowego- nie chcę do tego wracać. Powiem tylko, że panowie forsowali cały czas swoje wizje, w ogóle nas nie słuchając. Za każdym ich pobytem musiałam przypominać, jakie były ustalenia i pilnować, by czegoś nie spieprzyli. Kiedy mi nerwy wysiadły, interesu zaczął pilnować Jaskół (dotychczas był zajęty w sklepie, jeżdżeniem po towar, sprawami administracyjnymi itp.- wydawało się, że ja wystarczę przy remoncie). Myślałam, że z ludźmi można się spokojnie dogadać, powiedzieć, czego oczekujemy i będzie to wykonane. Tym bardziej, że żadnych cudów nie wymagaliśmy. Ale jak ktoś twierdzi, że się zna, a potem, w trakcie pracy, ewidentnie widać, że nie, to zwala swoją nieudolność na inwestora. No i nie da się dogadać z człowiekiem, który jest klasycznym narcyzem oraz szowinistą (starszy pan), oraz nadętym tępym bubkiem (młodszy pan). Nie pomogły nasze wyliczenia, ustalenia parametrów, dobór materiałów, rysunki… Jaskół jeździł dwa razy do Tychów (w jedną stronę 60 km), by dokupić materiału, bo zabrakło, bo panowie „mądrzejsi”. Zupełnie jak w powiedzonku mojego drugiego teścia:” Dwa razy my ucinali i jeszcze było za krótkie”.

Ostatecznie taras zrobiony zgodnie z moimi/naszymi oczekiwaniami. Starszy pan, który go robił, był przynajmniej w wykonawstwie rzetelny i dokładny. W końcowej fazie robót przy tarasie tylko Jaskół z nim rozmawiał. Ja na samą myśl o nim, dostawałam bólu żołądka.

Schody i balustrady zrobi inna firma. Tępota i bucowatość młodszego pana (od schodów i balustrad), okazała się nie do przeskoczenia. Za każdym razem, kiedy ustaliliśmy, jak mają wyglądać balustrady oraz schody, kiedy pokazywałam balustrady na górnym balkonie, kiedy zaciągnęłam go do balustrady przy dużym tarasie,by pokazać, że taka ma być, słyszałam: „Tak proszę pani”, „Dobrze, proszę pani”, a jak przywiózł balustrady i schody do przymiarki, to okazało się, że zrobił coś, co było kompletnie nie do przyjęcia. Oczywiście zgodnie z jego wizją, bo: ”Ja jestem z artystycznej rodziny i ja mam wizję, niech mi pani zaufa”, a na moją uwagę, że kupił za grube profile i nie takie były ustalenia, dodał: „Niech mi pani zaufa, taras jest duży, to się zgubi”.

No i przywiózł grube grzmoty, obrzydliwie ciężkie. Jak szybko je z samochodu w dwójkę ściągali, tak jeszcze  szybciej, po naszych uwagach, sam je na samochód, obrażony, załadował. A było co dźwigać, bo schody zrobił prawie przemysłowe, na ogromnych profilach. Przecież gdybyśmy je przytwierdzili do lica tarasu, oberwałyby cały jego róg. Ale: ”Niech mi pani zaufa”.

I po raz kolejny dochodzimy do wniosku- już nigdy „górnika-glazurnika’, do żadnego remontu nie weźmiemy- górnika na emeryturze, który sobie czas umila doraźnymi remontami. Niesłowni, partacze, przemądrzali, a ten w dodatku postanowił sobie na mnie potrenować wszystkie zagrywki narcystyczne. Od chwalenia się, jaki to ja jestem śliczny, apetyczny, wszystkie sąsiadki żonie mnie zazdroszczą, bo ja jestem złotą rączką, przez wieczne pouczanie (bo to się tak tą piłką nie wycina, bo miotłę stawia się włosem do góry i w tym stylu) i udowadnianie mi, że nie mam racji, opowiadanie seksistowskich dowcipów, nachalne i wbrew mojemu zdaniu, że sobie niż życzę, do narcystycznego pytania zadanego boleściwym tonem: ”Bo pani mnie nie lubi, dlaczego pani mnie nie lubi?” i naciskanie, i naciskanie na odpowiedź: ”Dlaczego….?” … wtedy mi nerwy puściły (weszłam do domu, nie, nie zrobiłam awantury, czułam się „zgwałcona” psychicznie). Oczywiście takich różnych przemocowych tekstów było więcej, ale nie chcę już do nich wracać. Bo ja jestem odporna na takie chwalenie się i nie padłam z zachwytu nad zaletami pana narcyza, zatem stałam się wrogiem numer jeden, zerem, szmatą, której trzeba udowodnić, że jest nikim. I konsekwentnie to robił.

Strzeżcie się takich typów- przymilnych, chwalipięt, stosujących przemoc psychiczną w białych rękawiczkach. I tak wytrzymałam to przez dwa miesiące, bo potem, gdy wysiadłam, już tylko dwa razy byli. Ale to już Jaskół pilnował roboty. W dodatku bałaganiarze- pan starszy nawet po sobie papierka po śniadaniu nie sprzątnął, butelki po wodzie walały się przy tarasie, wszystkie plastikowe ścinki tudzież, śrubki rozwalone na płytkach, kabel nie zwinięty- po co, przecież ta baba może posprzątać. No i pierwszy raz zetknęłam się z ekipą, która przychodzi robić remont i nie ma ze sobą łopaty, taczek (kucie, sprzątanie gruzu) kabla (nawiasem, pan bez pytania rozmontował przedłużacz, bo mu jakieś blaszki przeszkadzały, po czym po zmontowaniu go na nowo, uszkodził płytkę zabezpieczającą). Remont w całości miał trwać krótko, montowanie już gotowych schodów i balustrad na początku września, a tu tych schodów i balustrad, takich, jakie my chcieliśmy, ani widu, ani słychu. Dwa razy zawalili terminy. No to podziękowaliśmy za już i krzyżyk na drogę, szukajcie następnych frajerów.

Jedynym, co usprawiedliwia nasz wybór, jest to, że prawie trzy lata szukaliśmy firmy do tego remontu i żadna się nie podjęła. Panowie sami się jesienią podjęli remontu, wiedzieli na co wchodzą, potem termin zawalili, bo sobie pan narcyz zapomniał, następnie łaskawca stwierdził, że nie może nas tak zostawić i chyba myślał, że łaskę nam robi, że w ogóle zechciał. To też typowe dla narcyza. Zawali, a potem na ciebie winę zrzuci, wmówi ci jaki jesteś beznadziejny, bo trzeba było się przypomnieć, a sam przedstawia się jako ten dobrotliwy łaskawca, co teraz przyjdzie i „no już dobrze, dobrze…”- zrobi tę pracę.

Natomiast balustrady i metalowe schody firmy robią i taką zamówimy do wykończenia całego remontu.

Teraz czeka nas malowanie filarów- niepotrzebnie zapaćkał je płynem przeciw łuszczeniu się farby- miał być płyn przeciw namakaniu- a wyszło jak wyszło, chyba coś mu się pozajączkowało. Trzeba uporządkować teren wokół tarasu. Na wiosnę zajmę się urządzaniem góry.

Powinnam się teraz nowym tarasem cieszyć, ale nie potrafię. Jeszcze nie, za dużo nerwów mnie on kosztował. Fakt, że teraz wygląda dużo lepiej niż przed remontem- jest czysty, równy i chyba ładne są te płytki, ale… może jak już będą schody i balustrady, pobyt na nim będzie dla mnie przyjemnością. Za to Beza, z przyjemnością, wyleguje się na słoneczku, na nagrzanych płytkach. Ma swoje ulubione miejsca- w rogu pod cisem i zaraz przy drzwiach.

Przed tarasem będą posadzone dwa krzewy- biała azalia i niebieski prusznik. Pod, na razie, ubitą ziemią drzemią konwalie, śnieżyce i narcyzy. Wiosną wyjdą i zrobią dywan. Ziemię muszę uzupełnić, nadsypać około 10 centymetrów.
 
Z prawej strony będą schody- dwa metry szerokie, od prawego rogu tarasu do kolumny i balustrada od strony kolumny. Na dole nadbity schodek, który miał naprawić młodszy pan, ale...tak schodziło, tak się migał, że się wymigał.

Schody będą metalowe, ale stopnie będą z desek kompozytowych. Z drugiej strony schodów i wzdłuż tarasu, balustrady nie będzie. Za schodami będzie kawałek grządki, na której posadzę małą hortensję z pustymi, fioletowymi kwiatami.Ten długi próg będzie robił za krawężnik, a z prawej strony zostanie na nim osadzony pierwszy schodek. Trzeba jeszcze zalepić dziury po starej balustradzie, pomalować te nieszczęsne kolumny i zastanowić się nad pomalowaniem ścian parteru.

W stronę schodów.Ta obwódka przy kolumnie to było jedyne rozsądne wyjście, by zakryć dziury, jakie powstały przy kolumnach- panowie układali płytki w całości i okazało się, że do kolumny zostało około 5 cm pustej przestrzeni. Dociąć płytki nie, bo brzydkie takie kawałki, no to wymyśliliśmy "kołnierzyki" brązowe, by grały z dechami kolorem.

Chyba nie trafiłam z doniczkami- takie malutkie teraz są na tej dużej powierzchni.  Werbena, w nich, też zmarniała od upałów. Do wiosny mam czas wymyślić coś innego.

No i koniecznie musimy zamontować markizę, od kolumny do kolumny- trochę odciąć to palące słońce od pokoju i tarasu.

PS. Tych kolumn na tarasie miało nie być. Miał być normalny taras ze schodami do ogrodu,  a nad nim balkon wzdłuż całej ściany. Kiedy budowano dom, firma "zapomniała" zrobić balkon. Przyjeżdżam  (mieszkałam wtedy w Bielsku), patrzę- pusta  ściana, balkonu nie ma, chałupa wygląda jak stodoła. Nie powiem jaką wiązanką rzuciłam, bo jak mnie tak zwana jasna cholera trzepnie, to nie ma zmiłuj. Dziw, że przy tej obecnej tarasowej ekipie tak długo wytrzymałam, nie padła ani jedna panienka. Wtedy przyjechał architekt i stwierdził, że już tylko kolumny uratują sytuację. Zaprojektował trzy kolumny pod balkon- dwie na tarasie, trzecia przy wejściu do domu. Balkon uratował, ale nie taras. Kolumna nagle wyrosła na samym środku zejścia do ogrodu. Aby wejść na schody musiałam albo z prawej, albo z lewej ją obchodzić. No i znowu się wściekłam- zatem, na całej szerokości nadlali taras (ostatecznie ma 15 m2) i dobudowali schody. Teraz schody miały szerokość taką, jak nowy taras- 3 metry (i one zostały skute, bo się sypnęły na całego). A te kolumny to spartaczyli- są krzywe, mają różnej szerokości ścianki, natomiast na dole oblazły z farby oraz tynku. Dlatego trudno było zrobić równe kołnierzyki na nowym tarasie. Nie lubię ich, ta jedna zasłania mi widok na ogród.

 Jest też i coś fajnego. Zakwitł następny hibiskusowy maluch. Ma piękne białe pełne kwiaty.





czwartek, 8 lipca 2021

Pszczoły w innym wymiarze.

Pomyślałam sobie- upał nie sprzyja lekturze. Upał powoduje, że człowiek ma ochotę tylko pooglądać i ewentualnie zachwycić się.
Obraz pszczoły wykorzystuje się często jako element biżuterii. Poszukałam trochę i znalazłam takie biżuteryjne cuda z tym owadem.



























 



 


 

Motyw pszczoły na guzikach










 

Miłego dnia

Zdjęcia znalazłam na Pinterescie

poniedziałek, 1 września 2014

Potop, a ja sama



Mokro, bardzo mokro. Bardzo, bardzo mokro. Wczoraj po południu przyszła burza i spadła ściana deszczu. Prawie pół godziny lało tak, że świata nie było widać, a ja sama, Jaskół na motocyklowym zlocie setki kilometrów od domu. Nie wiedziałam, czy ratować piwnicę, czy pędzić przetykać upust rynny na dachu sklepu.  Wody leciało tyle, że z rynien przelewało się górą. Pod oknem kuchennym, w mig, zrobiła się ogromna kałuża, bo z tej strony domu woda nie ma możliwości spłynąć. Chyba, że do wnęki przy okienku do piwnicy. Stamtąd już tylko po ścianie na piwniczną podłogę. Horror. Babskim sposobem na zasadzie- radź sobie babo sama- zatkałam starym ręcznikiem spojenie dolnej ramy z murem i ocaliłam tę piwnicę przed zalaniem. Suchuteńka. Za to w piecowej, jak zawsze, trzeba będzie wybierać. Na szczęście po ostatniej akcji Jaskóła, dotyczącej uszczelniania podłóg, wody już jest o wiele mniej. Powoli „przepychamy” ją poza obręb domu. Na dachu sklepu jezioro. Przetkałam spust. Usunęłam liście, gałązki i igły, które go zapchały. Po pół godzinie woda spłynęła. Przy normalnych opadach nie ma problemu, przy takiej ilości wody, jaka wczoraj spadła, w tak krótkim czasie, trzeba ratować, co się da. Ale to chyba nie tylko nasz problem, bo piwnice w okolicznych domach są również zalewane, mimo, że wszystkie są na niewielkim wzgórzu. W ogrodzie ogromne kałuże. Na dole ogrodu, w sąsiednim sadzie- jeziorko. Pisałam już o zarwanym w tym miejscu głównym drenie, którego właściciel sadu nie ma zamiaru naprawiać, a który to ma odbierać wodę z naszego wzgórza. Jak tam woda nie schodzi, to po pewnym czasie zaczyna nam zalewać piwnicę. Zgłaszałam problem do Spółki Wodnej, ale jak grochem o ścianę. Burza nie była z tych ogromnych. Kilka razy huknęło porządnie zaraz po błysku. Pomyślałam sobie, że być może następne któreś drzewo w naszym ogrodzie dostało. Potem, podczas wieczornego spaceru z Bezką, wszystkie dokładnie obejrzałam. Tym razem to nie w nasze rąbło.
Jutro ma wrócić słońce i wyższa temperatura. Przydałby się teraz z tydzień suchej pogody, żeby to wszystko wróciło do normy.
Brzoza rażona piorunem chyba umiera. Już wyraźnie to widać. Jeszcze mamy nadzieję, że może wiosną się zazieleni, ale coraz bardziej ta nadzieja niknie. W powietrzu czuć jesień.
Takie pozy ptaszki prezentują, aż się chce uwieczniać je w hafcie


Ogród przed burzą 

No i zmokłam
 Poranny krajobraz